czwartek, 15 lutego 2018

Po co to wszystko?

"Zamknęli mnie w nawiasach
Mam kłaść akcenty według zasad
Być ładnie uśmiechniętym, bo podobno się opłaca"

Czołem!

https://www.youtube.com/watch?v=3yh2InVsFag - to jeden z tych utworów, przy których lubię pisać, łatwo mi się skupić, więc może wam będzie się miło czytało z nim w tle. 

No właśnie... "podobno się opłaca", ale przychodzą w życiu takie chwile (w moim przypadku nieco dłuższe chwile...), kiedy wszystko nagle staje się człowiekowi przebrzydle obojętne. Nie zliczę, ile razy włączałam komputer i próbowałam coś dla was wystukać. Po kilku zdaniach nie miałam już siły i zaczynałam robić coś innego. Wyobrażacie to sobie? Ludzie mówili: dawno nic nie pisałaś. Albo pytali, kiedy coś się wreszcie pojawi. Czekali. Ale ja czułam, że nie podołam, że nie będę wystarczająco dobra, przekonująca, że nie dam tyle nadziei, ile bym chciała. Dlatego czasami przerywam na tak długo, bo dopada mnie jakaś nieokreślona i wszechogarniająca niemoc, której nie potrafię zrozumieć i z którą muszę się zmierzyć, a nie chcę, byście to w jakikolwiek sposób odczuli, gdybym tu wylała wszystkie swoje żale. Nie od tego jestem. 
Właśnie nadszedł szalony rok miliona imprez z okazji osiemnastych urodzin. 
Zawsze byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tego typu zabaw... do jakichkolwiek zabaw. Nie lubię nosić sukienek, malować się, być tym, kim inni oczekują, że będę. Ale mam za sobą już trzy (nie zliczę, ile jeszcze przede mną)
i sprawia mi to ogrom radości. Totalne odcięcie się od rzeczywistości. Dobre jedzenie, wódka i taniec do białego rana. Coś niesamowitego. Tym bardziej, kiedy tydzień szkolny daje ci tak mocno po pysku, że już nie wiesz, jak odreagować.
Te sobotnie przyjęcia są doskonałym sposobem.

Wczoraj były Walentynki, które idealnie zgrały się ze Środą Popielcową
i rozpoczęciem Wielkiego Postu.
Na ten moment jedyną miłością mojego życia jest Jezus Chrystus. Mój Zbawiciel. Mój przede wszystkim najlepszy Przyjaciel. I kiedy wczoraj w pokorze klęczałam na ołtarzu czekając aż ksiądz powie, że jestem prochem i w niego także się obrócę, to poczułam się niesamowicie dobrze i nad wyraz spokojnie... Bo wiem, że śmierć nie jest końcem, a te słowa nie są bożym karceniem czy straszeniem nas przed tym, co nieuchronne. To Prawda od której nie uciekniemy i nie ma się czego bać. Naprawdę... Odwagi!

Co jeszcze mnie ujęło? Wszyscy tym prochem są. Wszyscy w oczach Boga jesteśmy równi. Równie piękni. On nas nazywa prochem, ale nie widzi nas jako szarą masę, lecz jako swoje najdroższe, najcudowniejsze i najważniejsze DZIECI. Jesteśmy dziećmi Króla Wszechświata. Jesteśmy Jego najcenniejszym darem danym Matce Ziemi. Powinniśmy być z tego powodu cholernie dumni.

"Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię." - to kolejne słowa, które wczoraj kapłan wypowiadał podczas obrzędu posypania głów popiołem. I tak sobie myślę, że te czterdzieści dni to taki ciekawy czas w ciągu roku. Nagle uświadamiamy sobie, ile chcemy w naszym życiu zmienić. Ile pragnęlibyśmy postawić swemu ciału wyrzeczeń, byle tylko stać się lepszymi, byle się zbliżyć do Pana Boga. Tyle planów... Po co to wszystko? Jasne, można ograniczyć, a wręcz spróbować wyeliminować z życia fajki, alkohol, pornografię, słodycze, bezsensowne leniuchowanie. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym dochodzi do mnie taka myśl, że Bogu na tym nie zależy. Naprawdę nie zależy. Wiecie, po prostu uważam, że nie ma sensu się na siłę umartwiać i pokazywać innym, jakiej to my nie mamy silnej woli walki. To złudna droga. To jest idealny czas, by robić to, co dotychczas z jednoczesnym zbliżeniem się do naszego Taty poprzez czytanie Pisma Świętego, ale nie wybiórczo, "bo wypada", ale w pełnym skupieniu, z ogromną wolą zrozumienia tego, co On chce właśnie tobie i tylko tobie przekazać. Kościoły są zawsze otwarte. Msze odbywają się codziennie. Przecież Eucharystia to chyba najdoskonalszy aspekt, który jest w stanie dać nam do zrozumienia, jak fenomenalne i niekończące się jest Miłosierdzie naszego Ojca. 

Zastanówcie się na co stawiacie w tych dniach. Ja z wielką chęcią na Jezusa Chrystusa, na Jego słowo, na Jego Ciało i Krew dane mi prosto przed nos pod postacią chleba i wina. Celem tego wszystkiego jest Zmartwychwstanie... Chcę dokonać tego tak autentycznie jak zrobił to Chrystus, ale chciałabym też w końcu powstać z tych moich martwych dni, kiedy czułam niechęć do siebie, do życia, a nawet do Boga Ojca. Ten wpis jest dobrym początkiem.

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz