sobota, 25 czerwca 2016

Ostatnie słowo.

"Nie umiem, nienawidzę się rozstawać.
Z nikim i z niczym, co niechcący pokochałem."

"Myślę, że będę tęsknić za Tobą już zawsze.
Tak jak gwiazdy tęsknią za słońcem o poranku."

Dzień dobry. 

Muszę przeboleć jeszcze łzy, które płyną teraz, gdy to wszystko staram się uporządkować i ładnie wam wytłumaczyć. No i kiedy oglądam zdjęcia. Po prostu nie mogę wyjść z podziwu. Jak to cudownie wyszło.

24.06 
No i nadszedł koniec. Koniec czegoś najlepszego. Naprawdę. To był cholernie trudny rok. Nie jestem w stanie zliczyć, jak często wracałam ze szkoły, kładłam się do łóżka i płakałam. Bo było ciężko. Niezmiernie ciężko. Ale to, że w tym roku coś się między nami zepsuło, nie oznacza, że przez te wszystkie lata nie stworzyliśmy czegoś najpiękniejszego. 

Już przy rozdaniu świadectw słona ciecz wyszła na wierzch. Nie mogłam się powstrzymać. To był TEN znaczący moment, który dał mi świadomość, że to już naprawdę koniec. Nie ma odwrotu. Ale to nic. Trzeba było zacisnąć zęby, usiąść na swoim miejscu i apel trwał dalej... życie trwa dalej. 






Było mi troszkę przykro, gdy widziałam, jak wiele osób wychodziło na środek, by otrzymać wielkie nagrody. Nagle i mnie wyczytano... statuetka z napisem: "Wyjątkowy uczeń" - ogromne wyróżnienie. A ja tylko zrobiłam to, co do mnie chyba należało. Wygrałam zawody. Dzięki pasji. Byłam taka szczęśliwa! I widziałam uśmiech na twarzy mojego autorytetu... magia.



Puchary, medale, dyplomy, przeróżne wynagrodzenia i w końcu nadszedł moment, kiedy wicedyrektor wyczytał moje nazwisko i rzekł, że chcę powiedzieć kilka słów. Serdecznie podziękowałam za tą możliwość. I dziękowałam wszystkim, którzy przyczynili się do mojego wzrostu, do tego, że jestem dziś takim, a nie innym człowiekiem. Pozwoliłam sobie przytoczyć słowa pewnej nauczycielki, która powiedziała mi kiedyś: "Szóstki szóstkami, Natalia, ale mi zależy, by z tej szkoły wyszli dobrzy ludzie. Nie tyle dobrzy uczniowie, co dobrzy ludzie." Oczywiście ze stresu nie udało mi się zacytować tego tak dokładnie, ale każdy wiedział o co chodzi. I ta konkretna pani też wiedziała. Wzruszyła się. Dosłownie. Duma mnie rozpiera. Tak się cieszę... gromkie brawa i każdy mówił: "Natalia. To było bardzo odważne. Gratuluję." O kurczę... czy ja wiem, czy takie odważne... po prostu powiedziałam, co czuję. A czuję się najlepiej. Nigdy nie zapomnę o tej szkole. Nigdy. Na parkingu "złapał" mnie pan Jan Kulpiński - przewodniczący Rady Miasta i Gminy Czerniejewo. Zapytał, gdzie są moi rodzice. Poprosiłam tatę... pan Jan objął mnie i powiedział do taty: "Wie pan, że ma pan wspaniałą córkę?" Tata nieskromnie odrzekł, że jak najbardziej zdaje sobie z tego sprawę. Mówił, iż niewielu rówieśników odważyłoby się wyjść na środek i powiedzieć coś tak pięknego. Znowu nie mogłam przestać płakać. Ale to było takie niesamowite... nie musiał podchodzić. Dziękować. Mówić tych miłych słów. A jednak. Wielka chwila.


To był najwspanialszy okres mojego życia. Tyle wspomnień... tyle łez... uśmiechu... czy może być coś piękniejszego od DUMY z możliwości wychowywania się w tak cudownym miejscu?

Myślę, że przeczytają to osoby ze szkoły… prawdopodobnie jest to ostatni raz, gdy za coś im podziękuję. Bo we wrześniu już nie będzie opisywania tego, co dzieje się na „starych śmieciach”.
Więc… dziękuję, że we mnie wierzyliście. Do samego końca. Za to, że zawsze… zawsze mieliście otwarte ramiona i czas, by mi pomóc. W trudnych sytuacjach, a nawet w ustaleniu, co robić dalej w pozytywnych sprawach, bo czasem, gdy człowiek jest cholernie szczęśliwy – umysł niekoniecznie racjonalnie funkcjonuje. Dziękuję, że razem stworzyliśmy coś tak niezwykłego. RAZEM. To bardzo ważne. Nauczyciele i klasa. Najlepsi ludzie pod słońcem. Dziękuję, że byliście. I wciąż jesteście.

 25.06
Muszę się pozbierać. Nie mogę przesiedzieć całych wakacji z myślą o tym, że już się nie spotkam z niektórymi osobami. Taki jest bieg zdarzeń. Tęsknota rozrywa serce, ale trzeba dać radę. Bal był niesamowity. Naprawdę. Boli mnie wszystko… ale, cholera, było warto! Przetańczyłam prawie całą noc. Poważnie. To podobało mi się najbardziej. Nie było podpierania ścian – zawsze znalazł się ktoś, kto chciał powyginać ciało. I znowu łzy smutku, a jednocześnie wzruszenia na końcu… to były wspaniałe lata. Nikt, nigdy nie zabierze mi świadomości tak pięknych chwil. Ile sprzeczek... ile kłótni było przed tą zabawą, a na końcu płakaliśmy, bo to było coś znakomitego. Każdy wyglądał jak z bajki. To była... i wciąż jest nasza bajka. Opowieść. Nasze życie. Wspólnie wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Jesteście cudowni. 

Dziękuję Bogu, że wybrał właśnie mnie i postawił w takim miejscu. Przeogromna wdzięczność! 




Zdjęcia są jakie są, ale w nas były TAKIE emocje i nie każdy moment trzeba uwieczniać. Nasze głowy to najbardziej genialny aparat. Pamiętajcie. 

Kocham to życie. I kocham was. Całą sobą. 

Do zobaczenia.

Autorką wszystkich zdjęć z apelu jest Weronika Matuszewska. 

~~Zbuntowany Anioł

środa, 22 czerwca 2016

Do rzeczy.

"Nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Naprawdę.
 Nie ma już powrotu. Czujesz to. I próbujesz zapamiętać, w którym momencie to wszystko się zaczęło.
I odkrywasz, że zaczęło się wcześniej niż myślisz. Długo wcześniej.
I to w tej chwili zdajesz sobie sprawę, że to wszystko zdarzyło się tylko raz.
I nieważne jak bardzo się starasz, nigdy nie poczujesz się taki sam.
 Nie będziesz już nigdy czuć się jak trzy metry nad niebem..."

Cześć wszystkim. 

Próbuję zebrać myśli. Nie wiem od czego zacząć. Prawie dokładnie rok temu (21.06) zdałam ostatni egzamin. Pozytywne emocje wobec gitary i organów pozostały. Lubię od czasu do czasu pobrzdąkać na którymś z instrumentów.
Ale wiecie co jeszcze się wydarzyło... tak niedawno... a jednak 365 dni temu? Ostatni raz napisałam coś o Mszy z udziałem pewnych księży. W sumie jednego księdza. Pomocnika byłego proboszcza. Uwielbiałam go. Pamięć nie zaginęła aż do dziś. To dopiero jest niesamowite. Więc jeśli myślę o jutrze oraz o piątku... wszystko mnie boli. Nie polecam być mną. 

A dziś... dziś pożegnaliśmy bardzo uroczyście naszego pana od matematyki. Przyjaciela szkoły. Po ponad trzydziestu latach wpajania wiedzy młodym ludziom, można kogoś tak nazwać. Człowieka, dzięki któremu wspięliśmy się na sam szczyt. Mam tu na myśli strzelanie z wiatrówki. Pasja. Miłość. Cierpliwość. Do uczniów, współpracowników. Niewiarygodne. Należy mu się ten odpoczynek. Ta zasłużona emerytura. Choć w naszym kraju nie jest to wygórowana suma, ale pieniądze niekoniecznie powinny być na pierwszym miejscu. Uważam, że pan Ryszard to skromny mężczyzna i z pewnością poświęci wolny czas na zbliżenie się do rodziny. To jest najistotniejsze. Cieszę się, że to wyszło naprawdę pięknie. Były łzy wzruszenia. Myślisz sobie, że dasz radę, ale czasem atmosfera nie pozwala zachować słonej cieczy dla siebie. Poważnie. "Ale to już było... i nie wróci więcej..." No i płaczesz jakoś tak... mimowolnie. Cudowna sprawa. Najważniejsze, by otrzeć spocone oczy i iść dalej. Po prostu nie ma bata, trzeba dać radę. 


Spoglądam na wpisy z lipca ubiegłego roku i śmieję się z samej siebie. Jaka byłam głupia... myślałam, że jestem w związku, że mam "drugą połówkę", że kocham... jeśli naszą znajomość mogłabym nazwać czymś więcej, to tylko wtedy, gdy kontakt PO spotkaniu wciąż byłby utrzymywany. A tak nie jest. Pozdrawiam takich ludzi. Środkowym palcem. Nie polecam, nigdy, mieszać się w takie rzeczy. Piękna przygoda, ale nietrwała. Przynajmniej nie w tym wieku. Jednakże grunt, to niczego w życiu nie żałować. Przytoczyłabym w tym momencie cytat, ale zanim bym znalazła... opiszę go wam. Kiedyś na pewnym portalu, pewien chłopak napisał, że nie żałuje żadnego zapalonego papierosa, wzięcia narkotyków, samookaleczania, prób samobójczych. Bo gdyby nie te wszystkie wydarzenia, nie byłby dziś takim facetem, jakim jest. I to było niesamowicie dobre stwierdzenie. Też nie jest mi żal popełnionych błędów. Nawet tych najobrzydliwszych i najbardziej skazujących mój organizm na szybszą śmierć. Ona nikogo nie ominie. A korzystać z życia trzeba. Nawet w ryzykowny sposób. Dlatego pamiętajcie, że każda wasza łza... blizna... pozostałości po jakimś wydarzeniu, które tkwią w głowie... to wszystko ma jakiś swój sens. Nawet nie musimy się go doszukiwać. Mniejsza o to. 

Polecam wam ściągnąć na telefon aplikację: "Pismo Święte". Wiecie, w dobie dzisiejszej technologii warto sobie ułatwić życie w tej kwestii. Mnie również niekoniecznie chcę się za każdym razem sięgać po książkową wersję. Więc to jest naprawdę ciekawa opcja. A jeśli nie macie ochoty ani dotykać Pisma w klasyczny sposób, ani w elektroniczny... zachęcam was chociaż do zerknięcia na wczorajszy tekst Ewangelii według świętego Mateusza. Proszę, podrzucam od razu link: http://puncta.blox.pl/2007/06/Waska-brama-trudna-brama.html
Bardzo mądre słowa. I jakże prawdziwe. Zauważcie, że Jezus nie mówi nam, żebyśmy nie czynili ludziom zła, gdy sami go nie chcemy. On uczy nas dawania innym DOBRA, które zapewne sami mielibyśmy ochotę otrzymać. To jest ważne. Nie: "Nie dasz mi w gębe, wtedy ja ci także nie dam." Tylko: "Potrzebujesz pomocy? Sam komuś pomóż.", "Chcesz miłości? Kochaj." Tu cały czas... ewidentnie i czarno na białym widać miłość, dobro i moc Boga. On jest najlepszy. Serio. Zapraszam każdego do poznania Najwyższego. Warto. 

Trzymajcie kciuki, że jutro i pojutrze jakoś przetrwam. To jest okropnie męczące. 

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 19 czerwca 2016

Amen.

"How many times do we say we don't care
but deep down we fucking care so fucking much."

"Nigdy nie zapomnisz, ale pewnego dnia obudzisz się i stwierdzisz,
 że już tak strasznie nie boli."

Hej.

Wybrałam się wczoraj z koleżankami do kina na "Obecność 2". 
Podchodzę do tego typu filmów z rezerwą. Horrory to produkcje, które mają na celu widza przestraszyć, a nie dać do myślenia. Dlatego zwykle fabuła jest nijaka. Czujesz niepokój i nic poza tym. Nie przepadam za tym gatunkiem. Ale ten obraz był inny. Nieraz podskoczyłam, zasłaniałam oczy, miałam ciarki na ciele. A jednocześnie coś z tego filmu wyniosłam. Nie był to bełkot. Ta ekranizacja miała sens! Był strach. Motyw przewodni, wiadomo. Ale można było się uśmiechnąć. Zaśmiać. A nawet… nawet (!) wzruszyć. Choć osobiście nie uroniłam łzy, były momenty niczym z dobrego dramatu. Bardzo przypadł mi do gustu obraz, który stworzył James Wan. Coś niesamowitego. Wiara w Jezusa Chrystusa to jest przeogromna moc. A dlaczego? Bo aż kipi od niej miłością. A ona przezwycięża wszystko. Serio. Miłość to po prostu widzenie drugiego człowieka. Nie przechodzenie obojętnie wobec trudnych spraw. Swoich i innych. To bycie dobrym. Ponieważ On jest cholernie dobry. I tą dobroć właśnie najbardziej widać w krytycznych momentach. Demony są takie słabe… wystarczy podłożyć im pod nos krzyż i łkają bezbronne. Niewiarygodne. A jednak prawdziwe. Tak myślę. Bo przypominam sobie spotkanie z egzorcystą i to nie mogą być bujdy. Jeśli jest dobro, to jest też zło. Nie można wykluczać niczego. Więc jeśli lubicie takie filmy - biegiem do kina! Raz, raz! A nawet, gdy za tego typu ekranizacjami nie przepadacie - i tak zapraszam serdecznie. Polecam bardzo mocno.

Msza o 7:30 niekoniecznie udana. Szlag by to trafił. Akurat jakaś osoba stwierdziła, że weźmie ze sobą do Kościoła bardzo nieznośne dzieci. Przepraszam. Wiem, że On nikogo nie wyklucza. Ale ja Nim nie jestem i nie zawsze akceptuję tego typu sytuacje. Nieraz może jestem zbyt poważna i oczekuję tego samego, ale… „If you see beauty in something, don’t wait for others to agree.” I tak samo jest z każdymi innymi emocjami. Czujesz wobec czegoś złość – powiedz o tym. To ważne. By się nie zamykać. Co zapamiętałam z kazania? Proboszcz pięknie ujął, że Jezus nie przyszedł na świat, żebyśmy zachowali jakąś tradycję, kulturę… nie przyszedł po to, by ładnie wyglądać na namalowanych przez nas obrazach. On przyszedł, by dać nam życie. I nauczyć nas dobra oraz miłości. Myślę, że warto o tym przypomnieć przy okazji Bożego Narodzenia oraz Jego Zmartwychwstania. Bo ludzie zapominają, albo nie chcą pamiętać, o tym, że to wszystko nie jest żadną szopką. Zabiciem wolnego czasu. Albo, co gorsza, jego stratą! A gdzie tam… brzydzę się o tym w ten sposób myśleć. Gdyby nie wiara chrześcijańska – nie byłoby żadnych prezencików czy innych bzdur. Ważne jest, by ludzkim stworzeniom na każdym kroku dawać do zrozumienia, o co tak naprawdę w wierze chodzi.

Wiecie co najbardziej boli? Kiedy się zaangażujesz i nagle to stracisz. Ot tak.
I musisz sobie wmawiać, że "tak najwyraźniej miało być". A rozrywa cię to tak mocno od wewnątrz... czasami nienawidzę żyć. 


#5 dni

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 17 czerwca 2016

De actu et visu.

"Z tęsknoty można przestać jeść. Można też umyć podłogę w całym domu szczoteczką do zębów.
Można wytapetować mieszkanie. Umrzeć można."

Cześć i czołem.

Oby mnie ta tęsknota nie doprowadziła do szału. A to już tak blisko...
Dokładnie rok temu denerwowałam się, że za moment egzamin z gitary i organów. Kurczę, co za życie. Jego zawrotne tempo mnie przeraża. Powoli zaczynamy się żegnać. Ostatnie lekcje... nienawidzę się rozstawać. 

Dostaliśmy dziś wyniki egzaminu gimnazjalnego. Jestem zadowolona. Poszło dobrze. Zawsze możemy być lepsi. Nie ma więc co rozpaczać. Matematyka poszła najgorzej. Ale wiedziałam. To nic takiego. Byle matura była zdana. Cieszę się, że nasz historyk kilka razy powtarzał, byśmy się nie przejmowali. To nie świadczy o tym, jakimi jesteśmy ludźmi. Do niektórych i tak ten fakt nie dociera. I zapewne nie dotrze. Szkoda. Na szczęście dla mnie są to tylko procenty. Jakieś liczby. Nic nie znaczą. Dopiero dorosłe życie pokaże na co nas stać. 

A teraz sprawa, którą dawno chciałam poruszyć. Ale jakoś nie mogłam się do tego zabrać.

11.06
To była piękna Msza. Już od samego początku każdy miał uśmiech na twarzy. Super, kiedy dzięki jakiejś sytuacji ktoś się uśmiecha, bo nieraz jest tak, że nawet, gdy sytuacja wymaga, to i tak wszyscy pełna powaga, bo jestem w takim a nie innym miejscu, jestem w Kościele… przy Bogu to nie wypada. No właśnie przy Bogu najpewniej i najbardziej wypada być najszczęśliwszym człowiekiem, jakim tylko damy radę być. Naprawdę. I to była taka Msza, podczas której siedzisz i chcesz wydobyć z siebie te pozytywne emocje. Dlatego starasz się czasami hamować, bo cały czas uśmiechniętym też nie można być. Od czasu do czasu trzeba zachować powagę. Ale było w środku takie poczucie, że za chwilę chciałoby się krzyknąć: „Wow, jestem w tak dobrym, tak wyśmienitym, tak miłym miejscu!” No i gdzieś tam to we mnie krzyczało. Aż do kazania. I ono było dziesięć razy mocniejszym kopem pozytywnej energii. Takim kopem w tyłek, mówiącym ci, że Bóg jest dobry. Naprawdę jest dobry. Jest mega dobry. I kiedy ksiądz mówił o przebaczeniu… o tym, że On zawsze czeka, zawsze jest, zawsze wyciąga pomocną dłoń, zawsze przebacza. I przebacza nawet najokropniejsze przewinienia ludzi. Nawet te, przez które drugi człowiek uderzyłby cię w twarz i powiedział: „Nie chcę cię znać.” A Bóg mówi: „Ja chcę cię znać jeszcze bardziej. Chcę, byś mi zaufał i miał pewność, że się ciebie nie wstydzę. Nie boję się twojej osobie wybaczać. Jestem dla ciebie, choć ty nie zawsze jesteś dla Mnie. A ja naprawdę tego pragnę.” I to były cudowne słowa… to jest takie genialne, kiedy spoglądasz na człowieka i myślisz sobie: „Cholera, to jest właśnie to, co do mnie trafia.” I nikt nie wmówi mi, że to są jacyś ludzie z chorym umysłem, bo idą śladami kogoś, do kogo nie mają pewności. Oni mają po prostu wiarę. A wiara jest piękna. I to wybaczenie… ono jest takie ważne... naprawdę po tym czujemy się lepiej. Ilekroć odchodzę od konfesjonału, mam takie poczucie, że właśnie zrobiłam wspaniały uczynek. I Bóg też zrobił dobry uczynek. Kiedy ksiądz mówi: „Przebaczam ci. Przebaczam w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.” Wtedy nie ma bata, że przemkną ci przez głowę niepozytywne myśli.
Bywa tak, że boimy się iść do pierwszej czy drugiej ławki z obawy przed tym, że kapłan na pewno będzie na nas cały czas spoglądał. Zapewne mnie oceni. Pomyśli coś o mojej osobie. Zrobi jeszcze tysiące rzeczy, przez które nie usiądziemy bliżej ołtarza. Ale my nie jesteśmy w Kościele dla księdza, tylko dla Pana. Duszpasterz jest tylko Jego pośrednikiem. W tej dobroci, którą Bóg chce nam dać i cały czas daje. I wiecie co? Patrzyłam na pomocnika proboszcza i kiedy widziałam, z jaką miłością przyglądał się Ciału Chrystusa pod postacią chleba… kurczę, jeszcze nigdy nie zaobserwowałam, by ktokolwiek… kiedykolwiek… w taki sposób wpatrywał się w kogoś. Bo kapłan trzymał coś, co przez niektórych nazywane jest opłatkiem. I można by powiedzieć, że jest to rzecz. Ale to jest prawdziwa istota. To jest Bóg. Który zamknął się w kawałku chleba, bo jest cholernie skromną osobą. Osobą! Nie czymś. I to było tak wspaniałe móc patrzeć na tego człowieka, który nie mógł oderwać wzroku od Stwórcy. Poważnie. Jeszcze nie miałam okazji widzieć takiej miłości w spojrzeniu. On wyglądał na bardzo zamyślonego. I zakochanego jednocześnie. „Ty tu jesteś dla mnie i mogę Cię teraz skosztować … i to jest najlepsze, co mnie mogło w życiu spotkać.” Naprawdę tak to odczułam, gdy na niego patrzyłam. Kolejna sprawa – Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kiedy dokładnie wsłuchałam się w słowa, które wypowiadaliśmy, naszły mnie pewne refleksje. Mianowicie… nas stać na to, by powiedzieć komuś: „Kocham cię.”, „Jesteś moim skarbem. Misiem. Koteczkiem.” Wiecie, co mam na myśli. Różne czułe słówka i podobne sprawy. Czułe. Słówka. Ale to, co jest w tej litanii... w jakiejkolwiek litanii albo modlitwie… to jest niewyobrażalna miłość. Naprawdę. Nawet u najlepszego poety nie widziałam, by kogoś mógł w ten sposób nazwać. Słowami, które są tak olbrzymie, mają tak wielką moc… słucham tego i jestem pełna podziwu. Nie mogę aż uwierzyć, że jesteśmy zdolni do tego, by w taki sposób mówić o kimś, kogo tak naprawdę spotkamy dopiero po śmierci. (Tutaj oczywiście nie mówię o sobie. Jeszcze nad tym pracuję.) Niewiarygodnie piękna sprawa. Właśnie dlatego lubię chodzić do Kościoła. Bo jeśli mogę spoglądać na takie sytuacje, mieć możliwość wyciągania takich fantastycznych wniosków, usłyszeć genialne słowa i nachodzą mnie w trakcie i po wszystkim tak pozytywne myśli… jestem w niebie. Takim moim, przyziemnym niebie. Jakkolwiek to brzmi. Ale jestem niesamowicie szczęśliwa. Kocham Boga. Nie przypuszczałam, że uda mi się do Niego znów zbliżyć. Nie jest lepiej. Jest ciężko. A jednocześnie dobrze. Kiedy masz świadomość, że On też jest dobry.


Miłego weekendu.

~~Zbuntowany Anioł

środa, 15 czerwca 2016

Wielkie dzieło.

[...] Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle.
Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności.
Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością,
 jakże wielka to ciemność."

Dzień dobry.

Chciałam podjąć dwie sprawy, ale czuję, że na temat wycieczki zapewne się rozpiszę i chyba jednak pozostanę tylko przy niej. O sobotniej Mszy może jutro. 

Ostatni klasowy wyjazd. Cóż mogę napisać... Zawsze dobrze jest oderwać się od tego owczego pędu. Choć na moment. To był dobry czas. Na co dzień ruszam cztery litery tylko do szkoły i z powrotem. Ale w Srebrnej Górze nie było mowy o przemieszczeniu się z piętra na obiad i ze stołówki znów do pokoju. Nie, nie. Skądże. Sporo chodziliśmy. Ale to góry. Tutaj nie ma mowy o nicnierobieniu. Wylegiwaniu się. I to było najlepsze w tej podróży. Przede wszystkim muszę zaznaczyć, iż z pewnością było to kolejne nowe doświadczenie. Coś innego niż zwykle. Bardzo to doceniam. Niekoniecznie zawsze chce się dzieciakom zwiedzać muzea albo słuchać nudnego przewodnika. A tu miła niespodzianka i świetna zabawa. Zdecydowanie zabawa! Ale również mnóstwo adrenaliny. Już pierwszego dnia wycisk na maksa. Nie z powodu samego wejścia całkiem wysoko, ale przez niesamowicie palące słońce. Było cholernie gorąco. I dobrze. Jednak czasem to nie pomaga. Za dużymi czerwono-czarnymi drzwiami ukazała nam się ścianka wspinaczkowa. Wysoka.
I dość wymagająca. Nie dałam rady wejść. Lęk potrafi człowieka zrównać z ziemią. Ale to nic. Bo drugiego dnia zjechałam na linie z prawie trzydziestometrowego wiaduktu. Ludzie. Rozumiecie to? Byłam tak sparaliżowana, że na końcu pan przewodnik pytał, czy wszystko w porządku. Ale to było niesamowite! Poważnie. Lubię pokonywać strach. Jestem z siebie dumna. Dawno się tak nie trzęsłam, a jednak dałam radę. Jazda konna... Boże mój... coś pięknego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tak przyjemnego, a jednocześnie nowego. Konie kojarzą mi się z dzieciństwem (oczywiście wciąż jestem na tym etapie). Wsiadasz na małe stworzenie i cieszysz się jak głupi, bo cię pani prowadzi i możesz oglądać mamusię, która robi ci zdjęcia, z troszkę innej perspektywy. I dokładnie tak samo było dwa dni temu. Chociaż bez mamy i bez zbędnej asekuracji. Ale uśmiech oraz radość pozostały te same. Serio. Kąciki ust jakoś samowolnie się unosiły. Doskonałe doświadczenie. Strzelanie z łuku - nie tak świetne jak strzelanie z wiatrówki (tylko nie z tej, którą oni tam proponowali), aczkolwiek równie interesujące. Niełatwe za pierwszym razem, ale mega! Tak naprawdę najbardziej podobało mi się chodzenie. Podziwianie widoków. Bóg jest dobry. Bo, cholera, nie ma innej opcji. Gdy stoisz na wzgórzu, spoglądasz w przestrzeń, widzisz TEN ŚWIAT z innego punktu i jedyne co masz w głowie: "To Jego zasługa. Nie ma bata." Trochę nas przestraszyła burza, na którą trafiliśmy, obchodząc Twierdzę Srebrnogórską. Ale dreszczyk emocji musi być. Szybsze bicie serca. Rozumiecie. Taki psikus od Pana. Przewodnika to myśmy mieli zajebistego. Co będę kłamać albo okrawać słownictwo? Jestem szczera. To jest istotne, by trafić na kogoś pozytywnego i ciekawie opowiadającego, oprowadzającego i w ogóle będącego ciekawą osóbką. Dlatego ta kwestia również jak najbardziej na plus! Śpiewaliśmy w autobusie znany zapewne każdemu utwór Manchesteru - Ostatni raz z moją klasą. Były łzy. Niekoniecznie widoczne. Dziś kolega zapytał, dlaczego tak to przeżywam... bo jestem cholernie sentymentalnym człowiekiem. To się tyczy rzeczy i ludzi. Nie zmienię tego. Nawet nie chcę. Poboli i przestanie. Czas płynie dalej. Mimo wszystko. Świat się nie zatrzymuje, kiedy kogoś stracimy albo gdy musimy zacząć kolejny etap w życiu. Więc skoro on daje rade cały czas działać, to my również jakoś powinniśmy. I damy. Ja też dam. 











Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku.

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 11 czerwca 2016

Wszystko i nic.

"Noce. One są dobre do wszystkiego.
  Do rozmów, do odpoczynku,
 do wspominania, do układania sobie życia,
do płakania... do wszystkiego.
Nocami jest łatwiej znaleźć siebie. Odnaleźć duszę, która gdzieś głęboko w ciele, ukrywa się przed tym toksycznym światem."

Cześć. 

Miło, kiedy uda ci się sprzedać wartościową rzecz i nagle portfel staje się ciut grubszy, a ty możesz jechać na zakupy i absolutnie nie prosić rodziców o nic. Aczkolwiek, jednocześnie musisz się hamować i rozważnie wybierać. Ale to i tak niezależność. Dlatego egzamin na prawo jazdy będzie jednym z dwóch (jeszcze matura) do którego będę zakuwała (tzn. uczyła się, żeby te wszystkie WAŻNE informacje pozostały w głowie, nie tylko na czas testu). Naprawdę szczerze i na sto procent się do tego przyłożę. Bardzo mi zależy, by mieć auto. Od zawsze ciągnęło mnie do takich rzeczy. Motoryzacji. I właśnie... tego poczucia, że coś jest twoje i możesz to wziąć kiedykolwiek zechcesz. Bez pytania. Błagania. Rozumiecie. To ważne dla mojej osoby.

http://www.tekstowo.pl/piosenka,rammstein,donaukinder.html
Z całego serca polecam wam tę balladę. Rammstein to taki zespół, który nie tylko zaintrygował mnie pięknymi tekstami, ale całością tworzenia. Wiecie… muzyka, teledyski, koncerty… są genialni. No i wszystko jest po niemiecku. Lubię ten język. Ma w sobie coś przyciągającego. O ile uważa się ten gatunek za przysłowiowe „darcie mordy” – ten zespół nawet, kiedy faktycznie krzyczy… tekst i magia pozostają wciąż tym samym cudem. Naprawdę. Niesamowicie ujmujący są. Ci mężczyźni. Cholernie wrażliwi. To widać. Bo utwory są napisane w tak niezwykły sposób, że każdy może interpretować je jak tylko zechce. I wszystko jest w porządku. Takich artystów cenię. 

Wiecie, kiedy ktoś wyprowadzi was z równowagi, a później chcecie mu udowodnić, że nie ma o co się wściekać... nagle wszystko wychodzi naprawdę dobrze. 

Przygotowuję się psychicznie do końca roku szkolnego. Wiem, że przeżywam, ale takim jestem człowiekiem. Rozkładam na części każdą sytuację. Czasem wychodzi to na dobre, innym razem jest troszkę gorzej. Ale cały czas żyję. Przeżywam. Czuję. Nie zatrzymuję się. Ewentualnie coś zmieniam. W sobie. Albo w sposobie bycia. Postrzegania świata. Rozumiecie. To bardzo ważne. By rozważać każdą opcję. Która gdzieś nam wpadnie do głowy. Człowiek się uczy na błędach, nie? 


Wspaniały rynek w Gnieźnie... i uroczysty apel z okazji złożenia przysięgi wojskowej przez żołnierzy służby przygotowawczej do Narodowych Sił Rezerwowych 33. Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu. To było coś, na co patrzyło się z otwartymi ustami i takim głośnym: "Wow!" w głowie. Uważam, że jest za co podziwiać tych chłopaków... młodych mężczyzn, rzecz jasna. Bo pomimo czasów takich, a nie innych - oni się odważyli. Co do obowiązkowej służby wojskowej nie będę się wypowiadała. Każdy ma swoje osobiste przemyślenia na ten temat. Nie chcę nikogo urazić. Zapewne zmieniłoby to wiele w życiu chłopców, ale nic na siłę. Po prostu czasem jest lekki strach, że gdyby cokolwiek się zadziało... nie miałby kto bronić kraju. Cywilów. Wiecie... nieraz różne myśli mnie nachodzą. Nie ważne. Apel rzeczywiście uroczysty. Duma powinna ich rozpierać. Jestem pełna podziwu. Brawo! 

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 7 czerwca 2016

"Nie ma boga, jest człowiek."

"Wstaje nowy dzień, choć to samo słońce,
 Mamy nowy cel, choć tą samą drogę,
Śmiał się cały kraj, gdy szukałem drogi,
Opluli mi twarz, umyłem im nogi."

Cześć i czołem, moi drodzy! 

Na początku muszę wam podziękować. Bo to, co się ostatnio tutaj dzieje... to jest niewiarygodne. Poważnie. Nie dociera do mnie, jak wspaniale się ta strona rozwija. Dziś moja bohaterka powiedziała: "Pniesz się w górę." Coś w tym jest. Razem się pniemy. Wy, którzy czytacie te bazgroły, zagmatwane myśli i ja, która "tworzę". Staram się. Walczę. Oj tak, nieraz naprawdę można nazwać to walką.
Z samą sobą. Z jakimiś wewnętrznymi przeciwnościami. Bo czasami się nie chce.
Z czystego lenistwa. Ale bywa i tak, że się nie ma po prostu chęci. Zapału. Napędu. Takiego... kopa do działania. Rozumiecie. Jednak kiedy widzę statystykę... jestem pod ogromnym wrażeniem. Taki szczeniak, co to gówno o życiu wie, a mimo to - ktoś poświęca chwilę, by tu zajrzeć. Jesteście niesamowici. Niedługo lipiec i dwa lata od rozpoczęcia tej szalonej przygody. Dwa lata. Kiedy to minęło... nie wiem. Ale wiem, że nie przestanę. Zbyt wiele poświęciłam. Dzięki! 

A teraz czas na nieco poważniejszą część tego wpisu...
Przeprowadziłam wczoraj dość burzliwą dyskusję w pewnej prywatnej grupie na Facebooku. Zostałam nazwana, jak zostałam (zacytuję za momencik), ale do samego końca nie wyparłam się Boga. Dacie wiarę? Jeszcze nie tak dawno zapewne bym uległa i napisała: "Racja. Nie ma Go." Dochodziło do takich sytuacji. Wielkich wątpliwości. Tylko dlatego, że ktoś powiedział albo napisał inaczej, niż bym się tego spodziewała. I automatycznie myślałam: "A może faktycznie ma rację..." Ale wczoraj to było coś innego. W innym etapie życia. Na szczęście. Cóż, nieistotna jest całość tej konwersacji i zagłębianie się w jej treść, sens... chodzi o to, że chłopak napisał: 
„[…] historia oceni kto miał rację :) szkoda, że to nie będziecie wy – maluczcy… :)” na co ja odpowiedziałam, że nie jest Bogiem, by mówić nam, co jesteśmy w stanie osiągnąć. Jaki odzew? „Nie ma boga, jest człowiek :)” Więc ja na to, że wolę Boga niż takich ludzi. Naprawdę. Właśnie dlatego zaczęłam się przekonywać do miłości Najwyższego. Bo Jego dobro polega na tym, że ile sam od siebie dajesz - tyle do ciebie wraca. I wiele razy nie przejechałam się na tej prawdzie. Dlatego wierzę. Wierzę, że dobro powraca. Ze zdwojoną siłą. Koniec, kropka. No i co? Broniłam swojej wiary. Aż tu nagle: „Natalio, odpowiedz mi na dwa pytania – czy bóg jest wszechwiedzący? Czy stworzył człowieka na swoje podobieństwo? Jeżeli obydwie odpowiedzi brzmią „tak” to jak to jest możliwe, że stworzył tak pierdoloną kretynkę jak ciebie? Pozdrowionka :)” Dla sprostowania... spokojnie, nie przejmuję się. Chcę tylko pokazać, jak cholernie prości są ludzie. Zabrakło argumentów - zaczął bluzgać i pluć jadem w moją stronę. Szkoda. Bo był starszy. O wiele. Nie wykazywał, niestety, absolutnie żadnej kultury. I tak bywa. Bóg stworzył popierdoloną Natalię i chwała Mu za to. Ktoś musi być. Właśnie taki. Cieszę się, że nie zaczęłam odpowiadać na te jego marne komentarze w ten sam sposób. Czyli niemiło. Wręcz okropnie. Trzeba zachować trzeźwy umysł, nawet gdy cię ktoś próbuje wyprowadzić z równowagi. Wtedy należy pomyśleć, że Bóg jest dobry i to jest najważniejsze. Chrzanić ludzi. Takich ludzi. 
"Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi,
 jakimi oni chcą żebyśmy byli,
zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy.
To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy." 

To by było na tyle. Trzymajcie się. 

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 5 czerwca 2016

Testis unus, testis nullus.

„I myślę wtedy o wszystkich czekających mnie sekundach, minutach, godzinach, dniach, tygodniach, miesiącach i latach, które przeżyję bez nich. I nie mogę wtedy oddychać, jakby ktoś stanął mi na sercu. Robię się taka słaba. Taka słaba, że chciałabym tylko stracić przytomność.” 

Serwus! 

Tak się właśnie czuję, gdy myślę o nadchodzącym końcu roku. Wiem, że nigdy koniec nie jest definitywny. Nawet po śmierci. Wtedy zaczyna się nowy okres życia dla bliskich, którzy zostali. Ale zawsze jest trudno odejść. Po prostu jest ci ciężko z myślą, że to wszystko, co stworzyłeś, co osiągnąłeś, co przeżyłeś… teraz pozostanie tylko w głowie. Będzie tylko wspomnieniem. I już nic nowego się nie stanie. Nie z tymi ludźmi. Nie w tym konkretnym miejscu. To paraliżuje całe ciało. Ta niemoc. Ta cholerna świadomość, że już nic z tym nie zrobisz. Ponieważ taki jest bieg życia. Musisz te popieprzone rzeczy zaakceptować. Uszanować. Przeżyć. Choćby bolało. Chociażby cię wewnętrznie rozrywało. Musisz się uśmiechnąć do nowych osób. Dostosować się do nowego środowiska. Przejrzeć je na wylot. Dogłębnie. Zaaklimatyzować się. Nigdy nie zapomnisz. Nie da się. Ale pomimo tego… musisz przystopować z myśleniem o tym, co było. Bo padniesz. Prędzej niż zdasz sobie z tego sprawę. Niepewnie i ze smutkiem w oczach spoglądam na datę, która widnieje w prawym, dolnym rogu ekranu mego laptopa. Zawsze, gdy dla was piszę. Widzę te cyfry i nie potrafię opanować przygnębienia. Trzeba się ogarnąć. Potrząsnąć samym sobą i dać do zrozumienia swemu rozumowi, że tak już jest i tyle.

W piątek przypadła Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ołtarz, który stworzyli moi rówieśnicy z pomocą katechety - coś niewiarygodnie pięknego. Wyglądał skromnie i dzięki temu tak genialnie! Poważnie. U Niego nie liczy się ilość, a jakość. To jest właśnie Boża miłość. Perfekcyjna definicja dobra. Od razu mam w głowie wspaniałą przypowieść o zagubionej owcy.

"[...] Zapewniam was, że w niebie jest większa radość z jednego zagubionego grzesznika, który się opamięta i wróci do Boga, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu prawych, którzy nie zbłądzili!"


Po Mszy odbył się wspólny grill. Dla gimnazjalistów. Trochę osób z pierwszej i drugiej klasy, no i my - za chwilę absolwenci tej szkoły. Młodsi zmyli się po zjedzeniu kiełbasy. My zostaliśmy troszkę dłużej. My... mam na myśli większość mojej klasy, bodajże jedna osoba z równoległej oraz jedna z drugiej. Nie pamiętam już. Nie ważne. Ważne jest, co się stało. Stało się coś bardzo miłego. Rozmawialiśmy. Wspominaliśmy. Śmialiśmy się do utraty tchu. Dosłownie. Nawet teraz mam uśmiech na twarzy. Było tak cudownie. Właśnie dlatego tak żałuję, że nic się w tym fatalnym roku nie udało ze "stałą ekipą". Bo naprawdę lubię obecność dorosłych. Czuję się wtedy jakoś tak... lepiej. To dziwne. Wiem. Ale tak to odczuwam. Cóż. Dziękuję każdemu, kto został na wieczornym spotkaniu. Księdzu proboszczowi także, bo dał nam możliwość. A mogliśmy mu plebanię roznieść w pył! Ale jednak zaryzykował. Zrywał boki razem z nami. Świetny jest. O, polecam wam również szukać. Takich osóbek. Księży w szczególności. Którzy są... po prostu ludźmi. Jak to się mówi... "Do tańca i do różańca." Warto było. Polecam takie chwile. Z kimkolwiek, z kim lubicie przebywać. Aż chce się żyć! 



Wiecie co? Pamiętajcie, że karma wraca. Ludzie są zabawni. Oczekują od innych szacunku, ale sami nie raczą się nim podzielić. Idiotyzm. Dlatego należy niezwłocznie odcinać się od toksycznych osób. 

Spokojnej niedzieli. Za tydzień wyjeżdżam z klasą na wycieczkę. Także trzy dni bez pisania. A pewnie będzie się działo tak wiele rzeczy, że notatnik aż będzie kipiał od moich myśli! 
Dobrze, że jest już taka pogoda. Za dwa tygodnie pojadę do kościoła rowerem. Nie ma bata. Msza na 7:30 to jest magia. A mi zależy, żeby się skupić. 

~~Zbuntowany Anioł 

piątek, 3 czerwca 2016

#SpreadLove

"Najgorsze, co może uczynić człowiek to nadinterpretacja.
Nadinterpretacja kilku chwil uniesienia, momentu,
w którym krew ruszyła jakby szybciej na jej widok.
Nadinterpretacja jej słowa, gestu, spojrzenia.
Nadinterpretacja uczuć. Nadinterpretacja serca."

Hej.

Mój Boże... to jest tak trafny cytat, że aż nie wiem, co bym mogła do niego jeszcze dopisać. Okropne uczucie, ale tak jest. Cholerna nadinterpretacja. Całego życia. 

"W tym wieku może się i wielu rzeczy nie rozumie, za to czuje się głębiej, niżby się rozumiało.
Nie mówiąc, że widzi się wszystko, widzi na przestrzał. [...]"

A to fragment słów, które zacytował jeden z nauczycieli w komentarzu na Facebooku do ostatniego wpisu. Kurczę, to niezwykłe, że wpadły mu do głowy te słowa w odniesieniu do mojej osoby. To nie jest miłe. To jest cudowne. 

Jakiś czas temu wychowawczyni poinformowała nas o wycieczce, ufundowanej uczniom, którzy w jakiś sposób przyczynili się do jej (szkoły) rozwoju oraz promocji. I byłam wśród tych osóbek. Ja i koleżanka z klasy. Niesamowicie wielkie wyróżnienie. Bardzo podbudowujące są w życiu momenty, kiedy ktoś nas zauważa. Nie ma to na celu podwyższenia ego. Tylko uszczęśliwienie nas, jako dzieci. Bo dzieciaki naprawdę tego potrzebują. Żeby im na każdym kroku mówić, że są ważni. Że są istotnymi osobami. I należy wpajać im do głów te sprawy właśnie teraz. Gdy są jeszcze młodzi. Bardzo młodzi. I chłoną wszystko tak wiernie i mocno. Świat jest szalony, trzeba sobie wzajemnie pomagać przez to życie przejść. Chcę, by w szczególności dorośli i młodzież pomagali młodszym osobnikom ziemi jakoś się odnaleźć w tym owczym pędzie. Nauczyć dobrze wybierać. Nauczyć szacunku do wolności, do swej godności, do innych ludzi. Zależy mi na tym. Jeszcze bardziej zaczęło zależeć po obejrzeniu dwóch części wywiadu z terapeutą uzależnień - panem Robertem Rutkowskim. Na końcu podrzucę filmiki. 

Wizyta w Szymbarku jak najbardziej udana. Pogoda dopisała, ludzie też w porządku. Kiedyś pisałam o pewnej osobie, którą spotykam w szkole i patrzymy na siebie mając w głowie przeszłość... wczoraj był idealny moment, by o tej przeszłości na chwilę zapomnieć i po prostu uśmiechnąć się do siebie. Takie interakcje międzyludzkie są ważne. Żeby nie zwariować. I poznać starych znajomych z nowej perspektywy. Dlatego ten aspekt zdecydowanie na plus. Podobało mi się wszystko. Może poza jazdą... była cholernie męcząca.
Wiele rekordów na tych Kaszubach jest! Najdłuższa deska świata, najdłuższy stół czy największy fortepian. Wspaniałe okazy.
A teraz, uwaga, największa szczęściara z naszej szkoły: 



Dom do góry nogami - miejsce, w którym możesz poczuć się jak po dobrym spożyciu alkoholu. Już wy wiecie, co mam na myśli. Zanim jednak weszliśmy do tego punktu... dane nam było odwiedzić bunkier Tajnej Organizacji Wojskowej "Gryf Pomorski". I to było coś, co wywarło na mnie przeogromne wrażenie. Przewodnik wyłączył światło. Kompletna ciemność. Nie było widać nikogo i niczego. Nagle słyszysz syrenę alarmową, samolot przelatujący niezwykle nisko nad miejscem schronienia, jakiś wybuch, strzały... niewiarygodnie przygnębiająca atmosfera. Pełna powaga. I nie próbujesz się wczuć w bohatera wojny. Po prostu to w tobie jest. Ten smutek. Ten lęk. Niepewność. Wszystkie emocje. Ot tak. Szok. I tyle. Wolę nawet nie myśleć, jak wyglądało to na żywo. Wtedy. Tak na serio. Realnie. Sto procent prawdy. Po raz kolejny pytałam samą siebie: "Jak ludzie mogą jeszcze rozpętywać jakiekolwiek konflikty, wojny i podobne zdarzenia? Jak, do cholery, jak?" To była tylko SYMULACJA nalotu. A ciarki na całym ciele. Dosłownie.
Na mecie napotkaliśmy wypadek. Niegroźny. Ale to jednak niefajna sprawa. Te niemalże autentyczne odgłosy, które słyszy żołnierz podczas wojny, w połączeniu z widokiem incydentu drogowego, mocno utkwiły w głowie. Bo obudziłam się bardzo zestresowana. Wiecie, sny potrafią naprawdę wiernie odzwierciedlać rzeczywistość. Nawet tą sprzed kilku godzin.









A dziś? Dziś, moi drodzy, znaleźliśmy się w bardzo fundamentalnym dla Polski miejscu. Bo chrzest w życiu chrześcijanina (nie bez powodu taka nazwa) jest czymś niebywale doniosłym. Nikt z nas nie pamięta swojej uroczystości wstąpienia do Wspólnoty Kościoła. Ale nauczyciele i ksiądz (człowiek, o którym nieraz pisałam w kontekście spowiedzi) dali nam możliwość zapamiętania tego dnia. Odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych jest wspaniałe. Było to po raz kolejny zderzenie z wielką miłością Chrystusa. Jesteśmy solą ziemi. To my nadajemy smaku miejscu, w którym dane nam jest żyć. Bóg nie jest tylko Ojcem, jest także Przyjacielem. Wyciąga do nas dłoń zawsze. Naprawdę zawsze. Warto poznać historię naszego kraju. Naszych przodków. Ich podejścia do wiary. Do rozpoczynania nowego etapu w życiu. Bo Chrzest Polski był kolejnym krokiem ku lepszej przyszłości. Tak sobie nad tym tylko myślę. Na pewno nie bez powodu Mieszko I obmył się z grzechów. 

Może i w tym roku nie było żadnego rajdu... żadnych bardziej wnikliwych interakcji ze "stałą ekipą" i wielka szkoda... jednakże nie ma co rozpaczać. Przynajmniej poznałam piękne miejsce, jakim jest Ostrów Lednicki. Pani przewodnik bardzo ładnie ujęła, iż nie jest ważne, gdzie miała miejsce jakaś wiekopomna chwila, ale właśnie fakt, że w ogóle dana sytuacja się zdarzyła. Zawsze powtarzam przecież, że absolutnie bez znaczenia jest stopień naszych problemów, tylko prawda dotycząca ich istnienia. 

A na koniec wam jeszcze napiszę, że przyjemnie patrzy się na ludzi, którzy są wobec samych siebie szczerzy. Widziałam, kto nie wyrzekał się zła i kto nie mówił, że kocha Boga. I co z tego? Najważniejsze, by nie mieć klapek na oczach. Nie to nie. Stwórca nie skreśla, nie ocenia. On szanuje. 








~~

Wybaczcie, natłok myśli... ale jednak, kiedy się tak wiele dzieje - warto to innym pokazać. 

~~Zbuntowany Anioł

środa, 1 czerwca 2016

Dzieci wszechświata.

"Nie tłumacz się. Masz prawo robić to, co chcesz.
Wtedy, kiedy chcesz. Na tym polega życie. Żeby żyć."

Dzień dobry! Mega dobry! 

W ostatnim wpisie nie do końca wyjaśniłam kwestię, którą ksiądz poruszył na kazaniu. Miał na myśli Komunię. Rozumiecie. „Bóg daje nam się zjeść w całości.” Powinniśmy zawsze przyjmować takie zaproszenie. „Bóg zamknął się w kawałku chleba.” I stoi przed nami otworem, byśmy mogli Go skosztować. 

Patrzę na statystykę i nie mogę uwierzyć. Wyjść z podziwu. To takie niezwykłe. Kiedyś pisałam tylko okazyjnie. Przez jakiś czas widziała prace moja polonistka. Ale nic poza tym. A dziś? Jestem w tak dobrym miejscu, że naprawdę łzy same cisną się do oczu. Bo jak tu się nie wzruszyć w takich momentach? To jest niesamowite.

05:22
Dwadzieścia trzy dni do końca roku szkolnego. Tegorocznego. I całej mej edukacji w tym pięknym miejscu. Póki co nie ma bardziej dołującej kwestii w moim skromnym egzystowaniu. Mam dość. Już od bardzo dawna. Ale jednocześnie nie chcę odejść. Boję się. Po prostu moje ciało przeszywa cholerny lęk. Zaczyna się niemożność zaśnięcia albo budzenie się o PIĄTEJ (!). Bo w głowie tak dużo myśli, że trudno to wszystko opanować. 

Dzisiaj pani na lekcji angielskiego zaskoczyła chyba każdego. Widziałam, że wszyscy byli w nią głęboko wpatrzeni i słuchali, co miała do powiedzenia. I nie były to byle jakie słowa. Zapisała je sobie nawet na kartce. Żeby nie zapomnieć. To było takie miłe... nie pamiętam, kiedy ostatni raz... kiedy W OGÓLE ktokolwiek by nas tak pochwalił. Początek komentarza do pracy koleżanki: "O wow!" I to samo powtarzałam w myślach, gdy nas komplementowała. Tak. To dobre słowo. Genialna chwila. Serio. Poruszająca była ta godzina. Jestem tak ogromnie wdzięczna, że wychowałam się w tym miejscu. Poważnie. Nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Tzn. pewnie mogło, ale nie ma co gdybać, jeśli jest TAK wspaniale. Ten rok był najgorszy ze wszystkich. Ale taki jeden krótki moment... jeden skromny nauczyciel... jeden cholernie dobry człowiek... i nagle zapominasz o tym całym gównie, które nam w tym roku los zgotował. Nie bez powodu mówi się komuś, że jest NAJLEPSZY. Życzę wam, byście kiedyś na swej drodze spotkali kogoś takiego. Boże Święty, naprawdę. Czasem jesteś już na skraju wytrzymałości, a wystarczy jedna sytuacja i chęci do życia wracają. A ty płaczesz ze szczęścia, bo już nie masz bladego pojęcia, jak inaczej wyrazić ten ogrom radości, który nagromadził się w twoim wnętrzu. 

"Tytułem zakończenia: Młody Mistrzu! Idź w świat i pozwól innym odkryć Twoje talenty. Niech zobaczą i podziwiają." 

Nic więcej nie będę dodawała... nie poznałam lepszego człowieka. 

Przez to, że piszę wam szczerze o tym, co czuję i jak przeżywam pewne sytuacje, niektórzy mogą pomyśleć (i zapewne myślą): kretynka! Ale jestem najszczęśliwszą kretynką, jaką tylko mogłabym być. Bo jeśli twój autorytet nazywa cię Mistrzem... nic innego się nie liczy.


Niedawno postanowiłam kupić jakąś koszulkę... zastanawiałam się, cóż mogłabym na niej ująć? Pierwsze słowa, które przyszły do głowy: "Bajery to my, nie nam." - słowa pani od matematyki. Ciekawe uczucie mieć świadomość, kto je wypowiedział. Pani szeroko się uśmiechnęła, gdy na nią spojrzała. Jest super! 

Wiem, że zafundowałam dużo czytania moich bazgrołów, ale proszę was... spójrzcie na to, co znalazłam niedawno na ulubionym portalu. Coś cudownego. Tak podbudowujące słowa... niczym komentarz pani. 


Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł