wtorek, 30 sierpnia 2016

Coś się kończy i coś się zaczyna.

"Chciałem Cię dziś zobaczyć - wczoraj też, przedwczoraj również -
w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek i piątek tak samo - będę chciał zobaczyć Cię i jutro rano - i za tydzień też - może w końcu uda mi się."

"Kiedy się już zestarzejesz
znormalniejesz i zmądrzejesz
Czy będziesz jeszcze pamiętać
Z ilu niebezpieczeństw wyszliśmy razem?"

Dzień dobry.

Dziś trzy sprawy: dwadzieścia tysięcy, rocznica oraz podsumowanie tegorocznych wakacji. 

No, moi mili, stało się coś niezwykłego. Wybiła kolejna, piękna, okrągła liczba. Tylko wyświetleń. Ale to i tak dla mnie mega ważne. Jestem dumna z podjęcia takiej decyzji. Czasami jest naprawdę ciężko i chcę to wszystko rzucić w cholerę, bo się boję. Ale ostatecznie uspokajam się i wszystko wraca do "normalności".
To co tu osiągnęłam, zawdzięczam wam. Każdemu, komu się chciało tu wejść. Dzięki wielkie! Jesteście najlepsi. Oby tak dalej. 

Rocznica... Nie wiem, co napisać. Uśmiecham się sama do siebie, bo jestem naprawdę szczęśliwa, że ta niezwykła sytuacja miała miejsce. O czym mowa? O spotkaniu. Z osobą poznaną tutaj - w Internecie. Po trzech latach samego pisania - udało się. Nie bałam się człowieka, którego mogłam w końcu uściskać. Bałam się raczej, że znów się nie uda. A jednak wygrałyśmy. Żywy dowód na to, że się da, że można. Na szczęście trzeba czekać, oj trzeba. Ale warto? Zawsze warto. Ile było łez, ile kłótni... A jednak dałyśmy radę. Trzy lata to jest naprawdę długi okres i uważam, że to taki nasz cud, bo wszystko poszło wspaniale. Jestem jej ogromnie wdzięczna, że zrobiła naprawdę bardzo dużo, by do mnie przyjechać. Bo uwierzcie, ale nie dzieli nas dwieście kilometrów... 


Dobra... Co chcę wam przez to nasze doświadczenie przekazać? Byście się nie poddawali. Wiem, że nieraz życie potrafi dać w gębę, potrafi powalić, kopnąć w tyłek. Ale najważniejsze, by mu się przeciwstawić, wstać i nadal działać, nie lękać się! Piszę wam o tej rocznicy fantastycznego spotkania, by pokazać, że marzenia naprawdę się spełniają. Tylko potrzeba czasu. Dużo czasu. Cierpliwości i wytrwałości. Trzymam za was wszystkich kciuki. Jeśli bardzo mocno wam na czymś zależy - w końcu się uda. Poważnie. Uda się! 

Dziś, jutro i koniec laby. Koniec cudownych dni. Pamiętacie... Pod koniec zeszłorocznego wypoczynku było naprawdę kiepsko. Ale to przez ten lęk przed porażką. Dawałam wakacjom 1/10. Teraz? Teraz daję 9/10, bo było genialnie! Nauczyciele prawie przez cały czas powtarzali, że musimy tą wolność wykorzystać, bo liceum to nie przelewki. Mamy odpocząć i dać z siebie wszystko w roku szkolnym. I wiecie co? Udało się. Naprawdę (prawie) w pełni spożytkowałam ten czas. 

Okej, jeszcze czwarta sprawa...

Kiedyś dawna pani psycholog mówiła nam, iż powinniśmy stawać przed lustrem i mówić, że jesteśmy piękni. Mamy ładne włosy albo uśmiech. I wtedy do nas to nie docierało. Uważaliśmy te wskazówki za głupotę. Śmialiśmy się z tych rad! A dziś przypominam sobie o nich i zaczynam je doceniać. Tu nie chodzi o jakieś podwyższenie swego wewnętrznego ego. Ważne jest, byśmy byli sobą. Żebyśmy wiedzieli, gdzie jest nasze miejsce i że jesteśmy ważni. Rozumiecie? Jesteś ważny. Ty. Właśnie ty, który w tej chwili to czytasz. I masz mieć wobec tego pewność. Stańmy dziś przed lustrem i powiedzmy sobie: "Jestem dobrym człowiekiem". I niech słowo stanie się czynem. Nie czekajmy aż inni nas zaakceptują, bo może do tego w ogóle nie dojść. Róbmy dobro, a co tam! 

W takim razie do napisania już w nowym roku szkolnym. 

Trzymajmy za siebie wzajemnie kciuki. *uśmiech*

#dzień

~~Zbuntowany Anioł 

niedziela, 28 sierpnia 2016

Kto się wywyższa, będzie poniżony.

"I don’t chase people anymore.
 I learned that I’m here, and I’m important.
 I’m not going to run after people to prove that I matter."


Hej!


Uwaga! Dzisiejsza Ewangelia jest piękna. I niebywale prosta. Jakże prawdziwe są te słowa: 

"Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony,
a kto się poniża, będzie wywyższony."

I nie, nie chodzi tu o ciągłe narzekanie, mówienie: "Jestem taki mało dobry w tym, co robię.", "Inni są lepsi." I tak dalej, i tak dalej. Byle ktoś zaprzeczył. Jezus ma na myśli tutaj coś bardzo istotnego, a mianowicie - pokorę. Znane wszystkim słowo, prawda? Ale czy mamy ją w sobie na co dzień? Nie pseudo-pokorę, ale szczere i skromne bycie sobą. Ufam, że wiemy, kiedy możemy "wyciągnąć" ją z naszego wnętrza i uniżyć się wobec tych wszystkich, którzy tak bardzo pragną być najlepszymi. Bycie najlepszym... tzn. chęć bycia najlepszym nie jest niczym złym. Ale coraz częściej jest to tak ogromna żądza,
że ludzie potrafią iść "po trupach" do upragnionego celu. Nie tak powinniśmy postępować. Mamy czas, ludzie, serio. A jeśli gdzieś po środku drogi na szczyt zasłabniemy - odpocznijmy, powstańmy i znowu do przodu! To nie jest trudne. Porażki to nieodłączna część bycia najlepszymi. 

"Każdy ma coś czego chciałby się nauczyć, a większość ludzi myśli,
 że... nie wie jak się za to zabrać.
 A tu nie ma się nad czym zastanawiać.
 Trzeba robić. Robić. Robić. Robić.
 Nie musisz mieć w życiu żadnego talentu.
 Cała pasja jaką masz w sobie, to krok pierwszy."


Krzysztof Gonciarz i: "KROK PIERWSZY - RÓB TO".

No to co... róbmy co mamy robić i się nie bójmy. Zawsze miałam (i wciąż mam) w sobie lęk. Co pomyślą inni, czy to co robię faktycznie jest takie dobre, jak mi się wydaje. Ale to nigdy nie minie. Mogą kochać mnie miliony, a ja prawdopodobnie już do końca życia będę tylko sobą - Natalią i będę się bała. I co z tego? To, że pomimo wszystko trzeba działać. W imię dobra. 


Kupiłam książkę Włodka, bo bardzo doceniam ludzi wrażliwych. Dostrzegających więcej, bardziej. Tych, którzy idą przez świat inaczej niż wszyscy. Wolniej. Z umiejętnością zatrzymania się i podziwiania tego piękna świata. A już tym bardziej uwielbiam takich ludzi, gdy są... dorośli. Bo dzieciaki mają taką przewagę, że są dzieciakami. Tak po prostu. Kochają i cenią ten świat czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A dorośli to dorośli i pewne umiejętności, które tak niedawno nie sprawiały im żadnych trudności, muszą zacząć ćwiczyć na nowo. O ile chcą. A Włodek zechciał. Super sprawa! Tylko jest małe "ale" z mojej strony. Mimo iż gówno wiem o życiu, to czytając fragmentami jego myśli... czuję trochę w tym wszystkim siebie. Albo inaczej: czuję się trochę jak moi czytelnicy. Pewnie nieraz lekko zakłopotani i zdziwieni tym chaotycznym sposobem przekazywania myśli. No i emocji. Tak, emocje to kluczowy element mojego bloga i życia oraz egzystencji Markowicza. On też wszystko odbiera z ogromną empatią i nawet nie nutką, a wręcz nutą wrażliwości. I to jest jak najbardziej w porządku. Wielki szacunek z mojej strony dla niego. Ale zdaje sobie sprawę, że dla czytelnika może być to dość męczące. Niełatwo jest czytać coś takiego. No cóż... ktoś musi być szalony i inny (w pozytywnym sensie), i wydać taką książkę! Chwała mu za to. 

https://www.youtube.com/watch?v=6o2_yC_s-BI - Kramer na sam koniec! Polecam. 

Dobra... niekoniecznie na absolutnie sam koniec. Jeszcze jedna sprawa: Za trzy dni koniec wakacji. Nowa szkoła. Można powiedzieć, że wręcz nowe życie. Czysta karta. Trzymajcie kciuki. Mam jedną, mega ważną taktykę - wstać i powiedzieć, że to będzie dobry dzień. Niech Bóg ma mnie w swej opiece w ten pierwszy, nowy dzień. 

A za dwa dni ROK. Rok od... aj, zobaczycie.

#3dni

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 26 sierpnia 2016

Auschwitz - historia prawdziwa.

"Nie bój się czekać, umierać, być pod ziemią. Nie idź za głosem, który mówi:
musisz szybko, już, natychmiast. Nie musisz."

Serwus! 

https://www.youtube.com/watch?v=DVM1JxBx2TA - włączcie przed czytaniem.

Dziś - jak wskazuje tytuł - temat trudny. Ale trzeba go poruszać. Mówić o nim. Tak...


To było naprawdę ogromne przeżycie. Cieszę się, że trafiliśmy na dobrego przewodnika. Miał przepiękny głos i mimo nieprzespanej nocy - słuchałam go z wielkim zaciekawieniem. Mówił z pasją, idealna mimika twarzy do poszczególnych faktów z historii... Pod tym względem - perfekcyjnie. Natomiast co do samej atmosfery miejsca, już nie było tak cudownie. Przytłaczająca aura przeszłości. Naprawdę. Pełna powaga na twarzach KAŻDEGO. Żadnych słów. Zero komentarzy. Zwyczajnie słuchaliśmy i czuliśmy. Tak, to trafne słowo - czucie. 

