piątek, 30 grudnia 2016

Przeminęło z wiatrem - koniec?

„Żeby przeżywać życie, trzeba widzieć w nim sens. Żeby chcieć rano wstać
 z łóżka, trzeba widzieć w tym jakiś cel.”

„Pyta mnie, czy jestem szczęśliwy. Nie wiem, co odpowiedzieć. Jak leżę obok niej, to tak. A poza tym, poza leżeniem obok niej, to nie wiem.”

Cześć i czołem!

Myślę nad tym wszystkim. Bardzo dogłębnie i szczerze. Trzy lata to długo. To naprawdę bardzo długo. Cholernie się poświęciłam. Myślę, że stali czytelnicy także. Widzę jednak jak często robię dość odległe przerwy między wpisem a wpisem i zaczyna mnie to trochę niepokoić. Wiecie… Albo robimy coś maksymalnie dobrze, z całych sił, od serca i regularnie… przede wszystkim regularnie… albo nie róbmy tego wcale. Nie sądziłam, że liceum mnie przerośnie. A przerasta. Nad wyraz. To zabawne. Czasami jest już tak źle, że się po prostu śmiejesz. Proboszcz życzył mi, by te gorsze dni mnie budowały, a nie sprowadzały na dno. Dlatego rozważam. Bo nie chcę was niepokoić. To, że pisanie jest moją pasją i robię to po części dla siebie, nie ujmuje faktu dotyczącego tego, iż robię to także dla was – autentycznych czytelników tych bazgrołów. Naprawdę kocham to robić, ale może trzeba dać sobie czas? Ale taki prawdziwie odpowiednio długi czas? By poukładać sens swojego życia.

Jutro Sylwester. Spędzam go z dobrymi ludźmi, tak samo jak z dobrymi ludźmi spędziłam ten rok. Rok - jak już wielokrotnie podkreślałam - wielkich zmian. W czerwcu wszystko się skończyło. Wszystko to, co dotychczas było moim celem, by wstać z łóżka. Już nawet nieistotne, którą nogą. To podsumowanie kosztuje mnie wiele łez, bo jest mi niezwykle trudno, przykro, a jednocześnie tak fantastycznie przyjemnie. Zwiedziłam tak wiele miejsc, z cudownymi osobami. To jest najistotniejszy aspekt za który dziękuję Bogu i oczywiście tym ludziom. Polska to niesamowity kraj! I ten świat także jest wspaniały. Dzięki tym, którzy są przy tobie. Na dobre i na złe.

Blog się rozwinął. W zawrotnym tempie. Ileż znakomitych dla mej duszy opinii na temat tej skromnej działalności usłyszałam! Było… jest… pięknie. Nie mogę temu zaprzeczyć, ale jakaś część mnie podpowiada: „Odpocznij. Kobieto, odpocznij.” Kto wie, może jeszcze wrócę z czymś zupełnie nowym, a może nagle „przerwa w pisaniu” się Natalii odwidzi i zajrzę tutaj prędzej, niż pomyślę. Zobaczymy. Ja zobaczę, co ostatecznie rozum postanowi.

Zdobyłam Śnieżkę, zetknęłam się z rzeczywistością Auschwitz-Birkenau, dostałam się do szkoły średniej, dane mi było stanąć nad grobem Babci, dowiedziałam się o sobie wielu nowych, ciekawych rzeczy, odwiedziłam kilkukrotnie poprzednie szkolne mury, zbliżyłam się do niektórych osób w klasie, nie zapominając o tych, którzy byli przy mnie (i wciąż, NA SZCZĘŚCIE, są) przez tyle lat, moja siostra skończyła dwanaście wiosen, przypominając, jakim ja byłam człowieczkiem w tym wieku, spotkałam Roberta Biedronia, byłam w Krakowie, o wiele mocniej pokochałam Jezusa i naprawdę chcę iść taką ścieżką, jaką On nam proponuje. Wielokrotnie zaryzykowałam, milion razy się buntowałam, raz byłam na wozie, innym razem pod nim, podjęłam tysiąc przeróżnych spontanicznych decyzji, kilka razy wybaczyłam, wylałam hektolitry słonej cieczy, ale były także momenty bolącej szczęki od radości. Popełniłam błędy za które przepraszam. Mam jednak nadzieję, że zrobiłam też coś, co przyprawiło drugiego człowieka o szczery uśmiech.

To był doskonały rok. Pomimo wszelkich upadków i niedogodności ze strony upartego w swej, często bolesnej, prawdzie losu. Dzięki Ci, Panie, że dałeś mi życie… Takie życie. 

Wczoraj wybrałam się z przyjaciółmi na lodowisko. Przyjaźń to taka kontrowersyjna sprawa, a ja widzę ją w bardzo prosty sposób: Przyjaciele to ludzie, którzy są wtedy, gdy wszyscy inni nagle odeszli. To bezinteresowna znajomość. Pełna radości i oczywiście niepowodzeń, z których jednak szybko zdajemy sobie sprawę, przepraszamy i znowu jest znakomicie. Cieszę się, że są wolne dni, przy okazji których mogę spotkać te osoby. Osoby, które do końca mojego życia będę szanowała i zawsze będą sprawiali mi mnóstwo szczęścia. Dzięki wielkie! Że jesteście.
Nie żegnam się. W żadnym wypadku. Dwa tysiące siedemnasty rok chcę przeżyć godnie i z takim samym poczuciem dumy, z jakim kończę tegoroczny etap mej egzystencji. Dobrej egzystencji. 

Dziękuję, że tu byliście. Najlepsza przygoda w moim życiu! I to przygoda, która trwała naprawdę długo. Pisać nie przestanę nigdy. To uzależniające, a ja jestem w zaawansowanym stadium. Ufam, że stworzę jeszcze coś świetnego, czym będę chciała i mogła się z wami podzielić. I podzielę. Obiecuję. 

Trzymajcie się! 

Do zobaczenia.

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 27 grudnia 2016

Ubi amici, ibi opes.

 "Najpiękniejszym prezentem, który możemy dostać jest człowiek, który jest. Który daje swoją obecność. Który odbiera telefon. Który dotrzymuje słowa. Każda miłość zaczyna się od obecności i do obecności się sprowadza." 

"Z czasem moje serce przestanie przyspieszać na Twój widok."

Dzień dobry.

No i koniec sielanki. Dla niektórych. My, uczniowie, mamy ten plus, że jeszcze kilka dni możemy poleżeć do góry brzuchem. Na szczęście. Nie chcę tam wracać. Mam już dość "szkoły średniej". 

To był naprawdę miły czas! Przede wszystkim dlatego, że przygotowanie do Bożego Narodzenia się udało. Co piątek roraty dla młodzieży, a po nich spotkania przy ciepłej herbacie i placku. Podobno byłam po części inspiracją... Bardzo miło jest człowiekowi, gdy uświadamia sobie, że tutejsze bazgroły jednak nie są tylko bazgrołami i potrafią choćby jedną osobę "zainspirować", choć uważam, że brzmi to zbyt wyniośle. Jestem tylko Natalią, jeszcze za mało wiem, by móc dodawać komuś animuszu. 

Cieszę się, że jestem osobą wierzącą. Coraz częściej myślę, że gdyby nie Jego Miłosierdzie szybko bym się w tym życiu pogubiła, zeszła na naprawdę złą drogę, zrobiła mnóstwo głupich rzeczy, których pewnie nawet bym nie żałowała (a dzięki sakramentowi pokuty żałuję za grzechy). Gdyby nie ufność w to, że Jezus wyciąga nawet do mnie swą dłoń przepełnioną dobrem i chęcią pomocy... Nic bym poza monotonnymi, codziennymi, niczym niewyróżniającymi się czynnościami, nie robiła. Poważnie. A dzięki naszemu proboszczowi i księdzu, z którym proboszcz "współpracuje" (dzieli powołanie... tak brzmi lepiej) zwiedziłam piękne miejsca, poznałam wspaniałych ludzi i poznaję kolejne cuda, które świat mi oferuje. Fenomenalne uczucie. Być szczęśliwym człowiekiem.
Mam nadzieję, że mnie nie zakatrupią za wstawienie tej fotografii, ale muszę przyznać, że jest po prostu fantastyczna. Bije z niej pozytywna energia i patrząc na to zdjęcie wiem, że otaczają mnie świetni ludzie. 

"Zjawa" czyli ZJAWISKOWE ukazanie natury, pięknych widoków, świata przyrody. Naczytałam się wielu różnych opinii i ostatecznie skusiłam się, by film obejrzeć. Polecam. Zdjęcia są arcydziełem, to przyzna chyba każdy. Ale poza tym... Te dwie i pół godziny minęło niewyobrażalnie szybko! Te dwadzieścia trzy nagrody jak najbardziej zasłużone. Warto poświęcić dłuższą chwilę na to dzieło. 

W piątek zrobię małe podsumowanie roku. I zastanowię się, co z tą stroną dalej. Mam coraz głębsze rozważania czy nie zaprzestać przygody z blogowaniem, ale nie mam pojęcia, jak ostatecznie postąpię. Zobaczymy...

Trzymajcie się! Mam nadzieję, że wasz "świąteczny czas" minął równie miło. 


~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 22 grudnia 2016

Nadzieja.

"Szukam nadziei. Nadziei na to, że nadal warto żyć oraz nadziei na łaskę pogodzenia się z brakiem tego bez czego muszę żyć."

"Odkąd cię tu nie ma, przestaję trochę wierzyć, że mogłaś mi się w ogóle przytrafić, że tyle rzeczy pięknych i niezasłużonych mogło nagle spaść na człowieka."

Cześć! 

Doszłam wczoraj do tej nadziei. Doszłam także do prostego wniosku, że trzeba w życiu podejmować ryzyko. Bo może nam to zdecydowanie wyjść na dobre. 

Byłam u spowiedzi. I nie u stałego spowiednika, ha! Ale odczucia mam podobne. Same pozytywy. No może troszkę dziwnie czułam się ze świadomością, iż mnie poznał, wiedział że po drugiej stronie "krat" klęczy zestresowana Natalia. Owszem, stresowałam się, ale tylko do pewnego momentu, później się rozluźniłam i najchętniej wyszłabym z tej klitki i po prostu porozmawiała w ławce. Ale nie można mieć wszystkiego. Było fenomenalnie. To się nazywa powołanie. Stuprocentowa miłość do Boga i drugiego człowieka. Rzecz nie w tym, by odklepać swoje i poprosić kolejną osobę, ale raczej w tym, żeby odnaleźć w każdej indywidualnej jednostce coś innego. Bardzo mi miło, że po raz kolejny nie zostałam w żaden sposób oceniona, raczej pogłaskana po głowie przez samego Stwórcę. Ksiądz powiedział, że Jezus objawia się nam przez ludzi... Wczoraj doświadczyłam takiej sytuacji. Czuję niewiarygodnie ogromną wdzięczność. Kocham Go i kocham tych, których stawia przede mną podczas tej trudnej walki zwanej życiem.
Rozmawialiśmy może z 10/15 minut... Wzrok ludzi, gdy wyszłam zza rogu był bezcenny! Jakbym tam co najmniej godzinę siedziała. *śmiech*


Z racji tego, iż jestem duchowo podbudowana i emocjonalnie nastawiona na same pozytywy tego świata, chciałabym złożyć świąteczne życzenia. To już trzeci rok z rzędu, gdy jestem tu ze sobą i z wami. Nieubłaganie szybko biegnie czas. To był przełomowy rok. Okres wielkich zmian w moim życiu. I w ogóle w życiu moich przyjaciół z podstawówki oraz gimnazjum. Bardzo za nimi tęsknie. Tym bardziej, gdy w pamięci mam wydarzenia z ubiegłego roku. Dokładnie 22 grudnia 2015 JUŻ było mi cholernie przykro, że to wszystko co stworzyliśmy niedługo będzie miało swój koniec. "Nie ma tego złego"... Poznałam dobrych ludzi. Życzę więc im
i pozostałym, którzy spojrzą na te dzisiejsze bazgroły: dużo miłości od Najwyższego. Czuwajcie i wyczekujcie pięknych momentów w waszym życiu. Nadejdą. Prędzej czy później. Dzięki Jego łasce i waszemu zaangażowaniu można stworzyć cuda, o jakich nie śmielibyście nawet śnić. Poważnie. Obiecuję, że warto trwać w Bożym Miłosierdziu, czynić dobro, miłować bliźnich i wybaczać swym napastnikom. Życzę wam, żebyście przeżyli te święta najzdrowiej jak tylko zdołacie. Nie ma nic gorszego niż świadomość, że dopadło cię choróbsko akurat wtedy, gdy powinieneś tryskać energią. Uważajcie więc na siebie. Życzę wam, moi drodzy, także pogody ducha. Nie chciałabym, by ktokolwiek w tak radosnym czasie umyślnie sprawiał sobie nieszczęście. Wyjdźcie z łóżka, przestańcie gapić się w sufit, telewizor, komputer czy telefon i zróbcie coś ponad monotonne, codzienne czynności. Polecam! Życzę wam, byście nabrali dojrzałej świadomości wobec tego, dlaczego obchodzimy owe święta. Dzięki komu, kiedy to się zaczęło i tak dalej, i tak dalej. To bardzo ważne. Mam nadzieję, że dostaniecie ciekawe, w pełni zadowalające was prezenty, skosztujecie choćby kilku z dwunastu potraw (wybór dość spory) i spędzicie ten czas, po prostu... w beztroskiej, pełnej radości atmosferze. Choć aura za oknami nie sprzyja Bożonarodzeniowej fantazji z bajek
i filmów świątecznych... Nie przejmujcie się, to jest najmniej istotne! 
Bardzo trafne stwierdzenie. To tak jeszcze odnoście rozmowy w konfesjonale.
A co do konfesjonału... Przy okazji wpisu o Krakowie wspomniałam, że jest on pewnego rodzaju dystansem, prawda? No właśnie nieprawda! Wczoraj sobie kolejną sprawę uświadomiłam. Jedyną barierą do zrobienia czegoś innego (często przy tej inności także LEPSZEGO) jesteśmy my sami - ludzie. Żadne materialne aspekty nie są problemem. On (problem) tkwi w nas. I od nas zależy, czy się przełamiemy i zmienimy podejście do pewnych kwestii. 

Nie spodziewałam się, że tak wspaniałe osoby mogłyby tu kiedykolwiek zajrzeć. Dziękuję. "Mieć was to luksus" - cytując Chajzera. 

Trzymajcie się, ludziska! 

Odpocznijcie... Wszyscy odpocznijmy, po harówie jaką na co dzień wykonujemy, zdecydowanie należy się każdemu chwila wytchnienia. 

Spokoju i pokoju wam życzę. W waszych serduchach. 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 16 grudnia 2016

To jest jaśniejsze od światła.

"Istnieje różnica między ludźmi, którzy rozmawiają z tobą w wolnym czasie, a tymi, którzy poświęcają swój wolny czas, aby z Tobą rozmawiać."

"Zbyt często stawiamy przecinek tam, gdzie już dawno powinniśmy byli postawić kropkę."

Cześć! 

Pomyśleć, że rok temu (tj. 22 grudnia) pisałam o naszej ostatniej, klasowej, szkolnej wieczerzy przy wspólnym stole. Ależ to było niesamowicie piękne. Jedna z naprawdę bardzo wzruszających i cudownych sytuacji w tamtym czasie. Dziś jednak nie na wspomnieniach chcę się skupić, a na spotkaniu z moimi nowymi znajomymi. 

Może zacznę od tego, że pozwoliłam sobie dziś na niepójście na lekcję (nieistotne jaką). Poprosiłam rodziców - zgodzili się. Jest dobrze. Chciałam uniknąć niesmacznej sytuacji, którą byłoby usłyszenie o tym, jak wiele zagrożeń nasza klasa ma z owego przedmiotu. Nie chciałam słyszeć swojej oceny z kartkówki.
I próbowałam za wszelką cenę uciec od oceny niedostatecznej z pracy domowej... Nie było mnie w szkole, a i tak dostałam jedynkę! Po prostu lepiej być nie mogło. Szczerze? Nie wzruszyłam nawet ramionami. Po prostu wypuściłam tą wiadomość drugim uchem, bo wiem, że moje życie nie opiera się tylko na stresie związanym z cholernymi cyferkami w dzienniku. 

Mamy w życiu wybór. Możemy przyjść do klasy, usiąść w ławce (oczywiście nie opierając się o ścianę, bo to przecież takie nieetyczne i niedobre) i wysłuchiwać jacy źli jesteśmy, jak bardzo oceny świadczą o naszej umiejętności (bądź jej braku) rozumowania pewnych rzeczy i tak dalej, i tak dalej. Ale możemy również pójść w drugą stronę i zrobić w tej naszej kruchej egzystencji coś PONAD siedzenie na krześle. Tak też postąpiłyśmy z koleżankami. Było fantastycznie! Poszłyśmy do McDonalda, zjadłyśmy śniadanie, zrobiłyśmy milion przezabawnych zdjęć, nagrałyśmy kilka ciekawych ujęć i przede wszystkim, co najważniejsze... spędziłyśmy najlepiej jak tylko mogłyśmy nasz wolny czas. Czas, który mamy do dyspozycji dzięki wolnej woli. Czas, który jest ograniczony. Możemy wykorzystać go w jakimkolwiek celu chcemy. To jest fenomenalny aspekt naszej przygody na tym świecie, nie uważacie? 

Ależ mi było wstyd na zajęciach z przysposobienia obronnego... Bycie "innym"
(w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu) jest w porządku. Są jednak momenty, kiedy nie chcesz być na marginesie, być poza grupą, która wykonuje dane zadanie naprawdę dobrze. Musiałam wyjątkowo mocno zacisnąć zęby i choćby w malutkim stopniu próbować nie wyjść na jeszcze większą niezdarę. Wiem, że nie musimy być idealni we wszystkim, ale kiedy ci na czymś zależy, gdy się starasz,
a nie wychodzi... to boli.

Lubię dorosłych. Nauczyciel zawsze na koniec zajęć przybija z nami "piąteczkę", dziś przybił ją i ze mną, ale zatrzymał się, dotknął mojej dłoni swoimi obiema i powiedział, że mam się nie załamywać (albo nie poddawać)... coś w ten deseń, ale było mi bardzo miło. Niektórzy mają wobec młodych ogromne pokłady wiary i nadziei w ich umiejętności. Kłaniam się nisko i bardzo podziwiam, to jest niezwykle podbudowujące.

Wspominałam wam, że nasza wychowawczyni jest genialnym człowiekiem? Tak odnośnie tej ufności w możliwości dzieciaków... Powiedziała koleżance, że w nią wierzy i że na pewno da radę oraz przetrwa ten trudny czas w szkole. Takie podejście cenię ponad wszystko inne. Poprawiła jej nie tylko humor, ale myślę że w pewnym stopniu także samoocenę, która nie jest zbyt wysoka, a szkoda, bo jest wyjątkową osobą. 
Pisałam też nieraz, że nasza klasa składa się z bardzo specyficznych młodych ludzi. Dlaczego? No właśnie dlatego, że każdy ma swoją odrębną, osobistą historię. Szalone ludki! Lubię te ludki... lubię. 
W ubiegłym roku dostałam tomik wierszy Gałczyńskiego, tym razem ostatnią rozmowę z księdzem Janem Kaczkowskim. To będzie dobra lektura. Dziękuję, Święty Mikołaju. 

Dzięki Ci, Panie, za takie życie. 

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 11 grudnia 2016

Test chrześcijaństwa.

"Pierwszy raz
pokochałem kogoś
naprawdę - i tak bardzo
nie w porę, bardzo
niepotrzebnie."

"Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie. [...]"

Hej.

Prawie doszłoby do tego, że nie wybrałabym się dziś do kościoła. Na szczęście los był po mojej stronie i znalazłam się w tym genialnym miejscu. 

Ksiądz na kazaniu przycisnął każdego siedzącego w świątyni do ściany i szczerze zapytał, czym jest dla niego chrześcijaństwo. Mówił, że przejawia się ono przede wszystkim przez czyny, ale to bardzo uogólnione stwierdzenie. Niby wiemy, że na tym nasza wiara polega, a jednak kiedy ktoś zadaje nam pytanie: "Czy to wolne miejsce, które zawsze, co roku zostawiasz dla nieznajomego, dla przybysza, dla osoby potrzebującej... czy gdyby faktycznie takowa stanęła przed twymi drzwiami - przyjąłbyś ją? Osobę, która znalazła się w niefortunnej, cholernie przykrej sytuacji i nie ma z kim spędzić tego dnia, na który przecież każdy - kto jest dobrze usytuowany w życiu - z takim utęsknieniem czeka?" I nagle zamieramy w bezruchu, na moment wstrzymujemy oddech, bo to cios w serce. Nieprawdaż? Do mojego wnętrza bardzo dobitnie "test chrześcijaństwa" dotarł.
To nie tyle był test człowieczeństwa, co właśnie dotyczył naszego wyznania. Budujemy przed swoimi twarzami mury. Byle tylko zasłonić się przed nieznanym, które z góry uważamy za gorsze niż nasze - świetne, pełne dobrobytu życie. Nie mogę zrozumieć, jak po takich słowach wszyscy mogli od razu, bez zastanowienia wstać i mówić chórem: "Wierzę w jednego Boga..." Osobiście ledwo otwierałam usta, bo prawda o której proboszcz rzekł bardzo mocno otworzyła mi oczy. Na to, jakim tak naprawdę jestem chrześcijaninem. Dużo o miłości mówię, o Jego dobrych intencjach, o delikatności z jaką przychodzi, o tym byście się nie bali przyjąć Jego Miłosierdzia do swej egzystencji, ale słowa to za mało. Wiem, że czasami przechodzę obojętnie wobec ludzkiego cierpienia. Wściekam się, że tyle było incydentów związanych z wyznaniem muzułmańskim i myślę, że w żadnym wypadku nie przyjęłabym nikogo z tamtych stron. Nie pomogła. I to jest takie, kurczę, okropne. Zdaję sobie sprawę, jakim w tym momencie jestem potworem, ale dzięki takim kazaniom ten potwór powoli ze mnie wychodzi i czuję, że trzeba zmienić myślenie. Piotr Żyłka jest teraz w Libanie i relacjonuje codziennie na Facebooku życie tamtejszych ludzi. Wpis sprzed dwóch godzin: 

"Po kilkudziesięciu minutach musimy jechać dalej. Ostatni raz patrzę w jej oczy i serce mi pęka. Bo wiem, że takich dzieci jak ona, żyjących w skrajnej biedzie jest w Libanie wiele tysięcy. Bo ona tu zostanie, a ja zaraz wrócę do domu, gdzie będę sobie komfortowo żyć, nie martwiąc się o to, co za kilka godzin włożę do ust i czy będę miał czym ogrzać mieszkanie. Bo ona niczemu nie zawiniła, a jej dzieciństwo pozbawione jest niewinności, beztroski i pokoju, które dla wielu z nas wydają się oczywiste i tak często ich nie doceniamy."

Chciałabym tam pojechać. Na własne oczy zobaczyć, czego my tak właściwie się, do cholery, boimy? Ludzi przesiąkniętych brudną częścią tej szalonej rzeczywistości? Przeszywa nas lęk, bo moglibyśmy zetknąć się z czymś, czego nawet w najstraszniejszym koszmarze nie doświadczyliśmy? Spróbujmy wyjść poza nasz komfortowy styl życia i zróbmy coś dla tych, którzy nie z własnej woli znaleźli się w kryzysie.

Jeszcze jedna sprawa, choć wpis i tak długi... Patrzyłam na świece przy ołtarzu. Jeszcze dwa tygodnie temu były tam postawione cztery, różne (wielkość) czerwone przedmioty. A JUŻ dziś trzy były na tym samym poziomie. Za tydzień będą już tak malutkie jak czwarta - ostatnia. Co mam na myśli przez przedstawienie wam tego obrazu? Cóż, oczekujemy Bożego Narodzenia i myślimy, że jesteśmy lepsi niż inni, ale przecież dobrze wiemy, że się z dnia na dzień wypalamy i ostatecznie (w chwili śmierci przede wszystkim) wszyscy będziemy równi. To tak trochę filozoficznie, ale mam nadzieję, że zrozumiecie.


"To siedzi we mnie gdzieś, czemu lubię przytknąć do skroni,
Swoje palce imitując ich kształtem kształt broni?"


Trzymajcie się. Ostatni ciężki tydzień.

~~Zbuntowany Anioł

środa, 7 grudnia 2016

Wybaczam.

"Poza tym nic się nie zmienia, może jedynie wiedza na kim mogę polegać."

"Jezus przemówił tymi słowami:
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. [...]"

Cześć i czołem.

Pierwsza sprawa... Odważyłam się i pokazałam naszej polonistce dwa teksty z bloga i ulubiony wiersz. Muszę przyznać, że gdzieś w głębi czułam, iż się jej ta moja amatorska twórczość spodoba i... faktycznie spodobała. Cóż za duma i radość! Moja nauczycielka od języka angielskiego napisała, że mam iść w świat i pokazywać ludziom swój talent. "Niech zobaczą i podziwiają." A słowo stało się rzeczywistością. Tym bardziej nie mogę uwierzyć, że tak niesamowita kobieta (polonistka) doceniła te bazgroły i zaproponowała udział w konkursie organizowanym przez Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, na który zresztą chcę wybrać się po szkole średniej. Zastanawiam się. Zobaczymy. Może zaryzykuję. Bez żadnych większych oczekiwań. Ale trzeba próbować, żeby te wszystkie słowa od napotkanych na życiowej drodze ludzi nie poszły na marne, aby miały jakiś konkretny sens, przełożyły się na autentyczne czyny, zrobienie czegoś PONAD to, co pokazuję wam tutaj. 
Po drugie: Żyję powolutku. Raz jest lepiej, a raz gorzej. Poniedziałek zaczęłam źle. Wróciłam do domu z przeokropnym bólem głowy i ogromną niechęcią do życia. Wypłakałam sporo łez. Dziś po raz kolejny. Dusiłam się ze śmiechu, a za moment z oczu wypłynęła słona ciecz, bo ludzie są paskudni. Nie wiem, jak mam to opisać. Hipokryzja i to, jak bardzo są zepsuci z dnia na dzień coraz bardziej mnie przeraża. Nie jestem święta, swoje za uszami mam, ale jak mi coś nie pasuje, to staram się albo powiedzieć to wprost (ewentualnie na Facebooku, czasami pisać jest łatwiej), bądź zamilknąć i nie utrzymywać kontaktu z takową osobą. A jeżeli doświadczam sytuacji, w której człowiek się ze mną śmieje, rozmawiamy, jest naprawdę dobrze (choć teraz wiem, że to tylko pozory, bardzo przykre pozory), a za chwilę dowiaduję się takich rzeczy, że ból przeszywa całe moje ciało, a niemoc ducha staje się tak upierdliwa, iż mam ochotę upaść i już nie wstać, mimowolnie opadam z sił. Zrozumiałabym, gdyby był to człek, którego poznałam w tym roku szkolnym, może zaszłam za skórę i coś złego mu zrobiłam - okej. Ale jeśli sprawa dotyczy ponad dziewięcioletniej znajomości... Najciemniej pod latarnią, prawda? Zdecydowanie. Dojrzewam, dorastam i - niestety - przekonuję się, jak niezwykle niedobrzy są ludzie w stosunku do tych, którzy tylekroć obronili ich przed złem i sami przyjęli je na klatę. Zabawne. Gdy już jest tak ciężko, że nie wiesz co robić, to się po prostu zaczynasz śmiać, bo szkoda łez. 

Idę taką, a nie inną drogą i... wybaczam.
"I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom."
To trudne, ale wykonalne. Przecież można wybaczyć, ale nie zapomnieć. Choć takie słowa chcę wymazać z pamięci. Nie można pozwolić, by człowiek niepotrafiący powiedzieć ci w twarz: "Nie lubię cię" wpływał na twą samoocenę. To w końcu jego problem. Ty nie jesteś od tego, by dogodzić wszystkim, by cię kochał cały świat. Nie po to zostaliśmy stworzeni. 


Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... Nie mogę się doczekać, w tym roku czekam na nie wyjątkowo uroczyście i z wielką radością. Dojrzewam... także w wierze. 

~~Zbuntowany Anioł 

niedziela, 4 grudnia 2016

New Life Center - Niebieski Dom.

"Do najprzyjemniejszych momentów w życiu należą te, kiedy nie możesz przestać się uśmiechać po spotkaniu lub rozmowie."

"-Jak się układa?
-Trochę pod górę, ale to właściwa góra."

Dzień dobry.

https://www.youtube.com/watch?v=nMFUkbr7ymY - włączcie w trakcie czytania. 

To był/jest po raz kolejny szalony, ale piękny weekend. W piątek wybrałam się na roraty, a po nich na herbatę i placek z ludźmi, którzy przywracają mi wiarę w ten świat. Naprawdę. Ksiądz, który przyjechał, by pomóc proboszczowi w przeprowadzeniu Mszy zapytał, kto chciałby wybrać się wraz z nim i kilkoma innymi osobami do Długiej Gośliny, by spotkać ciekawe osoby. Zgodziłam się, pomimo wcześniejszych planów, które i tak zrealizowałam, ale o nich za momencik.

Jak wskazuje tytuł, odwiedziliśmy Niebieski Dom, bo tak nazywają budynek autentycznej miłości do drugiego człowieka jego (budynku) sąsiedzi. Jestem naprawdę mocno wzruszona, bo zetknęłam się z niewiarygodnie fantastycznymi ludźmi. Niezwykle skromnymi, tymi którzy - jak twierdzą - byli na samym dnie, ale nie stracili nadziei i wyciągnęli rękę w stronę bliźniego, okazali skruchę i poprosili o pomoc, a później drugą rękę podali także Najwyższemu. 

Co mnie zaskoczyło... Drewniany kościół, niesamowity mróz i nagle ksiądz prosi na środek mężczyznę - baptystę, pastora... Ależ to było fenomenalnie wytłumaczone Słowo Boże! Poważnie. Śmiem nawet twierdzić, że ten człowiek wygłosił kazanie lepiej niż niejeden ksiądz. Aczkolwiek to moje osobiste zdanie, nie mam na celu urażenia żadnego duszpasterza. Niewiarygodnie miło się go słuchało. Nie potrzebował mikrofonu, wystarczyło mu stanie na środku, przed ołtarzem, z Pismem Świętym. To był pierwszy, wspaniały punkt tego spontanicznego wyjazdu, który sprawił, że poczułam się naprawdę mocno kochana przez Jezusa. Jak nigdy wcześniej. Były momenty uniesień, ale wczorajsza "przemowa", że się tak wyrażę, sprawiła, iż nic innego się w tamtym momencie nie liczyło. Genialny facet. Wcześniej nie miałam okazji/możliwości spotkania kogoś takiego. Pastor zawsze kojarzył mi się z zagranicznymi filmami religijnymi, w których żonaty mężczyzna, najczęściej dzietny, mówił o Miłosierdziu Chrystusa. A tu proszę, wystarczyło wybrać krótkie posiedzenie przy herbacie i sprawy mogą potoczyć się w taki, a nie inny sposób. 

Druga sprawa: Po przecudownej modlitwie w kościele przyszedł czas na posiłek. Każdy miał coś do zrobienia. Czułam się prawie jak na Wigilii z przybyszami z najróżniejszych okolic. Wyobraźcie sobie, że było nas tam ponad trzydziestu i każdy miał swoją odrębną, osobistą opowieść. Lepszą, gorszą. Nieistotne. Miał ją. Niektórzy zebrali w sobie wszystkie pokłady ufności i odwagi, i podzielili się nią z innymi. Dacie wiarę?! Myśmy się nie znali, każdy dla każdego był obcą osobą, a kilku panów opowiedziało o swoim upadku. Zanim jednak przystąpiliśmy do wysłuchania niezwykłych świadectw równie niezwykłych osób, pan Marcin - pastor i dyrektor ośrodka przybliżył nam historię tego miejsca. Ileż siły ludzie potrafią w sobie mieć, by nieść innym dobro... Czapki z głów, niski ukłon, ogromna duma i wielki szacunek. Brawo... brawo! To jest właśnie chrześcijaństwo - czyny. Nie puste gadanie, ale robienie czegoś.... czegokolwiek, co mogłoby w nawet najmniejszym stopniu uszczęśliwić i podnieść dwa centymetry ponad ziemię bliźniego. Owacje na stojąco. Jestem pod niewyobrażalnym wrażeniem! 
Problem z alkoholem i narkotyki - dwa, najczęściej powtarzane aspekty przez które ci ludzie się pogubili. Cisza, która panowała na sali "mówiła" sama za siebie. Każdy miał możliwość wypowiedzenia się, a reszta go słuchała.
Z zaciekawieniem, zdziwieniem, wzruszeniem... Z wszystkimi, najlepszymi emocjami. Myślę, że te kilka osób nie mówiło nam tego wszystkiego, byśmy się nad nimi litowali, współczuli im. Mnie osobiście te świadectwa podbudowały na duchu. Boże Święty, nie mogę przestać się uśmiechać, bo oni nikogo nie udawali, otworzyli się, rozebrali do naga i pokazali człowieczeństwo. Prawdziwe człowieczeństwo. Najbardziej utkwiła mi w głowie historia mężczyzny, który z wykształcenia jest prawnikiem. Spójrzcie tylko, to pokazuje, że nie ważne w jakim miejscu się znajdujesz, ty również możesz się potknąć, przewrócić, zbłądzić. W jakim stopniu i do jak głębokiego rowu wpadniesz zależy wyłącznie od ciebie. Brak szacunku do drugiego, owczy pęd za mamoną, egoizm i "kontrolowanie" picia, tj. "godzenie" początków alkoholizmu z pracą na pierwszy rzut oka wydawało się "w porządku". Wiecie, on myślał, że ma swoje życie pod kontrolą, ale powiedział, że przyszedł sześciomiesięczny okres, kiedy pił codziennie. Czasami nawet w ogóle nie trzeźwiejąc. Aż w końcu wylądował w szpitalu, a później w ośrodku. Wychodzi na prostą. Zresztą, jak każdy z nich. Chwała Panu! Większość mówiła, że ma dokąd wrócić. Spieprzyli kilka spraw, ale ktoś w domu na nich czeka. To jest piękne. Aczkolwiek pan, który mówił najkrócej, rzekł iż szesnaście lat przebywał na ulicy i... najbliżsi go zostawili. Jednak kiedy nazwał przebywających tam swoimi przyjaciółmi, serce zaczęło szybciej bić. "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" - to był idealny przykład... autentyczny przykład urzeczywistnienia tej sentencji. 
A po niezwykłej chwili głębokich refleksji wylądowaliśmy przy zlewie... To znaczy... Kto wylądował, ten wylądował. *śmiech*

Jestem wdzięczna Panu, że postawił na mej drodze takich ludzi. Tych, dzięki którym miałam możliwość znalezienia się w Długiej Goślinie i tym, którzy dali do zrozumienia, że moje życie jest jednak znakomite. I jeśli kiedyś znowu najdą mnie złe myśli, muszę przypomnieć sobie ów spotkanie, wziąć się w garść i czynić dobro. Bez względu na wszystko. 

Ażeby tego było mało, ten wyjazd nie był jedynym punktem do zrealizowania w sobotni dzionek. Miałam na głowie również urodziny bliskiej osoby na które byłam pozytywnie nastawiona już od bardzo dawna i na które, zresztą, spóźniłam się. Ale coś za coś, prawda? I tak się udały. Zawsze się udają. Takie spotkania. Czy trwają sześć godzin, czy dwie. Najważniejsze, że w gronie PRZYJACIÓŁ. Na dobre i na złe. Pomimo wszelkich nieporozumień, które spotykają każdego człowieka. Na każdym kroku. Nie bardzo miał mnie kto do niej zawieźć, ale jak już przytrafiło się w tym dniu tyle wspaniałomyślności, to dlaczego miałoby ich nie być jeszcze o jedną więcej? Ksiądz mnie podwiózł. Nie dość, że śpieszyliśmy się, by zaśpiewać "Sto lat" proboszczowi i wręczyć podarunek, uścisnąć go czule i znowu poczuć dogłębne wzruszenie, to jeszcze cofnęliśmy się do mojego domu, zabrałam co zabrać miałam, a później trafiłam do koleżanki, prosto pod jej domowy azyl. Niepojęta ilość szlachetności mnie wczoraj spotkała. Nie wiem, co ze sobą zrobić, jestem w szoku. Otóż to - jestem w szoku. I właśnie tak chcę żyć. Chcę robić dobre rzeczy.
Genialny weekend, a teraz czas na... Naukę, naukę, naukę. Nie ukrywam, że wymiotuję wewnętrznie już tą szkołą, serio. Ale nie mam dość, nie mogę mieć. Dam radę. Nawet jakby ceną tego wszystkiego było totalne załamanie. 

Trzymajcie się. I też róbcie dobro. Zejdźcie z kanapy i budujcie swoje życie na skale. Będzie dobrze.

~~Zbuntowany Anioł