niedziela, 28 lutego 2016

Dni Skupienia.

„Pokój i dobro można doświadczyć w każdym miejscu tego klasztoru.”

Dzień dobry… bardzo, bardzo, bardzo dobry. Nie wiem, kto napisał te słowa powyżej… chyba ksiądz. Wiecie, wpisaliśmy się w pamiątkową księgę w kuchni i ktoś właśnie tak prawdziwie ujął powyższe stwierdzenie. Bo tak właśnie było. Ten ogrom miłości i dobra się po prostu czuło.

   Powrót do „rzeczywistości” niczym cios sztyletem w serce. Wchodzisz do domu – szczekają psy, gra radio, telewizor włączony. Odpalasz komputer, sprawdzasz Facebooka i automatycznie zostajesz bombardowany przez ludzką głupotę. To było istotne i piękne doświadczenie, ale czuję się, jakbym wróciła co najmniej do innego świata. Nie mogę się przyzwyczaić. Tam tego nie było. Tam… tam zamiast tych wszystkich gadżetów była beztroska i natura. Tylko tyle. I to wystarczyło, by zapomnieć o wszystkim, co okropne i skupić się na uśmiechu.
   Nie było suchego chleba i wody. Było przepyszne jedzenie. Przemiła obsługa i niewiarygodnie świetni Bracia Mniejsi Kapucyni. Genialny przewodnik… kiedy skończył nas oprowadzać i opowiadać historię klasztoru, łzy stanęły w moich oczach. Bo miał w sobie tak widoczną pasję, że to było dla mnie nie do pojęcia. Zresztą, jeden z braci mnie zachwycił swoją postawą i głosem w Kościele. Poważnie. Głos przy którym można byłoby się rozpłynąć. I kiedy rozdawał Komunię… robił to tak delikatnie... nie mogłam wyjść z podziwu.
Ludzie z pasją są NIEPRAWDOPODOBNIE piękni.
   To była przede wszystkim odskocznia od tego chaosu szkolnego, rodzinnego czy zmagania się z samym sobą. To było… duchowe wyciszenie. Tak myślę. Tak to odczuwam. Przyjemne doświadczenie. Mogłabym je powtórzyć. Zdecydowanie. Najlepsza znów była w tym wszystkim ekipa… ludzie… rozumiecie. Ci na co dzień rozbrykani, pełni energii, rozgadani, tutaj byli inni. Potrafili dostosować się do sytuacji. Czyli tego spokoju i ciszy. Na początku nieco przerażających, z czasem kojących. Nie powiem wam, tym, którzy się nie wybrali: „Żałujcie.”, bo takie wyjazdy odbiera się naprawdę bardzo osobiście i każdy zapewne ma inne odczucia. I to jest dobre. Nie! To nawet jest fantastyczne.
   Tutaj nie liczyliśmy czasu. Chyba, że w oczekiwaniu na obiad spoglądaliśmy na zegarki.
   Tyle uśmiechu na twarzy naszego katechety to w życiu nie widziałam.
   Wiecie, jeśli idziemy do pokoju, a koleżanka mówi: „Pan X jest niesamowity.”, no to musi to o czymś świadczyć. 
   Ale to było coś pięknego. Nie wiem do końca, jak skomentować owe wydarzenie. Może tak naprawdę nie są potrzebne żadne wygórowane słowa? To trzeba po prostu przeżyć, doświadczyć tej magicznej atmosfery na własnej skórze.
I uwierzcie… warto. Śmialiśmy się przed wyjazdem, że będzie to raczej jakiś obóz koncentracyjny, ale… ale to było coś tak świetnego, że aż brakuje słów, by wyrazić te wszystkie pozytywne emocje, jakie siedzą we mnie. Moje myśli są pełne OGROMNEGO optymizmu. Jestem pod taaakim wrażeniem. Jestem zachwycona. Wyszło! Udało się. Udało się wyrwać naszej skromnej grupie na weekend. Tylko na niecałe trzy dni albo może i AŻ trzy dni. Bo zdziałały wiele. Przynajmniej mój, jeden z gorszych w ostatnim czasie, tygodni odszedł w niepamięć. Wszelkie złe myśli uciekły. Ot tak! Wiecie, jeśli człowiek stoi przy otwartym oknie… sam na sam ze światem, z być może nawet Bogiem i mówi to, co myśli, i momentalnie do oczu napływają łzy i zaraz musi je ocierać, bo kapią na podłogę… to jest to coś niezwykłego. Poważnie. Wiecie co jeszcze? Lubię rozmawiać. Oko w oko z moim rozmówcą i to również się udało. Krótki spacer z panem od religii (chemii zresztą też, he he), a naprawdę dał poczucie, że ktoś, kogo ty szanujesz – nie ma cię gdzieś. Cudowne. 
   Wybraliśmy się dziś z koleżanką, chwilę po północy, do kaplicy. Małej, ale urzekającej. Żeby się pomodlić. Albo może, zwyczajnie po to, by jeszcze mocniej nacieszyć się tym spokojem. Sam na sam z tym, o którego miłość ubiegają miliony. Jesteś, siedzisz sobie w ciszy i to jest… przerażająco piękne. "Zero osądów, sto procent miłości." Myślę, że On się na mnie nie obraził, kiedy w pewnym momencie wyjęłam telefon i zaczęłam zapisywać myśli. To chyba się nazywa natchnienie. Lubię takie chwile. Je się pamięta, je się przyjmuje do siebie tak cholernie osobiście, tak pewnie, głęboko, niesamowicie szczerze. To są momenty, dla których się żyje i dzięki którym się jeszcze „tu” jest. Tego mi naprawdę brakowało. Tej „wielkiej” weny. Którą kocham. Tak po prostu. Bo przychodzi w najmniej spodziewanym momencie. I jest najlepsza. Niewiarygodne. 
   Wiecie, jestem niepojęcie wdzięczna tym, którzy spięli swoje cztery litery i pojechali tam ze mną. Z księdzem. I naszym katechetą. To było jedno z lepszych doświadczeń w moim życiu. Bo było… wyjątkowo inne. Mam cały czas odruch zamykania oczu i wczuwania się w tę wszechobecną ciszę, która panowała w klasztorze. A znak krzyża chyba wyćwiczyłam za wszystkie czasy. Było warto. Zdecydowanie. 






Dziękuję. Każdemu. 

Kolejna, nowa, niezwykła przygoda zaliczona! 

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 23 lutego 2016

Rzeczą ludzką jest przebaczać.

"Ludzi się poznaje nie przez to, co mówią,
tylko przez to, co robią. Przez sytuacje."

"Czasem myślę: 'Od dziś będę miła i pozytywnie nastawiona.',
ale potem wstaję rano, ledwo czołgam się do szkoły,
widzę tych ludzi i jednak nie."

Cześć.

Po pierwsze... dziś dwa cytaty. Chyba nie ma co dodawać. No może krótki komentarz do drugiego... broń Boże, to nie jest żadna nienawiść. Nic z tych rzeczy. Po prostu... jakby to ująć... czasami się nieźle wszystko chrzani i brakuje siły do czegokolwiek. Doskonale wiecie, że nigdy nie przestanę, gdzieś w głębi siebie, mieć poczucia uwielbienia miejsca, o którym mowa w tych słowach. Nikt nie jest perfekcyjną machiną. Jesteśmy tylko ludźmi. Pamiętajmy. 

Dziś nie mam ochoty na wygórowane refleksje. Dziś piszę… dla siebie, żeby pisząc móc uspokoić myśli. Które nie są przyjemne. Czasami wracasz do domu z wielkim uśmiechem albo łzami wzruszenia. Ale są takie chwile, kiedy ledwo czołgasz się do drzwi, rzucasz gdzieś w kąt plecak, kładziesz się do łóżka, wkładasz słuchawki i podkręcasz ulubiony utwór na sto procent, i po prostu leżysz. Nie ważne, że uszy bolą. Przynajmniej nie boli dusza. Chyba się wszyscy dzisiaj umówili, że będą mega wkurwiający. Nie będę tego cenzurowała. Po prostu bywają momenty, gdy masz dość i tyle. Ale to minie. Bo dlaczego miałoby nie minąć?

"Bóg nie obarczyłby Cię takim smutkiem,
gdyby wiedział, że się załamiesz i od razu zabijesz.
On wierzy w Twoją wewnętrzną siłę,
mimo że Ty czasem, siedząc ze łzami w oczach,
w nią zwątpiłeś."

Wiecie co? Może nie powinnam o tym pisać, ale co to w ogóle znaczy: „nie powinnam”?! Jak już wspominałam, ów dzień nie był zbyt miły i wymknęło mi się na religii (!): „Ja pierdolę”, a pan… tylko się uśmiechnął. Bo może zdawał sobie sprawę, tak po ludzku, że każdemu nieraz nerwy już wysiadają i ma cholerne prawo powiedzieć, że mu źle. 

Niebawem jedenaście tysięcy wyświetleń. Do końca działalności w tym miejscu, każde jedno wejście będzie mnie radowało. To uszczęśliwia, motywuje, podbudowuje. Najcudowniejsza sprawa. I przede wszystkim ogromna wdzięczność. Lubię… uwielbiam dziękować. To na pewno cieszy nie tylko mnie,
ale innych również. Super byłoby, gdyby cieszyło.  

Mam dla was kilka ciekawych pozycji do obejrzenia, a raczej (bo w większości) do przesłuchania...

https://www.youtube.com/watch?v=qvd8kN2eclI - spokojny, przyjemny utwór. Mnie wzrusza, ale to ze względu na to, w jakim filmie i w jakich scenach został użyty. 
~~
https://www.youtube.com/watch?v=BNrHuO4Rcw0 - polski klasyk, świetny tekst. 
~~
https://www.youtube.com/watch?v=uyKBhhkJ7WQ - coś dla miłośników rapu. 
~~
https://www.youtube.com/watch?v=5mZovjRlkWs - tu już nie muzyka, a filmik. Poza nim... cały ten kanał jest... przepiękny. Zwolnione tempo ma w sobie coś magicznego. Spójrzcie i się nad tą magią zastanówcie. Jest czy jej nie ma? 

Zamiast wódki 
herbata
Choć świat
stworzony
przez kata
Nic nie idzie
jak trzeba
coraz bliżej
nieba
niepoukładane
sprawy
pozałatwiać trzeba
zapalić fajkę
zaczernić płuca
kulka w łeb
czy lina
Nieważne
ważna jest
przyczyna. 

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 20 lutego 2016

Gniazdo szerszeni.

"Śmieję się z Tobą głośniej. Czuję się z Tobą bardziej sobą.
Ufam Tobie będąc prawdziwą mną.
Kiedy coś mi się udaje albo idzie nie tak,
kiedy słyszę coś śmiesznego albo widzę coś niespotykanego -
jesteś pierwszą osobą, z którą chcę o tym porozmawiać."

Hej.

Wiecie co? Mam nadzieję, że każdy z was ma taką osobę, wobec której odczuwa takie piękno, jakie jest opisane powyżej. Bo ja mam. I chociaż ta osoba nie czuje z pewnością niczego podobnego... to nic. 

Niesamowite, co się stało z ostatnim wpisem! Zobaczyło go tak dużo osób... zajrzał tu jeden z nauczycieli, po którym w życiu bym się tego nie spodziewała. To bardzo miłe. Powiedział, że przeczytał chyba trzy czwarte tych bazgrołów. Jestem niezmiernie wdzięczna. A poza tym... naszą skromną produkcję widziało chyba pół szkoły. Niewiarygodna sprawa. Stworzyć coś, co będzie wprawiało ludzi w zachwyt i pytania: "Jak to możliwe, że macie na to czas?!", "Wam się tak chce?" Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Z całego serca. Po raz kolejny przyjaciołom, dzięki którym nic by nie powstało i tym, którzy zechcieli obejrzeć nasz filmik i nie szczędzili przyjemnych opinii. Wielka sprawa. 

Ludzie odchodzą... i odchodzą. Jakby się umówili, że nagle zrobią to wszyscy i dadzą taki wielki cios w serce, żeby człowiekowi aż tchu zabrakło z tej bezsilności. 

"-Ale prawda jest taka, że nikt się nie zmienia. Kręcimy się tylko wokół własnej osi, więc pokazujemy swoje różne strony, ale podstawa pozostaje w gruncie rzeczy taka sama." 

No właśnie... szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak się do tego odnieść. Czy to prawda? Czy faktycznie jest tak, że kiedy mówimy: "Ale on się zmienił..." nie mamy racji? I powinniśmy raczej rzec: "Kurczę, on tylko pokazał swą inną stronę." Ciężko to wszystko zrozumieć. Ale przykro mi, że jest osoba, do której nie docierają żadne słowa. Staramy się jakoś zagadać, dogadać się, ale nic z tego. Cóż, jeśli będzie starał się tylko jeden człowiek, a drugi będzie miał to, za przeproszeniem, głęboko gdzieś, no to... no to klapa. Ale może warto próbować? 

W piątek jadę na zamknięte rekolekcje. Wiem, jak okrutnie teraz zabrzmię, ale... wolałabym poświęcić sobotę na jakiś rajd, żeby móc w tym cholernym, ostatnim roku się do siebie zbliżyć. Bo na taką wycieczkę z pewnością wybrałoby się znacznie więcej ludzi. Więc szkoda. Szkoda, że coś w tym roku się niesamowicie popierdo... sami rozumiecie. To nie jest tak, że ja narzekam i nic z tym nie robię. Pytam, może nie codziennie, ale bywają chwile zastanowienia, proszenia i na tym się kończy "zabawa". Może jeszcze zdołamy uratować wspólne więzi.
Dziś mija rok od maratonu filmowego, który w ferie "zafundowali" nam fantastyczni panowie. Stać mnie chyba tylko na napisanie: "Tęsknię." Tęsknię za tym wszystkim, poważnie. I właśnie dlatego nagraliśmy film. Żeby się przypadkiem nie wplątać w ten pochrzaniony owczy pęd. By nie być jak ci wszyscy, którzy nie mają chęci do zrobienia niczego poza mówieniem, jak im źle. Bo czasami jest źle, ale takie integracje międzyludzkie pokazują, że można to zmienić. My to zmieniamy. Staramy się. Po prostu... warto. 


Inspiracją było zdjęcie na portalu Tumblr.

Proszę was, znajdźcie czas na obejrzenie tej ekranizacji... 


„This is not based on a true story

This is the true story”


~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 16 lutego 2016

Amatorsko, ale bosko.

"I wonder how I would've ended up
if you hadn't walked into my life."

Dzień dobry!

Zaobserwowałam dziś wiele ciekawych sytuacji! 

