wtorek, 29 maja 2018

Depresja - historia prawdziwa.

"Don’t forget: that you’re human. It’s okay to have a melt down. Just don’t unpack and live there. Cry it out and then refocus on where you are headed."

Czołem!

https://www.youtube.com/watch?v=V1Pl8CzNzCw - włączcie podczas czytania. Wszystko co poniżej wam przedstawiłam, powstało przy tym pięknym utworze.

Ostatnimi czasy z pomocą psychologa łapię się na tym, że wiele rzeczy wykonuję tylko po to, by uszczęśliwić innych, a nie siebie i to samo ma się do tego, czego nie robię, bo "cóż pomyślą inni!?", jeszcze przypadkiem sprawię im zawód i zostanę sama... A może wreszcie spróbowałabym zrobić coś, co dałoby satysfakcję wyłącznie mi? Ale to trudne, bo za wszelką cenę nie chcesz wyjść na pieprzonego egoistę. Nie tylko w oczach innych, lecz przede wszystkim w momencie patrzenia w swe odbicie w lustrze.

Dopadły mnie takowe przemyślenia, bo podczas wczorajszego spotkania kilkukrotnie ktoś próbował dodzwonić się do pana, aż w końcu zasugerowałam,
że jak najbardziej może przecież odebrać, ale on stanowczo zaprzeczył i nie zrobił tego. Bo nie ustaliliśmy tego podczas pierwszej sesji i on nie ma zamiaru łamać tej zasady. Poza tym, za każdym razem powtarza, że te wszystkie minuty poświęca tylko mi i nie ma w tym absolutnie nic, co powinno mnie dziwić czy krępować. Cholernie szanuję taką postawę. Wiem, że po części to jego praca,
ale są ludzie i ludziska, doskonale rozumiecie. Cieszę się, że jego osoba zalicza się zdecydowanie do ludzi. I to ludzi z ogromną klasą. Imponuje mi tym jak mało kto.
Dobrze mieć obok siebie dorosłego, doświadczonego człowieka, który nie wybierze za ciebie drogi, ale wesprze w tej, którą sam obierzesz i ewentualnie pomoże w trudnościach, jakie napotkasz podczas tej podróży. 
Poważnie, decyzja o przekroczeniu progu gabinetu psychologa była jedną z lepszych w moim życiu. Najtrudniej samemu przed sobą uznać, że coś jest nie tak, że doszło się do momentu, w którym bezradnie stoimy patrząc przed siebie bez jakiejkolwiek nadziei w sercu, bez żadnego celu, z pustką, która w późniejszej fazie depresji zaczyna wręcz fizycznie nam dokuczać. 
Kiedyś trafiłam na świetny cytat, który w dość prosty, ale trafny sposób obrazuje moje osobiste spojrzenie na tę chorobę: "Depresja nie jest wtedy gdy chcesz tylko palić i pić. Depresja jest wtedy, kiedy nawet tego Ci się nie chce."
Wiecie, bo słowo depresja jest słowem niezwykle powszechnym, którym wielu ludzi rzeczywiście próbuje ukryć swój chwilowy smutek, tylko że w tej chorobie (!) nie chodzi wyłącznie o smutek czy rozdrażnienie najmniejszymi sytuacjami czy słowami bliskich.

To jest taki stan, kiedy jesteś bardzo śpiący, ale cały kumulujący się przez dzień lęk pod wieczór nasila się i natłok myśli wręcz wysadza ci mózg, i poprzez sen chciałbyś, by to wszystko ucichło, odeszło choćby na moment, ale tak się nie dzieje. A jeśli już jakimś cudem uda ci się zamknąć oczy i myślisz, że na pewno obudzisz się za siedem godzin i może w końcu będziesz gotów na to życie... budzisz się jednak o czwartej nad ranem i nie jesteś w stanie ponownie pogrążyć się w marzeniach sennych, wyciszyć tego, co drzemie w twym umyśle, a nie są to miłe rzeczy. Więc czekasz na wschód słońca, mimo iż nawet on nie daje ci jakiejkolwiek, nawet najmniejszej satysfakcji czy sensu, by za trzy godziny ubrać się i wstać do szkoły czy pracy. Słońce powoli wyłania się jakby spod otchłani ziemi, w której ty tak bardzo chciałbyś już być. Przygotowujesz szybką kawę, coby nie obudzić pozostałych członków rodziny o tej godzinie. Otwierasz okno, wdychasz poranne, świeże powietrze, zapalasz papierosa i spoglądasz w dal.
Z całą tą pustką drzemiącą w głębi ciebie. Patrzysz na świat, który budzi się do życia, bo taka jego rola, a ty czujesz się wypalony swoją i wiele dałbyś, by móc już zejść ze sceny. Często przy tym wczesnym rytuale prosisz Reżysera tego przebrzydłego ziemskiego padołu, by wreszcie usunął cię ze scenariusza i pozwolił grać tym, którzy naprawdę pragną tej roli. Ale On milczy i po raz kolejny wiesz, że musisz wziąć sprawy w swoje ręce. Lecz jeszcze nie dziś... nie dziś.

Depresja objawia się totalną niemocą wobec najprostszych codziennych czynności i wyborów z nimi związanych. Ta niemoc objawia się podczas na przykład porannej toalety. Tak naprawdę wcale nie chcesz umyć zębów, ale wiesz, że musisz, "bo wypada", jeśli już przyszło ci wyjść do ludzi i udawać, że masz w sobie ostatki sił, by jako tako funkcjonować. Patrzysz więc na dwie pasty - jedna kupiona w Lidlu, druga w Biedronce. Trudność w wyborze nie polega na tym, że preferujesz Kaufland i dlatego jest ci przykro, bo akurat mama nie była w tym konkretnym sklepie. Wszystko, co potrzebne do życia jest ci obojętne, bo go nie lubisz, znudziło ci się zakładanie masek, nie czujesz się tu dobrze. Znowu ogarnia cię natłok natrętnych myśli. One są z tobą zawsze. Jesteś takim beznadziejnym człowiekiem. I stoisz nad umywalką już półtorej godziny, dochodząc do wniosku, że faktycznie nie ma sensu myć tych zębów, przecież i tak nie zależy ci na interakcji z innymi.

Nie móc zdecydować się na pastę w czterech ścianach swojego mieszkania nie sprawia ci aż tak wielkich wyrzutów sumienia. Prawdziwy dramat rozgrywa się, gdy idziesz do sklepu, widzisz te wszystkie sprawnie funkcjonujące istoty ludzkie
i wiesz, że mierzą cię wzrokiem. Wiedzą, że coś jest na rzeczy, ale nie potrafią tego zrozumieć. I nie zrozumieją. A ty przechodzisz między regałami i kiedy po raz kolejny dochodzi do sytuacji, gdy musisz wybrać między truskawkami a malinami, ponownie rozgrywa się w tobie wewnętrzna walka z demonami, które sprawiają, że z bezsilności zaczynają płynąć łzy. Nie kontrolujesz tego. Nie jesteś w stanie podjąć tak prostej decyzji, bo masz wrażenie, jakby od tego, które owoce wybierzesz zależało twoje dalsze istnienie. Więc koniec końców kupujesz jedynie kolejną paczkę papierosów i wychodzisz wypruty ze wszystkich sił, jakie jeszcze gdzieś w tobie drzemią.

Często pojawia się w tej chorobie problem samookaleczeń. I oczywiście każde sprawienie sobie bólu jest niekonstruktywną metodą poradzenia sobie z ciążącymi w umyśle emocjami i zawsze... zawsze trzeba reagować. Jednak samookaleczenia, które człowiek pogrążony w depresji robi to nie tylko widoczne ślady po żyletce na ręce. Autoagresja to wyjście do lasu i tak głośny krzyk bezsilności, że na drugi dzień nie jesteś w stanie wydobyć z siebie słowa przez zdarte struny głosowe. Wyrywanie włosów. Drapanie się aż do krwi. Uderzanie głową czy pięściami w ścianę. I wreszcie cięcie do tego stopnia, że rana musi być zaszyta w szpitalu. Bo tu chodzi o wyciszenie psychicznego bólu. Za wszelką cenę. Nawet blizn, które pozostaną już na zawsze. Ale w momencie bycia na samym dnie myśl o przyszłości jest najmniejszym problemem. Chcesz się tylko wyciszyć. Zapomnieć. Choćby na chwilę... 

Jeśli zauważycie u kogoś ślady... porozmawiajcie. Nie podnoście głosu, nie dawajcie mu kolejnego powodu do poczucia winy i być może do tego, by znów sięgnął po żyletkę. Zapytajcie, jak możecie pomóc, czy ta osoba jest pod okiem specjalisty, czy to tylko jednorazowy incydent, itp. Takie podejście do człowieka będącego w swoim osobistym piekle, da mu malutki przebłysk nadziei. Na pewno. 

Depresja to także dręczące człowieka myśli o zakończeniu życia, które mogą urzeczywistnić się i przerodzić w konkretny plan działania nawet przy najmniejszym impulsie z zewnątrz. Dlatego tak ważne jest uczyć społeczeństwo, jak "obchodzić się" z człowiekiem będącym na autentycznie niebezpiecznej granicy pomiędzy życiem a śmiercią. To nie jest pisane nad wyraz. Nie są to literackie przemyślenia po przeczytaniu kilku artykułów w Internecie. Depresja to nie żarty. Bo czy może być coś gorszego od chęci zniknięcia z tego świata?
A także od powolnego dążenia do autodestrukcji? 
"Jak można odebrać sobie najcenniejszy dar, jaki się ma? Jak można zrobić sobie to i zrobić to najbliższym ludziom?" - słowa głównego bohatera Sali Samobójców.
Widzicie, bo problem polega na tym, że ,,nie każdy dar jest błogosławieństwem", a już szczególnie w naszym subiektywnym spojrzeniu na życie.
Dlatego gdybyście spotkali się ze słowami: "Dobrze byłoby, gdybym już odszedł", "Poradzicie sobie beze mnie", "Ciekawe jak to będzie po śmierci", itp. to nie zastanawiajcie się nad powiadomieniem o tym dorosłego. Rodzica, nauczyciela, pedagoga, psychologa. Kogokolwiek, kto byłby w stanie spojrzeć na to mądrym, dojrzałym okiem.
I proszę, nie myślcie, że on na pewno sobie nic nie zrobi, bo przecież jest taki uśmiechnięty. Coś tam wspominał, że przyjmuje leki, że interesuje się samobójstwem, ale to tylko żarty. Jak o tym mówi, to na pewno nic się nie stanie...
Stanie. Może się stać. Prędzej czy później. Mówienie znajomym o myślach samobójczych (właśnie w żartach i bardzo niedosłownie) to najprawdopodobniej ostatnie wołanie o ratunek. A co jeśli ten człowiek naprawdę zrobiłby to jutro, a ty uznałeś to za takie zabawne teksty i śmiałeś się wraz z nim?
Trzeba być czujnym. Wręcz przewrażliwionym. Śmierć to nie zabawny temacik. Myśli o niej coraz częściej u młodych ludzi przeradzają się w czyny. Nieodwracalne czyny pozostawiające ogromne poczucie winy i żal u bliskich.
Czy ty, jako bliski, zniósłbyś to cierpienie?

Jest taka kampania: "Zobacz... znikam". Proszę, nie pozwólmy nikomu zniknąć z własnej ręki.

~~Zbuntowany Anioł