sobota, 25 marca 2017

EDK - od krzyża do Zmartwychwstania.

"I write because people don't understand me when I talk. I don't even understand myself when I talk, that's why I write... To understand myself."

"[...] Bo drogi Pańskie są proste; kroczą nimi sprawiedliwi, lecz potykają się na nich grzesznicy."

Cześć i czołem! 

Udało mi się! Miałam w sobie lęk (z powodu przeziębienia) wobec tego, czy dam radę pójść na Ekstremalną Drogę Krzyżową - szesnaście kilometrów, przy blasku latarek, pochodni po obu stronach - niesionego na samym początku grupy - krzyża Jezusa Chrystusa i gwiazd. Teoretycznie i "na obrazku" wyglądało to wszystko zupełnie inaczej. Cwaniakowałam, zarzekałam stanowczo, że taka trasa to pikuś dla mej osoby... troszkę się przeliczyłam. Dostałam w kość... albo raczej w nogi. I w serce. Bo autentycznie zjednoczyłam się z cierpiącym Chrystusem. Szczególnie podczas odcinków absolutnej ciszy. Naprawdę. Idziesz w kompletnie ciemnym lesie (pomijając oczywiście naszą latarkową pomoc) z kompletnie ciemnymi myślami. Z taką trochę nieokreśloną pustką. Nie wiedziałam za jakie myśli się zabrać. Nie myślałam o niczym. No może poza tym, żeby się za bardzo nie zamyślić i nie przewrócić.
Było nas ponad pięćdziesięcioro. Od naprawdę młodych, przez nastolatków aż po ludzi prawdopodobnie będących już na emeryturze. I każdy z nas dał radę.
Dla siebie i dla naszego Pana. 

Wielokrotnie mamy w życiu wybór. Mogłam być na imprezie, mogłam się uczyć, mogłam oglądać film, mogłam się nudzić, czytać książkę... robić przeróżne rzeczy, a jednak wybrałam współudział w Jego męce. Nie wstydzę się, nie boję się słów rówieśników, którzy być może nigdy nie mieli okazji/ochoty na przeżycie czegoś tak nieprawdopodobnie dobrego i uczącego spokoju, wyciszenia, umiejętności posiadania świadomości, dlaczego człowiek wybiera się na takie wydarzenia. Ludzie mogą na ciebie bluzgać z powodu Jego imienia (czym jednak są ich słowa wobec słów Najwyższego?). Dlatego, że idziesz (nawet w chłodną noc!) i głosisz Słowo Boże przy każdej kolejnej stacji. Współuczestniczysz w cierpieniu Jezusa Chrystusa. Wiesz, że nie idziesz na szesnastokilometrowy spacer, ale na Drogę podczas której widzisz Człowieka niosącego nie dwie belki, ale grzechy moje i twoje, i całego tego obrzydliwego świata ludzkiego. Bo świat jest piękny, tylko z nami bywa nieco gorzej. I ta świadomość wcale nie poprawia ci humoru. Jest bardzo poważna i dojrzała. Warto mieć na uwadze, co tak naprawdę dzieje się na Drodze Krzyżowej. I jeśli kogoś takie przeżywanie Wielkiego Postu nie interesuje - rozumiem, aczkolwiek chcę podkreślić, że warto. "Warto żyć ekstremalnie." Dzięki czemuś takiemu naprawdę można pogłębić swoją wiarę.
Jestem szczęśliwa, że udało się zorganizować tę Drogę. To niełatwe. Ale przy ogromie zapału, jaki posiada nasz proboszcz - wszystko jest możliwe. Przysięgam! Dawno nie spotkałam kogoś, kto prawie każde słowo przeradzałby w rzeczywisty czyn. "Bez zbędnego pier*olenia - jesteś albo cię nie ma". I on jest zawsze. Zawsze, gdy parafianie tego potrzebują, gdy potrzebuje go Pan Jezus, gdy potrzebuje go jakieś wydarzenie, które zrodziło się w głowie, ale jeszcze nie wie, jak z niej wyjść i ukazać się w konkretnej sytuacji. Dobrze jest mieć kogoś takiego obok siebie. Taka postawa wzbudza wielkie zaufanie. A zaufanie dziś jest piękną cnotą, którą należy pielęgnować.
Dziękuję także mojemu byłemu nauczycielowi za to, że ma zaufanie wobec mojej osoby i moich przyjaciół z poprzedniej klasy. To bardzo budujące. Prośba - odpowiedź. Jesteśmy na każde zawołanie, staramy się. To uintensywnia relację. Niesamowicie miłe uczucie, gdy możesz do tych ludzi wrócić i cię nie odtrącą, bo nie zapomnieli o tych wszystkich chwilach sprzed miesięcy/lat. 
Wszystkim, którzy jak ja spięli swoje nogi oraz umysły i wytrwali. Jesteście wielcy. Nasz Wspomożyciel jest wielki. Czuwał nad nami wczoraj. Ufam.

"Ja muszę nieść krzyż, słuchaj
Nie mamy czasu by bawić się tutaj na ziemi, kostucha
Idzie po trupach i nie ma zamiaru Cię słuchać
Kiedy do życia zapuka"

Miejmy w sobie odwagę, by iść Drogą Chrystusa... Drogą od wspaniałości, przez mękę, aż po Zmartwychwstanie - największą nadzieję! Kocham takie życie.

Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 17 marca 2017

Odwagi!

"Spontaniczność jest bardziej satysfakcjonująca niż skrupulatnie zaplanowane życie."

"[...] Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie."

Dzień dobry! 

Ten tydzień był taki wspaniały... no bo, właśnie - spontaniczny. Bardzo! 

Wyobraźcie sobie, że przez ostatnie pięć dni szlifowałam swój marny język angielski ze względu na to, że akurat u mojej bliskiej koleżanki była dziewczyna z wymiany. Rozumiecie to? Nareszcie miałam okazję. Co prawda przy jej koleżance była to bardzo okrojona rozmowa. Pytanie - odpowiedź. Tłumaczyła to zmęczeniem. Nieważne. A dzisiaj? Aż brakuje mi słów... Usiadłam z inną dziewczyną z wymiany i rozmawiałyśmy dosłownie o wszystkim. Było dość skomplikowanie zacząć, bo obie byłyśmy na poziomie podstawowym (choć i tak czułam, że jest sto razy lepsza ode mnie), ostatecznie jednak cały kontekst rozmowy wzbudził we mnie same pozytywne emocje. Poważnie! Powiedziała, że mamy naprawdę piękne drogi, budynki, kościoły. Mówiła, że wierzy w Boga i jest On dla niej nadzieją. Nawet nie wiecie jak cholernie mnie to podniosło na duchu! W życiu bym nie pomyślała, że zdołam porozmawiać z drugą osobą w innym języku i to jeszcze na tak fascynujące tematy. Jestem z siebie po prostu dumna. Czasami można, prawda? 

I to jest w życiu ważne... By przełamać barierę ogromnego lęku. One były tak niezwykle wyrozumiałe! To bardzo, bardzo miłe, gdy ktoś wie, że jest ci ciężko mówić, ponieważ umiesz język tylko na poziomie biernym i dotychczas nie miałeś możliwości konwersacji z osobą spoza Polski, a mimo wszystko spokojnie czeka aż poukładasz sobie w głowie, co chcesz powiedzieć i w końcu to mówisz, a ona cię rozumie. Przy najbliższej okazji jadę pochwalić się tym z moją nauczycielką z poprzedniej szkoły. Przecież to wszystko co pisała na temat moich umiejętności operowania językiem angielskim... i nagle, ot tak, przełożyły się te piękne słowa na autentyczną konfrontację z człowiekiem spoza granic naszego kraju. Myślę, że to niezwykle ujmujące, gdy ktoś w pewnym momencie mówi ci: przyczyniłaś/eś się do tego, że dziś jest jak jest i daję radę! Dziękuję.
Nie wiem, cóż jeszcze mogę wam napisać... 
Nie bójcie się. Miejcie w sobie ducha spontaniczności i pokłady odwagi, która sama z siebie wychodzi na wierzch, gdy tylko bardzo mocno jej pragniemy. Dacie radę. Piszę to ja i wiem, że sama dam, bo na każdym kroku powtarza to nasza polonistka oraz Mistrz nad mistrzami w Piśmie Świętym. 


A o. Kramer wydał książkę! Nareszcie. W przyszłym tygodniu przyjdzie. Czuję,
że to będzie wspaniała lektura. Dam znać.


"Gdy odnajdziesz w sobie strumień
Życiodajnej wody
On ożywi bursztynowy kwiat
Gdy pokochasz siebie
To odkryjesz własne piękno
Raz na zawsze się przestaniesz bać
Gdy odnajdziesz drogę do energii która w tobie 
Eksploduje Każdy boski dar
Odrzuć raz na zawsze trwogę
Powiedz: Potrafię, ja mogę!
Zacząć żyć już najwyższy czas"
Odwagi! 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 10 marca 2017

Krok po kroku.

"[...] Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa 
w górę w Chrystusie Jezusie."

"W życiu najtrudniejsze jest odkrywanie swojej tożsamości. Czy ta whisky rzeczywiście ci smakowała, czy może tak ci się wydawało, bo smakowała twoim kolegom? Czy kupiłeś ten telefon dla siebie, czy żeby pokazać, że cię stać? Czy słuchasz tej muzyki dlatego, że ci się podoba, czy dlatego,
że słuchają jej twoi znajomi, a ty boisz się przyznać, żeby cię nie wyśmiali? 
Co jest naprawdę twoje? Z takich drobnych rzeczy układa się nasza tożsamość. Kiedy wiesz, co naprawdę lubisz, trochę bardziej wiesz,
 kim jesteś. Ludzie mają z tym problem."


Serwus!

Znowu ten błąd... zaczęłam pisać w poniedziałek, ale wszystko usunęłam i zaczynam dopiero dzisiaj. Dużo pracy w szkole. Naprawdę sporo. Nie dość,
że mnóstwo roboty jest przy bieżących lekcjach, to jeszcze cały czas nadrabiam wszystko to, co nie udało mi się w pierwszym semestrze.

Tegoroczne Dni Skupienia były nie lada wyzwaniem. W ubiegłym roku było nas tylko dwanaścioro, a w poprzedni weekend ponad trzydzieścioro. Jest różnica, prawda? I była ona widoczna także w podejściu do owych dni, które miały być przeżyte w ciszy, spokoju, w oderwaniu od rzeczywistości... Poniekąd oderwaniem dla nich były, ale zachować się czasami nie potrafili. Nie szkodzi. Ludzie się zmieniają. Co roku mam wrażenie, że jest coraz gorzej z tym "ogarnięciem",
gdzie można szaleć, a gdzie należy po prostu zamknąć pysk i spróbować zrobić coś ponad szmer, szum, wrzask. Rozumiecie. Nie mam, broń Boże, na celu urażenia nikogo, bo to były wspaniałe chwile, ale chcę wam coś pokazać. Chcę, byście sami nad tego typu kwestiami pomyśleli. Bo to chyba ważne. By znaleźć dla Niego czas... czas umiarkowanej samokontroli nad tym wszechogarniającym nas wszystkich chaosem.
Cieszę się, że po raz kolejny nam się udało stworzyć taki projekt. Projekt, który nazywam bardzo prosto - szczęście. Autentyczna radość na twarzach każdego. Choćby w jednym, krótkim momencie tego wyjazdu.

Dużo rozmowy z Panem Jezusem, wiele naprawdę miłych konwersacji z naszym katechetą, wspaniałe kazania. Dzięki takim chwilom czuję, że żyję.
Nie obeszło się bez wstawania o pierwszej w nocy i wyjadania z kuchni (niejednej!) płatków, pasty jajecznej...

Co do tych słów, które są na początku wpisu... 
Nie bójcie się zostawić za sobą spraw, których i tak już w żaden sposób nie naprawicie, nie załatwicie w inny sposób.
Przypominam sobie tę cholerną tęsknotę, która zawładnęła mną zaraz po rozpoczęciu nowego roku szkolnego. Nie mogłam szybko i bezboleśnie (chodzi o psychiczny ból) zasnąć. Wstawałam, płakałam kilka minut, a później zasypiałam z wycieńczenia. A dzisiaj kładę się do łóżka, zamykam oczy i w mojej głowie jest pustka. Już nie tęsknię (a przynajmniej na tyle mocno, by ów tęsknota miała na moje życie większy, negatywny, wpływ). Nawet zapomniałam jaki głos mają niektóre osoby, ich sposób bycia... Nie czuję z tego powodu dumy, gdzie tam! Czuję pewnego rodzaju ulgę. Bo było mi bardzo ciężko przebrnąć przez te miesiące, w których nie widziałam ludzi, którzy dawali mi motywacje do wstania i życia. Już jest lepiej. Już jest dobrze.
Musiałam dziś coś załatwić w Gnieźnie i akurat, jak na złość, zaczęło padać. Doszłam gdzie dojść miałam, odebrałam prezent, który jutro (po tygodniu po urodzinach) podaruję Agacie. 
No i gdzie można schować się przed deszczem? W kościele, proszę państwa...
w kościele! Przysięgam, to niesamowite miejsce. Chwila refleksji, powalająca cisza, modląca się pani i kilku przechodniów, którzy weszli tylko, by uklęknąć i powiedzieć co im leży na sercu. I tyle... Aż tyle.

Bazgroły niemiłosierne, ale bardzo mi zależało, by coś wreszcie wystukać,
a jestem naprawdę zmęczona. Wybaczcie. 


~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 2 marca 2017

Jesteśmy prochem.

"O wiele milej ci się robi, gdy usłyszysz od kogoś: <Szkoda, że ciebie z nami nie było>>, zamiast: <<Żałuj, że nie byłaś>>."

"Bo przy Tobie (i dopiero przy Tobie, i tylko przy Tobie) miłość zaczęła mi dostarczać takich właśnie chwil dosłownego, wariackiego szczęścia."

Cześć!

16:00
Pamiętam, że w zeszłym roku to był ten czas, kiedy przygotowywałam się do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Bardzo mocno szukałam idealnej drogi do Boga, bo zależało mi, by czuł, że jestem w tej relacji jak najbardziej szczera, bez żadnego przymusu ze strony bliskich, katechety, księdza. Rozumiecie. Czas Wielkiego Postu był dla mnie nie lada wyzwaniem, bo człowiek to taka istotka, która potrzebuje konkretnego momentu, dzięki któremu - i podczas którego - będzie miał szansę autentycznej zmiany swojej osoby czy może nawet sposobu życia. Czterdzieści dni to sporo na przeróżne wyrzeczenia albo na poprawienie jakichś swoich umiejętności czy na zrobienie czegoś nowego.

W tym roku chyba poświęcę te dni na tworzenie. Naprawdę chciałabym się skupić na zrobieniu czegoś, co może nawet nigdy nie zazna światła dziennego, ale to już jest krok na przód, a jeśli faktycznie coś z tego porządnego wyjdzie... tym bardziej będę szczęśliwa. I może ci, do których kiedyś to dotrze, również będą.

I o to proszę was... o to, o czym przypomniał wczoraj Święty Mateusz w Ewangelii... byśmy wystrzegali się wykonywania dobrych uczynków na pokaz. Błagam, nie bądźmy obłudnikami, hipokrytami, świniami wobec samego Boga!
On szanuje każdego, wybacza nawet największym grzesznikom, ale mieć w sobie pokorę - cholera, to jest ogromna cnota! I bardzo mi zależy, byście te dni poświęcili na uspokojenie swego serca i umysłu. Skupcie się na tym, na czym wam zależy. Wyrzućcie z siebie złe myśli. Róbcie jak najwięcej możecie dla swych bliźnich, ale jednocześnie nic przy tym nie mówcie, a odwdzięczą się wam i ci, którym pomogliście, jak i nasz największy wspomożyciel - Jezus Chrystus. Tylko trzeba Mu zaufać i mieć w sobie totalnie bezgraniczną wiarę w Jego moc.

18:47
Wyobraźcie sobie, że od wtorku regularnie się modlę w świątyni. Naprawdę.
We wtorek miałam Mszę za śp. Babcię, ale trafiłam akurat na znajomego księdza
i Eucharystia powaliła mnie na kolana. Kocham takie sytuacje. Kocham. Wczoraj Środa Popielcowa, więc oczywistym jest, że się w kościele znalazłam. A dzisiaj,
tj. dosłownie pół godziny temu, trafiłam na Mszę, na posiedzeniu której zostałam ze względu na chęć spowiedzi, ale się nie udało... siedział ksiądz w konfesjonale, jednak wolałam tego, który odprawiał nabożeństwo. No to poszłam później do niego, był taki miły, ale niestety nie miał czasu. Powiedział, że mogę do niego zadzwonić, bo numer jest na stronie parafii i zawsze można się umówić przed jakąś Mszą. Skorzystam, ale akurat nie teraz, bo jutro wyjeżdżam. Szkoda, szkoda. Mam nadzieję, że jutro mi się uda w Mogilnie. Przed Drogą Krzyżową. Nie wiem. Ufam. 


Mam nadzieję, że wrażenia po weekendowym skupieniu będą równie pozytywne jak w ubiegłorocznym spotkaniu oko w oko z Panem Jezusem.

https://www.youtube.com/watch?v=orZo6JesM_E - podczas tej pieśni starsza pani siedząca obok mnie się popłakała. I ja byłam gdzieś w głębi siebie mocno wzruszona, bo to jest taki tekst, który mówi o miłości Jezusa i poświęceniu,
a także naszym zaniedbaniu ręki, którą w naszą stronę wyciągnął.

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 24 lutego 2017

Pax et bonum.

"[...] Dobra jest sól; lecz jeśli sól smak swój utraci, czymże ją przyprawicie? Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą."

"Chodzę i robię fotografie oczami, chodzę i nic nie robię, pałętam się, tęsknię. Ból zęba i ból serca jednocześnie."

Dzień dobry.

To był całkiem znośny tydzień, ale troszkę bardziej męczący niż poprzedni. 

Wyobraźcie sobie, że spotykacie swojego nauczyciela po ponad półrocznym niewidzeniu i oboje się uśmiechacie mówiąc: dzień dobry! Poważnie, takie sytuacje wywołują u mnie nieopanowaną euforię, bo ci ludzie byli niesamowici.
A takich, którzy gdzieś tam cały czas cię wspierają (co prawda tylko internetowo) tym bardziej człowiek ma w swojej głowie od czasu do czasu. A piszę o tym, ponieważ chciałabym, żebyście i wy mieli takie osoby na widok których uśmiech nie schodzi wam z twarzy i jesteście dumni, że mieliście z nimi do czynienia. 
A w drodze powrotnej z zakupów takie cuda na niebie. Zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem, gdy widzę coś takiego. Po pierwsze dlatego, że to niewiarygodne, co potrafi stworzyć natura, a z drugiej strony dlatego, iż nie mogę się takim widokom nadziwić. I naprawdę, uwierzcie, że to czasem aż oszałamiające, jak bardzo podekscytowana jestem patrząc na tego typu obrazy. Dziękuję Bogu, że mam możliwość oglądania tego wspaniałego świata i tego wszystkiego, co ma w swej ofercie.

Myślę sobie o tym dzisiejszym pierwszym czytaniu... (Syr 6, 5-17) "[...] Wierny przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł. Za wiernego przyjaciela nie ma odpłaty ani równej wagi za wielką jego wartość. [...]" Poważnie! Dlatego, że na każdym kroku doświadczam bardzo istotnych lekcji życia z ludźmi, którzy mnie otaczają, którzy są blisko. I powiem wam, że kiedy sam tata zauważa, że jest taka osoba, której zwierzam się ze wszystkiego i to w dodatku jako pierwszej, to chyba coś jest na rzeczy i można nazwać to przyjaźnią. Nie mamy siebie na co dzień, ale w kryzysowych momentach zawsze i wyjątkowo głęboka jest ta relacja. To znaczy, że jest stuprocentowe zaufanie i pewność co do wartości tej osoby. Dobrze jest mieć kogoś takiego. To rzadkość, bo dwulicowość się szerzy, ale jednak, mimo wszystko.... są takie perełki, trzeba tylko mieć to niesamowite szczęście i akurat na taką trafić, i czuć, że ta znajomość, a po latach przeróżnych momentów (lepszych i gorszych) przerodzona w przyjaźń ma sens. 
https://www.youtube.com/watch?v=1RyjqHE_UkU

Niedawno na ten utwór trafiłam i cholernie się wzruszyłam. Słuchałam go mając dziewięć/dziesięć lat i już miałam ciary, spore emocje na mnie wywarł, po tylu latach... żadnej zmiany w odbiorze. Coś niezwykłego.

Nakręciłam się na przeniesienie do grupy zaawansowanej z języka niemieckiego. Kurczę, zależy mi! Mam nadzieję, że coś w tym kierunku uda się zdziałać. Matura z niemieckiego... co ja wymyśliłam. 

Miłych ostatnich dni zabawy przed postem! 

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 18 lutego 2017

Prawda leży pośrodku.

"I to jest chyba to, co tak bardzo uzależnia mnie od niego. To uczucie, że nie można przeżyć bez niego czegoś "równie dobrego" albo czegoś "lepszego". Po prostu nie można."

"Prawdziwa wiara to nie modlitwa bez końca. To ufność, że Bóg usłyszał cię za pierwszym razem."

Hej! 

Jestem już, jestem. Zabierałam się i zabierałam, by cokolwiek dla was wystukać. Byłam totalnie napalona, bo to był cholernie dobry tydzień. Naprawdę bardzo pozytywne dni. I oczywiście piszę dopiero dzisiaj, bo... właściwie nie wiem, dlaczego tak jest. Coś nam świta w głowie, chcemy to zrobić, a i tak ostatecznie nie jest tak, jakby chciała tego nasza podświadomość, że się tak wyrażę. Nie ważne. 

Wiecie co? Wczoraj była wywiadówka i generalnie, gdyby nie te przedmioty z których mi nie poszło, to moja średnia na półrocze nie byłaby aż tak zła! I wciąż nie jest tragiczna, ale też nie jest na tyle "w porządku", by o niej gdziekolwiek napisać, więc pominę tę kwestię. Agata, mój dobry ziomek (naprawdę niesamowity człowiek, ostatnimi czasy to ona jest tą, która podbudowuje mnie do zrobienia wielu rzeczy), powiedziała (i właściwie ciągle powtarza), że nikt mnie w przyszłości nie zapyta o średnią. Zapytają o maturę, to fakt, jeśli chcę iść na studia, ale o to jakie miałam oceny? W życiu! Kogo by to obchodziło? Liczy się to, co tak naprawdę umiesz bez stresu ocenowego (nie ma takiego słowa, ale wiecie... jest stres pourazowy, to niech będzie i OCENOWY, taka zmora dzieci i młodzieży). Nie jestem mistrzem w matematyce, ale uwierzcie na to moje nic niewarte słowo, że na korepetycjach liczę zadania na naprawdę całkiem przyzwoitym poziomie, aż sama jestem niekiedy zdziwiona, gdy mój nauczyciel mnie chwali.
A później przychodzi sprawdzian/kartkówka i nagle pustka. Bo człowiek ma w głowie świadomość, że nie pisze tego bezinteresownie, tylko musi dostać ocenę do dziennika. Głęboko wierzę w to, że przed egzaminem dojrzałości stres mnie jakoś specjalnie nie zje i wyliczę zadania na te trzydzieści procent. Więcej mi nie trzeba. Natomiast polski... polski... och! Tutaj ambicje nieco wyższe i właśnie o nich chcę teraz.

"Natalio, potrafisz pisać pięknie i mądrze, a to ogromny dar. Jesteś przekonywująca w swej argumentacji, musisz jednak pamiętać o obowiązku odwoływania się do konkretnych tekstów kultury."

Serio... wyobraźcie sobie moją minę, gdy to przeczytałam. Pierwsza rozprawka, pierwsza styczność naszej polonistki z moim stylem pisania i od razu coś tak niewiarygodnie miłego! Kurczę, dzięki takim słowom wiem, że to ma sens, choć często trudno mi uwierzyć, że ktoś taki jak ja może robić coś, co się innym podoba, co jest "piękne i mądre". Wzruszające. Doprawdy. Ale nie mogę spocząć na laurach, mimo iż jest to bardzo wygodne.
Wczoraj pani dała mi po lekcji informacje na temat konkursu... Ona wierzy, że te moje bazgroły mają jakiekolwiek szanse, ale ja nie bardzo i jest mi trudno się przełamać i wysłać tę amatorkę do oceny. Ten lęk jest bardzo frustrujący. 














A oto sekta zwana syrenami... żartuję, dobre z nas dziewczyny, tak myślę. Podobno znajomości ze szkoły średniej są znajomościami naprawdę wyjątkowymi i takimi "do końca życia". Ufam, że i w naszym przypadku tak będzie. Wszystko idzie ku dobremu. 

To był fantastyczny spacer. Wiecie doskonale, że lubię wychodzenie poza szereg, robienie czegoś innego niż wszyscy, chociażby raz na jakiś czas, nawet bardzo odległy czas. Ale takie sytuacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie jest aż tak źle, że zawsze można umilić sobie dzień. Takimi prostymi czynnościami jak przechadzka po skrawku Wrześni. 





















Tak na koniec trochę o wczorajszej "pogadance" na temat narkotyków. A raczej tego, jak potrafią w ludzkim umyśle pogrzebać wszelkie chęci do zrobienia czegoś poza wzięciem danej substancji odurzającej. Co ciekawe... to nie był wykład jakiejś psycholog czy pedagog, tylko nauczyciela, który miał z tym syfem styczność i są też przy mnie konkretne osoby, które autentycznie przez jakiś czas siedziały w tym gównie. Inaczej tego nie można nazwać. Dobrze, że im się w głowach poprzestawiało i wyszły na prostą. Nie każdemu się to udało. I o takich przypadkach rozmawialiśmy. Szkoda... szkoda, że są w życiu niektórych sytuacje na tyle ich przerastające, że jedynym wyjściem jest chęć sięgnięcia po chwilową dawkę pozytywnej energii, a po dziesiątej dawce już nic nie cieszy, bierzesz, bo musisz. Nigdy nie skorzystam. 


"And when I'm gone, just carry on, don't mourn
Rejoice every time you hear the sound of my voice
Just know that I'm looking down on you smiling
And I didn't feel a thing, so baby don't feel no pain
Just smile back"

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 10 lutego 2017

... i to by było na tyle.

"Ja chcę niewiele - Ciebie i zieleń. I żeby sercu było bezpiecznie."

"Było mi obojętnie i bardzo pusto - tak musi być w oku cyklonu. Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu."

Czołem!

https://www.youtube.com/watch?v=xZahM5Hzt0U - wiecie, co możecie zrobić.

Zwiastun mnie zaciekawił. Rodzinka jak to rodzinka - pełna miłości i sprzeczności. Ale jednak urzekło mnie w nim coś więcej. Zaczęłam szukać informacji na temat Beksińskich i udało się! Autentyczne nagrania (podrzucę wam pod koniec), audycje radiowe Tomka Beksińskiego. 

Dziesięć nominacji do Orłów 2017... nie dziwię się. To naprawdę ciekawy obraz. Bardzo poważne rozmowy, smutne momenty przeplatane z dosyć dziwnym (aczkolwiek wciąż ujmującym i sprawiającym, że jednak się człowiek uśmiecha) poczuciem humoru. Łza też zakręciła się w oku. Kilkukrotnie. Film o niezwykle zwykłym życiu, a jednak... 

"Tu leżą Beksińscy. Pocałujcie ich wszystkich w dupę."

Grę aktorską Dawida Ogrodnika znam z wielu filmów ("Jesteś Bogiem", "Chce się żyć" - najniższy ukłon, jaki tylko byłabym w stanie przekazać w stronę tego aktora za tę rolę...) No i teraz "Ostatnia Rodzina". Proszę państwa, ja dopiero ich poznałam, nie wiem jaki naprawdę był Tomek (podobno cholernie inteligentny, nieco wycofany, a jednocześnie niezwykle charyzmatyczny, dowodzą tego jego audycje), ale rola Dawida, kurczę, odebrałam tą postać bardzo pozytywnie, bo kunszt aktorski jest na najwyższym poziomie i to było serio naprawdę dobre. 
Mimo wszystko Andrzej Seweryn powalił mnie na kolana. Doprawdy, do bólu wzruszająca postać. Nie kojarzyłam go z żadnego, innego filmu, więc miłe zaskoczenie. Poza tym... znakomicie (przy tym bardzo realistycznie) ukazał duszę artystyczną Zdzisława Beksińskiego. 

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że wielokrotnie zetknęłam się z twórczością pana Zdzisława. Poważnie! Przecież "Pełzająca śmierć" jest chyba jednym z najbardziej znanych obrazów. Czyż nie? Gdzieś mi się te dzieła przewinęły, a wczoraj byłam na filmie o nim... o NICH - "niezwykle zwykłej rodzinie, a jednak..." Zaskakujące życie. 

























Odwiedziłam dziś Skorzęcin. Ładnie tam o tej porze roku. Żywej duży nie było.
No pomijając mnie, tatę i bodajże trzech panów do których zawoziliśmy towar. Natomiast cisza nad brzegiem zamarzniętego jeziora - fantastyczna, kojąca... Ach! Coś nie z tej ziemi. To znaczy z tej ziemi, ale czasami są rzeczy, których nie rozumiem... dzięki ich cudowności. Niepojęta musiała być moc i miłość Tego, który - jak ufam - stworzył taki świat. Najlepszy świat. 

Przypomina mi się, że Tomek Beksiński (przynajmniej w filmie) podjął się dwóch prób samobójczych... za trzecim razem mu wyszło i sam ojciec rzekł: Gratuluję spokojnym głosem. Ale te rozmowy o tym, dlaczego tak bardzo chce umrzeć... Cholera, poruszające. Dotknęły mojej głębi. A to ważne, bo pomyślałam o tym,
co czują moi najbliżsi, gdy tak często zrzędzę na życie. 





























Mówię wam, możecie absolutnie nie wiedzieć, kim oni byli, ale ten krótki filmik jest urzekający. 

https://www.youtube.com/watch?v=VJ_OetMwdPs - a jaką człowiek poznaje muzykę dzięki takim seansom!

~~Zbuntowany Anioł