sobota, 11 stycznia 2020

Wizja Polski w "Czarnym Słońcu".

"Gdy sobie uprzytomnię, jak straszny, jak trywialny, cyniczny, groźny jest ten świat, zastanawiam się, czy można, czy warto jeszcze na nim kochać. Chciałoby się powiedzieć, czy wypada jeszcze na nim kochać."

Hej.

W Czarnym Słońcu poznajemy Gruza - człowieka nienawidzącego "ciapatych", "czarnych", "lewaków" i właściwie... całego świata, który jest wokół niego. Zakompleksiony, przygnębiony otaczającą go agresją i brakiem jakichkolwiek ludzkich odruchów, z poczuciem chęci zrobienia wokół siebie czystki na wszystkich tych, którzy - w jego mniemaniu, rzecz jasna - zagradzają mu drogę do wyimaginowanego, tak naprawdę nieokreślonego celu.

Gruz poznaje Damiana, który wprowadza go w świat podziemia, gdzie spotykają się tylko prawdziwi mężczyźni tworzący Wielką Polskę, ażeby uwiarygodnić to jak bardzo zakorzeniona była w nich ta myśl pozwolę sobie przytoczyć pewien fragment:
"- Heil Hitler! Śmierć kurwom, chwała Wielkiej Polsce! - wrzask Gwiazdy przeszedł w pisk, tak wysoki, że miało się wrażenie, że zaraz pękną od niego wszystkie ściany."

I żeby było jasne, spotykają się oni oczywiście w jedynej słusznej sprawie, jaką jest obrona ukochanego przez nich narodu z Ojcem Premierem na czele. 

Bohater książki jest bezwzględny dla tych, którzy wchodzą mu w drogę. Bije, torturuje, a w końcu zabija. Zabijają mu także najlepszego przyjaciela, którego Gruz kochał nad życie... nie tylko jako przyjaciela. I ta rozbieżność pomiędzy nienawiścią do homoseksualistów, a prawdziwą i szczerą aż do bólu miłością do swojego współbrata dawała o sobie znaki na każdym kolejnym etapie tego wszystkiego, co zostało opisane na kartkach Czarnego Słońca.

Czy Gruz zmieni się pod wpływem poznanych na kolejnych etapach swej drogi ludzi (i nie tylko!)...? Warto sięgnąć po tę historię i przetrwać wszystkie okrutne opisy, by pod koniec ujrzeć niewielkie, ale jednak światełko nadziei na to, że każdy z nas zasługuje na szansę spojrzenia sobie prosto w oczy i wybaczenia wszelkich win. Bo przebaczenie zaczyna się od odbicia w lustrze, tak samo jest z miłością czy nienawiścią. To my jesteśmy punktem wyjścia.

"- Mówiłem tyle razy, najprościej jak się da, jak do dzieci. Kochaj, patrz na drugiego tak uważnie, jak patrzysz na siebie, wyciągnij belkę z oka."

Powieść ma w sobie także element religijny. I zastanawiam się czy nie jest przypadkiem tak, że my sobie wierzymy w Jezusa Chrystusa, ufamy Jego Słowu, ale gdyby tak rzeczywiście zszedł na ziemię i ukazał nam się w jakiejkolwiek ludzkiej postaci, to czy nie zaburzyłoby to naszego wyimaginowanego, czysto ludzkiego spojrzenia na tak wielkie pojęcie jakim jest Bóg - Stwórca wszechświata. Zniknęłoby wszystko. Byśmy, będąc na kolanach, rycząc i bojąc się spojrzeć Mu w oczy, błagali o wybaczenie. Wybaczenie wszystkich naszych paskudnych grzechów, z których nigdy tak prawdziwie i szczerze nie zdamy sobie sprawy. Możemy mówić, że żałujemy, a po miesiącu znowu wrócić do konfesjonału jak te zbite psy, prosząc Pana, by nas ponownie przyjął pod swój boski dach, pod swego rodzaju osłonę przed całym złem, które czyha u bram już nie tyle świata, co u sąsiada, w drugim pokoju rodzinnego domu, u przyjaciela, który ostatecznie wcale nie musi nim być. 

"- Posłużyliście się opowieścią o mnie jak usprawiedliwieniem na wszystko. Zmieszaliście moje słowa z słowami kapłanów, których chciałem obalić, aby zabrać temu, co mówię, jakikolwiek sens. Naprawdę bardzo się postaraliście, by nikt mnie dobrze nie zrozumiał, mimo że mówiłem najprostsze rzeczy na świecie. (...)"

Myślałam o tej historii długo. I doszłam do smutnych wniosków, że można byłoby pokusić się o stwierdzenie, iż obraz pewnych grup ludzi opisany przez Żulczyka to straszna wizja (ale jednak tylko wizja) naszego kraju, ale uświadomiłam sobie, że to chyba jednak nie tylko jakieś wyobrażenie, a opis tego jak nasza narodowa rzeczywistość faktycznie wygląda. Nie generalizuję, bo to jednak jakiś szczególnie okrutny wycinek ze społeczeństwa, ale problem jest i jeśli będziemy bali się go zauważyć i reagować na to co się dzieje, to podzieje się jeszcze gorzej.
I przyjdzie moment, gdy uświadomimy sobie, że tej napędzanej przez wiele lat spirali nienawiści nie da się już zatrzymać. 


Jakub Żulczyk to, wyłącznie moim zdaniem, świetny pisarz. Nie tylko pod względem tego, że pochłania się jego grube książki w zaledwie kilka dni, tak lekkie ma pióro, ale to przede wszystkim genialny pisarz-obserwator otaczającej go rzeczywistości, na którą nie boi się patrzeć najpierw z boku, następnie wchodząc w sam środek konfliktu, a dodatkowo ma odwagę podzielić się swymi spostrzeżeniami z szerszą publicznością. 

Myślę więc nad zakupem kolejnej książki jego autorstwa, ale póki co będę musiała sobie odpuścić i ze względów finansowych, i czasowych, bo nieubłaganie zbliża się sesja, a jedyne o czym marzę, to zdać wszystkie egzaminy i uświadomić sobie, że mam szansę przetrwać te studenckie lata.

Do miłego!

Zbuntowany Anioł