piątek, 19 sierpnia 2016

Nic nie stoi na przeszkodzie.

"Nie ma przypadkowych spotkań i ludzie też nie stają na drodze naszego życia, ot tak.
Każdy człowiek zostaje nam dany po coś, aby czymś nas ubogacić, dopełnić, coś pokazać czy uświadomić.
 Poprzez ludzi dostajemy od życia tysiące szans na to,
 aby stać się lepszym człowiekiem lub aby temu człowiekowi pokazać coś, czego on do tej pory nie dostrzegł."

Cześć i czołem! 

Piję Tigera, choć wiem, że to raczej świństwo, aniżeli dobry napój do uzupełniania płynów podczas bazgrolenia dla was. Ale nie ważne. Słucham "Experience" - Ludovico Einaudi (jeśli to nazwisko się odmienia, to wybaczcie, ale nie jestem w tym najlepsza) i cieszę się, że ludzie, których do tej pory poznałam nie byli przypadkowi. I tak wiele zmienili, naprawili, tyle we mnie otworzyli. 

Wczoraj ksiądz wraz z byłym (nienawidzę tego określenia) katechetą zorganizowali dla nas - dzieciaków i starszych dzieciaków - grill. Ależ to było dobre! Nie tylko jedzenie, rzecz jasna. Kocham tych ludzi. Naprawdę są cudowni. I tak jak kocham ich, tak kocham Boga i modlę się, byśmy o sobie nie zapomnieli. Bo strasznie nie lubię, gdy coś się zaczyna, później jest mega świetnie i nagle: bum! Koniec. Tak bez zapowiedzi, tak nagle, tak boleśnie. Więc proszę was... NAS - nie zapomnijmy, okej? To ważne. 







Przyszliśmy z pustymi rękoma, a wyszliśmy od proboszcza z workiem pełnym jedzenia (prowiant z okazji Światowych Dni Młodzieży) i kalendarzem z Krzeszowa. 
I wiecie co? Modlę się też o to, by do tych ludzi wróciło to dobro, które nam tyle razy podarowali ze zdwojoną siłą. Albo z siłą dziesięciokrotnie większą. Bo brakuje mi słów wdzięczności. Jesteście tak niesamowici... Dziękuję. 

"Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego". 

Takie słowa czytamy dziś w Piśmie Świętym, w Ewangelii św. Mateusza. Co one dla mnie znaczą? Już nawet nie w kontekście dobroci, której wspaniali bliscy mi nie szczędzą. Kiedyś rozmawiałam z panią pedagog o "grzechach" albo raczej o przewinieniach, złych wyborach pewnej osoby. I ona w pewnym momencie chwyciła mnie za rękę i powiedziała (nie dosłownie, dziś po prostu tak to odbieram i chyba nawet słusznie): "Ty też masz coś na sumieniu". No właśnie... Ja również popełniłam błąd. I zamiast w głównej mierze naprawić go u siebie, zaczęłam ładować się z buciorami w życie bliźniego. Po co? Nie wiem. Jest w człowieku jakieś takie dziwne poczucie... dziwna chęć ratowania całego świata, a zapomnienie o tym, że i my jesteśmy tutaj ważni. I jako pierwsi powinniśmy uleczyć swoją duszę, dopiero później zabierać się za oczyszczenie czyjejś (albo czyjeś, nie jestem pewna, przepraszam). Chcąc naprawić innych najpierw musimy naprawić siebie. Jak możemy kogoś miłować, nie mając w sobie miłości? Jak możemy głosić ludziom dobrą nowiną, jeśli sami jej w sobie nie nosimy? Albo jak możemy kogoś nakarmić, gdy nie mamy przy sobie jedzenia? Czym? Pozytywnym słowem, modlitwą? Nie, to tak nie działa, tu chodzi o namacalne, praktyczne czyny. Wiecie co jeszcze wam powiem? To znaczy napiszę... Czasami nie można przesadzać z tym dawaniem innym tego, co sami byśmy chcieli otrzymać. Bo to wbrew logice, wbrew ich wolnej woli. Musimy się nauczyć kochać, to fakt, ale jednocześnie powinniśmy wyćwiczyć w sobie umiejętność obdarowywania innych uczuciami bądź rzeczami, których oni potrzebują, pragną. O które nas proszą. Rozumiecie różnicę? Tu chodzi o to, by się nikomu nie narzucać. Ani to dobre, ani pożyteczne. Poważnie. Zachęcam was - i wciąż samą siebie - do tego, ażeby zawsze mieć trzeźwy, szeroko otwarty umysł. I oczy. I uszy. I wszystkie zmysły, którymi nas matka natura albo Bóg, albo siła wyższa obdarzyła. Dobrze? 

Ta strona rozwija się tak pięknie... Niedługo na liczniku wybije dwadzieścia tysięcy. Dwadzieścia tysięcy w ponad dwa lata. Cieszę się, że jesteście! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz