czwartek, 28 stycznia 2021
To nie koniec.
środa, 30 grudnia 2020
Ten przedziwny 2020 rok.
"[...] Czasami mam wrażenie, że czułem już wszystko, czego więcej nie poczuję. I od tej pory nie poczuję już nic nowego. Tylko namiastkę tego, co już czułem."
Cześć!
Na początku chcę wam polecić Błędny ognik (1963) – francuski film (choć cytat pochodzi z innego, a mianowicie: Ona z 2013 r.), będący ekranizacją, do obejrzenia której zachęcam każdego, kto jest względnie ustabilizowany psychicznie. Poważnie. Mnie rozpieprzył na milion kawałków, dotknął najczulszych zakamarków duszy, sprawił, że myślę o nim do dziś, a minęło już kilka tygodni od przypadkowego natrafienia na ten tytuł. Jest mocny w przekazie i nie kończy się szczęśliwie, stąd moje ostrzeżenie. Niemniej, bardzo zachęcam, bo chyba mało jest takich filmów, które w niezwykle subtelny i spokojny sposób pokazują tego typu problemy.
Niesamowite, że ostatnie podsumowanie roku na tej stronie było trzy lata temu. I zaczynało się tak:
"To był rok pełen wrażeń. Niestety znaczną jego część spędziłam w łóżku zastanawiając się nad sensem życia i chcąc je w jakikolwiek sposób zakończyć."
Jak więc mam zacząć pisać o tym, co wydarzyło się podczas tych miesięcy? Próbuję sobie nieco przypomnieć, spoglądając do rolki aparatu w telefonie i prędkość z jaką zmieniło się dosłownie wszystko jest dla mnie niepojęta.
Dziś myślę o śmierci z poczucia bezradności i bezcelowości wszystkiego, co się wydarza. Jest coś takiego? Nie samobójstwo z powodu ciężkiej i nie do udźwignięcia straty (w szczególności kogoś, materialne kwestie chyba jednak aż tak nie bolą, choć nie wykluczam, że boleć mogą). Nie przez poważną chorobę czy długi na wiele tysięcy złotych. Ale właśnie ze świadomości, przez którą rozumiem nie wyimaginowane postrzegania świata, a autentyczne zauważenie faktu przewagi zła nad dobrem w życiu. I zdaję sobie sprawę, że – być może – wystarczy spojrzeć szerzej, wyjść poza strefę komfortu (choć nie jestem do końca pewna, czy stan w jakim aktualnie się znajduję jest, kurwa, komfortowy) czy patrzeć na świat bardziej optymistycznie, a przynajmniej ciut delikatniej, z większą troską o każdy kolejny (tak niepewny przecież) dzień. I ja tego piękna niepewności nie potrafię dostrzec. Przynajmniej nie na tym etapie. Trzymam się jednak jakiejś przedziwnie pełnej nadziei myśli, że... serio, NIC NIE TRWA WIECZNIE. Ani smutek, ani radość, ani nawet to złudne poczucie stabilizacji, którą od czasu do czasu jestem w stanie zauważyć. I jest w tej myśli coś zajebiście dobrego. Bo to właśnie dzięki niej wciąż jeszcze nie zniknęłam z powierzchni tego całego pierdolnika.
Poczułam w tym roku świąteczną atmosferę, choć myślałam, że to niemożliwe w obecnym czasie. I paradoksalnie czułam ją za sprawą wielu przygotowań, nie wykluczając oczywiście sfery duchowej, jednakże dziś jest to już nieco inny poziom postrzegania wiary. Może w końcu taki, jaki być powinien?"W tym budynku, w którym walczę o swą duszęDrogie szaty, drogi kamień, drogi kruszecDrogi Panie, jak istniejesz to zrozumieszTo zrozumiesz, dlaczego musiałem uciec"
Polecam utwór Dwuzłotówki Dancing Taco Hemingwaya, a najlepiej cały album Jarmark, bo to co Filip zrobił nie tylko muzycznie, ale przede wszystkim tekstowo, to jakiś kosmos, który dogłębnie mnie wzrusza. Szczególnie, że to nie jakieś oderwane od rzeczywistości wersy, ale do bólu konfrontujące się z tym, co naprawdę się w tym roku działo w naszym kraju (i nie tylko!). W ogóle dla mnie ten rok pod względem nowych albumów artystów, których cenię ponad wszystko, był wspaniały.
Dlatego nie mam już żadnych oczekiwań wobec nadchodzących dni. Może poza nadzieją na choćby odrobinę spokoju i skraweczek normalności.
Ostatnie trzy lata spędzałam poświąteczny czas i Sylwestra w różnych częściach Europy, dlatego kiedy teraz, w przeddzień ostatniego dnia tego szalonego roku, jestem w domu i myślę o tym wszystkim, to nie czuję żalu, nie mam pretensji, nie jest mi jakoś bardzo przykro. A to za sprawą poczucia ogromnej wdzięczności, że te kilka razy mi się udało i zapewne w kolejnych latach znowu uda.
I tego również wam życzę: wdzięczności za nawet największe gówno, jakie was w życiu spotyka, bo może ono koniec końców ma sens? I można z tego wszystkiego wyprowadzić jakieś dobro? Kto wie?... Tylko my, doświadczając różnych chwil. A, no i poczucia spokoju czy też bezpieczeństwa. A że zdrowia i miłości, to każdy wie, więc się nie chcę powtarzać.
Z fartem!
Zbuntowany Anioł (wciąż, po tylu latach, może kiedyś w końcu stanę się oczekiwaną przez świat Natalią...)
sobota, 21 listopada 2020
Czy nadal kocham Kościół?
"Nie ma zgody na nieczułość. Nie ma zgody na pogardzanie kimkolwiek, bez względu na to, kim ten ktoś jest. Nie ma zgody w duszpasterstwie na delikatność drwala, na okładanie innych maczugą po głowie. Ani przykazaniami, ani krzyżem, nawet w najlepszych intencjach, nie można nikogo chłostać. Obowiązkiem księdza jest być czytelnym znakiem, coś pokazywać, a nie pouczać."
Cześć!
To cytat z jednej z czterech przeczytanych przeze mnie książek ks. Jana Kaczkowskiego, mianowicie Grunt pod nogami, do której lubię wracać w chwilach zwątpienia, bo ten duszpasterz (cześć jego pamięci!) miał tak piękne i delikatne podejście do drugiego człowieka, będąc przy tym niezwykle pokornym wobec choroby, jaka mu się przytrafiła. Zawsze szukał dobra w bliźnim, szczególnie tym najbardziej pogubionym i przybliżał - najlepiej jak potrafił - do Bożego Miłosierdzia. Jestem mu po stokroć wdzięczna za świadectwo życia, jakie nam zostawił.
Co do tytułowego pytania, odpowiedź na nie w moim przypadku z pewnością nie będzie jednoznaczna. Pragnę również zaznaczyć, że nie chcę, by to co niżej napisałam zostało uznane za jakieś definitywne rozliczenie z Kościołem, bo nie zamierzam dokonywać apostazji, po prostu jeśli już mam możliwość swobodnego wypowiedzenia się w ważnej dla mnie (a zarazem niezwykle trudnej) kwestii, to chcę to zrobić, by mieć czyste sumienie... przede wszystkim przed Bogiem i samą sobą.
Czy to, co się teraz dzieje wokół Kościoła Katolickiego mnie w jakikolwiek sposób dziwi? Niezupełnie, jeśli mam być szczera. Więcej niż zdziwienia jest we mnie smutku i złości. Ale nie dlatego, że się w jakikolwiek sposób pomyliłam, bo potrafię wybierać, mam naprawdę szerokie horyzonty i nie patrzę na świat jako na czarno-biały obraz. Bardziej z tego powodu, że widzę te wszystkie błędy (wiecie jakie, nie chcę ich wymieniać, wystarczy się otworzyć i wsłuchać w wiele głosów wokół nas) hierarchów i... cóż, oni nie mają żadnej refleksji nad tym, co się dzieje. O tym pod koniec wpisu.
To moje zwątpienie w sens bycia wciąż (!) częścią Kościoła trwa już dłuższy czas. Nie jestem raczej człowiekiem, który pod wpływem emocji ucieka i wypiera się tego, co bezpośrednio we wspólnocie przeżył. Natomiast z pewnością jestem kimś, kto nigdy do końca ślepo nie podąża za tym, co mu na tacy podają. Dzięki studiom tym bardziej jestem skłonna do zadawania pytań, choć robiłam to odkąd pamiętam i zawsze przyprawiały one o niemałe nerwy księży czy moich współbraci w wierze, bo pewne dogmaty tejże wiary nie są przez nich uznawane za takie, co do których można mieć jakiekolwiek zastrzeżenia czy tzw. „ale”.
Absolutnie nie mam zamiaru odcinać się od tego, co przeżyłam za sprawą kilkuletniego, czynnego uczestnictwa w życiu Kościoła. Bo spotkało mnie, mimo wszystko, proporcjonalnie więcej dobra, aniżeli zła od księży czy współbraci. I nie chcę również na siłę skupiać się na tym, co mnie bolało, co było nie fair, co sprawiało, że tak naprawdę już dawno powinnam to wszystko rzucić. Dzięki wierze, a niejednokrotnie prawie że pewności, iż Bóg autentycznie jest ze mną (to wszystko działo się za pośrednictwem właśnie duchownych) na każdym kroku, odważyłam się na wejście w wiele sytuacji, o których gdy dziś myślę, to szczerze się wzruszam w tej ogromnej świadomości, jak wiele wiara dawała mi powera do wykonywania działań, które jeszcze kilka lat temu nawet przez sekundę nie przeszłyby mi przez myśl.
Lednica 2000 - spotkania na tych polach to jest jak gdyby zupełnie inny wymiar doświadczania bycia z ludźmi dzielącymi to samo myślenie, co ty. To taki trochę chrześcijański Pol'and'Rock Festival i odkąd pierwszy raz tam pojechałam, wiedziałam po zakończeniu, że już zawsze będę tam powracała. W tym roku z przyczyn oczywistych to się nie udało, ale ufam, że w 2021 będzie okazja. I w kolejnych latach. O ile coś (jeśli nie ja sama) mnie nie zabije. Polecam to wydarzenie każdemu, bo wiem jak coniedzielna Eucharystia może nudzić w swojej formie (nie umniejszam oczywiście faktom, że spotykamy tam żywego Jezusa, ale jest w tej jej schematyczności i podniosłości coś, co nie tylko nudzi, ale w jakiś dziwny sposób również przytłacza). A na Polach Lednickich jest magicznie (wiem, że nie powinno się tego słowa używać w odniesieniu do wiary, ale ufam, że zrozumiecie, o co chodzi), jakby nie z tego świata. To zupełnie inne doznania i za każdym razem czuję się tam przecudownie. I to jest właśnie idealny przykład na to, że Kościół może być otwarty na - często dopiero poszukującego drogi, niejednokrotnie zbuntowanego - młodego człowieka.
Różaniec do granic (inicjatywa z 2017 roku) z jakimś kołem starszych pań oddających ostatnie pieniążki na wsparcie Radio Maryja. I to było świetne przedsięwzięcie, z pewnością inne, specyficzne, ale bardzo mocne i rzutujące na kolejne miesiące jeszcze mocniejszego poczucia miłości ze strony Boga. Dużo się w tamtym czasie modliłam na różańcu, ale oczywiście do dziś uważam, że nazywanie go bronią, nie wspominając o wymachiwaniu nim w imię jakiejś obrony przed ludźmi, których ci pseudo-wierzący uważają za wrogów (choć patrząc na to trzeźwym okiem, są oni wyimaginowani), jest sporym przegięciem i zawsze starałam się temu sprzeciwiać oraz robić wszystko, by mnie nikt z tym nie utożsamiał.
Europejskie Spotkanie Młodych - mam z tymi wyjazdami podobnie jak z Lednicą. Odkąd pierwszy raz wyjechałam za granicę, by spotkać się w gronie młodych ludzi z najróżniejszych stron Europy, których łączy sam Jezus Chrystus, byłam wniebowzięta. I za każdym razem jestem coraz mocniej. Tak naprawdę nie sposób ująć w słowa, jakie to jest wielkie duchowe przeżycie być wśród tych ludzi, w tak pięknej formie się do Boga modlić i czuć, że to wszystko ma jeszcze sens.
Wymienione wyżej wydarzenia to i tak garsteczka tego, co mnie spotkało. Na tyle na ile byłam w stanie, większość opisywałam na bieżąco tu czy na Facebooku, dlatego nie chcę się powtarzać. Póki co nic nie zginęło, można do tych postów wrócić i zachęcam do tego z całego serca, jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jakie wrażenie wywierało na mnie to, co przeżywałam i w jaki sposób to się działo. Obym jeszcze kiedyś miała możliwość unieść się nad ziemią, w pełni czując Bożą miłość przekazywaną mi ze strony drugiego człowieka.
"Te słowa z dzisiejszej Ewangelii trafiły wprost w moje serce: »Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie ani złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski! Wart jest bowiem robotnik swej strawy« Nic tak nie niszczy kapłanów jak forsa. Bóg mi świadkiem, że poprzysięgłem sobie od samego początku mojego kapłaństwa, że nigdy nie podam nikomu żadnej stawki. Nigdy. Amen." ks. J. Kaczkowski Grunt pod nogami
Oto ludzie z tak dumnie brzmiącym hasłem: Bóg, honor, ojczyzna (to uproszczenie, ale z pewnością wiecie, co mam na myśli), podkreślający na każdym kroku znaczenie Ewangelii i nauk Chrystusa, jednocześnie wywracają się na najprostszej rzeczy, mianowicie: na praktycznym zastosowaniu Bożego Miłosierdzia. I jeszcze nie potrafią nie tylko szczerze, ale przede wszystkim klarownie przeprosić. Bo te wszystkie orędzia czy pisma ze słowami skruchy i "niby przepraszające" są nic nie warte. Najczęściej bywają tak ogólnie ujęte, że ostatecznie zaczynają brzmieć komicznie, gdy ich słowa próbują odwrócić temat na korzyść wobec księży i jakimś cudem stawiają nagle ich samych w roli ofiar stłamszenia przez społeczeństwo, które, olaboga, jakże mogło się nagle zacząć od nich odwracać.
Dlatego to dla mnie trudne, bo ja się odwracać zupełnie nie chcę. Wiem, że jest jeszcze szansa na dobro z ich strony. Ale trzeba umieć wybierać. Robić przesiew, oddzielać ziarno od plew, widzieć kwiaty pośród ogromu chwastów. I stąd też moje podkreślenie na początku, że to nie jest taka zerojedynkowa sprawa. I że nie chcę skupiać się tylko na tym, co złego mnie we wspólnocie spotkało, bo nawet jeśli tak było, to od razu uciekałam do tych dających mi nadzieję, miłość i słowa otuchy, których potrzebowałam. Nadal tak mam. Przyznam, że teraz jest mi o wiele trudniej wrócić, znów poczuć to specyficzne Boże uniesienie, ale jeśli tylko nadarzy się sposobna okazja czy nabiorę ciut więcej odwagi... a może raczej dystansu do tego, jak emocjonalnie to wszystko dziś przeżywam, z pewnością znowu usiądę na chórze w swojej parafii i pomyślę: super, że mogę tu być. Tak mi dopomóż, Boże.
niedziela, 30 sierpnia 2020
#tęczaNIEobraża
"- Mówiłem: szanujcie się nawzajem. Jesteście braćmi i siostrami, kurwa mać. Mówiłem: nie przywiązujcie się do tego, jak mówicie, jak wyglądacie, co robicie, bo to wszystko minie i pryśnie. Mówiłem: spróbujcie popatrzeć poza własne cierpienie. Mówiłem: ktoś, kogo nie znacie, ma takie samo prawo do życia jak wy. Nie zatruwajcie i zabijajcie innych, bo robiąc to, trujecie i zabijacie siebie. Kochajcie się, mówcie prosto, mówcie prawdę. Co jest prostsze od tego? [...]"

Dlatego się dziwię. Dziwię się temu lękowi, który gdzieś tkwi w społeczeństwie. Bo to nie jest tak, że LGBT to jakiś nurt (tudzież ideologia), który powstał, powiedzmy 5 lat temu i hm... no nie wiem, rozpowszechnia się i każda osoba kochająca drugą osobę tej samej płci pragnie z nią zawładnąć światem, stłumić "normalne" związki i deprawować dzieci. Wydaje mi się, że oni walczą o to, by nikt bezpodstawnie nie zaczepił ich na ulicy i nie pobił, bo idą za rękę ze swoją partnerką/partnerem; by mogli wziąć choćby cywilny ślub ze względu na chęć posiadania równych praw w związku z dostawaniem informacji o swojej ukochanej osobie, gdy np. wydarzy się jakiś wypadek lub gdy któreś umrze i będzie trzeba pomyśleć o rozdzieleniu majątku, itd. Naprawdę, nie bójcie się, nikt nie wtargnie do waszego życia i go z premedytacją nie zmieni. Chodzi o zwykłe poszanowanie tejże - bądź co bądź - mniejszości i okazanie im najzwyklejszej akceptacji. Nie musicie popierać ich działań, po prostu ich nie nienawidźcie.
czwartek, 27 sierpnia 2020
Wakacje w czasach zarazy.
sobota, 13 czerwca 2020
Pandemiczne życie.
Cześć!
Powyższy cytat pochodzi z powieści Jakuba Żulczyka pt. Wzgórze Psów, która notabene jest już trzecią książką tego autora goszczącą na mojej półce. Niestety przez całą tę sytuację związaną z pandemią nie dokończyłam jej. Może to dziwne, ale o wiele lepiej czytało mi się w trakcie podróży do Poznania czy w drodze powrotnej, a nawet i w przepełnionym tramwaju. W domu jakoś nie potrafię się skupić, poza tym miałam do nadrobienia książki, artykuły i inne teksty potrzebne na studia.
Tak w ogóle to długo zabierałam się do napisania dla was czegokolwiek, z tego względu, że na początku trochę mnie ta sytuacja związana z wirusem bawiła (taka reakcja obronna, jak mniemam), później nadszedł przedziwny czas wypierania myśli, że to wszystko dzieje się nie tylko na serio i poważnie, ale również bezpośrednio mnie dotyczy. Wiecie, chodzi o to, że dotychczas wszelkie tego typu katastrofy (bo jak inaczej to nazwać?) były tylko czymś o czym uczyłam się na lekcjach historii, co wydawało się bardzo odległe. A nagle dosięgło mnie coś tak poważnego i obróciło wszystko co się działo dotychczas do góry nogami.
Bywają momenty, gdy żałuję, że w ogóle zaczęłam tutaj pisać. Że się zaangażowałam, byłam pełna pasji do tworzenia w tym miejscu zapisu swojej własnej historii, przebytych ścieżek przez te lata, wzlotów i upadków, podczas których ludzie autentycznie mnie wspierali. Co ważne, nie tylko internetowo, ale właśnie mówiąc mi prosto w oczy, że to co robię ma sens, że to się naprawdę dobrze czyta, że te przepełnione najróżniejszymi emocjami wpisy dają nadzieję. Taki też był mój pierwotny cel - szerzyć nie tylko Słowo Boże (co robiłam bardzo często), ale w ogólnym rozrachunku Dobro w sklejonych przeze mnie zdaniach, by ktoś mógł się uśmiechnąć, przystanąć i zastanowić nad pewnymi kwestiami, patrzeć na mnie jako na przykład kogoś, kto mimo wielu zawirowań wciąż daje rade przetrwać wszystko to, czym obdarza mnie życie.
Jednocześnie ta dorosłość wiąże się z podskórną myślą o tym, że to już nie jest czas na opisywanie bzdurnych historyjek ze swojego życia (które oczywiście interesowały kilku moich najbliższych znajomych, mimo iż do dziś nie umiem sobie wyobrazić, dlaczego), ale na pisanie o konkretach. Nie o tym, co widzę, ale jak realnie mogę to zmieniać, jak to wszystko na mnie wpływa. Wiem, że dotychczas zdarzało mi się to robić, jednak mam nieodparte wrażenie, iż nie było to pogłębione na tyle na ile powinno. Może już czas nie bać się głośno wyrażać, co myślę o wielu sytuacjach, które ostatnio już nawet nie dzieją się, co zwyczajnie odpierdalają w tym kraju? Mam nadzieję, że to ciekawy punkt zaczepienia do dyskusji i do bardziej dojrzałego podejścia w prowadzeniu tej strony.
Do miłego!
Zbuntowany Anioł
sobota, 7 marca 2020
Terapia - przyjaźń za pieniądze?
A gdy cię ono napełni radością,
Nazwij je wtedy jak zechcesz: miłością,
Nadzieją, wiarą, sercem, szczęściem, Bogiem!"
Serwus!
a gdy już zobaczę ostatnie zdanie, będę musiała sięgnąć po Panią Bovary (Gustave Flaubert). A po niej po kolejną i... jeszcze kilka następnych.
Bywają momenty, kiedy myślę, że się nie nadaję. Dochodzi do mnie, jak bardzo boję się być kimś, kto ma się zdobytą wiedzą dzielić, jednak pocieszam się tak: Nie robię tego wszystkiego będąc stricte ukierunkowaną w stronę nauczycielstwa. Robię to z pewnością dla własnej satysfakcji i świadomości, jak wiele piękna jeszcze na mnie czeka i jak spokojnie mogę je z niezwykle ciekawymi ludźmi odkrywać na tych studiach. Dlatego jeśli po tych raptem piętnastu godzinach praktyk sparaliżuje mnie wizja bycia "po drugiej stronie" w szkolnych murach... Nie zrezygnuję, dalej będę czytała stosy książek, poszerzała wiedzę w zakresie filozofii czy psychologii, bo jeśli coś nas naprawdę mocno w życiu ujmuje, to warto się tego chwycić i trwać przy tym, by móc wstawać rano i być szczęśliwym właśnie w takim, a nie innym miejscu.

Do miłego!
Zbuntowany Anioł