Blok 4: Weszłam do tego pomieszczenia, usłyszałam, że z szacunku dla zamordowanych nie należy robić zdjęć i… i nagle moim oczom ukazały się gabloty z włosami kobiet, mężczyzn oraz dzieci, bo skazany na śmierć mógł być każdy. I to był widok, który jako pierwszy wywołał łzy. Mimowolnie płynęły. Nawet nie próbowałam ich powstrzymać. Bo po co? Nie da się zagłuszyć prawdy. Faktu. Stuprocentowej rzeczywistości. To nie było obrzydliwe. To było przerażająco przygnębiające. Doprawdy. Ów widok dobił kompletnie. Aż mnie głowa rozbolała. Ludzie podchodzili, przyglądali się, a ja szłam ze wzrokiem skierowanym ku podłodze. Po raz drugi do wydobycia się na zewnątrz słonej cieczy doprowadziły mnie zdjęcia skrajnie wygłodzonych osób. A następnie ich dzienna racja żywnościowa. „To nieludzkie, to mega pojebane”. Takie miałam myśli. I wciąż mam. Nie wymażę z pamięci tych obrazów. To nie było jak zwiedzanie muzeum. To niefajne określenie. To było osobiste (w najmniej brutalny sposób) wejście w ich świat. W świat zniewolonych. Przez jakąś cholerną politykę równie cholernego gościa. 


Uwierzcie, że po prawie trzech godzinach zwiedzania, gdy w autobusie mogliśmy wreszcie coś zjeść - nie potrafiłam przełknąć kawałka bułki. To tak bolało... nadal boli. Za żadne skarby nie można zapomnieć o tym, co się w historii tego świata wydarzyło. 

Stój! Zatrzymaj się. Pomyśl.
 Choć wtedy… wtedy nie było czasu na jakiekolwiek przemyślenia.

Wybaczcie, że zdjęcie bramy jest w takiej, a nie innej jakości, ale słońce było dość ostre i trudno było złapać "wyostrzony" napis. Każdy wie, co tam jest. "ARBEIT MACHT FREI" - gówno prawda. Po pierwsze: obóz nie miał nic wspólnego z pracą, która mogłaby kogokolwiek doprowadzić w tamtym czasie do wolności.
A po drugie: żadna praca nie czyni nas wolnymi. Nawet będąc szefem największego banku na świecie - nie jesteś wolny. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie ponad tobą, kto sprawi, że będziesz musiał się posłuchać osób trzecich, wykonać jakieś ich prośby. 




Auschwitz - Birkenau - obóz pieprzonej zagłady. Po co? Dlaczego? Nie wiem.
I nie wiem, w którym momencie zabijający się pogubili. I nie rozumiem, czym sobie zasłużyli ci wszyscy bezbronni więźniowie, by ich ktokolwiek mógł karać. Osądzać. Nie wspominając już o skazywaniu na śmierć. O wybieraniu, kto dziś, a kto jutro. Niewiarygodne. 

Wiecie co? Jesteś w tym brutalnym miejscu, płaczesz, dopuszczasz do siebie prawdę o tamtych czasach, wracasz do domu i co widzisz? Widzisz, że ludzie się w ogóle nie przejęli tym, co się wtedy wydarzyło. Serio. Nawet nie tyle mam na myśli wojnę domową w Syrii, ale chociażby takie akcje: 


Są ludzie, którzy się godzą na takie głupoty? Kto na to pozwala? Nie mogę tego zrozumieć. To mnie nie smuci, to mnie wkurwia. Bo jak można "bronić" życia jednocześnie zabierając mu jego godność? Takie zdjęcia upadlają JESZCZE nienarodzonego człowieka. Jest to podłe. I nie, politycy NIE MOGĄ powstrzymać "mordowania". Aborcja to wybór kobiety i mężczyzny (tak, on też ma w tym swój udział). To ich świadoma decyzja. Politycy nie mają w tym temacie naprawdę nic do gadania. Ludziom się w dupach poprzewracało. Nie mam już siły patrzeć jak ten świat się psuje. Osobiście dzięki tej wycieczce do Oświęcimia nabrałam ogromu wdzięczności, szacunku i miłości do tego życia. Mojego życia. I wiecie,
że jest idealne? Tak. Jest najlepsze, bo... bo jest. Dzięki ciepłym posiłkom, przytulnemu łóżku, ubraniom na odpowiednią temperaturę.
O ile rzadko popieram ten nakaz: "musisz"! To dziś piszę i mówię to samo, ale w kontekście tego, co zobaczyłam...
A więc, moi drodzy, znając historię, widząc pozostałości po okropieństwie tamtych lat, musimy i to KONIECZNIE musimy zadbać o to, co dziś nam dane. I musimy to doceniać. Choćby nie wiem co. Ratujmy ten świat. Póki jeszcze możemy. 

To tak odnośnie tego przytulnego łóżka... 

Nie chcę kończyć aż tak poważnie, a więc dorzucam jeszcze taki bardzo trafny wiersz. I właśnie takie coś powinno zdobić miasto, a nie krew i wielki krzyk sprzeciwu wobec aborcji. 

#5dni

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 21 sierpnia 2016

Każdy ma szansę na zbawienie. Każdy.

„[…] Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana.
 Czyńcie proste ślady nogami waszymi,
 aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony”.

Hej!

Wiecie co? Dzisiejsze czytania oraz Ewangelia są niezwykle ciekawe i naprawdę warto się nad nimi szczere i dogłębnie zastanowić. Myślałam, że kapłan na Mszy też to zrobi. A jednak nie. I wszystko byłoby w porządku (według mnie), gdyby nie to, że połączył zupełnie różne tematy w jedną całość. Niepotrzebnie. Naprawdę niepotrzebnie. Co mnie rozdrażniło? Kiedy człowiek porusza temat rolników, dziękczynienia za tegoroczne żniwa, zebrane plony, trud włożony w to wszystko
i tak dalej, to po co zaczyna temat „ateistów”, „zabijania nienarodzonych dzieci”, „homoseksualistów”? Czy to ma jakikolwiek sens? To było mega nie na miejscu. Niech swoje poglądy zachowa dla siebie albo jeśli już tak bardzo chce swój sprzeciw wyłożyć Kościołowi – niech zrobi to. Ale w innym czasie. W odpowiednim momencie. Nie wspominam o tym, co zrobił tylko ze względu na wielki żal z mojej strony. Piszę, bo dziś Jezus mówi nam, że każdy ma szansę na zbawienie. Dzięki Niemu. Każdy. Rozumiecie ten ogrom miłości i poświęcenia? Podczas wypoczynku nad morzem koleżanka powiedziała mi, że sprzeciwiam się nauce Chrystusa. Bo z jednej strony na ręce napisane miałam: „Bóg jest dobry”,
a z drugiej pokochałam w przeszłości dziewczynę. I co jest w tym nie tak? Jeśli ktoś mówi, że Bóg jest dobry, to On jest dobry. I koniec kropka. Nie jest dobry TYLKO dla chrześcijan, którzy co niedziele w koszuli i krawaciku, na kolanach modlą się do Niego. On tego nie potrzebuje. Uwierzcie. Zaryzykuję i nawet napiszę, że Bogu „zwisa” (mówiąc kolokwialnie) to wasze błaganie o cud. Poważnie. Więc niech mi nikt nigdy nie próbuje wmówić, że Pan mnie nie kocha. Bo jestem taka… i taka. Wiecie jaka jest moja nadzieja? Moją nadzieją jest to, że głęboko ufam, iż Jezus nikogo nie potępia. Kocha gejów i lesbijki, kocha trędowatych, ułomnych, biednych, królów, prezydentów, żebraków i kocha mnie, ciebie, jego i ją.
Czy potraficie zrozumieć i ogarnąć swoim umysłem to, co On nam daje?
Dlatego wierzę. Ponieważ nawet gdy wściekam się na księdza, który według mnie nietrafnie łączy pewne sprawy, to Jezus wciąż kocha. Zirytowaną Natalię i głoszącego swoje zdanie kapłana. To jest definicja miłości. Jest się czego uczyć, jest co jeszcze ćwiczyć.

"Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi". 

https://www.youtube.com/watch?v=1wkrOvSxzhc - słowo o. Grzegorza Kramera. Podrzucam, by dopełnić to, co pisałam o miłości Najwyższego.

Zaznaczam, że nie miałam na celu urażenia nikogo. 

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 19 sierpnia 2016

Nic nie stoi na przeszkodzie.

"Nie ma przypadkowych spotkań i ludzie też nie stają na drodze naszego życia, ot tak.
Każdy człowiek zostaje nam dany po coś, aby czymś nas ubogacić, dopełnić, coś pokazać czy uświadomić.
 Poprzez ludzi dostajemy od życia tysiące szans na to,
 aby stać się lepszym człowiekiem lub aby temu człowiekowi pokazać coś, czego on do tej pory nie dostrzegł."

Cześć i czołem! 

Piję Tigera, choć wiem, że to raczej świństwo, aniżeli dobry napój do uzupełniania płynów podczas bazgrolenia dla was. Ale nie ważne. Słucham "Experience" - Ludovico Einaudi (jeśli to nazwisko się odmienia, to wybaczcie, ale nie jestem w tym najlepsza) i cieszę się, że ludzie, których do tej pory poznałam nie byli przypadkowi. I tak wiele zmienili, naprawili, tyle we mnie otworzyli. 

Wczoraj ksiądz wraz z byłym (nienawidzę tego określenia) katechetą zorganizowali dla nas - dzieciaków i starszych dzieciaków - grill. Ależ to było dobre! Nie tylko jedzenie, rzecz jasna. Kocham tych ludzi. Naprawdę są cudowni. I tak jak kocham ich, tak kocham Boga i modlę się, byśmy o sobie nie zapomnieli. Bo strasznie nie lubię, gdy coś się zaczyna, później jest mega świetnie i nagle: bum! Koniec. Tak bez zapowiedzi, tak nagle, tak boleśnie. Więc proszę was... NAS - nie zapomnijmy, okej? To ważne. 







Przyszliśmy z pustymi rękoma, a wyszliśmy od proboszcza z workiem pełnym jedzenia (prowiant z okazji Światowych Dni Młodzieży) i kalendarzem z Krzeszowa. 
I wiecie co? Modlę się też o to, by do tych ludzi wróciło to dobro, które nam tyle razy podarowali ze zdwojoną siłą. Albo z siłą dziesięciokrotnie większą. Bo brakuje mi słów wdzięczności. Jesteście tak niesamowici... Dziękuję. 

"Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego". 

Takie słowa czytamy dziś w Piśmie Świętym, w Ewangelii św. Mateusza. Co one dla mnie znaczą? Już nawet nie w kontekście dobroci, której wspaniali bliscy mi nie szczędzą. Kiedyś rozmawiałam z panią pedagog o "grzechach" albo raczej o przewinieniach, złych wyborach pewnej osoby. I ona w pewnym momencie chwyciła mnie za rękę i powiedziała (nie dosłownie, dziś po prostu tak to odbieram i chyba nawet słusznie): "Ty też masz coś na sumieniu". No właśnie... Ja również popełniłam błąd. I zamiast w głównej mierze naprawić go u siebie, zaczęłam ładować się z buciorami w życie bliźniego. Po co? Nie wiem. Jest w człowieku jakieś takie dziwne poczucie... dziwna chęć ratowania całego świata, a zapomnienie o tym, że i my jesteśmy tutaj ważni. I jako pierwsi powinniśmy uleczyć swoją duszę, dopiero później zabierać się za oczyszczenie czyjejś (albo czyjeś, nie jestem pewna, przepraszam). Chcąc naprawić innych najpierw musimy naprawić siebie. Jak możemy kogoś miłować, nie mając w sobie miłości? Jak możemy głosić ludziom dobrą nowiną, jeśli sami jej w sobie nie nosimy? Albo jak możemy kogoś nakarmić, gdy nie mamy przy sobie jedzenia? Czym? Pozytywnym słowem, modlitwą? Nie, to tak nie działa, tu chodzi o namacalne, praktyczne czyny. Wiecie co jeszcze wam powiem? To znaczy napiszę... Czasami nie można przesadzać z tym dawaniem innym tego, co sami byśmy chcieli otrzymać. Bo to wbrew logice, wbrew ich wolnej woli. Musimy się nauczyć kochać, to fakt, ale jednocześnie powinniśmy wyćwiczyć w sobie umiejętność obdarowywania innych uczuciami bądź rzeczami, których oni potrzebują, pragną. O które nas proszą. Rozumiecie różnicę? Tu chodzi o to, by się nikomu nie narzucać. Ani to dobre, ani pożyteczne. Poważnie. Zachęcam was - i wciąż samą siebie - do tego, ażeby zawsze mieć trzeźwy, szeroko otwarty umysł. I oczy. I uszy. I wszystkie zmysły, którymi nas matka natura albo Bóg, albo siła wyższa obdarzyła. Dobrze? 

Ta strona rozwija się tak pięknie... Niedługo na liczniku wybije dwadzieścia tysięcy. Dwadzieścia tysięcy w ponad dwa lata. Cieszę się, że jesteście! 

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 16 sierpnia 2016

Wielki człowiek w małych sprawach.

„Bardzo was proszę, byście wymagali od siebie w najmniejszych sprawach, byli trochę więcej niż przeciętni, dawali z siebie coś ponad przyzwoitość. Bo to, że nie zabijamy, nie kradniemy, że ja zachowuję celibat, to jeszcze żadna chwała. A co: miałbym się łajdaczyć? To, że państwo kochają swoje dzieci, że ich nie katują, to tylko wychodzenie na zero. Róbmy coś ponad to, dawajmy innym, tym najmniejszym, najsłabszym z naszego życia więcej.”

Dzień dobry!

Nie mogłam doczekać się powrotu do domu, bo uwielbiam pisać i chciałam wam wszystko w jak najlepszy sposób przedstawić. Już w niedzielę. Ewentualnie wczoraj. Ale piszę dopiero dziś, bo choć człowiek ma chęci, nie zawsze jest w nim tak zwana „wena”, a bądź co bądź – jest ona istotnym elementem tworzenia. Poważnie. Jednak nie będę się trudziła w tłumaczeniu, dlaczego tak właśnie jest. Ale jest. Tak to odczuwam. Wiecie, niektóre sprawy trzeba poczuć na własnej skórze i wtedy nie będzie potrzebne żadne wytłumaczenie, bo się będzie TO czuło, będzie się TYM żyło. Tym, co dziś jest dla nas niezrozumiałe, inne, dziwne.

Generalnie zaczęłam pisać w niedzielę coś na wzór sprawozdania. Ale wyszło na tyle fatalnie, że poczułam, jak gdybym cofnęła się w czasie i pisała pracę na lekcję polskiego… w trzeciej klasie podstawówki. Staram się ćwiczyć tego typu formę przekazania co działo się w miejscu, gdzie przebywałam. Nie zawsze wychodzi. Bo jestem raczej człowiekiem emocji, aniżeli rozumu i składania w piękną i trafną całość tego, co widziałam, przeżyłam, doświadczyłam. Domyślam się, że nie zawsze jest to dobre. Ale próbuję. Coś zmieniać. Spokojnie. Raczej nie stoję w miejscu.



Zwiedziliśmy tak wiele pięknych miejsc… do teraz nie mogę wyjść z podziwu. Bo chyba nie dało się nie zachwycić fenomenalnymi widokami, jakie napotykaliśmy non stop na swej drodze. Gdzie się nie obejrzeliśmy, gdzie się nie ruszyliśmy, czego nie zrobiliśmy – wszędzie, na każdym kroku doświadczaliśmy cudów natury. Albo Boga. Nieistotne. Istotne, że mieliśmy możliwość zobaczenia fantastycznych lokalizacji. I to w naszej, ukochanej Polsce. Naszym kraju. Nieraz zgrzytam zębami, kiedy o niej (Polsce) myślę. Nie wszystko mi się tu podoba. Ale coraz częściej mam wrażenie, że to narzekanie jest cholernie niepotrzebne. Bo po pierwsze – ludzie są jacy są i nigdy nie dotrzesz do każdego, nie przemówisz wszystkim do rozsądku (w ważnych kwestiach, rzecz jasna). A po drugie… wszystko to, co jest poza granicami naszego miejsca zamieszkania jest piękne prawdopodobnie tylko na obrazkach, a wiecie ile wspaniałości można podziwiać w Polsce?! To jest niewiarygodne przeżycie. Polecam każdemu zagłębić się w zakamarki naszego kraju. Czy to góry, morze, czy wielkie, popularne miasto – nie ważne. Ważne, by się ruszyć z kanapy, łóżka, krzesła i zacząć… dostrzegać. Trochę więcej. Bardziej. 

Wrocław, wzgórze Kalwarii Wambierzyckiej, Śnieżka, Srebrna Góra (po raz drugi w tym roku), spływ pontonami, Sztolnie Walimskie „Riese”, Jaskinia Niedźwiedzia, wodospad Wilczki, iluminacja bazyliki, Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie, Świątynia Pokoju.



Były przygody? Jak najbardziej! Nawet dwa dni pod rząd. Najpierw w Srebrnej Górze. Podczas zjazdów tyrolką. Półmetek i jeden, mały błąd… Zawisłam czterdzieści sześć metrów nad ziemią (tak mówili, nie jestem pewna, wybaczcie).
I wisiałam tam pewnie z dwadzieścia minut. Nie mogłam przestać się śmiać, gdy widziałam ludzi na dole, którzy stawali i pokazywali palcem na mnie, bo przecież to takie niezwykłe, pewnie zaraz spadnę i będzie sensacja. Ale… niestety nie spadłam. Och, co za pech.
 

Przypatrzcie się dobrze. *śmiech*

Następnego dnia, przy zdobywaniu Śnieżki (to chyba brzmi zbyt doniośle jak na 1602 m.) zapomniałam zabrać telefonu z busa. Poleciały łzy. No bo widok był nie z tej ziemi. Tzn. z tej ziemi, oczywiście, ale był tak niewiarygodnie piękny… a ja nie mogłam tego uwiecznić, bo nieraz jestem po prostu głupkiem. Ale co tam. Ważne, że najlepszym aparatem człowieka jest jego mózg. Zdolność zapamiętywania genialnych momentów. A ten taki właśnie był. Do końca życia nie wymażę z pamięci tego poczucia bycia… tak jakby… „ponad”. Ponad tym wszystkim, co ma się na co dzień. Wzruszająca chwila. Dosłownie chwila. Ponieważ na podziwianie mieliśmy zaledwie kilka minut. Trzeba było iść dalej. Wjazd wyciągiem to nie wszystko. Kiedy zobaczyłam tę ogromną górę… szczęka sama się otworzyła. A oczy prawie wyskoczyły ze swojego miejsca. Jedno, wielkie zdziwienie. Nigdy nie wchodziłam tak wysoko. To nie był wycisk. Wszystko zależy od naszej psychiki. „Nie dam rady, to za dużo”. A tak naprawdę ledwo się obejrzeliśmy i nagle byliśmy na samym szczycie. Co za radość, co za emocje! Zrobiliśmy to! Mega miłe uczucie. Nie było widać nic. Mgła. Chmury. Nie wiem. Po prostu biało wszędzie. Więc tak naprawdę nie było mi AŻ tak żal, że nie wzięłam komórki. Odpoczęliśmy, wszystko super, szczęśliwy powrót do Wambierzyc…
I dopiero na drugi dzień poczuliśmy wejście tak wysoko. Oj, co to było. Ten ból nóg i rąk – niezapomniany, ale w jakimś stopniu przyjemny. Prawdopodobnie dzięki świadomości, że się zrobiło coś nowego, pokonało blokady, które gdzieś tam w głowie człowiek przy wchodzeniu miał. Było najlepiej. NAJLEPIEJ. 

























Spływ był znakomitą formą wyciszenia. Fakt faktem musieliśmy cały czas podpowiadać sobie, jak płynąć, gdzie i tak dalej. A jednak był czas na rozkoszowanie się widokami. W spokoju, który tam panował można było się rozpłynąć. Serio. Wspaniałe uczucie. 



Historia miejsca, które widzicie na tych dwóch zdjęciach zapierała dech w piersiach. Wciąż zapiera. Na końcu przewodnik powiedział, że prosi wszystkich o uczczenie chwilą ciszy wszystkich, którzy tutaj zmarli. I to w sposób okrutny. Nie ukrywajmy. Z obozów koncentracyjnych byli przenoszeni do "Riese" i nie mieli lepiej. Wszyscy po tym momencie skupienia i zadumy wyszli ze sztolni w kompletnej ciszy. Nie wyobrażam sobie, że za osiem dni odwiedzę Auschwitz. Chyba nie ma czegoś takiego jak "przygotowanie się" do zetknięcia z okropieństwem przeszłości. 





Jaskinia Niedźwiedzia była rewelacyjna. Urzekła mnie całą sobą. Jest piękna, w stu procentach naturalna i... po prostu niezwykła! Musicie ją odwiedzić, jeśli potraficie docenić naturę. 




Ilekroć odwiedzam jakiekolwiek świątynie... nie mogę wyjść z podziwu. Bo to nie są sale pałacowe zrobione dla ludzi. To są miejsca święte, które człowiek stworzył dla Boga. Dla kogoś, w kogo może tylko wierzyć. Żadnej pewności. Nawet najmniejszego znaku, dzięki któremu ludzie wiedzieliby, że to ma sens. A jednak stworzyli ogromne ilości kościołów, sanktuariów i podobnych budowli. Wszystko dla... Tego Jedynego. A prosty, nie wyróżniający się z tłumu Kowalski tak często nie potrafi powiedzieć swojej żonie, że ją... nad życie kocha. Nawet nie nad życie... tylko po prostu kocha. A to już wiele znaczy. Nigdy nie zrozumiem ludzi. 

Nie mogłoby na końcu tego – i tak już długiego – wpisu zabraknąć podziękowania. Dla osób, którym się chciało. Zrobić coś dobrego dla innych. Dla dzieciaków i nieco starszych dzieciaków. Zauważyłam, że dorośli, jakich spotykam na swej drodze bardzo dużo robią dla młodszego pokolenia. Byle tylko ich uszczęśliwić. Dłuższą wycieczką, grillem, czy jakimkolwiek innym spotkaniem. SPOTKANIEM. W gronie świetnych osób. I uwierzcie, że brakuje mi słów dziękczynienia. Poważnie. Bo my, młodzi, za często skupiamy się na sobie. Wiecznie tylko „ja”, „moje”, „dla mnie”. A starsi się poświęcają. Dla naszej radości. Uśmiechu. Niezapomnianych wrażeń. Dziękuję, że to robicie. To naprawdę wiele znaczy. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie. Dziękuję również tym wszystkim, którzy nie pojechali tam z przymusu. I za to, że się lepiej poznaliśmy oraz dogadaliśmy. Jesteście wielcy. *tutaj wielki uśmiech z mojej strony*

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 7 sierpnia 2016

Milcz, ale pamiętaj.

"Wsłuchać się do ogłuchnięcia
Wpatrzeć się do oślepnięcia
Wdyszeć się do beztchu w piersiach
Wmyśleć do unicestwienia 
Ach, wykrwawić się - do Słońca! 

Kochać aż do obrzydzenia"

29 X 1970

Hej, hej! 

Nie planowałam, by dziś cokolwiek napisać. Ale kiedy po trzech tygodniach wracasz do swojej parafii i trafiasz na księdza, który podczas kazania robi w twoim umyśle wielką rewolucję... Jak tu się z wami tym nie podzielić? 

„[…] A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział,
 o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi,
 gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.”

Kiedy czytam dzisiejszą Ewangelię, to widzę jedną, mega ważną rzecz. Otóż niczego w życiu nie powinniśmy oczekiwać. I od życia również. Od Boga. Mamy czuwać, racja, ale nie po to, by się wydarzył jakiś cud, wielki przełom. Można interpretować ten powyższy fragment w kontekście śmierci. I słusznie. Ale całe nasze życie jest jakimś takim przedziwnym czekaniem na... nie wiadomo co, nie wiadomo na kogo. Rozumiecie? Żyj, a nie tylko istniej! Korzystaj z tego, co masz w TEJ chwili, a nie pragnij czegoś, co może się tak naprawdę nigdy nie wydarzyć. Dążymy do bycia ideałami. A nie moglibyśmy się po prostu uśmiechnąć i powiedzieć: "Moje życie jest dobre". Właśnie TO. Nie to, które mamy w planach. Nie to, które przeżyliśmy. Ale to... tu i teraz. Wiem, że to cholernie trudne. Sama się z tym zmagam. Z tą pogonią za perfekcyjnością. A przecież wszystko jest na swoim miejscu. A dlaczego? Właśnie dlatego, że życie JEST. Ja jestem. I ty. I cała reszta.

"Sumienie jest głosem kochającego Boga."

Ksiądz powiedział, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego są dwa pojęcia sumienia. Bardzo proste. Sumienie szerokie i sumienie wąskie. Pierwsze posiadają ludzie, którzy nawet wobec najgorszego przewinienia znajdą jakąś wymówkę. Zawsze będą się kryli. Swój grzech i siebie w jego obliczu. Natomiast drugie sumienie mają ci, którzy na każdym kroku czują lęk. Czego by się nie dotknęli, czego by nie zrobili - czują, że są nie tyle narażeni na grzech, ale go czynią! To doprawdy męczące. A co z nami? Powinniśmy być... pomiędzy. Wiecie, wyczuwać co jest dobre, a co złe. Nieraz jest ciężko i błądzimy, ale ufam, że można wyćwiczyć w sobie umiejętność rozgraniczania światła od ciemności. Boga od diabła. Wierzę w nas. Tak jak wierzę, że Pan nad nami czuwa. 

Dopowiem... to znaczy... dopiszę jeszcze pewną myśl:
Wielokrotnie ludziska powtarzają, że kazania ich nudzą. Po kilku zdaniach się wyłączają. Mnie dziś nie wyłączyłoby nic. Proponuję wam (i sobie, bo nie jestem święta) praktykować słuchanie słów duszpasterzy. Nie zawsze są one trafne. Niekiedy potrafią wytrącić człowieka z równowagi. Jednak to, że pierwsze kazanie nie przypadło wam do gustu i niemalże zasnęliście, nie oznacza, że dziesiąte nie będzie dobre. Będzie! Tylko trzeba się na te słowa otworzyć. I próbować, próbować, próbować. Nie stać w miejscu. Proszę was o to. O nie poddanie się w szukaniu dobrej nowiny. A później w przekazywaniu jej dalej.












Tak sobie patrzę na to zdjęcie i muszę przyznać, że nie oddaje piękna, jakie widoczne było na żywo, ale nie ma tutaj dodanego żadnego filtra, nic przy nim nie grzebałam. Czysta natura. Wspaniały widok.

Wiecie co? Czasami przeszłość potrafi pokazać się znowu w teraźniejszości. Świetny ksiądz i cudowne kazanie to nie wszystko, co mnie dziś wzruszyło i zaskoczyło. Na chórze oczekiwałam stałego organisty, aż tu nagle... Do organów zasiadła pani, która pozwalała człowiekowi rozpłynąć się podczas Mszy, kiedy jeszcze funkcjonował w parafii poprzedni proboszcz. On nie wrócił, ale pani organistka sprawiła taką ogromną radość... Boże, dzięki Ci. 


No dobra. Teraz już naprawdę znikam... do soboty.

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 6 sierpnia 2016

Arrectis auribus.

"To jak mi wtedy opowiadała o różnych rzeczach i o sobie, wciągnęło mnie bardziej niż jakikolwiek film czy książka. Mogłem jej słuchać bez końca.
 Chciałbym jeszcze do tego wrócić."

"Jakie to dziwne, gdy człowiek jest szczęśliwy.
 Często nawet o tym nie wie. Nie zdaje sobie z tego sprawy.
 Dopiero później, żyjąc wspomnieniami, zauważa, że to,
 co go wtedy spotkało, to było właśnie szczęście."

Cześć!

Znowu powrót. Ale nie na długo. W poniedziałek po raz kolejny wyjeżdżam. W góry. Do soboty znikam. Już mogę powoli zacząć podsumowywać te wakacje. Jako naprawdę ciekawe i dobrze przeżyte. Póki co. A jeszcze troszkę dni zostało.
























































Wiecie dlaczego tak bardzo człowiek potrafi tęsknić za człowiekiem? Bo musiał on w jego życiu najwyraźniej wiele zmienić. Coś w jego głębi poruszyć. Ruszyć sumienie. Uczucia. Wszystko! Poważnie. Nie tęsknisz za kimś, kogo poznałeś pięć minut temu. Tęsknisz za osobą, której zaufałeś z wzajemnością. Tęsknisz za tym, który swoją obecnością sprawiał, że unosiłeś swe kąciki ust ku górze. Kiedy ktoś traktował cię tak, że czułeś się ważny – jak możesz za nim nie tęsknić? Jak możesz go w każdej możliwej chwili nie wspominać? Nie myśleć o nim? Nie śnić? Tak właśnie to wygląda. Gdy ta osoba zrobiła dla ciebie cholernie wiele dobrego – nie da jej się ot tak odstawić gdzieś za sobą. Puścić w niepamięć razem przeżyte chwile. Inaczej sprawa wygląda w przypadku bliźnich, których TYLKO mijałeś na swej drodze i od czasu do czasu zamieniliście ze sobą kilka słów. A inaczej, kiedy dzięki temu człowiekowi miałeś powody, by rano wstawać… by ŻYĆ! Rozumiecie różnicę? To jest piękne i okropnie męczące jednocześnie. Bo chcesz dać samemu sobie do zrozumienia, że było cudownie. Ale było. I to już jest czas przeszły. Wspomnienia. Jednak prawdopodobnie dopóki nie poznasz kogoś nowego… nie zapomnisz. Tak naprawdę – nigdy do końca nie zapomnisz. Ale może choć przez chwilę poczujesz się równie fantastycznie. I po raz kolejny... ważny. Boję się (jak pewnie każdy, kto za kimś tęskni, bo go uratował niezliczoną ilość razy), że przy bliższym spotkaniu z nową osobą… ta z przeszłości wciąż będzie w głowie. Zacznie się porównywanie. Płacz. I tak będzie. Do pewnego momentu. Aż człowiek zda sobie sprawę, że musi otworzyć drzwi z napisem: „przyszłość” i po prostu żyć. Mimo najgorszych przeciwności losu. Chociażby takich jak tęsknota. Tak to niestety wygląda, gdy się za bardzo poświęcimy. Kiedy podarujemy drugiemu TAK WIELE, że go później będzie to przygniatało. I nie będzie mógł ruszyć dalej. Nawet jeśli przygniata cię dobroć… to jest to dobroć z przeszłości i trzeba się od niej uwolnić.




Zrobiłam tatuaż. Wydałam te dwie dyszki i napisałam na ręce: "BÓG JEST DOBRY". Dlaczego? Bo ludzie lubią mieć pewność. Więc kiedy nieraz się chrzaniło i myślałam: "Ludzie są idiotami", to wtedy spoglądałam na rękę i się uspokajałam. W końcu: "Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?" Zapewne na prawdziwą dziarę się nie zdecyduję. Za mocne są te słowa. A moja wiara zbyt skromna i mała, by one mogły widnieć na mym ciele. Ten napis niedługo zniknie, ale to nic. W głowie ów myśl pozostanie. Daje wiele nadziei.




 "Patrz na swoją codzienność i chciej zobaczyć więcej [...]."



Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł