środa, 27 stycznia 2016

Do better, be better.

"Ludzie gadają ze sobą w taki sposób, że uważam
to za kolosalną i przegiętą stratę czasu.
Co tam? Jak tam? Zajebiście? Tylko tyle.
Ja jak już gadam, to potem chciałabym o tym pomyśleć.
Chciałabym, żeby wszystko było na maksa i takie prawdziwe.
Może jakaś głupia jestem? Dlatego siedzę głównie w domu."
 
Serwus!
 
Kurczę, mam wam tak wiele do przekazania… naprawdę. Tyle myśli. Myśli, które chciałabym, by otworzyły oczy czytającym te moje skromne bazgroły na kilka istotnych spraw.
 
Spójrzcie, no spójrzcie na ten krótki cytat, a obrazujący idealnie zachowanie ludzi. Boże, patrzysz na to wszystko i nic?! Podziwiam. Ale mówię wam... to jest przerażające. Zamiast wynieść coś z rozmowy, to my jesteśmy ze sobą tak... tak... "na odczep". Krótko, zwięźle i heja, idziemy w długą. Kurczę. Właśnie dlatego tak mi zależy na rozmowie, a nie na odklepaniu jakiejś regułki (wiem, one też są ważne, spokojnie, zdaję sobie z tego sprawę) i pójściu do domu. Porażające. Poważnie.
 
Wiecie… powoli dobiega końca drugi tydzień ferii. Cóż… oczywiście mój organizm, zamiast poszaleć w pierwszym tygodniu, robi to w drugim. Przedwczoraj siedziałam do PIĄTEJ. Dacie wiarę? To nie żaden Sylwester, żadna impreza, a tu proszę. Około wpół do trzeciej stwierdziłam: „Chrzanić to. Nie chcę mi się w ogóle spać.” Więc przeczytałam recenzję filmu: „Upadek” z 2004, która naprawdę mnie zainteresowała, ponieważ od początku ferii „siedzę” w tym temacie… temacie Adolfa. Stwierdziłam, iż recenzja świetna, komentarze równie zachęcające do obejrzenia. I powiem wam, że kiedy porównuję sobie to, co czytałam, co widziałam – na zdjęciach, filmikach, gifach… to muszę powiedzieć, że faktycznie ten film dobrze ukazał upadek III Rzeszy, Hitlera, rozumiecie. I to, z czym się zmagał, jak się zmagał, ile ta jego paranoja go kosztowała… wszystko to jest świetnie pokazane w owej produkcji. Polecam bardzo, bardzo, bardzo. Ale tylko tym, którzy interesują się historią. Może ktoś się skusi. Kiedyś. Kto wie.
Po roku i czterech miesiącach mojej działalności tutaj… wybiła okrągła, piękna liczba. DZIESIĘĆ TYSIĘCY! To szalone. To nie są obserwatorzy. To nie jest stała liczba wejść. Ale to jest coś… coś pięknego. Pamiętam swój pierwszy tysiąc.
I ta radość z głębi (i w głębi) serca, że wspiera mnie klasa, że czyta te moje bazgroły także najlepsza nauczycielka. A dziś?! Dziś prawdopodobnie zagląda tam jakaś część szkoły. Szkoła szkołą, ostatnio nawet spojrzała na to jakaś osoba z zewnątrz i bardzo miło skomentowała. Cholera, tak niesamowicie to wszystko doceniam. Tu nie o cyferki na liczniku chodzi, ale o znalezienie pasji. Sposobu przekazywania myśli. Sposobu na ulżenie sobie w gorszych momentach. Sposobu na danie komuś kopa do działania. Jestem niezmiernie wdzięczna… będę działała dalej. Do upadłego. Ale z uśmiechem na ustach. Bo wiecie co?
 
„W życiu chodzi o proces, który cię cieszy, a nie o myśl o efekcie końcowym.”
I tu kolejne przemyślenia... prosto spod prysznica. Od razu po wyjściu telefon w rękę i zapisałam, co tam mi do głowy przyszło. No więc… wiecie, nie lubię ludzi, którzy nie dzielą się swoją pasją, tylko ją komuś narzucają. Dam taki przykład:
ja nigdy (a jeśi nawet, to proszę mnie upomnieć) nie powiedziałam: „Hej, słuchaj! Ty nie piszesz?! To chyba nie jest ok.” Myślę, że nie można tak do tego podchodzić. Wyobrażcie sobie, że powiedziałabym komuś: „Ej, co to w ogóle ma być, że ktoś nie potrafi na zawołanie napisać dziesięciu zdań o tym kocie, który siedzi… o, tam! Na dachu…” Ale nie robię tak.
Bo świat jest pełen niepoliczalnej ilości osób i każdy, naprawdę każdy wykonuje coś innego. A nawet jeśli znajdą się osoby, które robią „to samo”, to jednak nie jest „to samo”. Ponieważ każdy jest indywidualistą. Gdzieś tam w głębi siebie. Każdy, nawet jeśli druga osoba wykonuję taką samą czynność, to jednak będzie to zupełnie coś innego. Bo wszyscy wkładają w robienie danej rzeczy całych siebie. Tak myślę. I to wszystko jest cholernie niepowtarzalne i osobiste. Wszystko jest takie szczere, takie od nas. I nie uważam, że jestem gorszym człowiekiem, bo nie potrafię np. przebiec stu metrów bez zadyszki. Taka jestem! Sport nie sprawia mi przyjemności. Wybaczcie. Od czasu do czasu wybiorę jakieś ćwiczenia na YouTube, trochę się pomęczę, spocę, pójdę pod prysznic i wskoczę do łóżka. Tyle z mojego wysiłku. To jest taki impuls. Nie sprawia mi to radości, bo uwielbiam pisanie. Ale nikomu niczego nie narzucam, nic na siłę. Oczywiście nie twierdzę, że ktoś tak robi, tylko obserwuję pewne zjawiska ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że ktoś wykonuje inną czynność niż oni. Jak w jednym z ostatnich wpisów… jeżeli sprawia nam przyjemność nicnierobienie, to nic nie róbmy, ale bądźmy szczęśliwi! No nic, takie mam wrażenie, jednak to moje wrażenie i proszę się nie wściekać, nic sobie złego nie myśleć. Nie mam na celu wkurzenia nikogo.
Nie doszłabym tak daleko, gdybym myślała: "Jezu, jak już rozpoczęłam, no to wypadałoby jakoś działać, żeby efektownie zakończyć moją działalność tutaj." Ale ja jestem tu, bo to nadaje mojemu życiu sens. Oklepane, nie? Jednak tak właśnie myślę. To właśnie czuję. Mieć możliwość "wyżalenia się" i jednocześnie sprawić, że ktoś zatrzyma się i pomyśli o czymś ważnym. Jestem bardzo wzruszona. I jestem z NAS dumna. To wielka sprawa. Uwielbiam takie momenty w życiu.
Dziękuję.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz