środa, 30 listopada 2016

"Śmierć nie czeka na przerwę."

"-Czas z tobą tak szybko leci, że to aż nienormalne.
-Nie masz mnie dosyć?
-Mam ciebie za mało."

"Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu ze wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż."

Cześć.

Nie wiem, co mnie opętało. Ostatnio osiem dni przerwy, tym razem dziewięć.
Ale miałam totalną zapaść. Absolutny brak jakiejkolwiek ochoty, by tu coś dla was napisać. Czułam, że to nie ma sensu. Przerażające, bo ja tak naprawdę, w głębi siebie, cholernie to wszystko ubóstwiam. Dużo się modlę i proszę Go o szczęście. Małymi krokami jest coraz lepiej, bo w końcu coś tu dla was zaczynam wystukiwać, chociaż jest ciężko. Nie odzwyczaiłam się, po prostu czuję ogromny zanik tej wielkiej zajawki, którą jeszcze niedawno miałam. Przejdzie mi. Przecież zawsze przechodzi. 
Ten mały, skromny człowiek w aucie daje mi wiele szczęścia. Osoba, która robiła zdjęcie również. I jeszcze kilka innych dziewczyn. Zgrana ekipa. Polubiłam je bardzo. Są tematy niesamowicie poważne, przy których aż łzy cisną się do oczu, ale są także sytuacje takie jak dziś, w toalecie, gdy śmiechu co nie miara i człowiek wręcz się dusi... Ale dla takich chwil żyje. Zdecydowanie. 

Wiem, że "następny wpis" miał być o wyjeździe do Wrocławia, ale jeśli mam być szczera... Nie działo się nic spektakularnego, co mogłabym, czy przede wszystkim chciała wam opisać. Przepraszam, może ktoś na niego czekał, nie wiem, ale czuję, że nie ma o czym pisać. Było ciekawie, fakt, ale nie porwał mnie ten wyjazd na tyle mocno, by się nad nim jakoś bardzo rozwodzić. 

Hm, rozpoczął się Adwent... Z roku na rok coraz dogłębniej i szczerzej przeżywam ten czas oczekiwania na Jego narodzenie. Takie coroczne narodziny zapierają dech w piersiach. Szczególnie z tego powodu, że obchodzimy je w taki, a nie inny sposób. No właśnie - obchodziMY?... Chyba jednak nie wszyscy. Ta ludzka hipokryzja z dnia na dzień coraz bardziej zdumiewa. Bardzo mnie smuci, że ci zagorzali "ateiści", którzy przez cały rok "świętują" swoją niewiarę, w dzień BOŻEGO NARODZENIA (przeczytajcie to z dziesięć... sto... razy, może w końcu dotrze, czym tak naprawdę jest Wigilia) robią to wszystko, co zakorzenione jest w wierze chrześcijańskiej. Śmiech na sali. Poważnie. Istotą tych konkretnych świąt nie jest łamanie się opłatkiem, zapychanie żołądka pierogami czy rybą, ani kupowanie niezwykle drogich, wypasionych prezentów. To jest czas, kiedy uświadamiasz sobie, że możesz to wszystko robić dzięki Niemu. Rozumiecie?
I bardzo, bardzo, naprawdę bardzo chciałabym, żeby ludzie byli, cholera, szczerzy wobec samych siebie. Okłamujecie wyłącznie swoją osobę. Nie mnie, nie Jezusa, nie najbliższych. Po prostu się nad tym zastanówcie. Czy to faktycznie jest takie trudne? Uświadomić sobie, że gdyby nie Bóg (nieistotne jest w tym momencie czy w Niego wierzycie, tylko czysto teoretycznie wyobraźcie, co mam na myśli), gdyby nie odległa o tysiące lat przeszłość... Nic byśmy nie robili. Pomyślcie. 

Mogłabym jeszcze więcej zażaleń tutaj wylać, ale po co? I tak mi się pewnie oberwie za to, co napisałam. Ale uważam, że to jest słuszne. Że jak już Go kocham, to trzeba innym dawać do zrozumienia, że to dzięki tej miłości robią to wszystko, co robią, nawet kiedy nie uznają Jezusowego Miłosierdzia. 


Ale chrzanię, nie? Już chyba nie umiem pisać.

Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku.

~~Zbuntowany Anioł

poniedziałek, 21 listopada 2016

Kraków.

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz a także, jeśli to możliwe, powiedzieć parę rozsądnych słów."

"Nie patrzyłem tak na ciało, obchodził mnie twój charakter, Twoje podejście do świata i refleksje nad tematem życia, Twoja ambicja."

Dzień dobry. 

Po ośmiu dniach nieobecności wróciłam. Tak szybko mijają mi dni. A wam? Poważnie! Nie wiem, kiedy ten tydzień "zleciał", ale był bardzo dobry. Naprawdę. Co prawda w czwartek nie poszłam do szkoły, bo leżałam cały dzień w łóżku, prawdopodobnie z gorączką i miską (rozumiecie...). Cierpienie wpisane jest w ludzkie życie, wiadomo. Dziś także nie poszłam, bo wiem, iż do nauczycieli nie zawsze dociera, że mam też jakieś życie poza szkołą i zdarzają się dni, gdy nie mam możliwości, by nauczyć się na ich przedmiot. Nie żałuję, nie mam poczucia winy. Wyjątkowo. 

W piątek, jak pisałam, był wyjazd szkoleniowy do Wrocławia, ale o nim w następnym wpisie. Dzisiaj chcę poświęcić wszystkie swoje najlepsze emocje pielgrzymce do Krakowa. Na którą zresztą tak bardzo czekałam. 
























W Łagiewnikach odbyły się uroczystości Jubileuszowego Aktu Przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana. Po pierwsze - Sanktuarium Bożego Miłosierdzia zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Fenomenalna budowla. Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu, jak ludzie cholernie Jezusa kochają. To imponujące i zapierające dech w piersiach, gdy wiesz po co i dla kogo zostało wybudowane coś tak pięknego. A kiedy zdasz sobie sprawę z faktu, iż ty również w tej cudownej sprawie bierzesz udział... Mój Boże, co za duma! Wielka duma. Druga sprawa... Cóż, nie od dziś Chrystus jest Królem i Panem, czyż nie? Ale ja widzę takie uroczystości w zupełnie inny sposób niż pewnie powinnam. Otóż... Uważam, że tego typu spotkania są ważne, by choć połowa zebranych ludzi zdała sobie sprawę z tego, z jakiego tak naprawdę powodu tam przybyli, wiecie? Tak sobie myślę, że Jezusowi nie są potrzebne żadne "Jubileuszowe Akty Przyjęcia" Go za naszego Przewodnika, ale potrzebna jest, z pewnością, ludzka świadomość odnośnie tego, jak wielki tłum On za sobą prowadzi. Ile osób idzie Jego drogą. Sądzę, że istotny jest również w takich momentach każdy z osobna. Każda, samotna duszyczka, która może właśnie w tamtej chwili uzmysłowiła sobie, iż nie jest sama w tej szalonej przygodzie. Ja osobiście byłam - i wciąż jestem - bardzo wzruszona postawą księży spowiadających na tym ogromnym placu. Wiecie jak to jest w kościele - konfesjonał, za chwilę Eucharystia, księdzu śpieszno, człowiekowi tym bardziej. Tam tak nie było. Konfesjonał to pewnego rodzaju dystans, nieprawdaż? A w tamtej chwili nikt nie myślał o dystansie. Bliskość, rozmowa (!), a nawet... NAWET... objęcie. Siedziałam na płaszczu przeciwdeszczowym księdza (naszego opiekuna), wokół błoto, mokro, ból brzucha, ale patrzyłam z wielką radością na to, co działo się na przeciwko mojej osoby. Wyobraźcie sobie taką sytuację, spróbujcie. Jaki to był widok, gdy pewien mężczyzna wyznawał swe przewinienia i nagle zapadła cisza... duchowny spokojnie i cierpliwie czekał, a on ostatecznie chyba nie powiedział tego, co mu nie mogło przejść przez gardło. Niezwykłe doświadczenie móc spoglądać na taki obraz rzeczywistości. Był uśmiech, była życzliwość, było podanie ręki czy, no właśnie, wręcz uściskanie grzesznej kobiety. Niewiarygodne. 












Jestem szczęśliwa, bo otaczają mnie fantastyczni bracia i fantastyczne siostry. Wielka rodzina. Byłam na Niego zła ze względu na stan fizyczny w ten cały weekend, ale czym jest taki ból przy duchowym podbudowaniu, prawda? A jestem podbudowana. Zawsze takie sytuacje mnie unoszą dwa centymetry ponad ziemię i czuję się taaak dobrze... Łapię tego typu chwile i zagnieżdżam je głęboko w swej podświadomości, by nie uleciały, ponieważ życie jest niezwykle trudne, a takie wyjazdy, tacy ludzie dają mi do zrozumienia, że nie ma się czego bać, że nadzieja jest ZAWSZE. Choćby się waliło i paliło - jest nadzieja. 
Sanktuarium św. Jana Pawła II

Podsumowując... To mega miłe uczucie być w takim, a nie innym miejscu na tym świecie. Być właśnie tym, kim się jest. Pomimo tak wielu upadków... Po prostu trzeba cały czas, na nowo, powstawać. Bo Kraków powalił mnie na kolana, owszem, ale mam jeszcze tak mnóstwo spraw do załatwienia, że musiałam się podnieść. Nie ma bata, działam... działamy - my wszyscy, którzy uznajemy Go za Króla i Pana, bo to ciężka droga, ale ma sens... ma sens. 

















































W drodze powrotnej na niebie takie cuda...
Nienawidzę dzisiejszej technologii. Dobrze, że miałam ze sobą drugi telefon, bo bym nic nie nagrała, a dziś... Dziś telefon działa. To są jakieś żarty. 

Dziękuję. Bogu i tym, z którymi mogłam przeżyć te dwa, bardzo piękne dni. 

"Macie zajebistego księdza" - jeden z kierowców na końcu wyjazdu. Idealne podsumowanie.

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 13 listopada 2016

Spotkanie z prezydentem.

"Bądź wesołym człowiekiem. Nie bądź ponurakiem. Uśmiech i radość kojarzą się z uczciwością i szczerością. Nie znaczy to, że masz się uśmiechać od rana do wieczora. Jest czas radości, czas refleksji i czas smutku. Ale zrób, co możesz, aby mieć pogodne usposobienie do życia."

"[...] A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni
i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam
 nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie."

Dzień dobry.

Wyobraźcie sobie, że w nocy z piątku na sobotę, około drugiej weszłam na Facebooka i zobaczyłam post odnośnie spotkania autorskiego z panem Robertem Biedroniem. Pomyślałam, że to może być moja chwila, najlepsza okazja, by go spotkać. Poznań - pięćdziesiąt kilometrów. Co do dla dzisiejszych aut? Co to dla mnie? To żadne ograniczenie, a już tym bardziej, gdy masz w sobie cholernie wiele pokładów nadziei i wielką chęć spełnienia skromnego, małego marzenia. Obmyślałam, co zrobić, kogo wziąć jako osobę towarzyszącą, planowałam uparcie, bo postanowiłam, że muszę się tam znaleźć. I znalazłam. Z tatą. Po czterdziestu minutach jazdy i chwilach niepewności, czy aby na pewno zdążę (korki, korki, korki). Kupiłam książkę, zajęłam dogodne miejsce - bo widok był najwspanialszy - i czekałam. Pan Robert usiadł akurat na tym fotelu, na który widok miałam wręcz idealny. Pierwszy plus!
Drugi plus... Mówił fantastyczne rzeczy. Powiedział, że nie mamy czekać na żadnego Mesjasza, Biedronia, nie wiadomo kogo, tylko zacząć działać. Mamy możliwość zmian. Dlaczego wygrał Trump, Duda, hm? Bo ludzie na nich zagłosowali. Demokracja - znane pojęcie. Ludzie myślą, później mówią: "Mój głos nic nie zmieni". Cholera, no własnie zmieni! Nic nie dzieje się, gdy siedzimy w czterech ścianach, na wygodnej kanapie i tylko narzekamy. To było piękne spojrzenie na naszą szaloną rzeczywistość. Mówił o polityce, ale wspomniał także o papieżu Franciszku. On, ateista, powiedział, że Ojciec Święty jest jego autorytetem. Zaraz po premierze Kanady - Justinie Trudeau

Pan Biedroń jest niezwykle skromnym człowiekiem. Nie mógł nadziwić się temu, ile osób przybyło na spotkanie z nim. Powiedział, że ludzie rzucali w niego kamieniami, opluwali go, a dziś siedzi tutaj i taki tłum chce go słuchać. 

W końcu nadszedł czas na podpisywanie książek. Godzinę stałam w kolejce.
Ale było warto. Kurczę, było tak niesamowicie warto... Poświęcił każdej osobie kilkanaście sekund rozmowy. Wyobrażałam sobie, że składa podpis na jednej z początkowych stron, dziękuje i prosi następnego. I tak w kółko. Ale nie! "Dzień dobry, jestem Robert Biedroń" - zaczął i podał rękę. Miałam okazję powiedzieć mu trochę miłych słów. Zaczęłam od tego, iż bardzo podobało mi się to, co mówił o papieżu. Bo przecież rzadkością jest spotkać ateistów, którzy tak pięknie wypowiadają się na temat osób będących kimś ważnym w Kościele. No i dopowiedziałam, że dla mnie jako osoby wierzącej to bardzo ważne. "Jesteś wierząca?" - zapytał z uśmiechem. "Tak, tak... niech pan wie, że jest inspiracją dla wielu osób". A on na to: "Właśnie napisałem ci: <<inspiracji>>". I to powalające zadowolenie na jego twarzy. Byłam wzruszona. Poprosiłam o zdjęcie, zgodził się, ale ręce trzęsły mi się niemiłosiernie... Wziął telefon i sam zrobił. Dwie, cudowne fotografie. Ponownie uścisnął moją dłoń, podziękowałam, pożegnałam się, a on z kącikami uniesionymi ku górze powiedział: "Do zobaczenia!". Do zobaczenia... Co za facet! Jestem dogłębnie poruszona. 
Ażeby przygód było mało... Uwaga! Tata zaparkował w miejscu, w którym parkować można prawdopodobnie tylko na jakąś krótką chwilę. Niestety czekanie na jedzenie to wcale nie taka "krótka chwila". Zamówiłam, co zamówić miałam, wychodzę z budynku... Szlag by to trafił - auta brak. Chodzę po parkingu, myślę: "Kur... mać!". Byłam w lekkim szoku, bo niestety psuje się moje cudowne urządzenie zwane telefonem komórkowym i nie mogę niestety dzwonić (znooowu). Co by tu zrobić, nie? Natalia oczywiście nie mogła wymyślić nic innego, jak podejście do radiowozu policyjnego, zapukanie w szybę, przestraszenie pana policjanta, grzeczne zapytanie, czy może skorzystać z telefonu, zadzwonienie (oczywiście tata nie odbierał), podziękowanie i pożegnanie się. Szalone życie, wiem. Znalazłam go na szczęście *śmiech*. Ten dzień nie mógł obyć się bez takich przygód, bo jakżeby inaczej. 

Spokojnego tygodnia, trzymajcie się, cześć! 

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 12 listopada 2016

List w szklanej butelce.

"Czasem zbyt mocno wierzymy, że ludzie są inni, że ktoś wróci, zrozumie czy przeprosi. To nie życie nas przerasta, ale czekanie na coś, co może nigdy nie przyjść."

"[...] A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem
 i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę."

Cześć i czołem, dzień dobry i wszystkie inne możliwości przywitania się. 

Nie macie czasem wrażenia, że otaczamy się tłumami, jest przy nas mnóstwo osób, ale kiedy przychodzi co do czego, kiedy potrzebujesz rozmowy, dobrej rady, bycia z kimś choćby przez chwilę... zostają nieliczni... och! Czasami nie zostaje dosłownie nikt. To taki paradoks życia. Albo starasz się być dobrym człowiekiem, bronisz tyłka swego bliźniego, praktycznie zawsze za nim jesteś, jeśli coś się dzieje, a on daje ci kopniaka w twoje cztery litery... Nie mogę tego zrozumieć. Bardzo mnie to boli. Dzieci mają to do siebie, że wszystko analizują, każde słowo trafia w ich wnętrze i rozprzestrzenia się mrok tego bólu, który został im dany od drugiego człowieka. 
"Trzymaj się z dala od ludzi, którzy pomniejszają twoje ambicje. Mali ludzie zawsze tak czynią, a naprawdę wielcy sprawiają, że i ty czujesz, że możesz być wielki."

Niewiele zmieniło się po roku. Wciąż te słowa są idealnym odzwierciedleniem mojego życia. Swoje wiem na temat pewnych spraw i tyle razy dostałam po twarzy (dostanę jeszcze wielokrotnie), że nie boję się odchodzić od ludzi, którzy przyciskają mnie do ziemi. Nadstawiam drugi policzek i idę dalej. A niech uderzają, niech zadają ciosy... One tylko mnie umacniają. Wiem to. Bo ufam.

Przy nagłym przypływie weny nie jestem w stanie wszystkiego ładnie przelać od razu na papier, więc to nagrywam. Z ostatnich notatek głosowych stworzyłam coś takiego:

Czasami czuję się naprawdę, naprawdę źle. I mam wrażenie, że jest ze mną okropnie. Ale po chwili uświadamiam sobie, że jeszcze nie jestem na skraju załamania, u kresu sił, nie jestem na dnie. Jestem dwa centymetry powyżej dna. Bo takie czynności jak: wstanie rano, doczołganie się do toalety, wejście pod prysznic, włączenie wody, umycie włosów, wyjście, umycie zębów, zjedzenie śniadania, ubranie się i pójście do szkoły są czynnościami, które wydawać by się mogły mega oczywistymi, ale one pokazują - a przynajmniej powinny dać nam do zrozumienia -, że jeszcze nie jest okropnie. Jest źle, jest trochę gorzej niż zazwyczaj, ale nie jest beznadziejnie, nie jest fatalnie. Te wszystkie czynności świadczą o tym, że nie jesteśmy jeszcze żywymi trupami. Po prostu – żywy trup, czyli człowiek, który nie żyje, ale egzystuje, który przechodzi z dnia na dzień i nie wnosi do tego świata nic, poza swoim imieniem i nazwiskiem, i poza tym, że w jakiś sposób odróżnia się od innych. Bo każdy jest inny. Ale życie to chyba coś więcej niż bycie takim stworem.

Wiecie za co cenię rozmowę? Pisemną albo taką w cztery oczy? Rozmowa potrafi uświadomić ci, że nie jesteś samotną butelką z listem dryfującą gdzieś na środku oceanu. Jest ich mnóstwo. Każda butelka ma w sobie kartkę i przychodzi taki moment, gdy fale są na tyle silne, że butelka wypływa na brzeg, rozbija się o najbliższy kamień i otwiera, a słowa w nim (liście) zawarte są stokrotnie bardziej bolesne niż twoje. W takich momentach doceniasz życie. Swoje życie. I już tak bardzo nie płaczesz nad swoim losem. Nie jest taki marny, jak ci się wydawało do tej pory. 

Miłej soboty, trzymajcie się, hej! 

~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 10 listopada 2016

Wiem, że nic nie wiem.

"Nie znam przyjemności większej niż możliwość spania. Totalne wygaszenie życia i duszy, całkowite oddalenie wszystkich bytów i ludzi, noc bez pamięci i iluzji, brak przeszłości i przyszłości."

„[…] Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście.”

Cześć. 

09.11.16 r.
Czasem warto pomarznąć we wrzesińskim parku i zauważyć, co tak naprawdę człowiek na tym etapie myśli o pewnych sprawach, jak niektóre z nich postrzega. Na przykład dziś zrozumiałam, że chciałabym mieć dziecko (albo dzieci, co los da – przyjmę). Zmierzam jednak do tego, że widząc chłopczyka, który opowiadał babci o tym, iż w końcu nauczył się jak poprawnie wykonywać znak krzyża i kiedy widziałam zainteresowanie tej kobiety, gdy pokazywał, jak to robi – łza kręciła się w oku, bo ja również chciałabym – będąc już dorosłą – znów móc spojrzeć na życie z perspektywy młodego człowieka i to w dodatku mojego! Broń Boże, nie jest to egoistyczne podejście. Chciałabym jak najlepiej mojego szkraba wychować. Chciałabym dać mu jak najwięcej swobody do tego, by mógł być sobą. Tak po prostu być tym, kim on chce być, nie ja. Często zauważam ten błąd u rodziców. Ich niespełnione marzenia przekładają na bezbronne istotki, a one tylko się męczą. Chciałabym uczyć go tolerancji i szacunku do wszystkiego, i wszystkich, co/kogo napotka na swej drodze. Aż do końca. Mojego albo dziecka (kto wie jaki Bóg ma plan…). 
Interpretowaliśmy na ostatniej lekcji polskiego wiersz Safony z Lesbos. Celowo zaznaczyłam, skąd pochodziła ta kobieta. Jednak bywają momenty, kiedy coś istotnego wynosi się z lekcji. Niektórzy mówią, że homoseksualizm to wymysł XXI wieku. Proszę państwa, to jest idealny przykład na to, jak ograniczeni są ludzie głoszący tego typy "racje". Ona żyła na przełomie VII i VI wieku p.n.e. Safona była lesbijką i również o takiej miłości pisała w tym beztytułowym wierszu. Aż mi się miło zrobiło, gdy interpretacja zeszła na tę drogę. Szczerze? Nie spodziewałam się. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że ten tekst naprawdę dotyczy takiego uczucia. A jakże perfekcyjnie ujęte są w nim: niepokój, zazdrość, przywiązanie... Mój Boże, uwielbiam poezję. Po raz kolejny byłam również zachwycona postawą naszej polonistki. Wiem, że są nauczyciele, którzy omijają tematy tabu, starają się w jak najdelikatniejszy sposób obejść sprawy niewygodne, kontrowersyjne, wiecie co mam na myśli. A ona się nie boi. Prawdopodobnie niczego, jeśli chodzi o tego typu sytuacje. To się ceni, oj ceni. Jestem niesamowicie wdzięczna, że trafiłam na takiego dorosłego. Ważne jest, by mieć duchowego przewodnika, kogoś kto nas wysłucha, spróbuje zrozumieć, da nam szansę.

W poniedziałek odwiedziliśmy Liceum Ogólnokształcące im. Henryka Sienkiewicza we Wrześni. Robiliśmy kotyliony na jutrzejsze obchody Dnia Niepodległości. Piękna sprawa. Bo choć nie każdy ma zdolności manualne (w tym też ja...), to jednak wszyscy (chyba, nie pamiętam, może pojedynczych osób nie było) się stawili i dali z siebie wszystko. Zawsze dają. Widzę to. Naprawdę. Czasami nauczyciele na nas krzyczą, mówią o naszym braku dyscypliny, ale ja w nas wierzę. Staram się nie oceniać ludzi z góry, dać im czas, poczekać aż pokażą swą najlepszą stronę. To ważne. 


Ostatni wpis był piątego listopada. Nawet nie zauważyłam, kiedy te dni minęły. Owczy pęd, trochę łez, ale żyję, bo życie jest cholernie nieprzewidywalne. To w nim najbardziej mi się podoba.

PS: Jak wspominałam w ostatnim poście - moja skromna mordka trafiła do gazety. Ach, to naprawdę stresujące rozmawiać ze świadomością, że efekt końcowy zobaczy spore grono odbiorców. Ale to właśnie lubię! Chociaż super byłoby, gdybym miała kiedyś możliwość przeprowadzenia rozmowy z perspektywy osoby trzymającej dyktafon i zadającej pytania. Och... To właśnie chciałabym robić. Móc poznawać myślenie bliźnich i przekazywać je dalej. 

Trzymajcie się! Dłuższy weekend - coś fantastycznego. Za tydzień będzie przegenialnie...

~~

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 5 listopada 2016

Na co tu słowa?

"Nie potrafię o Tobie nie pamiętać. Oczywiście, że nie da się zupełnie zapomnieć o niektórych rzeczach, ale z czasem po prostu przechodzisz z nimi do porządku dziennego i przestają być upierdliwe. Z Tobą tak nie idzie. Pomimo tego, że nie widziałam Cię już tyle dni, to nadal każdy z nich ze mną spędzasz. Budzę się z Tobą, zabieram Cię ze sobą do pracy, spalam Cię z papierosem, wypijam z kawą, próbuję zmyć pod prysznicem, a w nocy leżę wpatrzona pustym wzrokiem w sufit, dzieląc z Tobą permanentną bezsenność. Może Ty też nie śpisz? Poczułabym się lepiej ze świadomością, że jeszcze coś nas łączy."

"[...] A Bóg według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę."

Hej.

https://www.youtube.com/watch?v=Yj6V_a1-EUA - polecam włączyć w trakcie czytania.

Jestem już. Ojej, to tylko cztery dni przerwy... Mało, ale wystarczająco. Już nie mogłam wytrzymać. Po prostu kocham pisać. Trochę mi się życie zaczęło sypać. To wewnętrzne, duchowe. Wiecie, co mam na myśli. Mogę z ręką na sercu przyznać, że jeśli chodzi o sprawy materialne - mam wszystko. Mam dach nad głową, własny kąt w domu, dobry telefon, możliwość korzystania z zasobów dzisiejszej technologi. Jeśli chodzi o fizyczną stronę - zdrowa jak ryba. Tylko że Bóg chciał tak, a nie inaczej i stworzył też psychiczny aspekt naszej egzystencji. Ludzie mogą mieć "wszystko" (w cudzysłowie, bo to pojęcie względne), a potrafią myśleć o samobójstwie, bo nie dają rady z potworami, które wyżerają ich duszę. Ich wrażliwość i dobroć. Takie myślenie jest cholernie uciążliwe. Ale wczoraj koleżanka napisała, że "cierpienie trzeba przyjąć na klatę". Absolutnie się z tym stwierdzeniem zgadzam! To trudne, aczkolwiek wykonalne. 

Co do tego cierpienia i wczorajszego wieczoru... Od dłuższego czasu (tego czasu dość poważnego załamania) czułam, że muszę iść do spowiedzi. Na psychologa mnie nie stać (dobra, stać, ale nie potrafiłabym wydać tak grubych pieniędzy za rozmowę, czyli... ludzki odruch), z moją bohaterką nie mam kontaktu, ma swoje życie, nie będę zawracała głowy, więc postawiłam sprawę jasno - pierwszy piątek miesiąca, w konfesjonale ksiądz do którego zawsze chodzę z najmniejszym poczuciem stresu. I znowu się udało. Rozwiać wszelkie wątpliwości. Wiecie co mnie w takich spowiednikach wzrusza? Ich czyste, zdrowe, dobre intencje. On nawet nie próbował mnie oceniać, skrytykować, wypytywać o sprawy, o których i tak by zapomniał. Mówił... mówił... mówił, a ja miałam ochotę się rozpłakać, bo czułam ogromną ulgę. I radość. Tak! Szczęście jakiego człowiek doświadcza tylko w pełnym zaufaniu do drugiej osoby. Miałam w sobie poczucie takiego zaufania. "Jakieś pytania? Coś niejasne?" I wiesz, że mu zależy, że przenika przez tego mężczyznę Boża miłość, Boży sposób podejścia do bliźniego. To takie piękne, gdy ktoś poświęca dla ciebie czas. Dla twoich słabości. Dla twojej niemocy. Dla twojego poczucia beznadziei. Fenomenalna sprawa. Ależ on mnie wczoraj podbudował. W ogóle Bóg jest niesamowity. Było mi tak bardzo źle... A On pchnął mnie i powiedział: "Odwagi!" i trafiłam na wspaniałe słowa księdza w spokoju, jaki towarzyszy spowiedzi. W piątek (tj. 18 listopada) jadę do 31. Batalionu Radiotechnicznego we Wrocławiu. A sobotę i niedzielę (tj. 19-20 listopada) spędzę w Krakowie. Kraków... Och, Kraków... Już jestem pod wrażeniem obrotu spraw w moim szalonym życiu. Jezus potrafi małego, bezbronnego człowieczka podnieść i dać mu tak wiele, że to się w głowie nie mieści! Raj na ziemi. A co to będzie za raj po śmierci... 














Cmentarze wieczorem, szczególnie w Dzień Wszystkich Świętych oraz w Dzień Zaduszny niezwykle mnie rozczulają. Oby kiedyś, któregoś dnia, gdy nareszcie odejdziemy z tego świata, ktoś zapalił choćby jeden znicz na naszym grobie. Nawet jeśli nas by miało to już absolutnie nie obchodzić. 

PS: Jestem w gazecie! Ale o tym w następnym wpisie.

Miłego weekendu.

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 1 listopada 2016

Wszyscy Święci.

„Oddałabym nie wiem co, żeby mi to przeszło i żeby mnie cokolwiek zaczęło znowu obchodzić, żeby mi się coś chciało. Nie mogę sobie wyobrazić, że w ogóle będzie jakiś dalszy ciąg. Nie wiem co ze sobą zrobić.”


„Słyszę ich szepty: <<Możesz mi ufać w pełni>>, a ja nie potrafię nawet w nowiu.”

Cześć.

https://www.youtube.com/watch?v=hKYGp6Pt2Dw - możecie włączyć w trakcie czytania. 

Nie mogę doczekać się grudnia. Dostanę upragniony prezent - dyktafon. Nie bójcie się, nie będę nagrywała każdego momentu swego życia, ale w niedzielę i dziś trafiłam na księży, którzy powiedzieli tak piękne kazania, że żałuję, iż ich nie nagrałam. Po to właśnie chcę go kupić. To ułatwi mi przekazanie dalej dobrej nowiny, jaką głoszą niektórzy mężczyźni zza ambony. Mam nadzieję, że to nie jest nielegalne... 

No i mamy... Święto Wszystkich Świętych. Wiecie co? Nie chcę, by był to dzień zadumy i powagi. Raczej radości i ufności wobec mocy Boga. Mamy zadatki do bycia świętymi. Niekoniecznie dla całej społeczności Kościoła Katolickiego, ale choćby dla siebie samych czy najbliższych. Jesteśmy powołani do świętości, tak myślę. Składają się na nią nasze codzienne działania, zmagania, uśmiech i łzy. Tak samo jest z patriotyzmem. To duma z bycia takim, a nie innym człowiekiem i czynienie bezinteresownie dobra. Żadne wyniosłe, nieszczere (bo byle na pokaz), wykonywane raz po raz czynności nie sprawią, że ludzie zaczną nas szanować i uważać za istotnych w tym świecie. Nie schematy, a bycie sobą może sprawić autentyczne szczęście w tym życiu. Możemy oszukiwać swój mózg, mózg rodziny i znajomych, ale Pana nie oszukamy, nie zrobimy Go w bambuko. Po prostu nie da się oszukać losu/przeznaczenia/planu Jezusa. 

Koncepcja na dziś - nie płaczmy, nie zgrzytajmy zębami, nie bądźmy przygnębieni. Spoglądając na groby zmarłych pomyślmy o tym, że Bóg uszykował dla nich naprawdę wiele piękna u siebie. Musimy mieć w sobie ogromne pokłady nadziei i zaufania. To trudne, ale wiem, że damy radę. Damy, prawda? Chcę, byśmy wyzbyli się lęku! Wiem, że śmierć przeraża. Wiem, że każdy się jej boi (nawet ja, choć wielokrotnie zaznaczałam, że nie ma czego, bo każdego ona czeka). Ale jak już idziemy ścieżką Chrystusowej Miłości, to błagam, na litość boską, uwierzmy w Jego moc. Każdy z nas jest święty. Tak. Ty, który teraz to czytasz, również. Jesteś święty, ważny, cudowny i jesteś tu po coś. Pamiętaj.

Bazgroły, bazgroły, bazgroły. Wybaczcie, czasem czuję potrzebę wydobycia z siebie tych wszystkich emocji, które gdzieś tam we mnie są. Spałam dosłownie cztery godziny. O dwudziestej pierwszej padłam (wieczorek ze znajomymi, nie trudno się domyślić, dlaczego). Zbudziłam swój umysł o pierwszej i męczyłam się z zaśnięciem do około piątej nad ranem... Po prostu fantastycznie! Ta cisza była nie do wytrzymania. A jakie myśli człowieka nachodzą tak późną porą. Boże, dziękuję Ci, że takie sytuacje zdarzają się w moim życiu raz na ruski rok. Bezsenność jest okropna. Nie polecam nikomu. Nie tyle męczyłam się z zaśnięciem, co właśnie z tym natłokiem spraw, jakie mój mózg NAGLE nagromadził. Beznadziejne uczucie. 

Trzymajcie się. Czuję, że w najbliższym czasie chyba nic tu nie napiszę...
Tak wiele pracy, tak mało motywacji, chęci, ochoty, czegokolwiek. Och, Jezu, zatrzymaj świat - ja wysiadam.

~~Zbuntowany Anioł