   Najpierw fizyka… i, że się tak wyrażę, inna strona mojego nauczyciela. Zapytał, czym się interesuję, a także, kim chcę zostać w przyszłości. I nie zrobił tego ironicznie, bo odpowiedzi uważnie słuchał. Miałam nawet wrażenie, że gdzieś w tej rozmowie była odrobina troski. I przyjaźni. Takiej czysto międzyludzkiej. To było naprawdę miłe.
   Druga sprawa – polski. Po roku przerwy – znów przybywamy! Ze świetną produkcją. Amatorską. Ale najcudowniejszą, bo wspólnie z uśmiechem zrobioną. Cztery godziny nagrywania i tylko niecałe siedem minut całości. Ale to jest piękne. Naprawdę. To sprawia tyle radości! Jestem bardzo dumna. Z powodu, iż potrafimy z przyjaciółmi spiąć cztery litery w weekend… w WEEKEND i zrobić coś naprawdę niesamowicie przyjemnego! Większość mówi: „Że wam się chce…” Chce, bo takie wspomnienia będą najpiękniejsze. Już są najlepsze. Poza tym… nie dość, że samo nagrywanie było ogromną frajdą, to te oklaski po obejrzeniu naszego skromnego dzieła i słowa polonistki… kurczę, to wszystko jest tego warte. Kiedyś wspominałam tutaj o tym, jak ważne jest, by nie tylko cieszył efekt, koniec, podium, ale ten okres, w którym pięliśmy się na szczyt. To jest to! Przynajmniej dla mnie. To jest dopiero coś. Wykonać daną rzecz nie tylko uszczęśliwiając samych siebie, ale także innych. Proces tworzenia powinien być wspaniałym uczuciem, a nie tylko to, co będziemy już po nim mieli. Żałuję, że nie mam jak pokazać wam tego cudeńka, ale uwierzcie mi na słowo – to jest coś niezwykle zajebistego. Tak, użyję tego słowa, bo perfekcyjnie oddaje moc, jaka wypływa z tego, co zrobiliśmy.
   Kończąc… chcę podziękować Joannie Kosz, zwanej Michałową, za to, że zawsze jest tak cholernie otwarta na takie sprawy. Nigdy nie zawodzi. Zawsze walczy do końca. Nieraz pokrzyczy, ale kiedy już zaprze się swego - nie odpuści, dopóki nie dotrze do zamierzonego celu. I to jest naprawdę świetne! Móc brać przykład ze swojego rówieśnika. Uwielbiam takich ludzi. Weseli każdego dnia, co nieraz denerwuje wszystkich wokół, ale ten uśmiech skutkuje w przyszłości chociażby takim efektem, jakim jest nasz film… filmik. No i dziękuję przede wszystkim za udostępnienie swojego domu, tj. pokoju, bo bałagan był nie z tej ziemi, ale było warto… było warto. Dla takich chwil i dzięki nim żyję.
Dziękuję Klaudii Kubaszak i Alicji Cyganek za to, że w szkole są takimi niepozornymi dziewczynkami, a kiedy przychodzi co do czego… pokazują swoje największe talenty. I zawsze mają czas na stworzenie czegoś tak niezwykle boskiego!
Dziękuję Madzi Wachowiak za chęć. Po prostu za chęć przybycia i bycia pokrzywdzonym lemurem (w odniesieniu do jednej ze scen), ale z taaakim uśmiechem. Kolejny człowiek, przy którym aż chcę się przebywać.
Dziękuję Julii Prech za to, że potrafiła wcielić się w aż trzy postacie i przyjechać na nagrania dowiadując się o nich trzydzieści minut przed faktem.
I wiecie co?! Wielkie, ogromne dziękczynienie składam Mateuszowi Piotrowskiemu, bo jako jedyny chłopak, nie tyle znalazł czas, co chęci i odwagę, by zrobić coś nowego. By postawić pierwszy krok ku takiej miłej przygodzie. I oby to nie był jego ostatni występ.   
   Przedostatni aspekt dzisiejszego wpisu… fakultety z polskiego. O nich krótko, ale wiecie co? To takie zniewalająco przyjemne dla ucha, kiedy człowiek wykonujący dany zawód mówi, że go lubi. Ot tak: „Lubię swoją pracę.” I automatycznie się uśmiechasz. Bo myślę, że to bardzo ważne, ażeby nic w życiu nie robić z przymusu.  
   I finał! Co prawda refleksje nie z dziś, no ale. Kolejny raz podkreślę, jak cholernie ujmujące i poruszające są rozmowy z naszą panią od matematyki. Mogłabym tej kobiety słuchać godzinami. Jest tak otwarta na wszelkie pytania, uczniowskie historie. Będę miała, już mam, największy szacunek właśnie do takich osób. I wiecie co jeszcze? Ona mnie bardzo motywuje do nielękania się o przyszłość. Podając przykład znajomego, który nie zdając bodajże matury z matematyki, dziś jest dyrektorem banku… jedno, wielkie: „wow”. Poważnie. Albo kiedy wzbudza we mnie nadzieję, że teraz, nawet mając dwójkę z jakiegoś ważnego przedmiotu, jutro mogę wstać z optymizmem do swojej wymarzonej pracy. To nie inspiruje mnie do lenistwa. To daje mi do zrozumienia, że oceny są tylko cyferkami w dzienniku.
A prawdziwa mądrość jest w posiadaniu rozumu, byciu charyzmatycznym, wiecie… mieć łeb na karku, to jest istotne. By się nie zagubić w tym oszałamiająco wielkim, trudnym świecie.

"Mieć was to luksus, który bardzo doceniam."










Niesamowite życie.

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 12 lutego 2016

Rozmawiać - nie za szybko, nie za dużo.

"Uśmiechnęła się do mnie! O serce! Ratunku! 
Bo cóż to jest uśmiech? To pół pocałunku."

Cześć i czołem! 

Mam nadzieję, że słów księdza nie pokręciłam i tytuł jest wiarygodny.
Droga Krzyżowa i świetne refleksje... od razu przypomniała mi się dzisiejsza samochodowa rozmowa. Więc kiedy dobrodziej wspomniał o tym, że nie ważna jest ilość słów, bo przecież nie to jest najważniejsze, ale bycie z drugą osobą... naprawdę zrobiło mi się miło, bo często myślimy, że cisza jest przerażająca, więc gadamy bez sensu. Cytat także fantastycznie ukazuje, jak jeden gest może nas uradować i jak wiele znaczy. Warto się nad tym zastanowić... czasami trzeba wcisnąć pauzę, uspokoić się. Przychodzi taki moment, kiedy wystarczy wskoczyć do łóżka, poleżeć
i to będzie idealny odpoczynek. Trzeba starać się robić wszystko, ażeby tylko nie zagubić się w owczym pędzie. 


Przepraszam za dłuższą nieobecność... i siebie samą, i was. No bo właśnie, kolejna sprawa - piszę to dla siebie, czy dla kogoś? Obie opcje są istotne. Sprawia mi to radość, dlatego czasami te przerwy są takie, bo bywają gorsze chwile, a jednocześnie chcę przekazać myśli, które mogłyby w jakiś sposób zmienić wasze myślenie. 

Moja pamięć jest bardzo ulotna ostatnio... w środę było przepiękne kazanie, ale wyleciało mi zupełnie z głowy. Totalna pustka. Nicość. Ale to nic. Ważne, że gdzieś w sercu wiem, że było cudowne. I te słowa... "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz."... dosadne, dogłębne i cholernie szczere. Taki mój motyw przewodni w życiu. Bo otwarcie mówię o swojej niewierze w egzystencje pozagrobową. Wiecie, co mam na myśli. Niebo, piekiełko, nie, to nie na moją głowę. 

No i zaczął się Wielki Post. Kolejny etap w życiu, który możemy poświęcić na jakieś zmiany. Postanowienia, które sprawią, że będzie nam się trochę lepiej żyło. Wyeliminowanie słodyczy z diety, niepalenie, niepicie, cokolwiek... rozumiecie... ważne, by mieć w sobie pewność. W związku z tym, na czym nam zależy. 


Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 4 lutego 2016

"To nie czwartek jest tłusty, tylko ty."

"Nie jesteśmy wcale wspaniałym pokoleniem.
Jesteśmy bandą przyspawanych do Internetu,
otępiałych od przestymulowania idiotów.
Zamiast przeżywać cokolwiek, myślimy tylko
jak o tym przeżyciu poinformować resztę."

Cześć! 

Przepraszam za ten tytuł, ale rozbawił mnie i koleżankę. Czego to w tym necie się nie znajdzie, he he. 

Wiecie... wierzę w tak zwaną "karmę". W los, który odwraca się... tyłem do nas albo na naszą korzyść i patrzy prosto w oczy. Zasługujemy na dobre albo gorsze chwile. To raczej logiczne. Rozumiecie. I tak sobie myślę, że kiedy kłamstwo wymyka się spod kontroli... trzeba godzić się z daną sytuacją. Pamiętacie początki tej strony? Zresztą... ta nazwa, która widnieje. To miałyśmy być MY, zostałam tylko ja. Bo nie odpisałam na wiadomość, dość przerażającą, od razu, tylko godzinę później... tyle mogłam zrobić. Albo nie mogłam. Ksiądz powiedział we wtorek, że my po prostu rzeczy lub ludzi w życiu tylko przechowujemy. Na pewien określony czas. A później jest jak jest. I trzeba się z tymi odejściami godzić. Ale to trudne. Szczególnie, kiedy ktoś mówił: "Będę zawsze, ty pierwsza/y zrezygnujesz."
I okazuje się, że to jednak ta osoba odpuściła. Szkoda, że ludzie są tacy... byle jacy. 

Chodzę na dodatkowe lekcje niemieckiego. Jestem nimi zachwycona! Uwielbiam ten język. I to chyba jest widoczne. Wczoraj pani chwaliła mój akcent, a po dyktandzie powiedziała, że szóstka murowana. Kurczę, bardzo takie słowa doceniam. Bo naprawdę się staram. Słucham niemieckich piosenek i nieraz sobie podśpiewuję ulubione utwory, poza tym często czytam w tym języku różne teksty, ale tylko dla samego akcentu. Coś wyćwiczyłam. Świetna sprawa. 

A teraz znów trochę poważniejszy temat... 

Czasami zastanawia mnie, skąd się wzięły te odgórnie narzucone zasady w związku z tym, jakimi ludźmi rzekomo powinniśmy być. Zdarza mi się czasami zachowywać bardzo niepewnie, kiedy… na przykład kupuję jakieś kosmetyki. Tak, Natalia kupuje czasami kosmetyki. No i nieraz widzę ten wzrok kobietki za ladą, która myśli: „Dlaczego to dziecko, skoro jest dziewczynką, nie „ogarnia” tak prostych spraw?” No tak to czasem w życiu bywa, proszę pani. I proszę państwa, którzy to przeczytają. Chcesz być sobą… pal licho, że chcesz, ty po prostu jesteś, a ludziom to nie odpowiada. Może nie tyle nie odpowiada, co nie potrafią tego bytu zrozumieć. No bo jak się wszystkie damy w tym wieku chcą odpicować jak cholera, to i ta Natalka, co kupuje, no przypuśćmy… lakier do paznokci, też musi taka być. Celowo piszę: musi. Bo widzę po zachowaniu niektórych, że nie potrafią zrozumieć złożoności tego świata. Dajmy na to, że Bóg jest naprawdę. Tak serio, serio. Bez owijania w bawełnę. I to On stworzył „to wszystko”, więc… to także On gdzieś tam na pewno zabrał się za stworzenie takich ludzi, którzy po urodzeniu nie będą czuli się w swoim ciele dobrze. Tak się zdarza. To nie jest nienormalne. Nie ma rzeczy nienormalnych. Przede wszystkim w tej kwestii. Kwestii nie tyle fizycznej, co psychicznej. Biologicznej. Tak jest. Uwierzcie. Jak się wam udaje wierzyć w Pana Jezusa, to proszę was, spróbujcie wyobrazić sobie, że są ludzie, którzy przyszli na świat w ciele, w którym nie czują się dobrze. Komfortowo. Nie kochają tego, kim są. I to nie jest nienormalne! Raczej za smutny śmiem uważać fakt, iż ludziom trudno pojąć, że takie sytuacje mają miejsce. Ci tak zwani „odmieńcy” albo jeszcze gorzej „dziwolągi” popełniają nawet samobójstwa, bo nikt nawet nie raczy ich obdarzyć swoją akceptacją. Nie tolerancją, ale akceptacją! Zrozumieniem tego, że i tak może potoczyć się czyiś rozwój. Nie wiem, dlaczego, ale płaczę, pisząc to. Bo ta znieczulica jest przeokropna. Obrzydliwa. Ble. Fuj. Ohyda. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego do istot ludzkich nie dociera, że inni przedstawiciele tego gatunku POTRAFIĄ targnąć się na własne życie, bo go nienawidzą. Właśnie ze względu na brak tego objęcia… objęcia ciała, które nie jest tym, jakie naprawdę dana osoba chciałaby mieć. Tak, jest taka możliwość… tzw. wyboru płci. Ale do tego nie trzeba dojrzeć, to trzeba czuć.
I czuć w niesamowicie, obrzydliwie przykry sposób. To nie jest dziecięce „widzi mi się”, nastoletni bunt czy dorosła chęć bycia prowokatorem dla całego świata. Mówię wam… znaczy się… piszę wam, to nie jest prosta sprawa. To poważny, obszerny, przykry temat. Bo życie jest piękne, ale co nam po tym, jeśli my sami nie poczujemy się w końcu piękni? Jeżeli siebie nie pokochamy? Taka jest właśnie rzeczywistość. 

Ostatnia sprawa!

Wczoraj koleżanka powiedziała, że super byłoby dostać kwiatka bez okazji. Ot tak. Dla zwykłego uśmiechu drugiej osoby. Więc jej go kupiłam. A ona mi bukiet... przez co poczułam się troszkę dziwnie, ale tu nie o wielkość czy ilość chodzi. Tylko o ten gest. Który wszystkich zdziwił. Jak to tak można... jak widać można. Taka skromna sytuacja, a ile radości. Dobrze mieć takich ludzi wokół siebie. 

Powoli dobiega koniec tygodnia, który miał być tak cholernie przyjemny... a z kilku poniedziałkowych powodów do uśmiechu - został tylko jeden. A poza nim... to były niezbyt dobre dni. 


Gdyby ktoś chciał... macie, możecie spojrzeć na profil, o którym niedawno wspominałam: 

~~Zbuntowany Anioł