piątek, 29 lipca 2016

Od zawsze i na zawsze.

„Nie myślcie, że coś jest niemożliwe tylko dlatego,
 że się jeszcze nie wydarzyło.”

Dzień dobry! W ten niezwykły, naprawdę dobry dzień.

Dlaczego „od zawsze”? Bo uważam, że Bóg obdarza nas cudownymi darami już od poczęcia. "Na zawsze" - jak wskazuje tytuł bloga: chcę pozostać nieśmiertelna. Choć czasami sama nie rozumiem, dlaczego.
Tak właśnie w tej chwili - i za każdym razem, gdy tu wchodzę - raduje się moje serce.
Nadszedł ten dzień, kiedy mogę świętować DWA lata tutaj. Rok temu na liczniku było pięć tysięcy. Dziś? Jest ponad osiemnaście. Wczoraj bliska koleżanka akurat trafiła. Pamiętam, kiedy na początku mojej przygody zupełnie inna osoba wyczekiwała tych okrągłych liczb. Ufam, że jeszcze pamięta o tej stronie. To brzmi egoistycznie, ale… Cholera, zawdzięczam mojej nauczycielce (poza sobą oczywiście) bardzo wiele. To właśnie ów osóbka dała kopniaka w tyłek i wiele… wiele nadziei oraz dodała napędu memu zapałowi do pisania wam tego wszystkiego. Więc dziękuję. Bardzo dziękuję. Nigdy nie zapomnę. 
Generalnie chcę podziękować każdemu, kto poświęcił kilka minut swojego życia i wszedł tu. Przeczytał szczeniackie wywody. Powściekał się albo uśmiechnął. Przystopował i zastanowił się nad jakąś kwestią lub wręcz przeciwnie – od razu wyszedł i nie chciał już tu powrócić. To nieistotne. Dał mi szansę. Jeśli trafił na jeden z mniej ciekawych wpisów… cóż… nie szkodzi. Nie zależy mi na ogromnej liczbie osób. Chcę, by zaglądali tutaj ludzie, którzy naprawdę chcą coś przemyśleć. Wiem, że nie jestem mądra, ale staram się podchodzić do wszystkiego dość emocjonalnie, rozkładać na części, analizować. I jeżeli chociażby spróbowałaś/eś zrozumieć, co mam zamiar Ci przekazać… dzięki. Jesteś wielki. Zwykle myślę i mówię tak: Robię to wszystko dla siebie. Jeśli jednak mogę do kogoś w jakiś sposób dotrzeć… to właśnie po to żyję. By dawać innym nadzieję i radość. Czasami jest mi naprawdę źle i piszę o przykrych sytuacjach, ale większość tekstów jest optymistyczna. Wielokrotnie ludziska dawali mi do zrozumienia, że to jest dobra strona. Dobre teksty. Rozumiecie. Więc dziękuję Wam.

Wiecie co mnie najbardziej wzrusza? Ogromny postęp tej drogi/przygody. Główna statystyka główną statystyką, ale na początku to było maksymalnie trzydzieści wejść do danego posta. A teraz?! Co najmniej sto. Zdarzają się wyjątki i jest np. pięćdziesiąt, ale rzadko. I to jest coś, czego nie potrafię pojąć. Tylu osobom chce się tu wchodzić. Nawet jednorazowo. Dla dzieciaka, który odkąd pamięta miał ochotę trafiać do ludzi jest to coś niezwykłego. Niewiarygodnie pięknego. Nie ma słów, którymi mogłabym określić radość, jaką sprawia mi pisanie. A tym bardziej pisanie dla kogoś. Oczywiście bez przymusu. Bez odgórnych zasad. Czekam jeszcze na moment, kiedy będę mogła z ludźmi prowadzić jakieś dyskusje. Będzie nie tylko odbiór sam w sobie, ale odpowiedź na to co tutaj (albo w przyszłości na innym portalu) tworzę.
 
I chyba na tym zakończę dzisiejszy wpis. Dziękuję jeszcze raz, że uczyniliście skrawek moich marzeń rzeczywistością. To najbardziej wspaniała rzecz, jaką do tej pory zrobiłam. Cieszę się, że mnie w niej wspieracie. Chcę, by to trwało aż do mej śmierci i jeszcze dłużej. Chcę pisać/mówić. Nie: Idźcie za mną! Tylko: Po prostu mnie wysłuchajcie i sami zdecydujcie.

Jesteśmy jednością. A Wy wszyscy, którzy tu wchodzicie - jesteście wielcy. 

To dobre życie. Kocham je! 

Znów znikam. Do środy. 

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 28 lipca 2016

Światowe Dni Młodzieży.

"[...] Że można nie mówiąc pacierzy
po prostu w Niego uwierzyć
z tego wielkiego zdziwienia"

"If you want to kill yourself, kill what you don't like.
I had an old self that I killed.
You can kill yourself too,
but that doesn't mean you got to stop living."

Hej.

Tytuł do czegoś zobowiązuje, a więc... Wczoraj, nareszcie, zawitał do Polski, do Krakowa - Franciszek. Nasz papież. Wielki człowiek. Cieszę się, że są Światowe Dni Młodzieży. A cieszę się, bo - choć sama nie mam możliwości pobytu w tych dniach z tymi wszystkimi ludźmi - mam świadomość, że to jest ogromne wydarzenie. Szczególne. Wyjątkowe. Piękne. I tak dalej, i tak dalej. Słowa uznania należą się ludziom, którzy czuwają nad bezpieczeństwem dzieciaków (tj. młodzieży, przepraszam) i wszystkich innych. To niewątpliwie niełatwa sprawa. Tym bardziej, gdy ostatnimi czasy świat zwariował i praktycznie co kilka dni słyszy się o jakimś ataku, zamachu i podobnych sprawach. Już nie wspomnę o wojnie w Syrii, która chyba nie ma końca. Póki co. Sam papież wczoraj - na pokładzie samolotu - rzekł, iż świat jest w stanie wojny. Nie bał się użyć takiego sformułowania. Chwała mu za to. Wiem, tak było, teraz jest i zapewne będzie. Nie mam wytłumaczenia (chyba nikt go nie ma), ale najwyraźniej tak jest ten świat skonstruowany. Zawsze znajdą się źli ludzie. Ale nie o tym chcę teraz pisać. Fantastycznie, że młodzi przedstawiciele tej rzeczywistości mogą poświęcić te kilka dni na pogłębienie swojej wiary, inni na odnalezienie jej, a jeszcze inni (w tym też byłabym ja, gdybym tylko miała możliwość) na poznaniu nowych kultur, ludzi, udoskonaleniu języka obcego. Kurczę, to naprawdę niezwykła przygoda. Szkoda, że nasza parafia nie miała możliwości przyjęcia rodzin z innych krajów. Bardzo mi zależało, ale czasami... czasami jednak "siła wyższa" to "siła wyższa". Na pewne rzeczy nie mamy wpływu. 

Przemówienia Pana Prezydenta kompletnie nie zrozumiałam. Nie mogłam się skupić. W moim odczuciu... nie jest najlepszym mówcą. Ale oczywiście nie mam prawa się wypowiadać, bo gówno wiem o życiu i o tym, kto jest dobry, a kto nie.
Natomiast w pierwszej wypowiedzi Franciszka na Wawelu najbardziej poruszyły mnie słowa o uchodźcach i te: "Dialog nie jest możliwy, jeśli każdy nie wychodzi od swojej tożsamości". To jest odważny i mądry człowiek. Mówi o trudnych... cholernie trudnych sprawach, ale widać w nim gigantyczną miłość, którą obdarzył go Jezus Chrystus. I niech mówi o tym wszystkim, co dla nas jest skomplikowane, czego nieraz nie potrafimy wnieść do naszej egzystencji, co jest kontrowersyjne i przede wszystkim o tym, co jest najcudowniejsze czyli o Miłosierdziu.

„Musicie pozwolić sobie na robienie tego, w czym nie jesteście dobrzy.
 Nie zniechęcajcie się tym, co mówią o waszych wyczynach inni.
 Miejcie odwagę być beznadziejnym skateboarderem, nędznym realizatorem filmowym czy golfistą do niczego. Robiąc wyłącznie to, w czym jesteśmy dobrzy,
 nigdy nie nabędziemy nowych umiejętności.”
 

Tak pisał Justin Bieber w swojej autoryzowanej biografii. Właśnie dziś zdałam sobie sprawę (choć wciąż czuję niepewność oraz lęk), że dobrze wybrałam. Choć uparcie daję sobie i innym do zrozumienia, że przyszłość chcę wiązać z dziennikarstwem, niekoniecznie cały czas mam skupiać się tylko na tym aspekcie. To byłoby mega nudne. A nie o to w życiu chodzi, by się męczyć, by wpaść w rutynę. Pewne rzeczy trzeba powtarzać, to jasne, ale życie jest zbyt krótkie, ażeby skupiać się JEDYNIE na powtarzaniu tego co dla nas ważne. Poza tym… Boże, spontaniczne decyzje są najlepsze. Tak myślę. Wtedy wszystko jest takie… szczere. Bez przymusu. Bez ściśle określonych zasad. Warto zacząć nowy etap. Ale naprawdę nowy. Poznałam kilka osób z klasy. Są genialni. Wiadomo jak to jest – nie zawsze się układa, ale jeśli już pierwsze zetknięcie z nimi było tak pozytywnie przez nas odebrane, to jest to z pewnością wielki plus. Ogromny wręcz! Bo chyba coś w tym jest, że pierwsze wrażenie musi być ciekawe. Musi nas zaintrygować. Osoba bądź sytuacja. Rozumiecie? Mówimy nieraz, że zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. I zgadzam się z tym. Naprawdę się zgadzam. Ponieważ sama przeżyłam dwie takie sytuacje. Niekoniecznie były to trwałe znajomości, ale mimo wszystko - genialne. Niczego nie żałuję. Chociaż wspomnienia bywają uciążliwe. 

Jutro ważny dzień. 

~~Zbuntowany Anioł 

poniedziałek, 25 lipca 2016

"Zło nie jest ostatnim słowem."

"Szanuj ludzi, którzy znajdują dla Ciebie czas w swoim grafiku,
ale kochaj ludzi, którzy nigdy nie patrzą na swój harmonogram,
kiedy ich potrzebujesz."

Dzień dobry.

Nie mogłam się doczekać, by w końcu móc zasiąść do laptopa i napisać wam co nieco o życiu. Jak jest? Dobrze jest. To chyba dzięki niepojętej wierze w miłość Chrystusa. Poważnie. On jest dziwny, ale dobry. I tego przesłania się trzymam. My też jesteśmy dziwni, ale i tak ktoś nas lubi, a nawet kocha. A w szczególności obdarza nas ogromnym uczuciem Bóg, a przecież to On zna każdy nasz grzech. I mimo wszystko - wciąż jest. 

Jak nie trudno zauważyć - zmieniłam trochę wygląd strony. Na bardziej przejrzysty. Tak mi się wydaję. Zmiany są w porządku. A jeśli rozpoczynamy je z własnej woli... tym lepiej.

We wtorek w notatniku pisałam tak: "Mam nadzieję, że Bóg jest najbliżej właśnie ludzi ubogich. Pogrążonych w smutku. Tęskniących. Samotnych. Ufam, że On jest tam w całej swej okazałości. I wierzę, że kocha tych ludzi najmocniej, jak tylko potrafi. Całym sobą." I wiecie, że dwa dni później schrzaniłam coś na tyle mocno, że pociekły łzy? Nawet do sklepu w przeciwsłonecznych okularach weszłam, bo wolałam się w "takim stanie" nie pokazywać. Nieistotne, co się stało. Ważne było dla mnie - i wciąż jest - co On, do cholery, chciał mi przez to powiedzieć? Przekazać? Czasem tego wszystkiego nie rozumiem. Tej ironii losu... tych PRZECIWNOŚCI losu. Ale trzeba żyć dalej (tzn. nie trzeba, ale ja chcę). 

Jutro spotykam się z ludźmi z nowej klasy. Nie mogę się doczekać! Gdzieś tam w sobie mam lęk, ale on musi minąć. Jak mija wszystko. I choć niesamowicie trudno pogodzić się z tym faktem... on istnieje i trzeba go przyjąć. Takim jakim jest. 

Co mogę napisać o wypoczynku... Przede wszystkim pogoda nam dopisała. Po trzech/czterech dniach miałam już dosyć plaży. W ciągu dnia było bardzo gorąco, natomiast w nocy spałam w dwóch bluzach, a śpiwór zapinałam pod samą szyję. A rano znów duszno i trzeba było się na kilka sekund obudzić, rozebrać do koszulki i można było śnić dalej. Wszystko dlatego, że zażyczyłam sobie legowisko w namiocie. Rodzice i siostra mieli do dyspozycji przyczepę. Dałam jednak radę. Działo się wiele ciekawych rzeczy, ale uważam, że nie ma sensu o nich pisać... naprawdę wątpię, że kogokolwiek mogłyby one obchodzić. Raz wróciłam z koleżanką na ośrodek około drugiej trzydzieści. Kiedy ostatni raz tak późno szłam spać? Nie pamiętam. Nogi nazajutrz bolały, bo chodzenia było naprawdę sporo, ale było warto. Zawsze jest. Gdy masz z kim i masz CO robić. Zaliczam te dni do jak najbardziej udanych. Bo pamiętam, że zeszłoroczny odpoczynek nie był dobry. Był tylko "ok". 

Podrzucam kilka zdjęć i odcinek vloga o. Grzegorza Kramera. (https://www.youtube.com/watch?v=ii81y9ou1fg) Będę go tu wam polecała, bo jest niewiarygodnie mądry. I dzięki niemu trwam w miłości do Jezusa. 



































Mam nadzieję, że u was wszystko dobrze!

~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 14 lipca 2016

Tu i teraz.

"Pamiętaj, że porażka to siniak, a nie tatuaż."

"Uśmiechaj się,
do każdej chwili uśmiechaj,
na dzień szczęśliwy nie czekaj, 
bo kresu nadejdzie czas, 
nim uśmiechniesz się chociaż raz."

Cześć i czołem, moi drodzy.

Kurczę, w sobotę wyjeżdżam nad morze. Takie niby dwa tygodnie, bo i tak na pięć dni wracam (kilka spraw do załatwienia). No ale... wpis dwudziestego dziewiątego będzie. Choćby się paliło i waliło. Myślałam, że czeka mnie tylko odpoczynek z rodzinką, a tu proszę - wycieczka od 8 do 13 sierpnia. Spontaniczna decyzja. Miejsce się zwolniło, dostaję wiadomość... czemu nie. Za takie pieniądze?! I to jeszcze w góry. A ja uwielbiam coś robić. Nawet podczas przerwy od domowego zacisza. 

„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście,
 a Ja was pokrzepię.”

Już same słowa dają jakąś ulgę na sercu. Kiedy masz świadomość, że się możesz do Niego zwrócić w każdym momencie. I choć nieraz myślę sobie, że to bez sensu. Gadanie do ścian. Modlitwa o nic i o niczym. Bo to ludzkie, że chcemy mieć do pewnych spraw pewność. Nie wiarę, nie nadzieję, a pewność. Stuprocentową wiarygodność. Ufam, że Mu to nie przeszkadza i nas kocha. Cholernie, z całej siły kocha. Niewyobrażalną miłością. Największym dobrem nas obdarowuje. I tu nie chodzi o to, że daje nam to, co chcemy (mając na myśli jakieś fizyczne rzeczy). On przede wszystkim stworzył miejsce, które nazywamy ZIEMIĄ. Naszą ziemią.
A po drugie – podarował nam życie. Może inaczej… sprawił, że dzięki najróżniejszym okolicznościom znaleźliśmy się na tym świecie. Czy tego chcieliśmy, czy nie. I to jest cud. Boży, nie Boży. Nieistotne. To jest po prostu ważne. By mieć świadomość, że po coś tu jesteśmy. Oby po to, by czynić dobro. Bo jak do Niego, tak i do pewnej sprawy mam wielką wiarę – dobro wraca ze zdwojoną siłą. Nie od razu. Nie w spektakularny sposób. Ale powraca. Czasami nawet tego nie zauważamy. I to jest fenomenalne. 

„[…] Ja tak mam, że czasami kogoś skrytykuję i sobie muszę przypomnieć: Ej, Kramer, co ty robisz? Przed chwilą ciebie coś zabolało, a teraz robisz to samo w stosunku do innych ludzi. Nie wolno ci tego robić. Bo nie jesteś człowiekiem, który jest Bogiem. Nie jesteś Bogiem, jesteś człowiekiem.” 

Pojawiło się nazwisko. I... no właśnie... zapewne macie Facebooka. Na YouTube nawet konto niepotrzebne, żeby zobaczyć niektóre mądrości (i te mniej mądre rzeczy). Grzegorz Kramer - jezuita. Człowiek cholernie dobry w tym, co robi.
Nie do końca jestem pewna, jak to brzmi. Mam na myśli to, że chcę was zachęcić do spojrzenia na jego życie. Bo to nie jest twórczość. To jego egzystencja. Dobra egzystencja. Bo #BógJESTdobry i to właśnie ten człowiek, jego profil na tym - wszystkim znanym - portalu podbudował moją wiarę. Nawet nie pamiętam,
kiedy i w jakich okolicznościach tam trafiłam. Ale ten mężczyzna mnie zaintrygował. Dogłębnie. Niesamowicie piękne słowa pisze i mówi. Teraz tylko go spotkać na żywo. I podziękować. Albo chociaż: "Niech będzie pochwalony, dzień dobry." rzec. Zobaczymy. Wszystko się może zdarzyć. Póki co śledzę jego słowa w Internecie i jestem pod wrażeniem. Podrzucę wam trzy odcinki vloga. Jeśli się spodoba - słuchajcie, czytajcie dalej i przekazujcie innym. Bo jest co pokazywać. Zdecydowanie. 

~~
~~

Cóż... chyba to byłoby na tyle. Bardzo niechętnie was zostawiam, bo to moja pasja, kocham to robić. Ale w ciągu tych pięciu dni, kiedy wrócę do domu - coś tu wystukam. 

Nie wiem o co Mu chodzi, ale od wczoraj cały czas pada. No chwilami przestaje... na momencik. Wczoraj prawie godzinę w drewnianym domku, na placu zabaw z moją imienniczką siedziałam, bo taka ulewa. A około dwudziestej trzeciej to przyszła taka nawałnica, że aż się przeraziłam, gdy spoglądałam na to, co działo się na dworze. Jestem w szoku. Żeby tylko przestało, bo po wczorajszej powodzi w butach - nie mam zamiaru wychodzić z domu. A muszę coś załatwić. Szlag by to trafił. 

Ostatnia sprawa - dziękuję, że na liczniku już siedemnaście tysięcy. Tworzymy coś naprawdę pięknego.

Trzymajcie się i bawcie. Nawet w taką pogodę. 

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 10 lipca 2016

"Twoja historia jest święta."

"Będąc młodym, jesteś romantykiem pełnym ideałów.
Gdy dorośniesz, stwierdzasz, że bycie skurwysynem jest bardziej opłacalne."

Cześć! 

Chcę zacząć od dzisiejszej Ewangelii. Jest bardzo ciekawa. I naprawdę można się nad nią grubo zastanowić. Albo może inaczej... dzięki słowom w niej dziś zawartych, można pomyśleć nad sobą. Często jest tak, że mówimy o sobie: "chrześcijanin". Chodzimy do kościoła, modlimy się, kochamy Boga. Wszystko cacy! No nie do końca. Bo dopóki nie będziemy mieli w sobie miłosierdzia, a następnie nie podzielimy się nim z innymi - co z nas za chrześcijanie? Co z nas za LUDZIE? Myślę, że dobre życie zależy od dobrych uczynków. Od dawania innym miłości. A w czym ona się objawia? Właśnie w pomocy bliźniemu w najtrudniejszych chwilach. Możemy nawet całe swoje życie przejść na kolanach, krzycząc: "Jestem dzieckiem Bożym!" Ale będziemy nikim dla świata, gdy nie spojrzymy w oczy potrzebującego. A tym bardziej takiego, który szczerze o tą pomoc prosi. Rozumiecie? Dlatego zachęcam każdego z was - i mnie - do bycia otwartymi dla innych. Ale nigdy nic na siłę. Nie można zmuszać innych do dobra. Do miłości. Do wszystkich uczuć, które czyniliby wbrew sobie. 

Napisałam wczoraj takie badziewie. I chrzanię częstochowskie rymy. Mam gdzieś, jak nieprofesjonalnie to wygląda. Ale to jest to, co czuję. To mój pseudo-wiersz. 

Poznaliśmy się
cztery wiosny temu
Nie tak dawno
wciąż pytam: czemu?

Przetrwaliśmy
najczarniejsze chwile
i najgorsze scenariusze
Mogłoby tak być
znacznie dłużej

Przeżyliśmy
wszystko co najlepsze
Momenty uniesień
wciąż tkwią w głowie


Przeminęliśmy
tak nagle
w mgnieniu oka
co będzie dalej? – pytam
Niech ktoś mi powie!

Patrzę na to, co udało mi się wieczorem wystukać. I zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Pojawiają się pytania. Te najgorsze. "Czy to we mnie coś jest nie tak?", "Gdzie popełniłam błąd?" A później: "Dlaczego?" Zwyczajnie, tak po prostu zastanawiam się, jak mogło do tego dojść. I szukam tej cholernej odpowiedzi. Bo nie potrafię pogodzić się z rzeczywistością. I myślę sobie, dlaczego nie posłuchałam swojego autorytetu. Jak na złość, egoistycznie zapomniałam o tym, co ta osoba mi powiedziała. Oczywiście. Przecież lepiej wiedziałam, jak moje życie się potoczy. Nie rozważyłam tej istotnej kwestii: "Musisz przygotować się na każdy możliwy scenariusz." Ale nie! Wierzyłam, a może raczej liczyłam na to, że piękna bajka będzie trwała wiecznie. Co za głupota. 

Nagle trafiam na ten odcinek Niecodziennego Vloga:
I jakoś tak lżej na sercu. Poważnie. Noc to najbardziej idealny moment do takich przemyśleń. Do każdych przemyśleń. 

"Przyjmij się takiego jakim jesteś. Twoja historia jest święta." 

Każda rana pozostawia bliznę. Jednak bywa tak, że niektóre blizny prawie całkowicie znikają. Z ciała, rzecz jasna. I choć pewnych sytuacji nie wymażesz z pamięci (może to i dobrze, każda chwila nas jakoś kształtuje), to fakt, iż blizny bledną wręcz do tego stopnia, że prawie ich nie dostrzegasz - ta prawda cię cieszy. Podbudowuje. Daje nadzieję, że nie można zapomnieć o błędach z przeszłości, ale można ich już więcej nie popełniać. I małymi kroczkami spokojnie dalej żyć. 

Trzymajcie się. 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 8 lipca 2016

Dat quae quisque potest.

"To strasznie smutne, kiedy widzisz kogoś na kim Ci zależało z kimś innym.
I wtedy nawet na siebie nie patrzycie.
Chociaż chciałabyś utonąć w tych oczach jeszcze raz, ostatni raz."

"Wiadomość wysłana, dostarczona, wyświetlona, olana."

Dzień dobry.

07.08
To naprawdę dobry dzień. Koleżanka przefarbowała mi włosy. Aż takiego końcowego efektu się nie spodziewałam, ale jest bardzo ładnie. Najważniejsze, że się podoba, bo gdybym zaczęła żałować, nie byłoby to w porządku. Nagle dostaję SMS, żebym sprawdziła wyniki rekrutacji... dostałam się! TAK! Udało mi się. Oficjalnie rozpoczynam nowy etap w życiu. Już nie ma odwrotu. Nie chcę. Alleluja i do przodu!
A dziś... dziś moje urodziny. Szesnasty rok życia. Dobrego życia. Nieraz mega skomplikowanego, ale jednak świetnego. Kilku nauczycieli spotkałam, pytali czy się dostałam - ucieszyła ich odpowiedź. Na pewno jest im miło, kiedy gdzieś w sobie mają takie poczucie, że ich uczniowie zaczynają nowy etap. Bardzo, bardzo cieszy moją osobę, gdy dorosły człowiek składa życzenia i mówi ci: "Zajebiście piszesz. Oby tak dalej.". Serio, to jest niewiarygodne! Dwadzieścia jeden dni i dwa lata od rozpoczęcia tej szalonej przygody. I słysząc po tym czasie takie słowa - serce szybciej bije. Wielki uśmiech. Ogromna radość. Poza tym... Boże, życzenia na żywo to najpiękniejsza rzecz, jaką można otrzymać. Bo to jest takie... szczere. Tak myślę. I niewymuszone. A jak ci przyszło powiadomienie na Facebooku, to myślisz: "Kurczę, no wypada życzyć wszystkiego najlepszego.". Oby to wszystko najlepsze się spełniło. To już moja rola. A tak w ogóle... ludzie... i tak nie dożyję stówki. Życzcie mi po prostu szczęścia. Samej sobie również tego życzę. I żebym się jednak zmieniła. Ale na lepsze. Z każdym nowym dniem. Kolejnym krokiem przed siebie. Będzie dobrze... już jest. 

Dla wszystkich, którzy dostali się do upragnionej szkoły - gratuluję. Naprawdę jestem dumna. Byle trafić na ciekawych ludzi. Porządnych nauczycieli, co to nie tylko będą patrzeć na was... nas... jak na kogoś, kto ma tylko odbębnić swoje, zaliczyć i tyle. Nie chcę, by tak to wyglądało. Trzymam kciuki. Za was. Za siebie.
A tym, którzy we wrześniu znów wrócą "na stare śmieci" - nie bójcie się. Życzę wam dużo fantastycznych chwil! 

Kilka dni temu po powrocie do domu zauważyłam powtarzające się co kilka sekund błyski na niebie. I była! Ona. Burza. Uwielbiam stać godzinę przy oknie i ją podziwiać. Bóg to jest gość. Stworzyć coś takiego. Ale grzmoty, momentalnie jasne niebo o dwudziestej drugiej, a nawet błyskawice... nieziemski widok. Zapiera dech w piersiach i powoduje uśmiech na twarzy. Bo uchwycić takie momenty, jakie niektórym się udaje. Wielki podziw. Zatrzymać chwilę w obiektywie aparatu. Cudowna sprawa. Mnie również się udało. Jakimś cudem. Opłacało się wyczekiwać takiego piękna na niebie. 
Tegoroczne wakacje to niestety niezbyt "zawalony" grafik. Szkoda. Ale coś tam się wymyśli. Spontanicznie. A co! Od 16 do 31 lipca wyjeżdżam nad morze. Muszę odpocząć. Naprawdę mi na tym zależy. Zeszłoroczny wypoczynek był... dość kiepski. Oby teraz było super. 

W ostatnim wpisie wspomniałam o śmierci pewnego chłopaka. Chyba jedyny, słuszny komentarz do tej sprawy: https://www.youtube.com/watch?v=CO680-ssq4E Podziwiam i gratuluję. Piękny klip. Bo... naprawdę chwyta za serce. Ciary na ciele. Bez wątpienia coś niesamowitego. Dziękuję temu młodemu mężczyźnie, że w taki sposób upamiętnił śmierć Tomka. Brawo! 

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

poniedziałek, 4 lipca 2016

"Bez względu na cenę."

"[...] Pomimo całego zła, do którego zdolni są ludzie,
by dojść do poznania wszystkiego - nie chciej poznawać czegoś w niczym.
By dojść do posiadania wszystkiego - nie chciej posiadać czegoś w niczym.
By dojść do tego, byś był wszystkim - nie chciej być czymś w niczym."

Hej.

Przepraszam. Tak długo zbierałam się, by cokolwiek napisać. No ale jestem. Żyję sobie pomalutku. Raz jest lepiej, innym razem gorzej. A jutro mijają cztery lata od poznania w tym wirtualnym, zagmatwanym świecie osoby, która zmieniła moje życie. Szkoda, że już nie jest jak dawniej. 


"Bez względu na cenę" - książka, którą zaproponował mi ksiądz... jest po prostu czymś niesamowitym. Dawno żadna mnie tak nie wciągnęła. Ale ta z każdą kolejną stroną budowała tak ogromne napięcie... wielkie emocje. Wszystko we mnie buzuje, wstrzymuję oddech, a za momencik znów mogę zanurzać się w lekturze... na spokojnie, bez nerwów. Genialna pozycja. Czyta się ją przede wszystkim szybko, bo tyle się w niej dzieje, że chcesz więcej... więcej... i nagle koniec! Cóż... dała mi ona do zrozumienia wiele rzeczy. Mnóstwo różnic między chrześcijaństwem a islamem. Serio. Nie dziwię się niektórym, że się boją. Zwyczajny ludzki lęk, bo to co oni wyprawiają, gdy ktoś ściągnie klapki z oczu - lecą łzy. Dosłownie. "[...] Minęły miesiące, jak trąbie u drzwi chrześcijan, a oni niezmiennie odmawiają mi wejścia do ich wspólnoty z braku odwagi, który wydaje mi się bardzo mało ewangeliczny..." Faktycznie coś w tym jest, że jednak Jezus się nie bał. Ale Jezus to Jezus, a my to tylko słabi, grzeszni, mali, głupiutcy ludzie... i nie można oczekiwać, że skoro jestem chrześcijaninem - przyjmę każdego. Zrobię wszystko. Bo nie wyklucza mnie to z bycia CZŁOWIEKIEM. Bezbronnym, popełniającym błędy i przede wszystkim czującym LĘK. Tak nie "bywa", ale tak jest. I powinniśmy to uszanować. W innych. I w sobie. Nie bać się mówić, że się boimy. Rozumiecie? Nie ma co, trzeba ukazywać życie takim, jakim faktycznie jest, a nie ukrywać się, usuwać w cień, bo co sobie ludziska pomyślą. Ludziska, którzy są tak cholernie podobni do nas samych. Też się boją. Ale gdyby muzułmanie trochę inaczej do innych wiar podchodzili... może to wszystko toczyłoby się w lepszy sposób. Zdecydowanie by tak było. A kiedy własny ojciec posyła synów, by z bronią w ręku stali nad własnym bratem, bo wybrał miłość Chrystusa... to się w głowie nie mieści! Ale taka jest rzeczywistość. Albo się jej sprzeciwimy, albo ją zmienimy. Nie wiem, co można w tej sytuacji zrobić. Do niektórych nie przemówisz. Nigdy. Ta książka mi to fantastycznie pokazała. Zachęcam was do przeczytania. Niedroga, a na pewno może troszkę... troszkę bardzo zmienić wasze myślenie. Szczególnie, że to niezwykle powszechny problem dzisiejszych czasów. Ten religijny podział. A Bóg patrzy i pewnie łapie się za głowę. I nie ważne, jaki by to Bóg nie był. Na pewno jest Mu źle.
 

"[...] I widok tego dzikiego i czystego piękna łagodzi na chwilę mój smutek, gdyż nie chcę mi się wierzyć, że przyroda może być tak piękna
 i nie mieć swojego Stwórcy." 
Ludzie, ale tak serio... siedzę w kościele. Z koleżanką. Praktycznie sam na sam z tym niewielkim, acz pięknym ołtarzem i nikt mi nie wmówi, że to wszystko nie ma sensu. A jeśli faktycznie by go w tym wszystkim miało nie być - nie chcę mi się żyć z taką świadomością. Świadomością tego, że wszystko to, co ludzie stworzyli, mogliby stworzyć na marne. Poważnie. Nawet sobie nie mogę wyobrazić, że kiedyś ktoś mógłby powiedzieć: "Robiliście to tylko dla siebie, żaden Bóg tego nie widział, nikomu przez to nie było lepiej." Fuj, koniec takich myśli. A jeszcze niedawno... naprawdę niedawno... rzekłabym, że to jakieś bujdy. Bzdury. Nic nie warte starania, słowa, czyny. Ale to niesamowite. Jak się człowiek może zmienić. W kilka chwil. Dzięki niektórym osobom. Które wierzę, że zesłane mi są od Kogoś, kto z pewnością jest PONAD. Magia. 

Jak już tak jestem w temacie wiary... nie przepadam za horrorami, to wiecie. Ale również nie zdarza mi się oglądać filmów gatunku Fantasy. Raczej twardo stąpam po ziemi i nie kręcą mnie takie wyimaginowane obrazy, wyobrażenia reżysera... ale "Nostalgia Anioła" to film przepiękny. Nie tylko wspaniale zrobiony, że aż cieszy oko. On daje tak wiele do myślenia. Do zastanowienia się... właśnie nad swoją wiarą. Kwestią życia po śmierci. Wiecznego życia. To jest akurat coś, w co do dziś nie mogę uwierzyć. Nie dochodzą do mnie żadne słowa. Nic. A jednak ten film kazał mi się zatrzymać. Przemyśleć ten aspekt. I co do mnie dotarło? Może nie dotarło, ale co chciałabym, żeby okazało się jednak po śmierci prawdą... ten fakt, że cały czas możemy być z bliskimi. Z drugiej strony wizja reżysera zmusiła mnie do płaczu. Ale takiego radosnego. Bo jeśli faktycznie mogłoby coś być... coś więcej niż egzystencja tu i teraz... ojej, to napawa wielkim optymizmem. Móc po śmierci czuwać w lepszym miejscu. Bez cierpień i łez smutku. Z Nim. Prawdziwym Bogiem. W końcu móc Go poznać. Rozmarzyłam się. Na razie trzeba, jak to ks. Kaczkowski mawiał: "Żyć na pełnej petardzie." i dopiero w momencie, gdy uznamy, że spełniliśmy te słowa - możemy umierać. I iść gdzieś do wiecznej krainy. Nie ważne czy w nią wierzymy, czy nie. Szkoda, że tak piszę, a realia świata są inne i nie każdy ma okazję przeżyć życie, a nie tylko je w jakiś sposób przetrwać. To okropne. Kocham Jezusa, ale kiedy dowiaduję się o śmierci młodego chłopaka (znajomy, co prawda tylko "z widzenia", ale to jednak ktoś, kogo się kojarzyło, kogo mijało się na szkolnym korytarzu.), który miał przed sobą tyle zajebistych chwil… ściska mnie w gardle. Aż serce kłuje (dosłownie), gdy myślę sobie, że ten młody facet odszedł, a był dla bliskich synem, bratem, kumplem, chłopakiem, uczniem… po prostu mnie to boli.

Kurczę, żeby nie kończyć takim przykrym akcentem... są wakacje. Pamiętajcie, by z nich korzystać i odwiedzać fantastyczne miejsca, o których dane wam było słyszeć, ale sami nigdy tam nie przybyliście. Na nogach. Rowerem. Czy innym środkiem transportu. Zachęcam. Warto. 

A tak w ogóle, to Euro 2016 jest mega. Co za emocje! Polska odpadła, ale grała fenomenalnie. Jestem z nich dumna.

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł