sobota, 7 marca 2020

Terapia - przyjaźń za pieniądze?

"Przejmuj się całkiem tym uczuciem błogim,
A gdy cię ono napełni radością,
Nazwij je wtedy jak zechcesz: miłością,
Nadzieją, wiarą, sercem, szczęściem, Bogiem!"

Serwus!

Odpoczęłam, tak jak tego pragnęłam, jednakże świadomość materiału, który czeka na mnie w tym semestrze jest dość przytłaczająca. 

Skończyłam czytać Fausta Goethego (z tejże książki pochodzi początkowy cytat), aktualnie żyję historią przedstawioną w Wichrowych Wzgórzach Emily Brontë,
a gdy już zobaczę ostatnie zdanie, będę musiała sięgnąć po Panią Bovary (Gustave Flaubert). A po niej po kolejną i... jeszcze kilka następnych. 

Tak więc... Dopiero teraz czuję się w pełni prawdziwą studentką humanistyki, która każdą wolną chwilę spędza z nosem w książkach. Ale książkach dobrych, tak zwanych klasykach, które choć nie zawsze są spełnieniem moich czytelniczych marzeń... udaje mi się je doczytywać do końca i czuć ogromną satysfakcję, że nie ignoruję tego odgórnego przymusu, już nie opieram się wyłącznie na streszczeniach czy kilku słowach o fabule usłyszanych od znajomych z roku, ale autentycznie poświęcam całą siebie, by coraz bardziej poszerzać swoje słownictwo, poruszać wyobraźnię, a przede wszystkim nie marnować czasu na siedzeniu i pustym gapieniu się w ścianę czy przeglądaniu Facebooka (który i tak coraz bardziej mnie nudzi, a wiadomości, które do mnie z niego docierają wręcz potrafią wprawić mnie w nie lada frustrację). Do leżenia i nicnierobienia za chwilę wrócę.

Bywają momenty, kiedy myślę, że się nie nadaję. Dochodzi do mnie, jak bardzo boję się być kimś, kto ma się zdobytą wiedzą dzielić, jednak pocieszam się tak: Nie robię tego wszystkiego będąc stricte ukierunkowaną w stronę nauczycielstwa. Robię to z pewnością dla własnej satysfakcji i świadomości, jak wiele piękna jeszcze na mnie czeka i jak spokojnie mogę je z niezwykle ciekawymi ludźmi odkrywać na tych studiach. Dlatego jeśli po tych raptem piętnastu godzinach praktyk sparaliżuje mnie wizja bycia "po drugiej stronie" w szkolnych murach... Nie zrezygnuję, dalej będę czytała stosy książek, poszerzała wiedzę w zakresie filozofii czy psychologii, bo jeśli coś nas naprawdę mocno w życiu ujmuje, to warto się tego chwycić i trwać przy tym, by móc wstawać rano i być szczęśliwym właśnie w takim, a nie innym miejscu.
Wracając do bezczynnego leżenia... Niedawno skończyłam oficjalnie terapię. To chyba najdłuższa przygoda związana z tym tematem w jakiej przyszło mi uczestniczyć. Na pewno w lekko ponad pół roku nie da się zmienić wszystkiego, co człowiekowi w życiu zawadza, naprawić nieraz cholernie niewybaczalnych błędów, bo... właściwie nie od tego jest gabinet terapeutyczny.

Z pewnością te wizyty dały mi możliwość lepszego poznania swoich utrwalonych negatywnych schematów i dzięki temu poznaniu byłam w stanie popracować nad tym, by nauczyć się bardziej konstruktywnych metod, np. panowania nad złością czy nie wpadania w depresyjne stany, a nawet jeśli podwinie się noga, nie bać się pójść do lekarza (który jest zresztą najcudowniejszym lekarzem, z jakim miałam przyjemność kiedykolwiek współpracować) oraz nie wstydzić się tego, że czasem bywa źle, żeby nie powiedzieć, iż wręcz chujowo.

Wiecie, to nie jest tak, że jakieś zaburzenie czy choroba wraz z ostatnią wizytą w gabinecie magicznie minie, odejdzie w niepamięć, już nigdy choćby na moment do nas nie zawita. Ale dzięki naszemu wielomiesięcznemu, a nieraz i wieloletniemu wysiłkowi, jaki musieliśmy włożyć w proces terapeutyczny na pewno objawy mogą już tak nie uprzykrzać życia. Są różne nurty psychoterapii, ale jedno jest pewne: to nie jest przyjaźń za pieniądze. To ciężka praca, zadania domowe, zagłębianie się w najmroczniejsze zakamarki przeszłości czy obecnych rozterek uniemożliwiających nawet najprostsze funkcjonowanie. I jeśli tylko czujecie, że życie nie daje wam tego, czego byście od niego oczekiwali (a terapia pomaga w zdrowym dążeniu do spełnienia tychże oczekiwań), to umówcie się do psychoterapeuty. Czy to prywatnie (jeśli macie finansowe możliwości, bo to droga, ale warta swej ceny inwestycja), czy poprzez lekarza rodzinnego, który daje wam skierowanie, idziecie wtedy do wybranej przychodni i czekacie na wolny termin.
Z tymi terminami oczywiście bywa różnie. Ja czekałam tydzień, niektórzy czekają miesiącami, ale przysięgam na Boga... WARTO!

Ogarnęła mnie przedziwna obawa przed napisaniem tutaj czegokolwiek, gdy profesor od poetyki oddał i szczegółowo omówił nasze pierwsze prace naukowe. Cieszę się, że to kolejna osoba, która docenia moją "lekkość pisania" jak to w obszernym komentarzu na ostatniej stronie ujął, ale jednocześnie czuję jak wiele jeszcze przede mną ćwiczenia nad warsztatem pisarskim, by w ogóle móc myśleć o tworzeniu czegoś bardziej profesjonalnego niż tutejsze luźne wywody.

Do miłego!

Zbuntowany Anioł