niedziela, 4 grudnia 2016

New Life Center - Niebieski Dom.

"Do najprzyjemniejszych momentów w życiu należą te, kiedy nie możesz przestać się uśmiechać po spotkaniu lub rozmowie."

"-Jak się układa?
-Trochę pod górę, ale to właściwa góra."

Dzień dobry.

https://www.youtube.com/watch?v=nMFUkbr7ymY - włączcie w trakcie czytania. 

To był/jest po raz kolejny szalony, ale piękny weekend. W piątek wybrałam się na roraty, a po nich na herbatę i placek z ludźmi, którzy przywracają mi wiarę w ten świat. Naprawdę. Ksiądz, który przyjechał, by pomóc proboszczowi w przeprowadzeniu Mszy zapytał, kto chciałby wybrać się wraz z nim i kilkoma innymi osobami do Długiej Gośliny, by spotkać ciekawe osoby. Zgodziłam się, pomimo wcześniejszych planów, które i tak zrealizowałam, ale o nich za momencik.

Jak wskazuje tytuł, odwiedziliśmy Niebieski Dom, bo tak nazywają budynek autentycznej miłości do drugiego człowieka jego (budynku) sąsiedzi. Jestem naprawdę mocno wzruszona, bo zetknęłam się z niewiarygodnie fantastycznymi ludźmi. Niezwykle skromnymi, tymi którzy - jak twierdzą - byli na samym dnie, ale nie stracili nadziei i wyciągnęli rękę w stronę bliźniego, okazali skruchę i poprosili o pomoc, a później drugą rękę podali także Najwyższemu. 

Co mnie zaskoczyło... Drewniany kościół, niesamowity mróz i nagle ksiądz prosi na środek mężczyznę - baptystę, pastora... Ależ to było fenomenalnie wytłumaczone Słowo Boże! Poważnie. Śmiem nawet twierdzić, że ten człowiek wygłosił kazanie lepiej niż niejeden ksiądz. Aczkolwiek to moje osobiste zdanie, nie mam na celu urażenia żadnego duszpasterza. Niewiarygodnie miło się go słuchało. Nie potrzebował mikrofonu, wystarczyło mu stanie na środku, przed ołtarzem, z Pismem Świętym. To był pierwszy, wspaniały punkt tego spontanicznego wyjazdu, który sprawił, że poczułam się naprawdę mocno kochana przez Jezusa. Jak nigdy wcześniej. Były momenty uniesień, ale wczorajsza "przemowa", że się tak wyrażę, sprawiła, iż nic innego się w tamtym momencie nie liczyło. Genialny facet. Wcześniej nie miałam okazji/możliwości spotkania kogoś takiego. Pastor zawsze kojarzył mi się z zagranicznymi filmami religijnymi, w których żonaty mężczyzna, najczęściej dzietny, mówił o Miłosierdziu Chrystusa. A tu proszę, wystarczyło wybrać krótkie posiedzenie przy herbacie i sprawy mogą potoczyć się w taki, a nie inny sposób. 

Druga sprawa: Po przecudownej modlitwie w kościele przyszedł czas na posiłek. Każdy miał coś do zrobienia. Czułam się prawie jak na Wigilii z przybyszami z najróżniejszych okolic. Wyobraźcie sobie, że było nas tam ponad trzydziestu i każdy miał swoją odrębną, osobistą opowieść. Lepszą, gorszą. Nieistotne. Miał ją. Niektórzy zebrali w sobie wszystkie pokłady ufności i odwagi, i podzielili się nią z innymi. Dacie wiarę?! Myśmy się nie znali, każdy dla każdego był obcą osobą, a kilku panów opowiedziało o swoim upadku. Zanim jednak przystąpiliśmy do wysłuchania niezwykłych świadectw równie niezwykłych osób, pan Marcin - pastor i dyrektor ośrodka przybliżył nam historię tego miejsca. Ileż siły ludzie potrafią w sobie mieć, by nieść innym dobro... Czapki z głów, niski ukłon, ogromna duma i wielki szacunek. Brawo... brawo! To jest właśnie chrześcijaństwo - czyny. Nie puste gadanie, ale robienie czegoś.... czegokolwiek, co mogłoby w nawet najmniejszym stopniu uszczęśliwić i podnieść dwa centymetry ponad ziemię bliźniego. Owacje na stojąco. Jestem pod niewyobrażalnym wrażeniem! 
Problem z alkoholem i narkotyki - dwa, najczęściej powtarzane aspekty przez które ci ludzie się pogubili. Cisza, która panowała na sali "mówiła" sama za siebie. Każdy miał możliwość wypowiedzenia się, a reszta go słuchała.
Z zaciekawieniem, zdziwieniem, wzruszeniem... Z wszystkimi, najlepszymi emocjami. Myślę, że te kilka osób nie mówiło nam tego wszystkiego, byśmy się nad nimi litowali, współczuli im. Mnie osobiście te świadectwa podbudowały na duchu. Boże Święty, nie mogę przestać się uśmiechać, bo oni nikogo nie udawali, otworzyli się, rozebrali do naga i pokazali człowieczeństwo. Prawdziwe człowieczeństwo. Najbardziej utkwiła mi w głowie historia mężczyzny, który z wykształcenia jest prawnikiem. Spójrzcie tylko, to pokazuje, że nie ważne w jakim miejscu się znajdujesz, ty również możesz się potknąć, przewrócić, zbłądzić. W jakim stopniu i do jak głębokiego rowu wpadniesz zależy wyłącznie od ciebie. Brak szacunku do drugiego, owczy pęd za mamoną, egoizm i "kontrolowanie" picia, tj. "godzenie" początków alkoholizmu z pracą na pierwszy rzut oka wydawało się "w porządku". Wiecie, on myślał, że ma swoje życie pod kontrolą, ale powiedział, że przyszedł sześciomiesięczny okres, kiedy pił codziennie. Czasami nawet w ogóle nie trzeźwiejąc. Aż w końcu wylądował w szpitalu, a później w ośrodku. Wychodzi na prostą. Zresztą, jak każdy z nich. Chwała Panu! Większość mówiła, że ma dokąd wrócić. Spieprzyli kilka spraw, ale ktoś w domu na nich czeka. To jest piękne. Aczkolwiek pan, który mówił najkrócej, rzekł iż szesnaście lat przebywał na ulicy i... najbliżsi go zostawili. Jednak kiedy nazwał przebywających tam swoimi przyjaciółmi, serce zaczęło szybciej bić. "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" - to był idealny przykład... autentyczny przykład urzeczywistnienia tej sentencji. 
A po niezwykłej chwili głębokich refleksji wylądowaliśmy przy zlewie... To znaczy... Kto wylądował, ten wylądował. *śmiech*

Jestem wdzięczna Panu, że postawił na mej drodze takich ludzi. Tych, dzięki którym miałam możliwość znalezienia się w Długiej Goślinie i tym, którzy dali do zrozumienia, że moje życie jest jednak znakomite. I jeśli kiedyś znowu najdą mnie złe myśli, muszę przypomnieć sobie ów spotkanie, wziąć się w garść i czynić dobro. Bez względu na wszystko. 

Ażeby tego było mało, ten wyjazd nie był jedynym punktem do zrealizowania w sobotni dzionek. Miałam na głowie również urodziny bliskiej osoby na które byłam pozytywnie nastawiona już od bardzo dawna i na które, zresztą, spóźniłam się. Ale coś za coś, prawda? I tak się udały. Zawsze się udają. Takie spotkania. Czy trwają sześć godzin, czy dwie. Najważniejsze, że w gronie PRZYJACIÓŁ. Na dobre i na złe. Pomimo wszelkich nieporozumień, które spotykają każdego człowieka. Na każdym kroku. Nie bardzo miał mnie kto do niej zawieźć, ale jak już przytrafiło się w tym dniu tyle wspaniałomyślności, to dlaczego miałoby ich nie być jeszcze o jedną więcej? Ksiądz mnie podwiózł. Nie dość, że śpieszyliśmy się, by zaśpiewać "Sto lat" proboszczowi i wręczyć podarunek, uścisnąć go czule i znowu poczuć dogłębne wzruszenie, to jeszcze cofnęliśmy się do mojego domu, zabrałam co zabrać miałam, a później trafiłam do koleżanki, prosto pod jej domowy azyl. Niepojęta ilość szlachetności mnie wczoraj spotkała. Nie wiem, co ze sobą zrobić, jestem w szoku. Otóż to - jestem w szoku. I właśnie tak chcę żyć. Chcę robić dobre rzeczy.
Genialny weekend, a teraz czas na... Naukę, naukę, naukę. Nie ukrywam, że wymiotuję wewnętrznie już tą szkołą, serio. Ale nie mam dość, nie mogę mieć. Dam radę. Nawet jakby ceną tego wszystkiego było totalne załamanie. 

Trzymajcie się. I też róbcie dobro. Zejdźcie z kanapy i budujcie swoje życie na skale. Będzie dobrze.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz