sobota, 28 maja 2016

Quid opus est verbis?

"Wierny w najdrobniejszym i w wielkim jest wierny,
a w najdrobniejszym nieuczciwy i w wielkim jest nieuczciwy."

Cześć i czołem.

26.05
Co roku idę w procesji Bożego Ciała i za każdym razem, gdy jesteśmy już prawie przy kościele… przechodzimy przez skrzyżowanie, ale zanim przez nie przejdziemy, kapłan zatrzymuje się z Jezusem ukrytym w hostii, wszyscy klęczą, a ksiądz pokazuje Zmartwychwstałego, skromnego (bo ukrytego w tym momencie) Pana na cztery strony świata. Coś niesamowitego. Moment zapierający dech w piersiach. Naprawdę. Dopiero dziś do mnie dotarło, jakie to wielkie wydarzenie. I jak niezmiernie dobry jest Bóg. Genialna sprawa. Poważnie. Ta cisza była taka piękna… tak się cieszę, że On nikogo nie pospiesza z miłością. Zawsze masz czas na uwielbienie Stwórcy. On czeka. Nieustannie. Przez cały czas jest przy nas, ale tylko od nas zależy, czy my będziemy przy Nim. To cudowne. Zdawać sobie sprawę z tego ogromu wspaniałości, jaką nas Ojciec obdarza.
Piękne było także porównanie na kazaniu… bez codziennego posiłku byłoby nam trudno funkcjonować, a co z duszą? Ona przecież także pragnie się nasycić.

27.05
Od prawie pół roku nie byłam na tak dobrej imprezie. Na jakiejkolwiek imprezie. Więc przede wszystkim plus dla organizatorki, że ją naszła taka ochota. I stworzenia spotkania, i zjednoczenia, choć na chwilę, naszej klasy. Niecałej, ale jednak jakiejś części. Bo w tym roku było... jest ciężko. Niesamowicie. Dlatego trzeba się czasami "ogarnąć" i zapomnieć o tym, co złe. 

Przyznaję z ręką na sercu, że nie chciałam jechać. Byłam trochę zmęczona i wcale niepozytywnie nastawiona. A co się okazało? (Co zresztą okazuje się zawsze, gdy nie mam na coś ochoty.) Było cudownie. Cóż więcej mogę napisać? Warto. Nieraz ruszyć cztery litery i zrobić coś dla siebie i innych. Fantastyczna okazja do zbliżenia się. Ot tak. Naprawdę mi się podobało. I nie tylko mi. To była rozgrzewka przed balem gimnazjalnym. Moglibyśmy to powtórzyć. Śmiechu co nie miara. Każda osóbka pozytywnie nakręcona. Wszystkie twarze uśmiechnięte. Miło się na to patrzy. A jeszcze milej, gdy samemu również to odczuwamy. 

Jak to na każdym spotkaniu i w każdym momencie życia... są sprawy rozwiązane i nierozwiązane. Skomplikowane i poskładane. Najważniejsze, by ignorować to, co nam się nie podoba. Natomiast wobec tego, co sprawia nam radość - wytężać wszystkie swoje zmysły. 

Odezwało się wczoraj moje małe uzależnienie. Cholernie głupie uczucie. Nie polecam. Nigdy. Pakować się. W bagno. Z własnej woli. 

Spanie poza domem - wszystkie inne czynności oprócz spania. 

Cieszę się, że się wyrwałam z mej oazy spokoju i poszłam porozmawiać, pośmiać się, potańczyć, dobrze zjeść i wypić (tak, za tę kwestię także warto podziękować). Świetnie było! 

Dziękuję każdemu, kto tam był i przyczynił się do jeszcze lepszego odczuwania tej pozytywnej atmosfery! 









https://www.youtube.com/watch?v=RoJsKV6-e9M - chyba jeden z piękniejszych refrenów, jakie ostatnimi czasy dane mi było usłyszeć. Zresztą, cały utwór jest bardzo ciekawy. I ten teledysk... naprawdę coś genialnego!

Znowu jestem szczęśliwym dzieckiem. Chociaż na momencik. 

~~Zbuntowany Anioł

poniedziałek, 23 maja 2016

Bierzmowanie 2016.

"Popełniłam niewybaczalny błąd, pozwalając uzależnić swoje szczęście od jednej idei, od jednej osoby, od jednej,
 w ostatecznym rozrachunku, sytuacji."

Dzień dobry.

Może wstęp do tego wpisu nie jest zbyt optymistyczny, ale bardzo prawdziwy. Zgadzam się w stu procentach. Wcale nie z uśmiechem na ustach. Ale jednak.

Spójrzcie, co od razu rzuciło mi się w oczy, gdy weszłam do księgarni: 


Jestem bardzo zadowolona. Czterdziesta trzecia strona. Dokończę pewnie w weekend, bo teraz niestety niewiele czasu jest na rozkoszowanie się tym pięknym świadectwem. 

Już wczoraj miałam ochotę napisać post odnośnie bierzmowania, ale wolałam zrobić to na serio, a nie byleby odklepać temat. Więc zebrałam kilka spostrzeżeń od ludzi, widziałam ich podejście... i co mogę stwierdzić? Wszystko wypadło fenomenalnie. Bardzo się cieszę, że moi rówieśnicy mówią, iż czują się lepiej. Nie do końca wiedzą, dlaczego, ale tak właśnie jest. Inaczej. Czują... wewnętrzny spokój. Msza chyba każdemu przypadła do gustu. Nie ze względu na to, że było krótko, zwięźle i na temat, ale dzięki temu, że atmosfera panująca w kościele była genialna. "Czułam się fantastycznie. Chciało mi się płakać. Gdy dostawałam sakrament, zamknęłam oczy." - mówiła koleżanka. "Czuję się teraz lekko i szczęśliwie. Trochę denerwowałem się, gdy ksiądz kreślił znak krzyża." - kolega tylko potwierdził piękno sytuacji. Te opinie utwierdzają mnie w przekonaniu, że było warto. Kroczyć drogą miłości i przyjąć do swego serca i życia dobrego Ducha. 

A ja dodam od siebie, że kazanie powaliło na kolana. Uwielbiam, gdy człowiek, który do nas przemawia - mówi spontanicznie, tu i teraz, a nie wypisuje na kartce, co mu wpadło przed Mszą do głowy i jeszcze się zacina. Najbardziej poruszyły mnie słowa odnośnie tego, byśmy byli wierni temu człowiekowi, jakim jesteśmy dziś i temu, co teraz robimy. Właśnie w tym momencie naszego życia. Nie za dziesięć lat, ale w tej chwili. Coś niesamowitego. I żebyśmy nie uważali dekalogu jako jakieś zakazy albo nakazy, ale wskazówki. Dobre wskazówki do dobrego życia.

To było cudowne… o ile na pierwszej Komunii byłam chyba najpoważniejszym dzieckiem – w sobotę byłam naprawdę szczęśliwa! Myślałam, że to będzie taki stres i taka postawa wszystkich, że nie da rady być sobą. Ale jak tu nie być sobą, gdy patrzysz w oczy biskupa, przeprowadzacie kilkusekundowy dialog i nie możesz przestać się uśmiechać, bo czujesz się tak wspaniale... kurczę, niewiarygodne uczucie.

Jako podsumowanie przytoczę słowa pewnej osóbki: 

„Jestem niesamowicie szczęśliwa.
 Praca nad sobą przez kilka miesięcy i stało się.”

Dziękuję księdzu proboszczowi za to, jak wiele zrobił, choć wiedział, że w ostatecznym rozrachunku wszystko zależy od nas. Naszych decyzji. Naszego sumienia. 
Panu katechecie za to, że troszkę nas straszył na początku, bo pewnie sam nie był całkowicie pewny efektu końcowego, a jednak wyszło, jak wyszło. Więc dzięki wielkie za taką... ludzką postawę wobec tego religijnego szaleństwa. To się ceni. 
Podziękować wypada także wszystkim, którzy podjęli się przyjęcia sakramentu, bo to nie była łatwa sprawa. Tak myślę. Więc super! Naprawdę cieszę się, że postawiliście krok ku lepszemu życiu. 
No i dziękuję Stwórcy, że był ze mną w tamtym momencie. I cały czas jest. I będzie. 

Odwiedziliśmy dziś schronisko... te psiaki były tak cholernie urocze. Spokojne, pełne pozytywnych uczuć wobec nas - nieznajomych. Mam nadzieję, że każdy z nich będzie mógł dożyć starości i umrzeć w godnych warunkach. 



To jest znakomite życie. 

http://www.filmweb.pl/film/Wszystko%2C+co+kocham-2009-498675

Bardzo, bardzo, bardzo polecam. Dawno nie oglądałam czegoś tak doskonałego! 

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 20 maja 2016

Ucisk wyrabia wytrwałość.

„Nie pozwól, by smutek z przeszłości lub obawa o przyszłość, zabrały ci radość dnia dzisiejszego.”

Dobry wieczór. 

Generalnie chciałam przeprosić za nieobecność, bo znów zabrakło napędu, który pozwoliłby na napisanie wam jakiegoś tekstu. Tylko, no właśnie, "jakiegoś", a ja nie lubię bylejakości. Szczególnie, gdy wykonywaną czynność mogę nazwać pasją. Więc liczę na wybaczenie. 

Staram się nie używać formy: „dzień dzisiejszy”, ale cytat to cytat.
No właśnie. Od wczoraj polski troszkę lżejszy niż dotychczas i skupiliśmy się na różnych tekstach oraz refleksjach, które naszły nas po przeczytaniu. I te słowa przyklejone na bochenku chleba perfekcyjnie ujmują to, o czym dziś rozmawialiśmy. A raczej większość lekcji przegadała moja osoba. Ale poczułam ogromną ulgę. Lubię mówić. Mam nadzieję, że te wypowiedzi miały jakikolwiek sens. Pani się chyba troszkę przejęła. No ale taka jestem. To bardzo boli. Nieraz. Gdy musisz powstrzymywać łzy tylko dlatego, że cię coś wzruszyło, dobiło, poruszyło… one chcą lecieć. Samowolnie. Męczarnia. Poważnie. Ale daję radę. Jeszcze. Jakoś. Bo wypada. Dziwnie byłoby płakać przy wszystkich. Fajnie jest być dziwakiem i kimś odstającym od normy… jednak są chwile, kiedy wolałabym się tak we wszystko nie wczuwać. Nie wchodzić w relacje tak szczerze i głęboko. Z takim cholernym oddaniem całej siebie. Chciałabym nie musieć hamować słonej cieczy. Nie uśmiechać się sama do siebie w najmniej odpowiednich momentach. Ale to tylko czasami. Po prostu to, co większości w ogóle nie obchodzi – mnie przeraża i dotyka naprawdę mocno. Cóż za życie. Piękne. Niewątpliwie. Ale jednak męczące. Gdy się za bardzo w nie zaangażujesz. Niekiedy warto przystopować, zdystansować się… a to nie jest łatwe. Tak samo, jak niełatwo jest nie myśleć o okropnościach tego świata. O przeszłości. Przyszłości. A także teraźniejszości. Tzn. teraźniejszym nieładzie. Wierzę głęboko, że Duch Święty jutro przy mnie będzie. Bo ufam, że to ma sens.

"Każdy z nas kogoś kocha, widać to po oczach."

Widać zauroczenie, zakochanie, miłość w oczach. W człowieku. W wyrazie twarzy. Rozumiecie? Uczuć nie da się ukryć. Choćby nie wiem co. Nie ma jak. Coś wam powiem... tzn. napiszę... czuję wobec kogoś... jakby to nazwać... okej, zauroczenie. Jestem zauroczona. I uwierzcie, że czasami chcesz się "ogarnąć", uspokoić, ale nie masz pojęcia jak! Naprawdę. To nie jest tak, że idę, patrzę na tę osobę i mówię sobie: "Natalia, dziś nie." Kurczę, nie mam na to wpływu. Uśmiech pojawia się automatycznie. Zarumienione policzki również. I te oczy... no właśnie. Zapatrzone w jeden punkt. Ale nie wstydzę się tego. Ludzka sprawa, nie? Poza tym, tłumienie emocji nie jest niczym dobrym. To zabija. Od środka. Są momenty, gdy chcesz przejść "obojętnie", jak gdybyś mijał kolejną osóbkę, ale nie ma mocnych na miłość. Miłość to może zbyt wygórowane słowo. Ale na uczucia krążące w tym miłosnym temacie. O, tak bym to ujęła. Dlatego... jeśli ktokolwiek z was czuje się przy drugiej osobie dobrze - czujcie się dobrze dalej. Chrzanić innych. Co to nieraz mówią, abyśmy przestali. Nie ma co. Trzeba iść do przodu, pomimo wszystko. Nie bójmy się. Nie bójmy. 

A tak jeszcze odnośnie tej wrażliwości i próbowania nie płakać... dziś na języku angielskim pani włączyła utwór Michała Szpaka (https://www.youtube.com/watch?v=iyRu1lzRg3k) i powiem wam, że to był właśnie taki moment, gdy trzeba było zacisnąć zęby i być jak wszyscy. A jednak bardzo mnie poruszyła ta sytuacja. Kiedy zostajesz zapytany, jakie jest twoje życie. Jego kolor. Wtedy coś w tobie pęka i naprawdę zaczynasz się nad tym zastanawiać. Cholera. To trudne. 

Angielski... angielski... hm, za momencik zabieram się za ostatnią pracę pisemną, bo czuję, że natchnienie aż kipi w mej głowie. To jest dopiero smutne. Gdy coś tak pięknego... już się kończy... a za chwilę skończy całkowicie. Chciałoby się rzec: "Alleluja i do przodu!" Jednak potrzeba do tego okrzyku pewności i odwagi. Czekam na odpowiedni moment pogodzenia się z rozstaniem. Z tak wspaniałym miejscem. Boże Święty... serio, tylko ja to wszystko tak przeżywam. A co tam. Warto być sobą. 


No dobra. Moje życie jest jednak dobre. CZTERY lata różnicy. To fantastyczne, że postanowiłam przeciwstawić się czerni, która atakowała z każdej strony. Pięknie.  

Bóg też jest dobry. Jutro bierzmowanie. Cudownie. Poważnie. 

"Jestem przekonany, że wszyscy przygotowali się do bierzmowania, uczestniczyli bowiem przez szereg dni w słuchaniu słowa Bożego i wspólnej modlitwie oraz przystąpili do sakramentu pokuty."

Przygotować to się może przygotowali, ale z tym uczestnictwem to troszkę bujda, jeśli chodzi o niektórych. Ale oczywiście to każdego indywidualne sumienie. Osobiście przygotowywałam się do tego sakramentu przez całe życie. A wiecie dlaczego? Bo były wzloty i upadki w tej cholernej wierze. Kiedy szłam (i wciąż idę) drogą Jezusa. Za chwilę zbaczałam i dreptałam trasą zaprzeczającą miłość Boga. Więc to nie jest tak (w moim przypadku), że kiedy przyszła trzecia gimnazjum, no to wypada sakrament przyjąć i mieć już za sobą. Nie do końca. I super. 

Chwała naszemu proboszczowi za to, jak starał się (chyba mu się udało) nas przygotować do tego wielkiego wydarzenia. Głęboko w poważaniu miał podpisy, jakiś egzamin. Czy kto tam wie, co jeszcze. Brawo za taką postawę! Tu wszystko zależy od nas. Od duchowej strony. Tak myślę. 

Miało być krótko... ja krótko? W życiu.

Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 13 maja 2016

Psychoterapia.

„Bo ja chcę być spalona. Na złość tym wszystkim, którzy zabraniają mi palić, puszczę dymek jeszcze po śmierci.”

„Eyes are the window to the soul.”

Cześć i czołem.

Świetne te słowa. Też wypuszczę po śmierci swój dymek. I z fajeczki, i taki „życiowy”.

Dopiero niedawno nauczyłam się patrzeć w oczy. Nie jest to umiejętność wyćwiczona na sto procent, bo jeszcze często jest bardzo trudno. Ale idzie coraz lepiej. Duma… bo to mega istotna kwestia. Odłóżmy na bok filozofię, bo być może coś jest w tym, że oczy są zwierciadłem duszy, ale z czysto ludzkiej perspektywy – utrzymywanie kontaktu wzrokowego podczas rozmowy, po prostu wskazuje na naszą kulturę osobistą. Oczywiście inaczej jest w przypadku, gdy ów kultura jest w nas, ale jednocześnie istnieje również jakiś wewnętrzny hamulec, który nie pozwala w te oczy przez dłuższy czas patrzeć. Na szczęście zdałam sobie sprawę z tego, jak niesamowicie ważna jest ta umiejętność. Zwykle mówiąc, nie patrzę, ale podczas słuchania – staram się. Tak to wygląda. Wciąż ćwiczę. Jest dobrze.

Piątek trzynastego, a ja mam tak niezwykle przyjemny dzień… niech ten stan trwa wiecznie. Byłoby bosko. Poprosiłam panią od matematyki o nieobrażanie się na mnie, bo chcę pójść do innego nauczyciela coś załatwić. O co chodziło? O rozmowę. Terapia u księdza zaliczona, teraz przyszedł czas na dialog w cztery oczy. Ale tak naprawdę, bo podczas spowiedzi też jesteśmy "sam na sam", jednak niewiele widać przez te durne kraty. Wiecie, że nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele rzeczy dotyka nie tylko mnie? To daje jeszcze większe poczucie zaufania wobec danej osoby. Gdy nie tylko cię wysłucha, ale opowie też coś o sobie i ten fakt da ci do zrozumienia, że nie jesteś sam ze swoimi niedoskonałościami. Chwała ludziom, którzy są dla innych. Szczególnie w gorszym okresie życia. I nie mówię tu o byciu na zasadzie: „Będzie dobrze. Uśmiechnij się!” Bo później jest tak dobrze, że człowiek popełnia samobójstwo albo się krzywdzi (w jakikolwiek sposób).
Do czego zmierzam… pewnie jeszcze długo bym z moją bohaterką nie rozmawiała, ale kiedy chcesz zamienić kilka słów z psycholog, czyli osobą, która rzekomo być dla nas powinna… a ona nie ma czasu... no to wtedy prosisz o pomoc kogoś innego. Szkoda. Albo nie. Jaka tam szkoda. Przynajmniej udało mi się „wyżalić” komuś, komu ufam. I to ufam najpoważniej na świecie. Choć niektórych niezmiernie to dziwi.

Polecam, polecam nieraz odważyć się wyjść poza schemat. I zrobić coś, co wam sprawi radość. Tak, wam. Jesteście cholernie znaczący w tym świecie. Pamiętajcie. 

Super jest ostatnimi czasy. Serio! Nauczyciele (choć nie wszyscy, nikt nie jest perfekcyjny) są jacyś bardziej pozytywni, a bywało naprawdę okropnie w tym roku, więc ogromnie to doceniam. Klasa też się do siebie zbliżyła. Byle to trwało aż do końca, bo czuję, że niedługo znów będzie źle. Aaa... jakiż wpływ na innych może mieć jeden człek. Jezu... ratuj. 

Zrobienie tego zdjęcia zaproponował nam dyżurujący nauczyciel!
To było naprawdę miłe. 
Próby, próby i próby... ale bierzmowanie to NASZ
sakrament, więc lepiej, aby był najpiękniejszy.
Zachód słońca w środę to było coś oszałamiająco pięknego.
Zdjęcie robione przez koleżankę z klasy. Wow
A to już moje "dzieło".
Widoki widokami, ale kiedy o dwudziestej pierwszej wracasz rowerem do domu
przez las... nic nie jest już takie cudowne.
Aczkolwiek adrenalina robi swoje, więc pędzisz, ile sił w nogach
i nawet nie czujesz zmęczenia. Tylko lekki lęk... taki przeszywający całe ciało, he he.


A jeszcze jedna sprawa!
Wyobrażacie sobie, że ktokolwiek mógłby was karać za to, iż nie chcecie wykonywać rzeczy, które nie sprawiają wam radości? Bo ja nie. Zawsze się sprzeciwiam, kiedy coś mi nie pasuje. Choć dostaje reprymendy doprowadzające do płaczu (ach, ta wrażliwość). Nawet, kiedy przeklinam ze złości i nie wszystkim to pasuje... nie dam sobą pomiatać. Nie pozwolę innym decydować za mnie. Szczególnie w kwestiach, w których mam prawo głosu. To tak odnośnie kilku spraw z ostatnich dni. Ten świat jest pojebany. Ale przyszło mi w nim żyć, więc dopóki mnie nikt nie zasmuci na tyle mocno, bym już nie miała sił tu być... będę. I tyle. No cóż. Na śmierć jeszcze mam czas. 


Koniec na dziś. Nie ma co was w piątek, piąteczek, piątunio zanudzać... 

Trzymajcie się, moi drodzy.

~~Zbuntowany Anioł

środa, 11 maja 2016

Szkolna nienawiść.

"Masz się dobrze uczyć, zdrowo odżywiać, spać osiem godzin dziennie,
mieć pasję, uprawiać sport i mieć życie towarzyskie.
Przy okazji być miła i uprzejma.
No kurwa, albo to jest niewykonalne albo ja jestem jakaś ułomna."

"[...] O. SZUSTAK: A ten znowu swoje. Bóg mówi: Wiesz, że cię kocham?
A ty mu na to: Nie masz wyjścia. Bo ja jestem w czarnej dupie.
A może byś jednak, Litza, usłyszał tylko:
Wiesz, że cię kocham? I koniec."

Hej. 

Dziękuję za ten piękny wynik na liczniku. Jesteście wielcy.

Zaczynam pseudo-wierszem... dziś znowu niezbyt wygórowane myśli. Mam ochotę pisać, więc...


Odkrywając czarną maskę terroryzmu
odkładając na ziemię karabiny
nie zmienicie zrujnowanego już
świata w bajeczne krainy.


Zakrztuszeni sztuczną wolnością
po działalności Hitlera
uważacie ją za kpiny.


Uśmiech z krwią zabitych nie idzie w parze
czarny czy biały
Polak albo Amerykanin


Miłość ponad nienawiść.

Uczucie ponad rasizm.


Pokój na świecie to niemała sprawa
śmierć w imię Boga – ogromne wyrzeczenie,
wielka wiara.

Raz, dwa, trzy! Umrzesz ty.

Bomba wrogości tyka w każdym z nas.

Chcecie ratować płody
świata zwierząt narody

Rzucacie innym kłody pod nogi

I nie zauważacie zaniku pokoju
przede wszystkim w was.

Dlaczego taki tytuł? Bo ostatnio dwie sytuacje mnie bardzo zabolały. A jedyne, co usłyszałam od znajomych: "Takie życie." Nie chcę więc takiego życia. Bo nie dam rady. Po prostu. Ludzie pieprzą od rzeczy i nie robią nic poza tym. Ponad to! Smutne. Wiecie co? Nie lubię, kiedy ktoś wyśmiewa się z drugiego człowieka w obecności innych. Rozumiecie? Jeśli mi ktoś powie, że jestem najgorsza, ale powie to prosto w oczy, gdy będziemy sami... może nawet sprawę przemyślę, kiedy to jakoś uargumentuje. Ale w sytuacji obrażania kogoś na forum... to niedopuszczalne i karygodne zachowanie. Szkoła to nie powinno być miejsce gniewu. Brzydzę się tym. Z wiekiem faktycznie większość zaczyna wkurwiać. Nie będę tego cenzurowała, bo to brzmi najszczerzej. Jednak kiedy JUŻ będąc młodym, dopiero wkraczającym w świat, człowieczkiem dostajesz w gębę (oczywiście nie dosłownie, tylko poprzez przemoc słowną)... coś jest nie tak. 

"[...] Dzieci to najbardziej bezwzględne istoty, potrafią być wręcz nadnaturalnie okrutne. 
[…] Niektórzy nawet nie potrzebują broni, ranią Cię słowami lub śmiechem. Sycą oczy patrząc jak się wykrwawiasz. […] Cieszą się, gdy musisz walczyć ze łzami. Gdy staje Ci gula w gardle i się czerwienisz. "

Nie wiem, czy to znacie. Znacie? Ja owszem. Ilekroć jest tak, że ludziska ironii, sarkazmu, żartu używają aż za często. I przekraczają pewne granice. Nie zdając sobie sprawy z uczuć drugiej osoby. Wiecie, jeśli widzę, że ktoś płacze z powodu rówieśników i to przy kimś zupełnie obcym - jest źle. Naprawdę nie jest to w porządku. I myślę sobie wtedy, że ja też niejednokrotnie mam ochotę przez idiotów z otoczenia naprawdę zrobić coś niefajnego, ale nie mogę, bo by ich to usatysfakcjonowało. 

I to jest to... nie można dać innym poczucia, że w kwestii przemocy wygrali. Nigdy. 

https://www.youtube.com/watch?v=iOxzG3jjFkY - tylko wstać i tańczyć...

http://xnatural-selectionx.tumblr.com/ - już nie wstydzę/boję się wam mojego profilu pokazać. Uwielbiam go. To najważniejsze.

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 7 maja 2016

W górę serca!

„Mów dalej, wszystko jest ważne. Mów tak, jak myślisz. Mów także o wszystkich wątpliwościach, jakie przychodzą ci do głowy. Mów dalej.”

„Boys cry
Cigarettes do kill,
parents lie,
boats sink,
flowers die,
Life goes on,
with or without you.”

Dzień dobry! 

Jeszcze w czwartek, leżąc w łóżku, nadeszło "natchnienie" i wstałam, by zapisać w telefonie pseudo-wierszyk... tutaj pokazuje tylko fragment, spokojnie.

"A więc trzymaj się
Przyjacielu
obyś nie myślał o tym
o czym myśli zbyt wielu
i o czym także pomyślałem
Ja
by nie odbić się od dna
lecz skończyć
z jedenastego
piętra."


Nie było ze mną ostatnio dobrze. Tak wewnętrznie. Na szczęście, w końcu, przyszedł moment, w którym poczułam się tak przyjemnie... sami spójrzcie:

06.05.16
Jestem tak duchowo podbudowana, że aż brakuje mi tchu!!! Faktycznie go brakowało, gdy odeszłam od konfesjonału. To było przepiękne. Raz w miesiącu udaje mi się… tak po prostu porozmawiać. Z człowiekiem. Uwielbiam księdza, który pomaga proboszczowi w spowiedzi. Jest genialny. Każde jego słowo… coś niesamowitego. Czuję się cudownie. Jestem cholernie wdzięczna Bogu. Bo pokierował mnie właśnie do tego duchownego. A on potrafi wytłumaczyć to, czego nie rozumiem. Rozwiewa wszelkie wątpliwości. Naprawia to, co we mnie zepsute. Kilkuminutowa wymiana zdań. Bo u niego spowiedź nie jest odklepaniem regułki. Możesz się wyluzować i być sobą! Fantastyczne uczucie.
Ogólnie rzecz biorąc… te prawie dwie godziny były bardzo miłe. Kazanie powaliło na łopatki. Mądry z niego (proboszcza) człowiek. Naprawdę. Wiecie… od jakiegoś czasu każdy wpis rozpoczyna pewien cytat… taki wprowadzający w temat. I ksiądz zaczął swoje rozważania przytaczając fragment wpisu, z września bodajże. On na forum przypomniał o tym, co napisałam. Wzruszający moment. Bo jestem tylko Natalią. A on to docenił. Ot tak. Kocham to życie. A jeszcze bardziej czuję wobec niego (życia) miłość, gdy przypominam sobie dzisiejszą rozmowę z mamą… gdy opowiadała o przebiegu spraw związanych z adopcją. To jest naprawdę niewiarygodne. A jednak. Oczywiście popłakałam się, kiedy o tym mówiła, bo to jest tak ogromna wdzięczność, że nie da jej się w żaden sposób wyrazić. To zbyt wielkie wydarzenie. To olbrzymie i osobiste oddanie… dla mnie. Takiego sobie, skromnego człeka. Bóg jest dobry. No kurczę, nie ma innej opcji. Cieszę się, że zaczynam sobie zdawać z tego sprawę. Chrzanię moje humorki i częste wątpliwości – On jest najlepszy. Koniec, kropka. 

"Kac to reakcja/odpowiedź organizmu na zło, które my uznaliśmy za dobro."

Chyba najtrafniejsza definicja grzechu. 

A to już refleksje sprzed kilku chwil:

Nie wiem, czy kojarzycie dziennikarza, co zwie się Filip Chajzer. Tak, ten od pana Zygmunta. I uwielbiam tego człowieka nad życie. Jest tak niesamowicie dobry i wrażliwy… udowodnił to już nieraz. Oj nieraz. Ale dziś aż otworzyłam usta ze zdziwienia i podziwu! Napisał post na Facebooku: 
„Milion w środę, milion w sobotę! Jak wygram to dalej będę robić materiały w DDTVN, hobbystycznie:) i otworzę sobie radio:) a wy co zrobicie? Wszak życie zaczyna się po 60tce:)”
W komentarzu pani Kasia napisała: „Kupię tacie elektryczny wózek inwalidzki, aby już nigdy nie był zdany na osoby trzecie.” I co widzę po dwóch godzinach na profilu pana Filipa? Post odnośnie tego, by ludzie polecili mu dobry inwalidzki wózek elektryczny… to jest piękne. To mnie autentycznie poruszyło. Serio. Ludzie. On jest prześwietnym gościem. I wnioskuję to tylko dzięki temu, co pokazuje w Internecie. A pokazuje rzeczy wspaniałe. Nie tylko mówi. On czyni. I to jest to! Genialny facet. Nasunęły mi się takie myśli… z racji, iż nie jest to tylko Filip Chajzer – szary człowieczek. Znają go tłumy. To dziennikarz. I nie gwiazdorzy. Nie gada TYLKO o głupotach, jak to w mediach bywa. Właśnie on jest tym, który coraz bardziej zachęca mnie do pójścia w stronę ludzi. By głosić dobrą nowinę. Tak bym to ujęła. Moja bohaterka powiedziała kiedyś: „Na pewno nie widzę cię w roli dziennikarza. Tak jak to napisałaś: dziennikarz, który wciska kity, […].” A więc, proszę pani… to jest ten moment, kiedy zdaję sobie sprawę, że jednak nie każdy wciska kity. Nie każdy jest jak każdy. I to jest przecudowne. Dziękuję temu człowiekowi. Z całego serca. Z całej siebie. 

Dwa tygodnie dzielą mnie od przyjęcia sakramentu bierzmowania. Jest stres. 

I tyle, moi drodzy. Uśmiech i do przodu. Jest tak dobrze... byle się zbyt szybko nie zepsuło.

Przed spowiedzią oraz Mszą pełen spokój i luz.
Są ludzie i ludziska.
Kiedy spacerujesz z koleżanką i nagle krzyczysz:
"Zatrzymaj się, bo chcę zrobić zdjęcie."
A tu tylko kwiatek. Ale uroczy był, no cóż...
~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 3 maja 2016

Kto we łzach sieje, żąć będzie w radości.

„[…] Dlatego, choć wszystko wokół zdaje się temu przeczyć, chociaż jestem smutny i czuję się bezsilny, choć obecnie żywię przekonanie, że nic się nie poprawi, nie mogę przecież wyzbyć się tego jednego,
 co trzyma mnie przy życiu – nadziei.”

Serwus! 

Maj... maj... kurczę, cała się trzęsę, gdy myślę, że do końca roku zostało tak niewiele. Boję się. 

04:31
Wczesnoporanne przemyślenia… zmartwiłam się wczoraj, gdy spoglądałam na znikomą ilość wywieszonych flag. Można byłoby mnie nazwać hipokrytką. Dnia Ojca i podobnych „świąt” nie obchodzi, ale co do Dnia Flagi Rzeczpospolitej Polskiej się czepia. No ale, moi mili, to jednak jest jakaś różnica. Rzekłabym nawet, że olbrzymia. Jeśli ojca mamy – mamy go na co dzień. A czy każdego dnia pokazujemy wszystkim, skąd jesteśmy? Jak kochamy nasz kraj? (Jako miejsce, niekoniecznie władzę i niektórych, durnych ludzi.) Nie sądzę. A taki drugi maja jest naprawdę idealnym czasem, by pokazać, że to właśnie biało-czerwone barwy są tymi Naszymi. Rozumiecie? To powinna być duma. I radość. Móc wystawić przed dom ten piękny symbol polskości. Czy ci ludzie się czegoś boją? Albo uważają, że ich to nie dotyczy? Ci, którzy mieszkają „na tyłach” naszej wsi (choć jest już tak wielka, że nie wiadomo, co jest tym „tyłem”) stwierdzili chyba, że skoro są, gdzie są – nie muszą. A tu nie chodzi o to, by czekać na oklaski z powodu wystawienia flagi. Tylko o gest. Bardzo dojrzały. I wcale nie odważny. Raczej pokazujący naszą miłość. A miłość być w nas powinna. Bo Polska to cudowny kraj. Pomimo wszystko. Zresztą... wszystko jest świetne, POMIMO pozostałego zła, które świat otacza. Czyż nie? Wystawiłam ją, już pierwszego, i wisi aż do teraz. Pokazujemy ją światu zawsze, gdy jest taka potrzeba. Niekoniecznie osobista, ale i tak czasem bywa. Coś powinno w nas, Polakach, być takiego, że kiedy przychodzą święta narodowe (i to nie są pseudo-święta, byle tylko otworzyć portfel), to bez zastanowienia wyciągamy na zewnątrz flagę, ażeby z dumą powiewała i przyozdabiała naszą oazę spokoju, którą mogliśmy zbudować właśnie TUTAJ. W Polsce. Naszym kraju.


Dlaczego „szczególne dni”, jak chociażby Dzień Matki albo… (och, nie orientuję się w tym) przypadają zwykle w ciągu tygodnia? Ale takiego pracującego? Bo tu chodzi tylko o pieniądze. Laurka dla mamusi? Gdzie tam! A jeśli nawet, to i po nią biegnie dzieciak do sklepu. A przysłowiowa majówka… ona perfekcyjnie zgrywa się z dniami, w których mamy świętować coś związanego z naszym krajem. Ujmę to tak: Kiedy mam w głowie Boże Narodzenie albo Jego Zmartwychwstanie, wtedy automatycznie wiem, że mogę usiąść z rodziną, odpocząć i być naprawdę szczęśliwa. Więc mając w tej samej głowie święta narodowe i dzięki temu – te kilka dni wolnego… czuję gdzieś w sobie, że te dwa aspekty są tak blisko, abyśmy mogli wyjechać i podziwiać piękno Polski. Nad morze. W góry. Z miasta na wieś, ze wsi do większego miasta. To jest ten czas, choć krótki, który daje nam szansę poznać miejsce, w którym żyjemy. To bardzo miłe myśli. Czasami warto się „odciąć” od dnia codziennego.

Cieszę się, że Bóg mnie obdarzył takim darem. Jakim jest pisanie. Mogę „przytulić” klawiaturę opuszkami swych palców i czuję wtedy wielką ulgę. Ogromne ukojenie bólu. Psychicznego bólu. Do którego tak niewielu ma odwagę się przyznać. Czasem po prostu ma się dosyć tego świata. Wiecznego wyścigu szczurów. Biegu po bycie najlepszym. I chyba powoli zaczynam rozumieć, o co chodzi ludziom, którzy chcą mnie przekonać do miłości i pokoju wychodzących od Najwyższego. Świat krzyczy, wrzeszczy i woła: „Nie zatrzymujcie się! Walczcie. Po trupach do celu. Byle wygrać. Byle zdobyć w życiu coś lepszego niż ma drugi człowiek. Tu nie ma czasu na odpoczynek.” A Bóg i wszyscy inni, którzy głoszą Dobrą Nowinę nie drą się, a spokojnie mówią: „Róbcie to, na czym wam zależy. Bez przymusu. Z pełną wiarą i miłością. No i nadzieją, że się w końcu ułoży. Nie harujcie jak woły, tylko pracujcie. Dla siebie i innych. Byście i wy byli szczęśliwi, i wasi najbliżsi. Jeśli czasem macie dość… zwróćcie się do Mnie i dajcie sobie czas. Na przemyślenie spraw. A później znów powstańcie i idźcie przed siebie. Z uśmiechem na ustach.” Widzicie tę różnicę? To jest niewiarygodne. Niesamowite. I mega fantastyczne. Gdy zdajesz sobie sprawę, że czasami warto przystopować, by pomyśleć nad Jego miłością. Bywają momenty, kiedy potrzebuję ludzkiego uścisku. Ludzkiego głosu. Was, moi mili. Ale nie otrzymuję niczego. I wtedy zgłaszam się po pomoc do Niego… i jest lżej. Choćby to wszystko miało być jednym, wielkim wymysłem – cieszę się, że dane mi było poznać ten „wymysł” (albo prawdę).

W niedzielę byłam w innym Kościele. Nie podobało mi się. Było tak nieciekawie, że jedyną rzeczą, na którą miałam ochotę było wyjście stamtąd. Ta monotonia była obrzydliwie męcząca. Szczerze? Wyobrażam sobie, jak mówił do ludzi Jezus. To z pewnością nie mogło być nudne. On porywał tłumy! Nie tylko tym, co głosił. Ale tym, JAK głosił. To jest bardzo ważne… nie szukając daleko – lekcje w szkole… jeżeli nauczyciel sam przysypia, gdy opowiada o danym temacie, no to błagam, nic dobrego z tego nigdy nie wyniknie. Ale jeśli przychodzi taki gość (albo pani) z pasją, uśmiecha się, jest pełen pozytywnej energii… aż się samemu chce żyć. Ale wszystko z umiarem. Bo wiecie co? Znam ludzi, którzy są szczęśliwi cały czas. Oj, uwierzcie, że tak się da. I od pewnego czasu mnie to męczy. Bo u mnie nie jest ok i staram się to zmienić, ale zamiast pytania: „Co jest grane?”, dostaję nakaz: „Uśmiechnij się! Inni mają gorzej.” Inni mają gorzej… iście zabawne stwierdzenie. Kiedyś też miałam takie podejście. Głupota. No ale wracając do tej radości… wolę, gdy uśmiechnie się ktoś, kto robi to naprawdę rzadko, aniżeli ktoś robi to tak często, że aż się rzygać chce. Najbardziej brzydko rzecz ujmując. Wybaczcie. Ale pod wpływem emocji wychodzą różne rzeczy.

Co do Mszy... na szczęście mój głód Dobrego Słowa zaspokoił dziś proboszcz w naszej parafii. Ładnie mówi. Naprawdę ładnie. Uwielbiam spontaniczność. Mówienie "z kartki" to najgorsza rzecz. Szczególnie, gdy jesteś księdzem. A on tak nie robi. Cieszę się! 

"Musimy stanąć pod krzyżem, żeby zobaczyć właściwą perspektywę." 

Obawiam się, że przekręciłam to piękne zdanie, ale wiadomo o co chodzi. Robiłam wszystko, byle tylko te słowa nie wyleciały z głowy. Dobry i mądry z niego człowiek. Oby więcej takich ludzi na swej drodze napotykać. Życzę tego i sobie, i wam. 

Ależ się rozpisałam... mam nadzieję, że to nic złego.


~~Zbuntowany Anioł