niedziela, 26 listopada 2017

Najważniejsze zaliczone.

"Ciągle na ciebie umierałam, ale ten nawracający proces zmęczył mnie tak bardzo, że teraz na twój widok nie chce mi się już wzruszać. Nawet ramionami."

Cześć i czołem!

Który to już raz, gdy napiszę tu tekst na ponad tysiąc słów i ostatecznie wszystko wymazuję, usuwam, uciekam stąd, byle nie skonfrontować się z tym, z czym tak usilnie chcę się z wami podzielić, a jednak nie potrafię się przemóc? Muszę prosić Boga o siłę, bym wreszcie dała wam świadectwo.

A co do Niego... 
Złapałam się dziś na tym, że po wyjściu z kościoła chciałam wstawić na Snapchata zdjęcie z podpisem: Najważniejsze zaliczone. Skończyło się na:
Po najważniejszym *tutaj serduszko i jeszcze jakieś emotikony*. I taka niby nic nieznacząca sytuacja przyprawiła mnie o bardzo głębokie refleksje. No bo czy my naprawdę chodzimy do świątyni, na Mszę Świętą, by coś zaliczyć? By Bóg mógł w swoim notesie odhaczyć przy moim nazwisku: odbębniła swoje? Skądże! To samo jest z tym, o czym dziś mówi Ewangelia według świętego Mateusza (http://niezbednik.niedziela.pl/liturgia/2017-11-26/Ewangelia). Nie mamy robić tych wszystkich rzeczy, by Bóg mógł postawić przysłowiowego "ptaszka" przy dobrze wykonanym zadaniu. Mamy czynić dobro z potrzeby serca, ze zwykłej ludzkiej życzliwości, z miłości (!) do drugiego człowieka, a w konsekwencji także do Boga.
Co jeśli jest taki człowiek, który nigdy nie poznał Chrystusa, Króla Wszechświata, a jednak robi wszystko, by jego bliźnim było na tej ziemi przyjemnie? Czy Jezus, pełen Miłosierdzia, odrzuci go tylko dlatego, że nie wie, jak się modlić albo gdzie jest najbliższy kościół? W życiu! On pierwszy, jeszcze przed nami, wejdzie do Królestwa Niebieskiego. To jest ta niepojęta i piękna Boża Moc.
A czego w ludzkiej miłości nie potrafię zrozumieć? I to w dodatku młodzieńczej miłości? Ach, plus tej, która nie jest budowana na fundamencie Bożego Miłosierdzia? Nie mogę pojąć, że potrafi ona człowieka na tyle oślepić, że zapomina, co stworzył ze swoim przyjacielem. Jak można, ot tak, odrzucić kogoś w imię tak niezwykle nietrwałego uczucia? Piszę tak, bo w wieku siedemnastu lat, w tych czasach, chyba nie mam mowy o niczym, co przetrwałoby najgorsze. No wiecie, nie chcę, by ktoś uznał to za egoistyczne podejście. Po prostu wiem, jak to wygląda. Człowiek zapomina o drugim człowieku i kiedy temu pierwszemu nie uda się z trzecim, to wraca do drugiego, jakby miał do tego jakieś pieprzone prawo.
To jest bardzo gorszące i choć z głębi serca i szczerze modlę się za ludzi, którzy układają sobie wspólnie swoje młode życie, to jednak takie powroty nie są dobre. Rozrywają już dawno zabliźnioną ranę i znowu potok łez, strumień krwi, rozpacz. Po co to? Czy naprawdę nie da się pogodzić przyjaźni z miłością? Niech mi ktoś to wytłumaczy, bo mój nadwrażliwy umysł zaraz wybuchnie.

Chyba faktycznie nie chcę mi się już wzruszać... nawet ramionami... nad ludźmi, którzy za każdym razem odwracają się plecami i chcą, by całować ich cztery litery.

Trzymajcie się, pokój z wami! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz