niedziela, 13 października 2019

Jesteś wdzięczny?

"Nie ma ucieczki z mojej klatki, a myślałem o tym długi czas
Nie ma gwarancji, że nie będę musiał przeżyć tego drugi raz
Więc idę dalej przed siebie, choćby mi pluli w twarz"

Hej!

Złapałam się dziś w kościele na tym, że miałam ochotę zapisać każde - według mnie - bardzo trafnie ujęte przez proboszcza słowa. To przez studia. Odbywa się wykład i wyłącznie ode mnie zależy jak wiele zapiszę. I rzeczywiście walczę o zapamiętanie każdej myśli, bo ta wiedza jest tak niepojęta dla mojej skromnej osoby, że chciałabym, by się w głowie zakorzeniła i mogła być przekazywana dalej.
Ciężko mi jest się trochę do tej formy przyzwyczaić. Wydaje się być korzystniejsza, bo wypływa z człowieka przede mną wielka pasja i spontaniczność, a nie podawane dla każdego gotowce, jednak za czasów poprzedniego etapu edukacji chyba łatwiej było się połapać w zapiskach, teraz trzeba wszystko układać samemu. Ale takie jest życie... dorosłe życie, jak to mówią. Do którego zresztą cały czas próbuję wkroczyć bez łez i lęku, tyle że jest to cholernie trudne...
Cieszę się, że dzisiaj nie usłyszałam na kazaniu po raz kolejny listu z którego i tak nic bym nie zrozumiała.
Ksiądz mówił o tym, że nasza wiara, taka prawdziwa i szczera powinna zacząć się od zaufania w bezmiar obfitych łask, które zsyła nam Bóg choćby przez sam fakt, że zawsze jest z nami. Chodzi o bezgraniczną ufność w to, że Jezus jest w stanie pomóc nam przezwyciężyć wszelkie obawy i ciężkie sprawy, które napotykamy na drodze do zbawienia, ale dosięgnie nas ono tylko wtedy, gdy nie skupimy się wyłącznie na tym jak dobry jest Bóg, ale pokornie Mu za całą pomoc podziękujemy. Ufność i dziękczynienie - to jest wiara.

Eucharystia jest najpiękniejszym momentem wdzięczności za dary, które Bóg nam bezinteresownie oferuje. Tak, bezinteresownie, bo myślę, że jest na tyle miłosierny i litościwy, że sam z siebie nie oczekuje na słowo: dziękuję, bo w końcu dał nam wolność i liczy na to, iż sami zdecydujemy się do Niego przyjść i powiedzieć: dobrze, że jesteś, Ojcze. Jak cudownie, że jesteś i dajesz mi tak wiele!

Hipokryzja jest okropna. Chodzić do kościoła, by wypełnić jakiś obowiązek, to najgorsze co może człowiek wiary zrobić. Zastanawiałam się podczas tej mszy,
ile osób wyjdzie ze świątyni z jakąś refleksją nad czytaniami, Ewangelią czy wreszcie wytłumaczeniem jej przez proboszcza. Ile osób z przyzwyczajenia powtarza za tłumem wyznanie wiary, a ile rzeczywiście - z głębokim przekonaniem - wie o czym i w Czyim imieniu wypowiada te słowa.
Dlatego miałam ostatnio spory kryzys i nie było mnie w kościele chyba około miesiąca, bo bardzo nie chciałam uczestniczyć w czymś z czego nie potrafię czerpać pełnymi garściami. Nie mogłam się odnaleźć w żadnym miejscu, żaden ksiądz nie dał mi słowa otuchy, którego tak potrzebowałam. Ale, jak to ja, nie poddałam się i ta dzisiejsza msza może nie była od razu przełomowa, ale znowu poczułam, że te niedzielne spotkanie z Panem Bogiem ma sens. I oby tak dalej, bo to naprawdę piękne miejsce, tylko czasem potrzeba czasu, by się zastanowić czy naprawdę jest mi w nim dobrze i bezpiecznie.

Do miłego.

Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz