„[…] Dlatego, choć wszystko wokół zdaje się temu przeczyć,
chociaż jestem smutny i czuję się bezsilny, choć obecnie żywię przekonanie, że
nic się nie poprawi, nie mogę przecież wyzbyć się tego jednego,
co trzyma mnie
przy życiu – nadziei.”
Serwus!
Maj... maj... kurczę, cała się trzęsę, gdy myślę, że do końca roku zostało tak niewiele. Boję się.
04:31
Wczesnoporanne przemyślenia… zmartwiłam się wczoraj, gdy spoglądałam na znikomą
ilość wywieszonych flag. Można byłoby mnie nazwać hipokrytką. Dnia Ojca i
podobnych „świąt” nie obchodzi, ale co do Dnia Flagi Rzeczpospolitej Polskiej się czepia. No ale, moi
mili, to jednak jest jakaś różnica. Rzekłabym nawet, że olbrzymia. Jeśli ojca
mamy – mamy go na co dzień. A czy każdego dnia pokazujemy wszystkim, skąd
jesteśmy? Jak kochamy nasz kraj? (Jako miejsce, niekoniecznie władzę i
niektórych, durnych ludzi.) Nie sądzę. A taki drugi maja jest naprawdę idealnym
czasem, by pokazać, że to właśnie biało-czerwone barwy są tymi Naszymi.
Rozumiecie? To powinna być duma. I radość. Móc wystawić przed dom ten piękny
symbol polskości. Czy ci ludzie się czegoś boją? Albo uważają, że ich to nie
dotyczy? Ci, którzy mieszkają „na tyłach” naszej wsi (choć jest już tak wielka,
że nie wiadomo, co jest tym „tyłem”) stwierdzili chyba, że skoro są, gdzie są –
nie muszą. A tu nie chodzi o to, by czekać na oklaski z powodu wystawienia
flagi. Tylko o gest. Bardzo dojrzały. I wcale nie odważny. Raczej pokazujący
naszą miłość. A miłość być w nas powinna. Bo Polska to cudowny kraj. Pomimo
wszystko. Zresztą... wszystko jest świetne, POMIMO pozostałego zła, które świat
otacza. Czyż nie? Wystawiłam ją, już pierwszego, i wisi aż do teraz. Pokazujemy ją światu zawsze, gdy jest taka potrzeba. Niekoniecznie osobista, ale i tak czasem bywa.
Coś powinno w nas, Polakach, być takiego, że kiedy przychodzą święta narodowe
(i to nie są pseudo-święta, byle tylko otworzyć portfel), to bez zastanowienia
wyciągamy na zewnątrz flagę, ażeby z dumą powiewała i przyozdabiała naszą oazę
spokoju, którą mogliśmy zbudować właśnie TUTAJ. W Polsce. Naszym kraju.
Dlaczego „szczególne dni”, jak chociażby Dzień Matki albo…
(och, nie orientuję się w tym) przypadają zwykle w ciągu tygodnia? Ale takiego
pracującego? Bo tu chodzi tylko o pieniądze. Laurka dla mamusi? Gdzie tam! A
jeśli nawet, to i po nią biegnie dzieciak do sklepu. A przysłowiowa majówka…
ona perfekcyjnie zgrywa się z dniami, w których mamy świętować coś związanego z
naszym krajem. Ujmę to tak: Kiedy mam w głowie Boże Narodzenie albo Jego
Zmartwychwstanie, wtedy automatycznie wiem, że mogę usiąść z rodziną, odpocząć
i być naprawdę szczęśliwa. Więc mając w tej samej głowie święta narodowe i
dzięki temu – te kilka dni wolnego… czuję gdzieś w sobie, że te dwa aspekty są
tak blisko, abyśmy mogli wyjechać i podziwiać piękno Polski. Nad morze. W góry.
Z miasta na wieś, ze wsi do większego miasta. To jest ten czas, choć krótki,
który daje nam szansę poznać miejsce, w którym żyjemy. To bardzo
miłe myśli. Czasami warto się „odciąć” od dnia codziennego.
Cieszę się, że Bóg mnie obdarzył takim darem. Jakim jest
pisanie. Mogę „przytulić” klawiaturę opuszkami swych palców i czuję wtedy
wielką ulgę. Ogromne ukojenie bólu. Psychicznego bólu. Do którego tak niewielu
ma odwagę się przyznać. Czasem po prostu ma się dosyć tego świata. Wiecznego
wyścigu szczurów. Biegu po bycie najlepszym. I chyba powoli zaczynam rozumieć,
o co chodzi ludziom, którzy chcą mnie przekonać do miłości i pokoju
wychodzących od Najwyższego. Świat krzyczy, wrzeszczy i woła: „Nie zatrzymujcie
się! Walczcie. Po trupach do celu. Byle wygrać. Byle zdobyć w życiu coś
lepszego niż ma drugi człowiek. Tu nie ma czasu na odpoczynek.” A Bóg i wszyscy
inni, którzy głoszą Dobrą Nowinę nie drą się, a spokojnie mówią: „Róbcie to, na
czym wam zależy. Bez przymusu. Z pełną wiarą i miłością. No i nadzieją, że się
w końcu ułoży. Nie harujcie jak woły, tylko pracujcie. Dla siebie i innych.
Byście i wy byli szczęśliwi, i wasi najbliżsi. Jeśli czasem macie dość… zwróćcie
się do Mnie i dajcie sobie czas. Na przemyślenie spraw. A później znów
powstańcie i idźcie przed siebie. Z uśmiechem na ustach.” Widzicie tę różnicę?
To jest niewiarygodne. Niesamowite. I mega fantastyczne. Gdy zdajesz sobie
sprawę, że czasami warto przystopować, by pomyśleć nad Jego miłością. Bywają
momenty, kiedy potrzebuję ludzkiego uścisku. Ludzkiego głosu. Was, moi mili.
Ale nie otrzymuję niczego. I wtedy zgłaszam się po pomoc do Niego… i jest lżej.
Choćby to wszystko miało być jednym, wielkim wymysłem – cieszę się, że dane mi
było poznać ten „wymysł” (albo prawdę).
W niedzielę byłam w innym Kościele. Nie podobało mi się. Było tak nieciekawie, że jedyną rzeczą, na którą miałam ochotę było wyjście stamtąd. Ta
monotonia była obrzydliwie męcząca. Szczerze? Wyobrażam sobie, jak mówił do
ludzi Jezus. To z pewnością nie mogło być nudne. On porywał tłumy! Nie tylko
tym, co głosił. Ale tym, JAK głosił. To jest bardzo ważne… nie szukając daleko –
lekcje w szkole… jeżeli nauczyciel sam przysypia, gdy opowiada o danym temacie,
no to błagam, nic dobrego z tego nigdy nie wyniknie. Ale jeśli przychodzi taki
gość (albo pani) z pasją, uśmiecha się, jest pełen pozytywnej energii… aż się samemu
chce żyć. Ale wszystko z umiarem. Bo wiecie co? Znam ludzi, którzy są
szczęśliwi cały czas. Oj, uwierzcie, że tak się da. I od pewnego czasu mnie to
męczy. Bo u mnie nie jest ok i staram się to zmienić, ale zamiast pytania: „Co
jest grane?”, dostaję nakaz: „Uśmiechnij się! Inni mają gorzej.” Inni mają
gorzej… iście zabawne stwierdzenie. Kiedyś też miałam takie podejście. Głupota.
No ale wracając do tej radości… wolę, gdy uśmiechnie się ktoś, kto robi to
naprawdę rzadko, aniżeli ktoś robi to tak często, że aż się rzygać chce.
Najbardziej brzydko rzecz ujmując. Wybaczcie. Ale pod wpływem emocji wychodzą różne rzeczy.
Co do Mszy... na szczęście mój głód Dobrego Słowa zaspokoił dziś proboszcz w naszej parafii. Ładnie mówi. Naprawdę ładnie. Uwielbiam spontaniczność. Mówienie "z kartki" to najgorsza rzecz. Szczególnie, gdy jesteś księdzem. A on tak nie robi. Cieszę się!
"Musimy stanąć pod krzyżem, żeby zobaczyć właściwą perspektywę."
Obawiam się, że przekręciłam to piękne zdanie, ale wiadomo o co chodzi. Robiłam wszystko, byle tylko te słowa nie wyleciały z głowy. Dobry i mądry z niego człowiek. Oby więcej takich ludzi na swej drodze napotykać. Życzę tego i sobie, i wam.
Ależ się rozpisałam... mam nadzieję, że to nic złego.
~~Zbuntowany Anioł