piątek, 10 marca 2017

Krok po kroku.

"[...] Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa 
w górę w Chrystusie Jezusie."

"W życiu najtrudniejsze jest odkrywanie swojej tożsamości. Czy ta whisky rzeczywiście ci smakowała, czy może tak ci się wydawało, bo smakowała twoim kolegom? Czy kupiłeś ten telefon dla siebie, czy żeby pokazać, że cię stać? Czy słuchasz tej muzyki dlatego, że ci się podoba, czy dlatego,
że słuchają jej twoi znajomi, a ty boisz się przyznać, żeby cię nie wyśmiali? 
Co jest naprawdę twoje? Z takich drobnych rzeczy układa się nasza tożsamość. Kiedy wiesz, co naprawdę lubisz, trochę bardziej wiesz,
 kim jesteś. Ludzie mają z tym problem."


Serwus!

Znowu ten błąd... zaczęłam pisać w poniedziałek, ale wszystko usunęłam i zaczynam dopiero dzisiaj. Dużo pracy w szkole. Naprawdę sporo. Nie dość,
że mnóstwo roboty jest przy bieżących lekcjach, to jeszcze cały czas nadrabiam wszystko to, co nie udało mi się w pierwszym semestrze.

Tegoroczne Dni Skupienia były nie lada wyzwaniem. W ubiegłym roku było nas tylko dwanaścioro, a w poprzedni weekend ponad trzydzieścioro. Jest różnica, prawda? I była ona widoczna także w podejściu do owych dni, które miały być przeżyte w ciszy, spokoju, w oderwaniu od rzeczywistości... Poniekąd oderwaniem dla nich były, ale zachować się czasami nie potrafili. Nie szkodzi. Ludzie się zmieniają. Co roku mam wrażenie, że jest coraz gorzej z tym "ogarnięciem",
gdzie można szaleć, a gdzie należy po prostu zamknąć pysk i spróbować zrobić coś ponad szmer, szum, wrzask. Rozumiecie. Nie mam, broń Boże, na celu urażenia nikogo, bo to były wspaniałe chwile, ale chcę wam coś pokazać. Chcę, byście sami nad tego typu kwestiami pomyśleli. Bo to chyba ważne. By znaleźć dla Niego czas... czas umiarkowanej samokontroli nad tym wszechogarniającym nas wszystkich chaosem.
Cieszę się, że po raz kolejny nam się udało stworzyć taki projekt. Projekt, który nazywam bardzo prosto - szczęście. Autentyczna radość na twarzach każdego. Choćby w jednym, krótkim momencie tego wyjazdu.

Dużo rozmowy z Panem Jezusem, wiele naprawdę miłych konwersacji z naszym katechetą, wspaniałe kazania. Dzięki takim chwilom czuję, że żyję.
Nie obeszło się bez wstawania o pierwszej w nocy i wyjadania z kuchni (niejednej!) płatków, pasty jajecznej...

Co do tych słów, które są na początku wpisu... 
Nie bójcie się zostawić za sobą spraw, których i tak już w żaden sposób nie naprawicie, nie załatwicie w inny sposób.
Przypominam sobie tę cholerną tęsknotę, która zawładnęła mną zaraz po rozpoczęciu nowego roku szkolnego. Nie mogłam szybko i bezboleśnie (chodzi o psychiczny ból) zasnąć. Wstawałam, płakałam kilka minut, a później zasypiałam z wycieńczenia. A dzisiaj kładę się do łóżka, zamykam oczy i w mojej głowie jest pustka. Już nie tęsknię (a przynajmniej na tyle mocno, by ów tęsknota miała na moje życie większy, negatywny, wpływ). Nawet zapomniałam jaki głos mają niektóre osoby, ich sposób bycia... Nie czuję z tego powodu dumy, gdzie tam! Czuję pewnego rodzaju ulgę. Bo było mi bardzo ciężko przebrnąć przez te miesiące, w których nie widziałam ludzi, którzy dawali mi motywacje do wstania i życia. Już jest lepiej. Już jest dobrze.
Musiałam dziś coś załatwić w Gnieźnie i akurat, jak na złość, zaczęło padać. Doszłam gdzie dojść miałam, odebrałam prezent, który jutro (po tygodniu po urodzinach) podaruję Agacie. 
No i gdzie można schować się przed deszczem? W kościele, proszę państwa...
w kościele! Przysięgam, to niesamowite miejsce. Chwila refleksji, powalająca cisza, modląca się pani i kilku przechodniów, którzy weszli tylko, by uklęknąć i powiedzieć co im leży na sercu. I tyle... Aż tyle.

Bazgroły niemiłosierne, ale bardzo mi zależało, by coś wreszcie wystukać,
a jestem naprawdę zmęczona. Wybaczcie. 


~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz