czwartek, 27 sierpnia 2015

"Wałęsa - człowiek z nadziei".

Hej.

Smuci mnie trochę fakt, iż to chyba ostatnie cztery dni dobrze wyglądającej statystyki, ostatnie momenty mojej możliwości częstego pisania i waszego zaangażowania. Bo nie oszukujmy się, ale ostatni rok szkoły to jednak nie przelewki i pracy będzie mnóstwo. Czuję to. Może i ja znalazłabym chwilę na opisanie tu jakiś ciekawych sytuacji, ale nie jestem pewna, czy wy znaleźlibyście czas, by o tym przeczytać. A przecież nie jestem tu tylko i wyłącznie dla siebie, prawda? Otóż to. Pewnie martwię się na zapas i wszystko jakoś się będzie powoli, ale miło układało, jednak taka już jestem.

Wiecie co? Lubię czasami podejmować spontaniczne decyzje. W pierwszy czwartek tego miesiąca wybrałam się do kina na film: „Lech Wałęsa – człowiek z nadziei”.
I choć widziałam go dwa lata temu, to nie żałuję, że poszłam drugi raz. Według mnie świetnie zrobiony film z równie dobrym ukazaniem pana Lecha. Jestem młoda, gówno wiem o życiu, ale ten film pokazuje, że był godnym podziwu człowiekiem. Naprawdę. Moim zdaniem tak właśnie to wygląda. To był, nie wiem jak jest teraz, ktoś, kto z pewnością zrobił coś.
I to mi się podoba. A dzisiaj wybieram się na seans „Tajemnica Westerplatte”. Również już przeze mnie obejrzany, ale nie zaszkodzi przypomnieć sobie wydarzeń. A co do pierwszego filmu... przed seansem miły pan miał prezenty dla trzech szczęśliwców i, o dziwo, byłam jednym z nich. Mnie pytał o to, kim pan Wałęsa był z zawodu. Łatwizna! Nawet nie musiał czytać podpowiedzi, od razu powiedziałam: "Elektrykiem". Pan uśmiechnął się i wręczył mi książkę. Świetna sprawa.



Hm, pewnie jakaś podsumowująca te wakacje notka również będzie, ale póki co... daje temu wypoczynkowi 1/10. Jak to przykro wygląda. No ale i tak bywa. Naprawdę mam nadzieję, że wasze dni były o wiele lepsze. A ja, no cóż, niedługo wytłumaczę, dlaczego dałam chociaż ten jeden punkt.

Nienawidzę niesprawiedliwości tego świata.
Z całego, kurewsko pokruszonego serca.


https://www.youtube.com/watch?v=hjzeiVDyBZo

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 25 sierpnia 2015

Z dystansu.

Cześć.

Są w życiu takie momenty, w których albo przez które masz ochotę rzucić wszystko w cholerę, położyć się do łóżka i przespać tę ogłuszającą całe ciało i duszę burzę. Znacie to? Ja niestety poznałam.

"Z dystansu" - Nie wspominałam o tym filmie. Nie wiem, dlaczego. Może po prostu trudno cokolwiek wykrztusić po, nawet, dwukrotnym obejrzeniu? Zdecydowanie tak. To jest ten rodzaj kina, dzięki któremu wyłączasz komputer, siadasz w ciszy, ewentualnie ze słuchawkami, z których wyłania się delikatna melodia i nie wiesz, co powiedzieć. Jak się zachować. Co myśleć. Ten film jest bardzo, bardzo, bardzo smutny.
I każdy, naprawdę każdy, kto ma w sobie choć trochę empatii, ciut wrażliwości… również będzie uważał, ze to dzieło jest przygnębiające z jednej, prostej przyczyny. Bo jest cholernie szczere. Czasami myślimy, że nauczyciele to takie marne robociki, które wszystko zniosą. Możemy im naskoczyć, pieprząc konsekwencje. Ale ja nie potrafię patrzeć na to w taki ironiczny, płytki sposób.
To nie dla mnie. Mogę nienawidzić ich za to, że postawili mi jedynkę w dzienniku, ale powinnam oskarżyć za nieprzygotowanie siebie, a nie ich za to, że robią to, co muszą. Wiecie, ten film nie sprawił, że pogrążyłam się w rozpaczy z powodu poruszonego w nim tematu. Absolutnie nie! On wywołał u mnie ogromne poczucie głębszego zastanowienia się nad życiem dorosłych. Poważnie. Przygnębił mnie ten obraz tylko dlatego, że spróbowałam poczuć to samo i bardzo mnie to zabolało. Czasami to, co dzieje się na lekcji jest tylko namiastką tego, co ci ludzie mogą czuć poza klasą, w domu, w swojej skromnej, prywatnej oazie. I nie wiem, dlaczego tak mnie to dotyka, ale dotyka i to mocno. Polecam każdemu, kto tylko zechciałby spróbować spojrzeć na to życie z innej perspektywy. I proszę was, jeśli tylko będziecie mieli nie tyle ochotę, ale czas... włączcie ten film.
Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, iż to jest… ważne. Ważne jest, by takie ekranizacje nie poszły na marne.


Mam dla was trzy pseudo-wiersze. Zaczynam zauważać, że to najlepsza forma ukazania złych, smutnych, najgorszych emocji.

Być może metro nie jest najlepszym wyjściem,
Ponieważ jesteś prostytutką z własnej woli.
Po prostu wiesz,
Nocne metro jest niezbyt przyjaznym miejscem,
Tylko dlatego, że wiesz, kim jesteś.
Dzieciaki nie powinny w nim przebywać późnymi porami,
Bo nazywasz siebie dziwką,
Buszującą między miejscami zajętymi przez wyrafinowanych mężczyzn,
Szukając sztucznej pociechy.
Nie wiem, dlaczego wygląda to tak.
Może masz piękne piersi i rozgrzane intymne miejsce,
I wiem, że jesteś bezwzględna w stosunku do swej pracy,
Ale ludzie nie mogą bać się jeździć metrem,
A twoi klienci sprawiają im ogromny lęk,
Dlatego, że szukasz tutaj ukojenia,
Doskonale wiedząc, iż nie jest to w porządku,
Tak naprawdę tylko wobec twego sumienia.

 
Miłość, och, miłość.
Ileż w niej nieprawidłowości.
Miłość, ach ta miłość.
Jestem pewien, że każdy jej pragnie…
za wszelką cenę.
Miłość to miłość.
Jakże wiele tutaj niezgodności.
Miłość, wielka miłość,
Spotyka nas w najmniej oczekiwanym momencie.
Miłość to po prostu miłość.
Dosięgnie w końcu każdego.

 
Za młody na topienie smutków w wódce.
Co robić?
Coraz częściej zadawane pytanie.
Świat zbyt mocno pokazuje swą niesprawiedliwość.
Trzy noce to najwyraźniej za mało.
W naszym przypadku,
Chyba już nie może być dobrze.
Jedni już po pierwszej wygrywają,
A my toniemy w naiwności.
Życie nas pokonało,
Bo trzy noce…
to chyba za mało.


Mam nadzieję, że u WAS wszystko w porządku.
Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł

środa, 19 sierpnia 2015

Dzieło zachwala mistrza.

Cześć i czołem!

Zainspirowałam koleżankę do obejrzenia filmu, o którym wspominałam w poprzednim wpisie i obejrzałyśmy go razem. Zmieniła myślenie. Dacie wiarę?
Było mi bardzo miło i wciąż jest. To jest właśnie to! Świat stara się odbiegać od pozytywów „tego” tematu, ale są ludzie, którzy potrafią stworzyć obraz pokazujący piękno „tego” uczucia i to zdecydowanie łapię za serce. Polecam więc… po raz kolejny. „Ciastka i potwory”.
Krótko na temat książki "Życie na pełnej petardzie".
„Mówi, że jest żebrakiem, ale ekskluzywnym, bo żebrze w kościele, a nie pod kościołem”.

Cóż, próbowałam zebrać myśli, by w jak najlepszy sposób tę książkę wam przedstawić. Bardzo chciałabym dobrze i w jakiś sposób „ładnie” ująć swoje odczucia wobec niej. Wobec tych wszystkich cudownych odpowiedzi, bo jest pisana w formie wywiadu. Ale jakiego! Naprawdę bardzo mnie poruszyła. Ruszyła moje sumienie i kolejny raz COŚ ruszyło moją duszę ściśle związaną z niepewnością co do swej wiary. Wiecie dlaczego tak mną wstrząsnęła? Bo jest dobitnie prosta
i zmusza do uśmiechu, wywołuje łzy, skłania do refleksji nad życiem chrześcijanina, życiem samym w sobie i życiem drugiego człowieka. Ksiądz Kaczkowski podkreśla tam bardzo mocno, że nie należy potępiać nikogo, naprawdę nikogo. Nie mówi o wielkiej miłości do morderców czy kogokolwiek, kto byłby „inny”, ale mówi o zwykłym szacunku, a doskonale wiecie, że często nam go brakuje. Cieszę się, że na nią trafiłam, ponieważ nie jest to kolejny bełkot na temat tego, jaki to Bóg jest miłosierny, tylko on się liczy, bla, bla, bla.
Może dla kogoś będą to nic nie znaczące słowa, ale mnie ta książka dotknęła… delikatnie, w kruche od wątpliwości serce. I ten dotyk był/jest niezwykle czuły, niezmiernie pouczający i dodający chęci do życia. Zdecydowanie tak. Wiecie dlaczego wspomniałam o tym, iż nie jest to „kolejny bełkot”? Dlatego, że każdy może chcieć i mieć gdzieś w sobie piękne świadectwo, którym może bądź chciałby się podzielić, ale nie zawsze autor potrafi ująć to w słowa, które zachęciłyby do przeczytania.
Zdarzyło się mu nawet kilka razy przeklnąć, ale to wciąż tylko człowiek, a „brzydkie słowa” czasami naprawdę dobitnie oddają sens różnym wypowiedziom
i tak też było w przypadku zdań wypowiedzianych przez niego.
Często w te wakacje udaje mi się spotkać z Agatą, a ostatnio nawet i z Agatą,
i z Magdą, więc wakacje jak najbardziej na plus, ale chyba tylko z tego powodu.
Póki co, ma się rozumieć!
Kupiłam kolejną książkę i choć jestem na 141 stronie, na razie nie umiem jej "skomentować". Czekam na koniec, myślę, że będę zaskoczona.
Pseudo-wiersz pisany przy tym utworze. Piosenka świetna! Jest naprawdę zajebista. Tak samo jak teledysk. Naprawdę. A wierszyk, jak to wierszyk, po prostu szczery.
"A ja lubię i wulgarność, i poezję, bo mam wrażenie, że jedna i druga zawsze są prawdziwe".

Pośród swego tłumu czujesz się pewniej.
Jesteś wielki tylko przy swoich wielbicielach.
Ogromna presja zrzucona na chłopca.
Chęć bycia kimś czasami się spełnia,
A później kochają cię tylko oni,
Zaślepieni sztuczną doskonałością,
Wierni tylko tobie.
Jednak to wszystko jest jedynie iluzją,
Mocno zakorzenioną w twej wyobraźni.
Tak na koniec... wczoraj miałam 106 wyświetleń. Zaskoczyło mnie to. Chyba ktoś musiał obejrzeć znaczną część tego miejsca. Ale to bardzo podnosi na duchu. Dziękuję.
~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 13 sierpnia 2015

Metaforycznie jest w porządku.

Serwus!

Wszelkie wątpliwości już uzupełnione. Nie powiem, stresowałam się, pisząc post
i oznaczając w nim nauczyciela. To zawsze przywołuje myśli w stylu: „Co on sobie o mnie pomyśli?”, „Kretynka jakaś”. Haha, wiecie chyba co mam na myśli.
To po prostu inne uczucie niż konwersacja z przyjacielem.
Ale miło, że znalazł on dla mnie i moich przemyśleń chwilę, jednak ten temat poruszymy jeszcze w szkole. Ale nie teraz szkoła mi w głowie, bo jest jeszcze sprawa, którą muszę w te wakacje załatwić. Cóż, mój stosunek do składania życzeń spadającym gwiazdom jest dość… jakby to ująć… mam do tego dystans, może tak. Uważam, że marzenia nie są po to, by siedzieć na dupsku i liczyć na ich spełnienie. Jednakże wczorajsza sytuacja związana z jedyną gwiazdą na niebie była bardzo miła. Siostra rzekła, że może ten tam u góry wywlókł mnie z łóżka
i pozwolił posiedzieć na balkonie tylko po to, by zobaczyć tę gwiazdę, która być może była przeznaczeniem i warto byłoby pomyśleć życzenie. Tak też zrobiłam, bo choć wątpię, że przyniesie to jakikolwiek rezulat… niczego przecież nie straciłam przez zwykłą myśl. Czyż nie?
Mam dla was dziś również dwa, skromne pseudo-wiersze. Jeden z nich był pisany przy pewnym utworze, który wzrusza mnie dogłębnie. A teledysk w połączeniu z niesamowitą muzyką oraz fantastycznie ujętym tekstem… powala na kolana
i poważnie łzy wyłaniają się na zewnątrz.
Choć sam utwór jest o matce, w moim „wierszyku” jest ona tylko taką… metaforą, ujęłam w słowie „matka” osobę, która po prostu ma do mnie taki, a nie inny stosunek.
Natomiast drugi napisałam w notatniku, w lesie podczas leżenia na trawie. Była przyjemna cisza, pogoda sprzyjała, ale właśnie o moich odczuciach są te bazgroły. Mam nadzieję, że każdy zinterpretuje to w indywidualny sposób.
Jesteś moją matką,
Ty wystawiasz ramiona, by móc mnie ukołysać,
Odsłaniasz swe najskrytsze wdzięki,
Tylko dlatego, że czuję pragnienie.
Robisz te wszystkie niezwykłe rzeczy,
Bo jesteś moją matką,
A to niewątpliwie piękne oddanie.
I nie mógłbym nawet pomyśleć,
Że istnieje ktoś wspanialszy od ciebie.

Fajka w dłoni,
Palące Słońce,
Muzyka w słuchawkach,
Ciało leżące na naturalnej zieleni,
Poetycka twórczość,
Młodego człowieka,
Niepoukładane myśli,
Wewnętrzny spokój,
Dusza pełna tęsknoty.
Serce w kawałkach,
Tak metaforycznie,
To wszystko jest w porządku.
Ostatnią sprawą jest chęć podzielenia się z wami tytułem filmu, który bardzo mnie poruszył. Nie wnikam w wasz stosunek do tematu homoseksualizmu, ale osobiście bardzo lubię takie ekranizacje. Są według mnie piękne i może jestem nienormalna, tak samo jak dla niektórych nienormalne są takie związki, ale naprawdę uwielbiam patrzeć na takie cudowne uczucie.
Tak więc, jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek chciałby i znalazłby czas… polecam „Ciastka i potwory”.
~~Zbuntowany Anioł

środa, 12 sierpnia 2015

"Życie na pełnej petardzie".

Dzień dobry! To znaczy... dobry wieczór!

No więc, myślę, że muszę poruszyć kilka spraw…
Kupiłam książkę, która, cholera jasna, będzie kolejnym powodem do zastanowienia się nad tą pochrzanioną wiarą i religią. Może to i dobrze. Moja nauczycielka zawsze podkreśla, że ja wciąż szukam (czegokolwiek, rozumiecie)
i uważam, że poszukiwanie jest kluczową sprawą w naszym życiu, ponieważ poprzez szukanie dokonujemy wyborów, a to kolejny ważny aspekt. Trochę to zagmatwane, ale czuję, że mnie zrozumiecie. Wracając do książki… jestem na pięćdziesiątej piątej stronie i jednocześnie jestem pod wrażeniem. Choć moja wiara jest na dość niskim poziomie, uwielbiam, ubóstwiam wręcz, ludzkie świadectwa ich miłości do tego tam, co istnieje w rzekomym raju. Naprawdę bardzo mnie to porusza, bo w niektórych wypowiedziach odnajduję ogromną szczerość i wielkie oddanie, a przecież doskonale wiecie, że to mega trudne rzeczy do spełnienia w tym świecie.
Drugą sprawą jest moja krótka, bo krótka, ale przerwa, która, sami popatrzcie, skłoniła mnie do wielu przemyśleń, dała ciut więcej nadziei, lekko podbudowała do dalszego działania i… po prostu sprawiła, że piszę teraz z uśmiechem na twarzy, bo wszystko wychodzi tak perfekcyjnie, a ja kocham perfekcję, w szczególności jeśli chodzi o pisanie. Co do pisania! Zastanawiałam się nad tym troszkę głębiej i zaczynam mieć poczucie, iż to całe hobby, które przerodziło się w naprawdę wielkie oddanie i nazwanie tego pasją, powoli zaczyna być po prostu moim życiem. To już jest, mogę śmiało powiedzieć, nieodłączna część mojej egzystencji. Wiecie dlaczego? Dlatego, że już nie umiem inaczej przekazać moich uczuć, jakiś smutków, różnych myśli, itp. Ale wciąż jest to dla mnie wielka frajda i zawsze będzie, bo życie to jedna, wielka przygoda i przede wszystkim  - OGROMNA frajda, pomijając wszelkie upadki, depresyjne myśli i tak dalej, i tak dalej.
Kolejną, taką wiecie… filozoficzną, a może pseudo-filozoficzną sprawą, są moje refleksje w związku z porównywaniem się do innych. Moim porównywaniem.
Bo problem tkwi nie tyle w tym, że w ogóle się porównuję, ale w tym z kim to porównanie następuje. Czytam wiersze Tuwima, a później płaczę pół nocy myśląc, że jestem beznadziejna… a nie jestem. Jestem po prostu amatorem. Ale ten niski poziom czasami mnie trochę boli, bo naprawdę… naprawdę daję z siebie cholernie wiele. A wychodzi i tak, co wychodzi, ale może niektórzy to lubią? Nie, może nie tyle lubią, ale przede wszystkim wspierają, a wsparcia nigdy nie należy odrzucać.

Powiem wam, że nic nie dzieje się bez powodu. Wiem, tzn. bardzo mocno w głębi czuję, że gdybym nie kupiła tej książki i nie przeczytała tych kilkunastu stron, prawdopodobnie wciąż leżałabym na łóżku i martwiła się o sprawy, które ostatnio zajmują znaczną część moich myśli. I to jest fantastyczne podejście moim zdaniem. Coś wychodzi z czegoś. I… nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. O tym musicie zawsze pamiętać. No i ja również. Wszyscy.


A tak w ogóle… czuję, że przez mój gust muzyczny i nagłe umiłowanie do dość kontrowersyjnych „utworów” (nie wiem, jak to nazwać) trafię do piekła, mówię wam. Ale jednocześnie podkreślam, że odkąd poznałam historię drugiej wojny światowej, postać Hitlera niezmiernie mnie intryguje i miło byłoby go poznać,
i jeszcze wielu innych, niegrzecznych, chłopców. O tak!
Ale co do tego remixu mam pewne moralne (?) wątpliwości i jeśli nabiorę trochę odwagi, zapytam kogo zapytać chyba mogę i mam nadzieję, że uzyskam od tego pana ciekawą odpowiedź, która rozwieje wszelkie niedogodności
.



~~Zbuntowany Anioł

sobota, 8 sierpnia 2015

"Bydlaków zło nie rusza".

"Na pewno znasz takie noce, ten destrukcyjny moment, w którym każda myśl waży grubo ponad tonę".
Serwus!

Myślę, że przez jakiś czas chyba mnie tu nie będzie… chrzanić statystykę i wszystko inne. Są niepozałatwiane sprawy nad którymi trzeba pomyśleć i nie tyczą się przeszłości, tylko pokręconej teraźniejszości i rzeczywistości, z którą niestety muszę się zmagać. Zresztą, wszyscy musimy. Nie mam pojęcia, czy jakakolwiek „przerwa” da mi jakąś lekcję, nie wiem czy przez nią poczuję się lepiej, przyjdę tu z radością i pełną motywacją do życia, zupełnie nic nie rozumiem. I wiecie co? Nie mam pustki w głowie, mam powalony mętlik, tysiące myśli, mnóstwo okropnych rzeczy, które nie dają mi spokoju i muszę coś z tym zrobić, jeśli chcę wciąż dawać wam nadzieję i pisać tutaj z uśmiechem na twarzy. Na tym zależy mi najbardziej.
Bardzo miłą sytuację niedawno „przeżyłam”. Idąc w mieście, naprzeciwko mnie szedł chłopak, do którego chodziłam przez jakiś czas na treningi (to on zainspirował mnie do notki na temat tego, co mnie uszczęśliwia) i kiedy powiedziałam mu hej, on odpowiedział cześć z naprawdę szczerym uśmiechem
i super jest zdawać sobie sprawę, że ktoś pamięta twoją twarz choć nie widział jej tak dawno. To naprawdę ważne i sprawiające wiele radości.


Obejrzałam kiedyś stand up pewnego mężczyzny i niesamowicie mnie rozśmieszył, a jednocześnie dał trochę do myślenia.

"Witajcie! Nie zgadniecie co! Czytajcie dalej!
Co u was? Mam nadzieję, że wszystko ok.
U mnie nie jest OK, czego możecie się domyśleć po tym, że zwisam z sufitu.
To wy jesteście tymi, którzy mnie do tego doprowadzili.
Świetnie sobie radziłem, dopóki wy zasrańcy żeście się nie pojawili!
Mam nadzieję, że teraz się cieszycie, kiedy jestem martwy!

Zwłoki w tym pokoju.

PS: Pier*olcie się ludzie!"
No to... trzymajcie się, moi drodzy i uważajcie na siebie, i innych ludzi, bo potrafią oni zawieść człowieka i doprowadzić do naprawdę nieciekawych myśli i decyzji.
~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 4 sierpnia 2015

"Licz tylko na siebie".

"Licz tylko na siebie, jeśli umiesz liczyć".

Hej wszystkim!

No cóż. Wakacje jak to wakacje, jak szybko się zaczęły tak szybko mijają i lada moment się skończą. Morze z rodzinką? Było ok. Żadnej rewelacji. Może z 4 dni ładnej pogody, a później bum! Deszcz, burze, zimno. Był dzień, kiedy pojechaliśmy do Kołobrzegu i było tak cholernie zimno, w pewnym momencie mi najbardziej, bo niesamowicie duże fale mnie zaatakowały i miałam spodnie prawie w całości przemoczone. Porównując zeszłoroczny odpoczynek do teraźniejszego… wielka, ogromna wręcz, przepaść. Smutne. I wiecie co? Obawiam się, że długo w kwiatach leżeć nie będę i w końcu wyląduje w korzeniach albo w piachu, no… na pewno na glebie. Nadzieja umiera ostatnia, ale i dzięki niej my również możemy umrzeć, tyle że nie ostatni.
Jednak jak się jest na jakimkolwiek wyjeździe, złe myśli odchodzą na bok, zmysł świadomości o wszelkim okropieństwie tego świata i tych ludzi zanika, ucisza się kompletnie. A później wracasz do rzeczywistości, wszystko powraca i znowu każdy krok staje się trudny. Nie będę pisała, co jest na rzeczy, bo nie chcę się żalić. Nie tu. To raczej strona, która ma dawać nadzieję, a nie pokazywać, jak łatwo ją utracić.
Wiecie dlaczego się nie modlę? Bo nie daje to mojemu życiu żadnych rezulatów. Nie daje mi to uspokojenia, nie pobudza nadziei ani żadnej wiary. Są filmy przy zakończeniu których siadam, gapię się w ścianę i myślę: „A co jeśli?” albo: „A może jednak?”… ale te rozkminy szybko znikają. Nie wiem już, gdzie szukać oparcia. Kiedyś go kochałam, dziś nie wiem co myśleć. Wiem, że bywają momenty, w których wypowiadam się na jego temat całkiem przyjemnie, ładnie, niektórzy nawet mówią, że pięknie, ale to tylko taki impuls.
„Jak można nienawidzić kogoś, kto nie istnieje?”.
A teraz pytanie: „Jak można KOCHAĆ kogoś, kto nie istnieje?”.
A jeśli już jestem w temacie miłości… kiedyś już wspominałam coś o uczuciu, którym jedna osoba obdarza drugą, jednak ta druga nie ma o niej bladego pojęcia. A my i tak, mimo wszystko, na jej widok rumienimy się, czerwienimy, uśmiechamy, radujemy, czujemy się najlepiej. Super sprawa, wiecie? To jest bardzo przyjemne uczucie. Nie tylko, kiedy sami go doświadczamy, ale przede wszystkim, kiedy potrafimy wysłuchać takiej historii od kogoś bliskiego. Bo wtedy go rozumiemy, a on nas. Dzwoni do was przyjaciel i nawija do słuchawki dziesięć minut o tym, jak bardzo ktoś nim wstrząsnął swą doskonałością. Piękna sprawa!
Trzymajcie się, chociaż wy.
~~Zbuntowany Anioł