czwartek, 7 stycznia 2016

"Dużo się zmieniło, wszystko się skończyło."

"I będę znosił każdy ból,
każdy wasz ból, ohydny tłumie,
ale wam będę w rany sól
sypał, aż przyszłość mnie zrozumie."
 
Hej, hej.

Znowu sobie wspominam... zachowania niektórych osób, same osoby i no... to mi się zdarza coraz częściej. Nie uważam, by to było złe. Tęsknota to w pewnym stopniu dobra rzecz, bo przynajmniej wiemy, że zdarzyło się w naszym życiu coś dobrego. Problem w tym, że się zdarzyło i może już nie wrócić. Nie ważne. Czasami po prostu tak jest.
 
To był bardzo przyjemny dzień, wiecie? Odważyłam się na wygłoszenie autoprezentacji. Czułam stres, nawet słyszałam go podczas mówienia, ale to nic. Chodzi o całość. O treść. A ją pokażę wam jutro albo w sobotę. Niesamowicie miłe przyjęcie ze strony klasy i polonistki! Może nie rozmawiamy jak kiedyś, jednakże przeszłość pozostanie w naszych sercach do końca życia. To bardzo ważne. Powiem wam, że naprawdę jestem bardzo zadowolona z tej pracy. Ale przemówienia moich dwóch koleżanek były równie urzekające! Poważnie. Jedna z nich przedstawiła temat związany z wysokimi wymaganiami ze strony nauczycieli. W dwóch słowach wam tego nie opiszę, ale to dało do myślenia. Druga opowiadała o swoich planach związanych z byciem matką. To cudowne. Świetnie się tego słuchało. I moja partnerka z ławki słusznie zauważyła, że czasami potrzebujemy takiego "wygadania się" oraz rozmowy, która po takich przemówieniach powstaje. To fakt. Naprawdę dobrze to ujęła! Bo sama mam wrażenie, że w tym roku mało rozmawiamy. Z dorosłymi rzecz jasna. Pomińmy mój stosunek do nauczycieli, ale jesteśmy w trzeciej gimazjum... w ostatniej klasie beztroskiego życia, moim skromnym zdaniem i... i super byłoby, gdybyśmy poświęcili sobie wszyscy trochę więcej czasu. Nie na zakuwanie do kolejnego, cholernego sprawdzianu. Ale właśnie na porozmawianie.
 
Po wczorajszej wizycie w Kościele już wiem, dlaczego mój katecheta tak chwali mszę o 7:30. Było nieziemsko. Naprawdę. Ulubiony organista, zero dzieciaków wbiegającyh prawie na ołtarz, znaczna większość to byli dorośli. Podobało mi się to! Nie było poważnie, lecz po prostu uroczyście. Myślę, że to cechuje dobrą mszę – uroczystość, piękno, spokój, a nie „cyrk” i roztargnienie. Dlatego miałam ochotę się uśmiechać! No i to kazanie… trafiło prosto w moje serce. Było bardzo mądre. Czasami faktycznie myślimy, że jesteśmy stuprocentowymi katolikami, dziećmi Bożymi, bo się codziennie modlimy, bo chodzimy do Kościoła. Wiecie, robimy „podstawowe” rzeczy. Uważamy, że idziemy, już idziemy, właściwą drogą. Do Królestwa, do Niego. Mówimy, że to z pewnością już ten tor, że nie ma się czym przejmować. A jest. Jesteśmy ludźmi – błądzimy, wątpimy, upadamy. Jesteśmy jak ci mędrcy… szukamy, szukamy, szukamy. Mam nadzieję, że każdy z nas w końcu odnajdzie to, na czym mu tak zależy. Podobało mi się stwierdzenie:
„Nie możemy rozpalić ognia w innych, jeśli sami nie płoniemy.” Rozumiecie… to mi skojarzyło się ze słowami, które mam w autoprezentacji:
„Jak mogę przekonać do siebie innych, jeśli sama do siebie nie jestem przekonana?” Coś w tym jest! Coś trafnego, celnego, no i cholernie prawdziwego. I ostatnia kwestia… dary. Złoto, kadzidło, mirra i inne materialne sprawy swoją drogą. Często o wiele bardziej liczą się duchowe gesty. Może to zbyt wygórowane stwierdzenie, zbędna filozoficzna chęć uzdrowienia ludzkich dusz.
Ale uwierzcie mi na słowo… uśmiech, rozmowa, spojrzenie… to naprawdę wiele zmienia. Uśmiech – świata i tych wielu wstrętnych ludzi nie zbawi, jednak zawsze w jakimś stopniu może „naprawić” ich serca. Jeśli oczywiście przyjmą do siebie tą dobroć płynącą z naszego wnętrza.
Długo wyczekiwany śnieg - dawno się tak nie cieszyłam!



Nie uważam, by pomalowane paznokcie były prowokacją czy buntem. I to mnie mocno smuci. Bo nawet w miejscu, które szczerze uwielbiam nie mogę czuć się komfortowo. Szlag by to trafił.
 
~~Zbuntowany Anioł


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz