niedziela, 31 stycznia 2016

"Oczywiste nie wymaga dowodu."

"Człowiek jest wtedy najszczęśliwszy, kiedy dokoła siebie
widzi to, co nosi w sobie samym..."

Hej.

Cmentarze działają na mnie bardzo refleksyjnie.

No więc… po pierwsze… śmieszna sytuacja z tymi podpisami, bo chodzenie z kartką jest zdecydowanie robieniem z siebie idioty. Wszyscy inni (z tego, co widzę i słyszę) mają książeczki, dzięki którym ów podpis zdobędą bez zbędnych wilczych spojrzeń. Chociaż powiem wam, że się zbytnio tym nie przejmuję, bo przecież i tak większość niedzielnych wrażeń komentuję, a wiem, komu zdarza się tu zaglądnąć. Poza tym… jak chodziłam do Kościoła przed okresem bierzmowania (bez podpisywania się), tak będę chodziła tam także po tym sakramencie (również bez podpisywania się). To całe składanie podpisów to raczej forma zaznaczenia się osób, które przypomniały sobie o ruszeniu dupska dopiero przy takiej uroczystości. Msza to ma być przyjemność. Przede wszystkim. Trzeba umieć szukać. Wiecie, by trafić na odpowiednich ludzi, którzy w dobry sposób opowiedzą ci o wierze. A tak wam powiem, że podchodzę dziś do księdza z pustą kartką, bo już raz tak zrobiłam, a się dziwił jak nigdy… on ją trzyma, patrzy się jak na ostatnią kretynkę i pyta:
„A to co?” No nie wiem, chyba nie sądzi ksiądz, że ja po autograf?! No błagam.
 To było naprawdę zabawne.

Druga sprawa – kazanie. Trochę wytrąciło mnie z równowagi. Cholera. Wierciłam się na prawo i lewo, bo nie mogłam wytrzymać. Dla mnie to były jakieś brednie. Może nie brednie, ale ten głosik (taki troszkę szept), sposób, w jaki mówił ksiądz… naprawdę mnie to irytowało! Myślałam, że w miłosnych sprawach niewielkie ci panowie mają doświadczenie. A ja tu słyszę wypowiedzi z taką nutą ironii… jak to „Hymn o miłości” jest rzekomo uważany przez ludzi za „słodki i piękny”, że go na ślubach wykorzystują... bla, bla, bla. Kurczę, facet… tzn. proszę księdza. Błagam, niech każdy ten piękny (naprawdę piękny) hymn zinterpretuje osobiście. Stwierdził w pewnym momencie z uśmiechem, że słowo „miłość” powinniśmy zastąpić imieniem „Jezus”. Ratunku! Jedyne, co mi się podobało, to mowa o różnicy między przytakiwaniem, a przyjęciem. Do swego serca. Na przykład miłości Jezusa. Ale tak sobie myślałam od razu, że wam o tym napiszę. Uważam, że ten hymn to jedna z najbardziej cudownych wypowiedzi na temat miłości. Być może święty Paweł odnosił się w tym tekście do miłości płynącej od Jezusa. Ale nie napisał o tym wprost. Więc lepiej, żebyśmy tego nie zmieniali. Poza tym! Podobno ślub to nie tylko zjednoczenie z partnerem, ale także z Bogiem, bo przecież nie bez powodu para młoda staje przed ołtarzem
i wypowiada słowa związane z Panem. No to coś tu nie gra, nie? 

Ostatnia rzecz w tym wpisie o której chcę wspomnieć, to… „Skrzypek na dachu”! Cóż za świetny musical. Poważnie. Scenografia bardzo bogata, aktorzy idealnie dobrani, sens spektaklu także ciekawy. A ta muzyka… rozpłynąć się przy niej szło. Uwierzcie. Często zamiast spoglądać na to, co dzieje się na scenie, patrzyłam na muzyków. Byli cudowni. Wszystko było niesamowite. A ile śmiechu! Lubię takie wyjazdy. Było wspaniale. Dlatego szczerze polecam i gorąco zachęcam tych, którzy jeszcze nie byli. 


Jeśli nie przepadacie za rapem, to chociaż spójrzcie na tekst.
Jest genialny! 

I od jutra znowu męka. Ale znajdę pozytywy, znajdę. 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 29 stycznia 2016

Podsumowanie ferii.

"-Co nadaje życiu sens?
-Podstawowym problem wielu ludzi jest fakt,
że to ty sam musisz ruszyć dupę i mu go nadać."

Dzień dobry. 

No właśnie. Czas podnieść cztery litery i działać. Tak po prostu. By być szczęśliwym. 

Z racji tego, że naprawdę lubię analizować to, co się wydarzyło… czas na podsumowanie tegorocznych ferii. Niestety nie były tak dobre, jak zeszłoroczne.
I tak bywa. Nie będę płakała nad przeszłością. Nie mogę. Trzeba się wziąć w garść
i cieszyć z tego, co jest tu i teraz. Gadka szmatka, ale jakże ważna. Jak wiele może zmienić. Tak myślę. No nie ważne, przecież dziś nie o tym... cóż, to były dobrze spędzone dni. Szybko zleciało. Jak pisałam - większość czasu poświęciłam na pogłębianie wiedzy z historii. Historii, która póki co nie jest mi do niczego potrzebna. Bo szkolny program w gimnazjum niestety nie pozwala na naukę o II wojnie światowej. Może to i dobrze? To naprawdę cholernie obszerny i niepojęcie zakręcony temat. Trudno go zrozumieć. Zapamiętać nazwiska, daty, wiecie... ale nie żałuję. To zawsze jakiś skrawek wiedzy, która może dziś się nie przyda, ale kto wie, co będzie kiedyś! Wszystko jest możliwe. Może znajdę na swej drodze kogoś, kto tak samo będzie starał się patrzeć na świat i ludzi z najróżniejszych stron... kto wie, kto wie. Dlatego stwierdzam, że był to przyjemny odpoczynek. Nie mam najmniejszej ochoty znów wracać do szkoły. Ale jak trzeba... no to trzeba i nie ma bata, każdy przez to przechodził albo dopiero go to czeka. Na szczęście jest kilka powodów, dzięki którym wstanę w poniedziałek z uśmiechem na ustach. 

Byłam na spacerze. Nie jestem najlepsza w mechanicznych sprawach i trochę schrzaniłam sprawę z wycieczką rowerową, ale... ale! Bardzo przyjemnie się tak na chwilę wyrwać z domu, spokojnie pochodzić po lesie, ze słuchawkami, z których wypływa spokojna, piękna melodia. Myślałam, że ta przechadzka skłoni mnie do jakiś refleksji, ale nic z tego! Kompletna pustka w głowie. Nawet muzyka była... tylko muzyką. Ale przyjemną, więc było w porządku.
"Bezwładnie spadam i czekam aż uderzę ciałem o ziemię.”
I uderzyłam. To ze stresu. Jak się błąka dzieciak po lesie w poszukiwaniu weny,
to się dzieją różne rzeczy.


Do bycia z kimś jednością trzeba dorosnąć. To nie budzi wątpliwości, wiem, jednak piszę o tym z własnego, skromnego… nie tyle punktu widzenia, co doświadczenia. Kiedy przyszło uczucie, fizyczne uczucie, wszystko, co ułożyłam sobie w głowie – odeszło gdzieś daleko. Nie da się ustalić uczuć. Postępowań. W chwili miłości wszystko jest spontaniczne. I szczere. A przynajmniej dobrze, gdyby takie było. Miałam ochotę wam o tym napisać, bo moje przeżycie było bardzo egoistyczne. Także oczekiwania na „tą jedyną/tego jedynego” są naprawdę niefajne. Ponieważ nie myślę o wspólnym dobru, ale o swoim niespełnionym poczuciu jakiejś bliskości. Rozumiecie. I to poważnie rani, kiedy zaczynam mieć świadomość, jak mało we mnie tej dojrzałości. Oczywiście mam na nią jeszcze mnóstwo czasu, ale wiecie jak to jest w tym wieku. Żądza wszystkiego, co mogłoby jakiejś nasze wewnętrzne potrzeby zaspokoić.

Mam nadzieję, że wasze ferie równie dobre! 

Trzymajcie się.

~~Zbuntowany Anioł 

środa, 27 stycznia 2016

Do better, be better.

"Ludzie gadają ze sobą w taki sposób, że uważam
to za kolosalną i przegiętą stratę czasu.
Co tam? Jak tam? Zajebiście? Tylko tyle.
Ja jak już gadam, to potem chciałabym o tym pomyśleć.
Chciałabym, żeby wszystko było na maksa i takie prawdziwe.
Może jakaś głupia jestem? Dlatego siedzę głównie w domu."
 
Serwus!
 
Kurczę, mam wam tak wiele do przekazania… naprawdę. Tyle myśli. Myśli, które chciałabym, by otworzyły oczy czytającym te moje skromne bazgroły na kilka istotnych spraw.
 
Spójrzcie, no spójrzcie na ten krótki cytat, a obrazujący idealnie zachowanie ludzi. Boże, patrzysz na to wszystko i nic?! Podziwiam. Ale mówię wam... to jest przerażające. Zamiast wynieść coś z rozmowy, to my jesteśmy ze sobą tak... tak... "na odczep". Krótko, zwięźle i heja, idziemy w długą. Kurczę. Właśnie dlatego tak mi zależy na rozmowie, a nie na odklepaniu jakiejś regułki (wiem, one też są ważne, spokojnie, zdaję sobie z tego sprawę) i pójściu do domu. Porażające. Poważnie.
 
Wiecie… powoli dobiega końca drugi tydzień ferii. Cóż… oczywiście mój organizm, zamiast poszaleć w pierwszym tygodniu, robi to w drugim. Przedwczoraj siedziałam do PIĄTEJ. Dacie wiarę? To nie żaden Sylwester, żadna impreza, a tu proszę. Około wpół do trzeciej stwierdziłam: „Chrzanić to. Nie chcę mi się w ogóle spać.” Więc przeczytałam recenzję filmu: „Upadek” z 2004, która naprawdę mnie zainteresowała, ponieważ od początku ferii „siedzę” w tym temacie… temacie Adolfa. Stwierdziłam, iż recenzja świetna, komentarze równie zachęcające do obejrzenia. I powiem wam, że kiedy porównuję sobie to, co czytałam, co widziałam – na zdjęciach, filmikach, gifach… to muszę powiedzieć, że faktycznie ten film dobrze ukazał upadek III Rzeszy, Hitlera, rozumiecie. I to, z czym się zmagał, jak się zmagał, ile ta jego paranoja go kosztowała… wszystko to jest świetnie pokazane w owej produkcji. Polecam bardzo, bardzo, bardzo. Ale tylko tym, którzy interesują się historią. Może ktoś się skusi. Kiedyś. Kto wie.
Po roku i czterech miesiącach mojej działalności tutaj… wybiła okrągła, piękna liczba. DZIESIĘĆ TYSIĘCY! To szalone. To nie są obserwatorzy. To nie jest stała liczba wejść. Ale to jest coś… coś pięknego. Pamiętam swój pierwszy tysiąc.
I ta radość z głębi (i w głębi) serca, że wspiera mnie klasa, że czyta te moje bazgroły także najlepsza nauczycielka. A dziś?! Dziś prawdopodobnie zagląda tam jakaś część szkoły. Szkoła szkołą, ostatnio nawet spojrzała na to jakaś osoba z zewnątrz i bardzo miło skomentowała. Cholera, tak niesamowicie to wszystko doceniam. Tu nie o cyferki na liczniku chodzi, ale o znalezienie pasji. Sposobu przekazywania myśli. Sposobu na ulżenie sobie w gorszych momentach. Sposobu na danie komuś kopa do działania. Jestem niezmiernie wdzięczna… będę działała dalej. Do upadłego. Ale z uśmiechem na ustach. Bo wiecie co?
 
„W życiu chodzi o proces, który cię cieszy, a nie o myśl o efekcie końcowym.”
I tu kolejne przemyślenia... prosto spod prysznica. Od razu po wyjściu telefon w rękę i zapisałam, co tam mi do głowy przyszło. No więc… wiecie, nie lubię ludzi, którzy nie dzielą się swoją pasją, tylko ją komuś narzucają. Dam taki przykład:
ja nigdy (a jeśi nawet, to proszę mnie upomnieć) nie powiedziałam: „Hej, słuchaj! Ty nie piszesz?! To chyba nie jest ok.” Myślę, że nie można tak do tego podchodzić. Wyobrażcie sobie, że powiedziałabym komuś: „Ej, co to w ogóle ma być, że ktoś nie potrafi na zawołanie napisać dziesięciu zdań o tym kocie, który siedzi… o, tam! Na dachu…” Ale nie robię tak.
Bo świat jest pełen niepoliczalnej ilości osób i każdy, naprawdę każdy wykonuje coś innego. A nawet jeśli znajdą się osoby, które robią „to samo”, to jednak nie jest „to samo”. Ponieważ każdy jest indywidualistą. Gdzieś tam w głębi siebie. Każdy, nawet jeśli druga osoba wykonuję taką samą czynność, to jednak będzie to zupełnie coś innego. Bo wszyscy wkładają w robienie danej rzeczy całych siebie. Tak myślę. I to wszystko jest cholernie niepowtarzalne i osobiste. Wszystko jest takie szczere, takie od nas. I nie uważam, że jestem gorszym człowiekiem, bo nie potrafię np. przebiec stu metrów bez zadyszki. Taka jestem! Sport nie sprawia mi przyjemności. Wybaczcie. Od czasu do czasu wybiorę jakieś ćwiczenia na YouTube, trochę się pomęczę, spocę, pójdę pod prysznic i wskoczę do łóżka. Tyle z mojego wysiłku. To jest taki impuls. Nie sprawia mi to radości, bo uwielbiam pisanie. Ale nikomu niczego nie narzucam, nic na siłę. Oczywiście nie twierdzę, że ktoś tak robi, tylko obserwuję pewne zjawiska ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że ktoś wykonuje inną czynność niż oni. Jak w jednym z ostatnich wpisów… jeżeli sprawia nam przyjemność nicnierobienie, to nic nie róbmy, ale bądźmy szczęśliwi! No nic, takie mam wrażenie, jednak to moje wrażenie i proszę się nie wściekać, nic sobie złego nie myśleć. Nie mam na celu wkurzenia nikogo.
Nie doszłabym tak daleko, gdybym myślała: "Jezu, jak już rozpoczęłam, no to wypadałoby jakoś działać, żeby efektownie zakończyć moją działalność tutaj." Ale ja jestem tu, bo to nadaje mojemu życiu sens. Oklepane, nie? Jednak tak właśnie myślę. To właśnie czuję. Mieć możliwość "wyżalenia się" i jednocześnie sprawić, że ktoś zatrzyma się i pomyśli o czymś ważnym. Jestem bardzo wzruszona. I jestem z NAS dumna. To wielka sprawa. Uwielbiam takie momenty w życiu.
Dziękuję.

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 22 stycznia 2016

Zazdrość jest ślepa.

"A gdy serce twe przytłoczy myśl, że żyć nie warto,
z łez ocieraj cudze oczy, chociaż twoich nie otarto."
 
Cześć!
 
Kiedy skończą się ferie, zostanie około pięciu miesięcy nauki. Przebywania w najpiękniejszych murach, w jakich dane było mi przebywać. Pomimo wszystko. Często podkreślam te słowa. Bo tak jest. Uwielbiam to miejsce, a jednocześnie go nienawidzę. Ale mam tak z każdym człowiekiem, z każdą instytucją, sytuacją. Wiecie, co mam na myśli. Wszystko ma swoje wady i zalety. Ameryki raczej nie odkrywam, pisząc to. Ale... zmierzam do tego, że za chwilę testy, za moment będzie trzeba zacząć zastanawiać się nad składaniem papierów do szkoły. A co robię? Płaczę, bo naprawdę nie jestem pewna tego, co chcę robić. Pamiętam, że przy jednej z rozmów z moją nauczycielką, powiedziała tak: "A myślisz, że ktoś w twoim wieku w ogóle myśli o planach? Jest wielu takich, którzy myślą o planach albo gdzieś tam im chodzi po głowie: Jezu, ja jeszcze nie wiem nic o sobie, co ja bym chciał robić." I stwierdziła, że szukam i to jest dobre. Ok, wiem, ale co mi po tym, że szukam, jeśli za chwilę będę musiała nie szukać, ale zdecydować?! Podjąć zasraną decyzję. Bardzo się tego boję. Może za bardzo to przeżywam. Nie wiem. Już naprawdę nie wiem.
 
Jest taki portal... "Tumblr". I poza ukochanym blogowaniem, jest to druga sprawa, która przynosi mi wytchnienie, daje ukojenie. Są tam zdjęcia, gify, cytaty - wszystko, czego dusza zapragnie. Jest tam wiele odpowiedzi. Mnóstwo rzeczy,
z którymi w stu procentach się utożsamiam. Jest tam ogrom kontrowersji (ale gdzie jej nie ma?). Jednak myślę, że można tym wszystkim, co uda nam się tam znaleźć, wyrazić siebie. Robię tak. Dlatego... póki co nie podam wam mojego profilu. Jest bardzo osobisty, a ostatnie zamieszczone posty są cholernie "inne",
niż to, o czym piszę tutaj. Ale to też moja osoba. Nie ważne. Znając życie i tak się "odważę" i wam go kiedyś tu przedstawię, ale narazie nie. Lubię w tym portalu możliwość bezosobowego pokazywania swoich uczuć. Możesz znaleźć cytat napisany przez kobietę i drugi napisany przez mężczyznę. I każdy z nich będzie dobry, jeśli tylko się z nim identyfikujesz. To jest świetne. To w tej stronie bardzo cenię.

Kiedy się za kimś tęskni, to później wychodzą takie bazgroły, spójrzcie...
 
Za każdym razem gdy na Ciebie patrzę
uśmiecham się
bo nie jesteś mi obojętna.
Wiesz po prostu za każdym tym spojrzeniem
w Twoją stronę
kryje się uczucie
którego sam nie rozumiem.
Za każdym razem gdy na Ciebie spojrzę
czuję się tak cudownie
przygnębiony
bo nigdy nie będę tak blisko
jakbym tego pragnął.
Zawsze gdy utkwię w Twoich oczach swoje
mam ochotę uronić ocean łez
by uświadomić każdemu
jak bardzo to umiłowanie rozrywa
moje elastyczne wnętrze.
Codziennie patrzę
patrzę
patrzę
i nie potrafię przestać.
Dlatego nieraz w tłumie
potrafię się zgubić
ponieważ wciąż spoglądam
wyczekuję
oczekuję
tęsknię
uczucia potęguję.
I za każdym razem
Twój najpiękniejszy
wzrok
w czyimś spojrzeniu
odnajduję.
 
Ten wpis jest jakiś chaotyczny. Wybaczcie.

Trzymajcie się.
 
~~Zbuntowany Anioł


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Przyzwyczajenie jest drugą naturą.

"Jeśli marnowanie czasu daje Ci radość,
to nie jest to czas zmarnowany."
 
Dzień dobry.
 
Chociaż nie aż tak dobry, bo złapało mnie przeziębienie, które na szczęście już przechodzi, ale przez ostatni tydzień zero weny na napisanie czegokolwiek.
Ale... odnosząc się do tytułu... w piątek był tak cudowny dzień, że do teraz się uśmiecham myśląc o nim. Faktycznie coś w tym przyzwyczajeniu do drugiej osoby jest. Pięknego oczywiście. Bo powiem wam, że nic tak nie cieszy mojej osoby, jak świadomość tego, kto czyta te moje szczeniackie wywody. Naprawdę. Może jestem zbyt sentymentalna, wrażliwa, za bardzo do wszystkiego podchodzę osobiście. Jednak nie uważam tego za coś złego. Po prostu lubię odnajdywać szczęście w prostych gestach. Od prostych, ale bardzo dobrych ludzi. Więc dziękuję. Lubię dziękować.

 
Nie zawsze musi być tu refleksyjnie i poważnie, więc... kolejne podziękowania chciałabym złożyć nauczycielowi, który napisał na Facebooku pod ostatnim postem tak:

"Twoje wpisy na blogu są naładowane imponującą porcją energii, "bryzgającego" wokół optymizmu, aż miło dać się tym pozytywnym myśleniem "ochlapać" :) Lektura Twojego bloga przypomina mi słowa bodajże Agnieszki Osieckiej: "Piękne jest życie, bo... pięknie jest żyć!"..."
 
Mam nadzieję, że mi się za takie cytowanie nie oberwie. A nawet jeśli... nie bolałoby mnie to. Bo patrzę na te słowa i mam łzy w oczach, ponieważ niezmiernie mocno doceniam takie gesty. I przypominam sobie słowa mojej bohaterki, która również często podkreśla, że wypływa z tych wpisów mnóstwo optymizmu. I dają kopa do działania. To bardzo, bardzo, bardzo miłe. Czasami jest ciężko i nie wiesz już, gdzie szukać ratunku. Ale wracasz myślami i wzrokiem do tego typu wypowiedzi i nagle wszystko nabiera znowu sensu. Ogromnie pięknego sensu. Uwielbiam to życie, właśnie dzięki takim ludziom.
 
Wiecie... czasami chcę napisać wam tu, że serce mi pęka, kiedy widzę, jak cholernie zmienili się ludzie, których uważałam albo rzekomo uważam za swoich przyjaciół... i nagle spoglądam w lustro, w swoje odbicie, w oczy, które nie kłamią... i obawiam się, że to, owszem, inni się zmienili, ale zrobili to w dobrym kierunku, postawili krok w przód, a ja? Wciąż stoję w miejscu. Rozdrapuję przeszłość. Ranię ich. I ranię siebie. Po prostu nie zawsze wszystko jest takie, jakie chciałabym, by było...
 
Jeszcze jedna sprawa!
Wuefista w naszej szkole przypomina mi misjonarza. Pomaga odnaleźć Jezusa, zawsze pięknie się o Nim wypowiada. Kiedyś rozmawialiśmy i podarował mi dwa obrazki. Jeden, większy, trzymam na półce. Mniejszy zawsze w obudowie telefonu. Nie żebym była jakaś wielce pobożna, to był zwyczajnie miły gest. Poza tym... może jakiś człowiek kiedyś, gdy przypadkiem to zauważy, uśmiechnie się.
Kto wie... kto wie.
 
Druga strona jest taka sama jak
ta na dole.

 
Na odwrocie znajduje się
Koronka do Miłosierdzia Bożego.



Pierwszy poniedziałek ferii wspaniały i udany! Wraz z siostrą przeszłyśmy 10 kilometrów i zrobiłyśmy 13 900 kroków. Jestem pod wrażeniem. Było przyjemnie, zabawnie, no i bardzo ruchliwie. Ciągnąć przez tyle czasu te cholerne sanki... chociaż był moment, kiedy byłam zmuszona je nieść, bo śniegu na chodniku absolutnie brakowało. No i trochę się ludzie dziwnie z aut patrzyli. Ale to nic. Było śmiesznie! Od razu przypomniały mi się piesze rajdy z najlepszą ekipą. Szkoda, że się coś pochrzaniło. No nic. Trzeba żyć dalej.
 
 


 
 
 
Mam nadzieję, że to będą przyjemne dwa tygodnie.
 
Trzymajcie się!
 
~~Zbuntowany Anioł


poniedziałek, 11 stycznia 2016

Szalony weekend!

"Niegdyś na do widzenia buzi, teraz do buzi
Dużych nie szanują mali, małych nie szanują duzi."
Serwus!
   Jak pisałam w poprzednim poście – ostatnio dzieje się tak wiele, że powoli nie nadążam. Weekend wspaniały. Pełen ruchu, pełen działania. W piątek Msza za nas, którzy w tym roku przystępują do bierzmowania, adoracja, no i oczywiście spowiedź. Podkreślam po raz kolejny – ksiądz, do którego chodzę do sakramentu pokuty jest moim zdaniem mistrzem. I to jest taka osoba przy której nie boję się, nie stresuję (no może na początku), czuję się bardzo komfortowo. To się ceni. Brawo! Mój katecheta wrobił mnie w czytanie na Mszy, ale nie mam mu tego za złe. Jego reakcja i moja były zabawne. Ale! Im więcej będę ćwiczyła publiczne przemówienia, tym szybciej się do tego przyzwyczaję. Będzie mniej niepewności, strachu i tych wszystkich innych emocji. Chociaż powiem wam, że to było bardzo przyjemne. Czytać na tym ołtarzu. W dodatku całkiem mądre słowa.
   Wiecie, przypominam sobie pewien motywacyjny filmik (na końcu dam link)
i padło tam stwierdzenie, które mówi o tym, że my, owszem, pragniemy sukcesu,
ale nie pragniemy go naprawdę. Z całych sił. Na sto procent. Nam po prostu byłoby miło, gdybyśmy go osiągnęli. I zaraz mam w głowie również słowa księdza… na sto osób przystępujących do bierzmowania, tylko jedna przyjmie ten sakrament owocnie. Reszta zrobi to tylko skutecznie. Kurczę, pięknie to ujął. I to jest cholernie prawdziwe. Bo sama wyszłam z kościoła i byłam zdenerwowana na tych, którzy nie przyszli. To jest przykre. Pieprznięci hipokryci. To trochę nie fair, ale szczerze powiedziawszy… nie moja sprawa. To jest przede wszystkim ich sumienie.
Nie powinno mnie to obchodzić. Ale mówię szczerze, że uważam to za trochę nie w porządku. No cóż.
   W sobotę domówka u mojej niezmiernie bliskiej koleżanki! Ona ma w sobie coś przyciągającego. Jest bardzo pozytywna. Gościnna. Ma w sobie ogrom energii, potrafi porwać tych, którzy do niej przybyli. Fantastyczny człowiek! Poza tym… ma głęboko w nosie zabawę z alkoholem i bez niego bawi się tak zajebiście dobrze, że mogę śmiało powiedzieć – będę w tej kwestii brała z niej przykład. Świetna zabawa. Tańce skubańce, śmiech, pyszne jedzenie i kilka nowych osób. To był również niesamowicie ważny punkt w tym spotkaniu. Poznałam troje świetnych ludzi i super byłoby znów się zebrać. Może to powtórzymy, kto wie. Ale daję tej imprezie sto na sto i jeszcze więcej, bo było wspaniale. DZIĘKI!
   Wczoraj WOŚP… kontrowersyjna sprawa. Nie chcę jej poruszać. Byłam wolontariuszem i było bardzo miło. Nie będę zagłębiała się w świat ludzi, którzy dzielą się na tych, którzy popierają akcję pana Owsiaka i tych, którzy go nienawidzą. Mam to gdzieś. Nie jestem w tym temacie najlepsza. I szczerze? Dotykanie tego jest zbędne. Cieszę się, że miałam okazję posiedzieć dobre sześć godzin na sali z super ludźmi. Dużo śmiechu, uśmiechu, zabawy. Oto w tym chodzi. By się trochę rozluźnić, wyjść z domu, zrobić coś innego. Podobało mi się i tyle.
   A dziś zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę tylko pani od matematyki rozmawia z nami na spokojnie i tak, byśmy wszyscy mogli swobodnie się wypowiedzieć na temat przyszłego życia. Szkoły, pracy, rozumiecie. I chwała jej za to. Naprawdę... kłaniam się nisko tej kobiecie, bo (z moich obserwacji wynika),
że jest to jedyny dorosły, który pyta, który operuje wieloma trafnymi przykładami
i oczywiście, co najważniejsze, daje nam dojść do słowa. Czasami poświęcamy dwadzieścia minut matematyki, którą później odrabiamy, ale przynajmniej coś do tych łbów naszych przybywa nowego i wcale niezwiązanego z zapieprzaniem po kolejną ocenę albo z napisaniem najlepiej testów. To też jest ważne, bo ona również tę kwestię podkreśla, jednak mam wrażenie, że trochę inaczej do tego podchodzi. Znacznie lepiej. Jest bardzo otwarta. Niesamowicie przypada mi takie podejście do gustu. Rozmowa jest niezmiernie ważna, zawsze staram się to podkreślać. Dlatego wielki uśmiech z mojej strony i oby tak dalej. Szacunek pozostanie do końca życia.
Przepiękny tort i naprawdę dobry!

Światełko do nieba.

Wspaniała ekipa!
Uśmiech, uśmiech, pomoc, pomoc - oto w tym chodzi.

A śnieg był i... się zmył. Zmywa... dosłownie.


Ale dzisiaj długo, wybaczcie.
~~Zbuntowany Anioł


sobota, 9 stycznia 2016

Autoprezentacja.

"to
nie my
krzykniemy
miłość
my to
krzyk niemy
my
toniemy"
 
Cześć!
 
Ostatnio się dużo dzieje. Mam tyle spraw, które chciałabym wam przekazać, naprawdę... zrobię to, na pewno.
Wiem, że przemówienie powinno być raczej w formie mówionej,
no ale.
Klasa i pani powiedzieli, że to jest naprawdę szczere i osobiste.
To bardzo miłe.
 
   Na początku musimy przypuścić, że mnie absolutnie nie znacie. Przychodzę tu, by to zmienić. Dlatego pomyślcie sobie, że teraz jestem "X". Za chwilę dowiecie się,
w jakie imię owe "X" się przemieni, ile mam lat, jaka jestem. I będę starała się pokazać siebie w obiektywnym świetle. Pięćdziesiąt procent wad, pięćdziesiąt procent zalet. I to wy zdecydujecie, może nawet każdy po kolei, czy nie znając mnie TAK NAPRAWDĘ, moglibyście nawiązać ze mną jakiś kontakt. Zaczynajmy.
   Zasadnicze pytanie, które musi zadać sobie każdy, kto wybrał ten temat: Czy ja lubię siebie?
Czy gdyby ktoś, jakimś cudem był w moim ciele i miał się mi przedstawić – czy polubiłabym swoją osobę? Czy mogłabym uznać, że właśnie takiego przyjaciela chciałabym mieć? Czy słysząc o swoim charakterze, o swoich czynach, o tym, jak przeżywam życie… czy naprawdę gdzieś w sobie powiedziałabym: To jest właśnie ta, z którą chciałabym nawiązać kontakt! Myślę, że to jest bardzo ważne, kiedy zaczynamy taką autoprezentację. Bo… co nam po tym, że chcemy przekonać do siebie innych, jeśli sami do siebie nie jesteśmy przekonani?
   Czym się zajmuję? Chodzeniem do szkoły. Ale to chyba oczywiste, bo w końcu po to tutaj jestem i właśnie w tym miejscu to mówię. Jednakże poza szkołą… moją pasją, czyli takim zajęciem, na które naprawdę przeznaczam większość swojego czasu wolnego i czymś, co kocham. I to naprawdę kocham, bo przez to mogę wyrazić wszystkie emocje, które gdzieś tam we mnie tkwią. I tym zajęciem, tą pasją, jest pisanie. Wszystkiego. Prowadzę bloga, dzięki któremu chciałabym właśnie przekazać ludziom dobrą nowinę. Trochę jak ksiądz z ambony. I mi, i jemu nie zawsze się to udaje. Ale staramy się, a to jest najważniejsze. Generalnie zajmuję się pisaniem. Wierszy nie wierszy, opowiadań, nie opowiadań, wszystkiego po trochu. Felietony, wszelkie refleksje. Wszystko, co może w jakiś sposób zmienić życie innych. Staram się pokazać ludziom, że warto znaleźć coś, dzięki czemu nie tylko my będziemy radośni, ale będziemy mogli przyczynić się do szczęścia innych.
   Jestem szczerą osobą. Nie jestem optymistą, ale jestem szczera. Staram się odgradzać dobro od zła i kroczyć w świetle. Jestem osobą niepewną swojej wiary. Dlatego jeśli i ktoś z was ma jakieś wątpliwości, no to zdecydowanie jestem dobrą sztuką do porozmawiania.
   Wiecie co? Czasami nie lubię ludzi. Nawet zdarza się, że pałam do nich nienawiścią. Ale jest też druga strona medalu... kiedy kogoś pokocham, a zdarzyło się to raz i wciąż trwa, to kocham szczerze. Mocno. Dosadnie. Głęboko. I to jest taki kontrast, który gdzieś tam we mnie tkwi. I jeśli ktoś widzi mnie tylko z tej złej strony i nie do końca mu ona pasuje… nieskromnie mówię teraz: warto poczekać na tą drugą.
   Bardzo szybko się denerwuję. Lubię stawiać na swoim. Czasami zapominam,
że nie jestem na świecie sama. Ale najbliżsi mi to wybaczają.
   Nie jestem pewna siebie. Mam w głowie milion pomysłów, tysiące ułożonych dialogów, ale brakuje odwagi. Stawiam pierwszy krok i nagle świat staje w miejscu. Myślę, że robię coś w lepszym kierunku, ale zaraz orientuję się, że plącze mi się język i nic z tego nie wychodzi. Jednak próbuję to naprawić, bo chcę kiedyś wejść do pomieszczenia pełnego ludzi i zastanawiać się nie nad tym, czy oni lubią mnie, ale nad tym, czy to ja lubię ich.
   Mam w sobie mnóstwo wrażliwości. Może nawet nadwrażliwości. I ogrom empatii. Nie wstydzę się o tym mówić. To nie jest wygórowane ego, to świadomość bycia całkiem dobrym człowiekiem. Często te emocje przeszkadzają w codziennym funkcjonowaniu. Wiecie dlaczego? Bo wszystko ma swoje priorytety. Wszystko ma swoje wady… zalety. I tak jest i w tym przypadku. Dostrzegam głębokie piękno, jakie przekazuje nam świat. Ale z drugiej strony wszystkie przykre sprawy dotykają mnie trzy razy mocniej. Nawet najmniejsza, ale smutna, sytuacja to wielki cios w moje delikatne serce. Jednak, pomimo wszystko, jestem dumna z bycia taką osobą.
   Nie wiem, czy zdołałam kogokolwiek do siebie przekonać, ale wiem na pewno,
na sto procent i jeszcze więcej, że zawsze warto próbować. I tego będę trzymała się do końca życia.
~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 7 stycznia 2016

"Dużo się zmieniło, wszystko się skończyło."

"I będę znosił każdy ból,
każdy wasz ból, ohydny tłumie,
ale wam będę w rany sól
sypał, aż przyszłość mnie zrozumie."
 
Hej, hej.

Znowu sobie wspominam... zachowania niektórych osób, same osoby i no... to mi się zdarza coraz częściej. Nie uważam, by to było złe. Tęsknota to w pewnym stopniu dobra rzecz, bo przynajmniej wiemy, że zdarzyło się w naszym życiu coś dobrego. Problem w tym, że się zdarzyło i może już nie wrócić. Nie ważne. Czasami po prostu tak jest.
 
To był bardzo przyjemny dzień, wiecie? Odważyłam się na wygłoszenie autoprezentacji. Czułam stres, nawet słyszałam go podczas mówienia, ale to nic. Chodzi o całość. O treść. A ją pokażę wam jutro albo w sobotę. Niesamowicie miłe przyjęcie ze strony klasy i polonistki! Może nie rozmawiamy jak kiedyś, jednakże przeszłość pozostanie w naszych sercach do końca życia. To bardzo ważne. Powiem wam, że naprawdę jestem bardzo zadowolona z tej pracy. Ale przemówienia moich dwóch koleżanek były równie urzekające! Poważnie. Jedna z nich przedstawiła temat związany z wysokimi wymaganiami ze strony nauczycieli. W dwóch słowach wam tego nie opiszę, ale to dało do myślenia. Druga opowiadała o swoich planach związanych z byciem matką. To cudowne. Świetnie się tego słuchało. I moja partnerka z ławki słusznie zauważyła, że czasami potrzebujemy takiego "wygadania się" oraz rozmowy, która po takich przemówieniach powstaje. To fakt. Naprawdę dobrze to ujęła! Bo sama mam wrażenie, że w tym roku mało rozmawiamy. Z dorosłymi rzecz jasna. Pomińmy mój stosunek do nauczycieli, ale jesteśmy w trzeciej gimazjum... w ostatniej klasie beztroskiego życia, moim skromnym zdaniem i... i super byłoby, gdybyśmy poświęcili sobie wszyscy trochę więcej czasu. Nie na zakuwanie do kolejnego, cholernego sprawdzianu. Ale właśnie na porozmawianie.
 
Po wczorajszej wizycie w Kościele już wiem, dlaczego mój katecheta tak chwali mszę o 7:30. Było nieziemsko. Naprawdę. Ulubiony organista, zero dzieciaków wbiegającyh prawie na ołtarz, znaczna większość to byli dorośli. Podobało mi się to! Nie było poważnie, lecz po prostu uroczyście. Myślę, że to cechuje dobrą mszę – uroczystość, piękno, spokój, a nie „cyrk” i roztargnienie. Dlatego miałam ochotę się uśmiechać! No i to kazanie… trafiło prosto w moje serce. Było bardzo mądre. Czasami faktycznie myślimy, że jesteśmy stuprocentowymi katolikami, dziećmi Bożymi, bo się codziennie modlimy, bo chodzimy do Kościoła. Wiecie, robimy „podstawowe” rzeczy. Uważamy, że idziemy, już idziemy, właściwą drogą. Do Królestwa, do Niego. Mówimy, że to z pewnością już ten tor, że nie ma się czym przejmować. A jest. Jesteśmy ludźmi – błądzimy, wątpimy, upadamy. Jesteśmy jak ci mędrcy… szukamy, szukamy, szukamy. Mam nadzieję, że każdy z nas w końcu odnajdzie to, na czym mu tak zależy. Podobało mi się stwierdzenie:
„Nie możemy rozpalić ognia w innych, jeśli sami nie płoniemy.” Rozumiecie… to mi skojarzyło się ze słowami, które mam w autoprezentacji:
„Jak mogę przekonać do siebie innych, jeśli sama do siebie nie jestem przekonana?” Coś w tym jest! Coś trafnego, celnego, no i cholernie prawdziwego. I ostatnia kwestia… dary. Złoto, kadzidło, mirra i inne materialne sprawy swoją drogą. Często o wiele bardziej liczą się duchowe gesty. Może to zbyt wygórowane stwierdzenie, zbędna filozoficzna chęć uzdrowienia ludzkich dusz.
Ale uwierzcie mi na słowo… uśmiech, rozmowa, spojrzenie… to naprawdę wiele zmienia. Uśmiech – świata i tych wielu wstrętnych ludzi nie zbawi, jednak zawsze w jakimś stopniu może „naprawić” ich serca. Jeśli oczywiście przyjmą do siebie tą dobroć płynącą z naszego wnętrza.
Długo wyczekiwany śnieg - dawno się tak nie cieszyłam!



Nie uważam, by pomalowane paznokcie były prowokacją czy buntem. I to mnie mocno smuci. Bo nawet w miejscu, które szczerze uwielbiam nie mogę czuć się komfortowo. Szlag by to trafił.
 
~~Zbuntowany Anioł


piątek, 1 stycznia 2016

2016 - cześć, bądź dobry.

"Normalny, moja droga, to jest każdy przeciętniak, ktoś,
kto niczym się nie wyróżnia. Takie szare, mdłe tło, co to żyje,
bo żyje, płynie, bo płynie i nigdy, ale to przenigdy nie zrobi niczego,
co mogłoby wywindować go ponad tę jego zaprogramowaną przeciętność.
Zwykły, pospolity, bez polotu - rzucała synonimami. -
Obraziłabym się,
gdyby ktoś powiedział, że jestem normalna."


I takim miłym, godnym przemyślenia, akcentem was dziś witam.
Serwus, moi mili!

Mamy go! Jest. Nareszcie. To będzie dobry rok. W tej kwestii akurat poważnie muszę, a nie po prostu "mogę" postarać się o to, by był wspaniały. Lepszy.
To będzie rok ogromnych zmian. Decydujących momentów. Przełom w moim skromnym życiu. Boję się. Przerażające, ale prawdziwe. I trzeba to jakoś znieść.
No bo to jest ten czas, kiedy powinnam w końcu pójść krok dalej. I zrobię to.

Bo właśnie najgorszy to jest ten pierwszy krok. Tak bardzo chcę zmienić to moje nijakie życie. Jest w porządku, ale dlaczego nie miałoby być... zajebiste? Do tego dążę. By być na każdym kroku dumną osobą. Ale nie dumną niczym paw.
W dobrym tego słowa znaczeniu. Rozumiecie. I to jest taki mój priorytet. Właśnie ta duma. To poczucie, że to życie jest najlepsze. Bo jest właśnie moje. I właśnie takie, jakie mi się wymarzyło. To niesamowicie ważne.


Dwie miłe sytuacje mnie dzisiaj spotkały.
Możliwość powrotu do domu w absolutnej ciszy. Jedno auto tylko obok mnie przejechało... to było naprawdę kojące. Po wczorajszej imprezie. Na niej było głośno i hucznie. No... jak to na balangach bywa. Ale było super! Zabalowałyśmy, ale taka cena młodości. To się będzie wspominało z uśmiechem. Dobrze, że miałam pod ręką telefon i mogłyśmy rano obejrzeć niektóre momenty. Jakże zabawne! Śmiech do łez. To jest świetne życie.

No i druga sprawa - pójście do Kościoła... tak, tak... poszłam do Kościoła
i poczułam ulgę. Cóż. Niektórzy stwierdzą: "pogrzało ją!" I dobrze. Po co tracić czas na bycie "normalnym"?


No to... życzę wam mnóstwa pozytywnej energii na ten rok.
I tego spokoju ducha.
Postarajcie się ten czas wykorzystać w 100... w 101%.

 
Postanowienia postanowieniami, ale lepiej żebyśmy się już przymknęli i zaczęli działać. Bo oto w tym chodzi.
Zaczynajmy.

Powodzenia!

~~Zbuntowany Anioł