środa, 30 grudnia 2020

Ten przedziwny 2020 rok.

"[...] Czasami mam wrażenie, że czułem już wszystko, czego więcej nie poczuję. I od tej pory nie poczuję już nic nowego. Tylko namiastkę tego, co już czułem."

Cześć!

Na początku chcę wam polecić Błędny ognik (1963)  francuski film (choć cytat pochodzi z innego, a mianowicie: Ona z 2013 r.), będący ekranizacją, do obejrzenia której zachęcam każdego, kto jest względnie ustabilizowany psychicznie. Poważnie. Mnie rozpieprzył na milion kawałków, dotknął najczulszych zakamarków duszy, sprawił, że myślę o nim do dziś, a minęło już kilka tygodni od przypadkowego natrafienia na ten tytuł. Jest mocny w przekazie  i nie kończy się szczęśliwie, stąd moje ostrzeżenie. Niemniej, bardzo zachęcam, bo chyba mało jest takich filmów, które w niezwykle subtelny i spokojny sposób pokazują tego typu problemy. 

Niesamowite, że ostatnie podsumowanie roku na tej stronie było trzy lata temu. I zaczynało się tak: 

"To był rok pełen wrażeń. Niestety znaczną jego część spędziłam w łóżku zastanawiając się nad sensem życia i chcąc je w jakikolwiek sposób zakończyć."

Jak więc mam zacząć pisać o tym, co wydarzyło się podczas tych miesięcy? Próbuję sobie nieco przypomnieć, spoglądając do rolki aparatu w telefonie i prędkość z jaką zmieniło się dosłownie wszystko jest dla mnie niepojęta. 

Dziś myślę o śmierci z poczucia bezradności i bezcelowości wszystkiego, co się wydarza. Jest coś takiego? Nie samobójstwo z powodu ciężkiej i nie do udźwignięcia straty (w szczególności kogoś, materialne kwestie chyba jednak aż tak nie bolą, choć nie wykluczam, że boleć mogą). Nie przez poważną chorobę czy długi na wiele tysięcy złotych. Ale właśnie ze świadomości, przez którą rozumiem nie wyimaginowane postrzegania świata, a autentyczne zauważenie faktu przewagi zła nad dobrem w życiu. I zdaję sobie sprawę, że – być może – wystarczy spojrzeć szerzej, wyjść poza strefę komfortu (choć nie jestem do końca pewna, czy stan w jakim aktualnie się znajduję jest, kurwa, komfortowy) czy patrzeć na świat bardziej optymistycznie, a przynajmniej ciut delikatniej, z większą troską o każdy kolejny (tak niepewny przecież) dzień. I ja tego piękna niepewności nie potrafię dostrzec. Przynajmniej nie na tym etapie. Trzymam się jednak jakiejś przedziwnie pełnej nadziei myśli, że... serio, NIC NIE TRWA WIECZNIE. Ani smutek, ani radość, ani nawet to złudne poczucie stabilizacji, którą od czasu do czasu jestem w stanie zauważyć. I jest w tej myśli coś zajebiście dobrego. Bo to właśnie dzięki niej wciąż jeszcze nie zniknęłam z powierzchni tego całego pierdolnika.  

Poczułam w tym roku świąteczną atmosferę, choć myślałam, że to niemożliwe w obecnym czasie. I paradoksalnie czułam ją za sprawą wielu przygotowań, nie wykluczając oczywiście sfery duchowej, jednakże dziś jest to już nieco inny poziom postrzegania wiary. Może w końcu taki, jaki być powinien? 

"W tym budynku, w którym walczę o swą duszę
Drogie szaty, drogi kamień, drogi kruszec
Drogi Panie, jak istniejesz to zrozumiesz
To zrozumiesz, dlaczego musiałem uciec"

Polecam utwór Dwuzłotówki Dancing Taco Hemingwaya, a najlepiej cały album Jarmark, bo to co Filip zrobił nie tylko muzycznie, ale przede wszystkim tekstowo, to jakiś kosmos, który dogłębnie mnie wzrusza. Szczególnie, że to nie jakieś oderwane od rzeczywistości wersy, ale do bólu konfrontujące się z tym, co naprawdę się w tym roku działo w naszym kraju (i nie tylko!). W ogóle dla mnie ten rok pod względem nowych albumów artystów, których cenię ponad wszystko, był wspaniały. 

Dlatego nie mam już żadnych oczekiwań wobec nadchodzących dni. Może poza nadzieją na choćby odrobinę spokoju i skraweczek normalności. 

Ostatnie trzy lata spędzałam poświąteczny czas i Sylwestra w różnych częściach Europy, dlatego kiedy teraz, w przeddzień ostatniego dnia tego szalonego roku, jestem w domu i myślę o tym wszystkim, to nie czuję żalu, nie mam pretensji, nie jest mi jakoś bardzo przykro. A to za sprawą poczucia ogromnej wdzięczności, że te kilka razy mi się udało i zapewne w kolejnych latach znowu uda. 

I tego również wam życzę: wdzięczności za nawet największe gówno, jakie was w życiu spotyka, bo może ono koniec końców ma sens? I można z tego wszystkiego wyprowadzić jakieś dobro? Kto wie?... Tylko my, doświadczając różnych chwil. A, no i poczucia spokoju czy też bezpieczeństwa. A że zdrowia i miłości, to każdy wie, więc się nie chcę powtarzać.

Z fartem! 

Zbuntowany Anioł (wciąż, po tylu latach, może kiedyś w końcu stanę się oczekiwaną przez świat Natalią...)