niedziela, 29 listopada 2015

Mój pierwszy raz.

"Nie liczą się pieniądze, liczy się ciężka praca,
Ile od siebie dajesz, tyle do ciebie wraca."

Cześć wam.

Nie mogę się tu zbytnio rozpisać, bo tekstu jest mnóstwo. Przybliże tylko temat… przyjaźń zwierzęcia z człowiekiem. Moje pierwsze opowiadanie.
Moja pierwsza szóstka. Mój pierwszy debiut w klasie. Pamiętam, kiedy pani przeczytała tekst, a ja cała czerwona nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
To było niesamowicie miłe przeżycie. Uwielbiam tę kobietę, jako pierwsza we mnie uwierzyła. Jako pierwsza dała mi mnóstwo nadziei. Jako pierwsza doceniła pierwszy, porządny tekst. To jest piękne. Cieszę się, że to wszystko potoczyło się w taki niewiarygodnie cudowny sposób. Uwielbiam to życie.





Razem z tatą siedzieliśmy przy stole i jak zawsze rozmawialiśmy o kupnie psa, śmierci mamy i szkole.
Tata zawsze był przeciwny, by kupić psa. To nie fair, bo ja naprawdę chciałam mieć zwierzaka.
Tata po moich godzinnych błaganiach w końcu ustąpił.
-To jak? Jutro idziemy do najbliższego sklepu zoologicznego? – zapytał.
-Tato?
-Tak?
-Moglibyśmy pójść do schroniska?
-Mhm, skoro chcesz tam iść, to jutro z rana się tam wybierzemy, jasne?
-Tak! Dzięki tato!
-Nie ma sprawy. A teraz idź spać! Jutro przed nami ciężki dzień.
-Dobrze. Dobranoc. – powiedziałam i prędko pobiegłam do swojego pokoju.
Usiadłam na łóżku, pomodliłam się i zasnęłam.
Rano obudziło mnie głośne pukanie do drzwi.
-Co jest?! – krzyknęłam.
-Natalia! Natalia, już dziesiąta! Szybko złaź na dół! – krzyczał tata.
-Dobrze, już idę, tylko się ubiorę.
Ubrałam się, zeszłam do kuchni, razem z tatą zjadłam śniadanie, po czym wybiegłam z domu i wskoczyłam do samochodu.
-Tato! Szybciej! – krzyczałam zniecierpliwiona.
Tata w końcu przyszedł i po dwudziestu minutach byliśmy już przy schronisku.
-Chodźmy do środka – powiedział tata.
-Ok.
Oczywiście w środku pierwsza byłam ja i od razu wypatrzyłam tego jedynego.
-Tato! Zobacz, ten jest piękny – mówiłam, wskazując na pięknego, długowłosego owczarka.
-Wygląda na dość starego – rzekł tata.
-Ile ma? –zapytałam pana ze schroniska.
-Wiesz, on ma dobre siedemnaście lat. Jest stary i chory, na pewno chcesz jego?
‘’Przyjaciel, to przyjaciel’’ powiedziałam w myślach.
-Tak, chcę właśnie jego – powiedziałam stanowczo.
-Skoro właśnie takiego pragniesz, nie potrafię Ci odmówić – powiedział tata.
Pan ze schroniska otworzył klatkę, a pies, jak gdyby z
nał mnie od dawna, podbiegł
i zaczął się łasić. Przytuliłam go mocno i poszłam z nim do samochodu.
-Ile płacę? –spytał ojciec.
-Panie, tu się nic nie płaci, tu zapłatą jest szczęście takich ludzi jak pańska córka – odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
-Dziękuję –powiedział tylko to i odszedł do samochodu.
-I jak córcia? Szczęśliwa?
-Nie wiesz jak bardzo, tato.
Po powrocie do domu dałam pieskowi jedzenie i wodę.
„Chyba powinnam dać mu jakieś imię” – pomyślałam.
I wyszło na… Azora.
-Azor, kochanie, chodź – próbowałam wołać pieska.
Po chwili Azor przyszedł i mogłam go przytulić.
-Podoba ci się tu? – zapytałam.
-Nawet nie wiesz jak bardzo – odpowiedział… pies?
-A-Azor, ty… ty mówisz?
Nie mogłam w to uwierzyć. Sądziłam, że tata robi sobie żarty, ale przecież był na dole.
-Widzisz, jak dobrze, że mnie wybrałaś? – mówił Azor.
-Widzę Azor, widzę.
-Będziemy przyjaciółmi? – spytał.
-Jeśli tylko zechcesz.
-Wiesz, jestem trochę zmęczony, więc chodźmy spać, a jutro pokażesz mi okolicę, ok?
-Jasne.
Położyłam się z nim, przytuliłam mocno i zasnęliśmy.
Wstałam dość wcześnie, aby pójść z Azorem na ‘’górę marzeń’’. Dlaczego taka nazwa? Sama nie wiem. Mama kiedyś mnie tam zabrała i spodobało mi się to miejsce, ponieważ jest ono naprawdę piękne i ciche. Kiedy jest mi smutno, wybieram się tam. To miejsce mi ją przypomina. Była taka kochana. Często ją wspominam i tęsknie. Chyba dosyć tego smutnego. Zawołam Azora i pójdziemy na górę.
-Azor! Chodź psino, musimy iść – zawołałam.
-Dobrze, już schodzę.
Wyszliśmy i idąc Azor opowiadał, że w schronisku jest jak w więzieniu. Smutno, trudno, tak pusto. Powiedział, że już tracił nadzieję, że jakikolwiek człowiek weźmie go pod swój dach. Powiedziałam mu, że czasem trzeba naprawdę długo czekać na szczęście i kiedyś w końcu nadejdzie. Po pół godzinie w końcu doszliśmy na górę i usiedliśmy, wpatrując się w przepaść.
-Pięknie tu, prawda? – spytałam.
-Tak, jest cudownie.
-Wiesz… Ciesze się, że mam takiego przyjaciela jak ty. Jestem osobą, która nie ma koleżanek, sama nie wiem dlaczego.
-Natalko, wystarczy, że masz mnie. Jesteś cudowną osobą, pełną miłości i radości.
Do życia i do mnie. Dziękuję, że wybrałaś mnie. Dziękuję, że jesteś.
-Zostanę do samego końca Azor – mówiłam z widocznymi łzami w oczach.
-Płaczesz ze szczęścia? – zapytał radośnie Azor.
-Tak, właśnie.
Siedzieliśmy tam w ciszy jeszcze godzinę. Dochodziła piętnasta i chyba czas było się zbierać, chociaż było tak cudownie, że moglibyśmy siedzieć tam cały czas.
Jeszcze chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy do domu, gdzie tata czekał z kolacją.
-Córeczko, co zrobisz kiedy miną wakacje? Ja będę w pracy, ty w szkole. Co z Azorem?
-Nie myślmy teraz o tym, przecież został jeszcze miesiąc. Jakoś sobie poradzimy.
-No dobrze.
Dni mijały, a moje relacje z Azorem były coraz lepsze.
Sądzę, że bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Ja kocham jego, on mnie. Czas mijał tak szybko, że ledwo co się rozejrzałam, a ostatni miesiąc wakacji minął jak jeden dzień.
Wróciłam właśnie z rozpoczęcia roku szkolnego. Cieszę się, że przeszłam do następnej – szóstej klasy, jednak smuci mnie fakt, że będę teraz poświęcała tak mało czasu Azorowi, a tak bardzo tego nie chcę. Poszłam do pokoju, a jego tam nie było. Zaniepokoiłam się. Przeszukałam cały dom, ogród, podwórko. Zaczęłam się naprawdę martwić i po chwili przypomniałam sobie, że Azor zapewne jest na „górze”, więc szybko tam poszłam. Zobaczyłam, że siedzi i jest w wyjątkowo złym humorze. Nie zwlekając zapytałam, o co chodzi.
-Azor, co jest?
-To trudne. Boje się, że cię urażę.
-Piesku, przecież wiesz, że możesz mi ufać. Mów śmiało, co jest.
-Wiesz zapewne, że jestem już bardzo stary i nie jestem już na siłach, ażeby dalej żyć.
-Azor, proszę cię, nie mów tak – płakałam i mocno objęłam mojego przyjaciela.
-Nie chciałem cię zranić, przepraszam.
-Nie zraniłeś. Jesteś moim przyjacielem, a przyjaciele sobie ufają i kochają się. Nie odchodź! Jesteś silny i nie możesz mnie zostawić.
-Wiem, że nie mogę, ale muszę.
-Potrzebuję cię, bardzo cię potrzebuję.
-Kocham Cię Natalia, chodźmy do domu. Może do jutra wytrzymam.
-Wytrzymasz dłużej, niż do jutra, rozumiesz?!
-Chciałbym ci coś powiedzieć.
-Tak?
-Stałaś się dla mnie kimś więcej, niż tylko przyjaciółką.
Stałaś się dla mnie w pewien sposób drugą matką, która pokazała mi radosne, piękne życie. Dziękuję, że byłaś, że jesteś i proszę abyś została do końca. Nigdy cię nie opuszczę, bo zostanę tutaj, w sercu, rozumiesz? – mówił, dotykając łapką mojego serca.
-Tak, rozumiem. Kocham cię, najwierniejszy przyjacielu.
Po tych słowach rozpłakałam się już do końca, ale w tych łzach był smutek odejścia Azora, a jednocześnie radość, że go poznałam, że zyskałam przyjaciela na całe życie i nawet śmierć nas nie rozłączy.
Wróciliśmy do domu i poszliśmy do pokoju. Zasnęłam szybko. To wszystko mną lekko wstrząsnęło. Rano nie widząc Azora w pokoju zaczęłam myśleć o najgorszym.
-Tato?
-Tak?
-Azor jest z tobą na dole? – krzyczałam.
-Zejdź tu szybko – odpowiedział.
Zeszłam i widziałam tylko smutnego tatę i już wiedziałam.
-Azor zdechł, prawda?
-Tak, córciu… Szkoda, że nie potrafił mówić, gdyby umiał, zapewne powiedziałby ci jak bardzo cię kocha.
Nie powiedziałam nic, przytuliłam tatę i wyszłam z domu. Oczywiście poszłam na „górę marzeń”. Skuliłam się i dziękowałam Bogu za danie mi tak wspaniałego przyjaciela, jakim był Azor. Każdy odchodzi, a my musimy się jakoś z tym godzić. „Oby w niebie, u Ciebie Boże, Azorowi było dobrze. Pozdrów go i wspomnij mu o mnie czasem.” Po tych słowach niebo dziwnie się rozjaśniło i jeden promień słońca pokazał mi jakby schody do nieba z których schodził do mnie na –być może- ostatnie pożegnanie Azor.
-Kocham Cię, Natalia. Pamiętaj o mnie – rzekł.
Zaniemówiłam i mocno go przytuliłam. Pozostało mi tylko patrzeć jak wchodzi do lepszego życia, po schodach Boga. Tak o to zakończyła się historia mojej przyjaźni z nim. A jednak przyjaźń przetrwa wszystko… nawet śmierć. Bo Azor jest, ale jak sam powiedział… w sercu, bo tam miłość zostaje na zawsze i tam miłość jest najgłębsza i najszczersza.
Miłego życia.
~~Zbuntowany Anioł

środa, 25 listopada 2015

Ognia nie gasi się ogniem.

"Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach.
Choć będą kopać, bić i sypać sól po ranach."
Dobry wieczór.

Ale mi się dziwnie piszę z pęcherzami na palcach, jednak takie są efekty gry na gitarze po miesiącach niedotykania jej. Ale! Dziś nie o tym. Ten cytat z utworu Luxtorpedy idealnie pasuje do tematu wpisu.
Wybiło OSIEM TYSIĘCY. Jesteście wspaniali. Dziękuję. To bardzo wiele znaczyło, znaczy i nie przestanie. Lubię to życie. Jest dobre.
Odważyłam się dziś w końcu pochwalić mojej nauczycielce tymi ośmioma tysiącami, których tak dzielnie wyczekiwałam. I jak myślałam… spraw na głowie milion i niestety moje bazgroły czyta coraz mniej osób. Tak myślę. Ale wolę nastawiać się pozytywnie. Będzie dobrze, bo do tego dążę.
Ten dzień był szalony. Osoba, której niedawno życie się chyba nieco pokomplikowało… znów się uśmiecha, śmieje, cieszy wraz z nami z najbardziej błahych spraw. Plus dla niej! Natomiast są ludzie, którym się nie układa. Nie dziwię się. Ten rok jest i będzie trudny. Już to odczuwam. Zresztą… chyba wszyscy to czują. Rok temu było lepiej. Luźniej/lżej. Przyjemniej. Byliśmy bliżej. Tak myślę. Coś się stało. Schrzaniło. I nikt nie ma odwagi tego naprawić. Nie zbawię całego świata, a bardzo bym chciała. Jak pisałam niedawno… owczy pęd trwa. Wyścig szczurów. Po trupach do celu. To tak widać. I to… tak mnie rani. A wiecie dlaczego? Bo przypominam sobie słowa pani od angielskiego, która powiedziała, że są uczniowie, którzy walczą o szóstki i to jest w porządku. Ale jej zależy na tym, by ze szkoły wyszli nie tyle dobrzy uczniowie (zaprogramowane robociki, moi mili, moim zdaniem), ale dobrzy ludzie. I to są słowa, które ja będę powtarzała na okrągło. Bo są wielkie. Znaczące. I cholernie istotne. Jeśli myślę o tej całej sytuacji, którą obserwuję wśród rówieśników. Nie miejcie mi za złe takiego myślenia.
I popierania mojego autorytetu. Chcę tylko wam uświadomić, że są rzeczy ważne
i ważniejsze. Cyferki w dzienniku może i sprawiają nam radość, bo mamy pewność, że zrobiliśmy coś dobrze (chyba, że wykuliśmy coś na pamięć, a po teście i tak nam to z głowy wyleci). Jednak mnie bardziej uszczęśliwiają dzieciaki, które nie chodzą do tego miejsca jak gdyby za karę. Bo to nie jest kara. To jest nasza nagroda. Taki bonus od życia. Jeśli skupimy się na tym, co robimy/chcemy robić, to będziemy robili to dobrze i z przyjemnością. Gdy z góry zakładamy, że coś jest głupie, nie na miejscu i tak dalej… to faktycznie dana sprawa/rzecz może się taką głupią czy niestosowną stać. Jeszcze jedno!
Strasznie, no cholernie mocno ubolewam nad tym, że tak mało się w tej szkole dzieje. Nie ma koncertów, tylko poważne apele. Nie ma zabawy, tylko pierd*lony przymus. Wybaczcie takie słownictwo, ale nie wiem już jak inaczej wyrazić moją złość w stosunku do ludzi, którzy mają klapki na oczach. Wszystko tylko dla swoich korzyści. Zero zgrania. Przyjaźni. Boże. Gdzie myśmy to wszystko zagubili? Ach, no tak… w drodze po bycie najlepszymi. Z powodu własnych żądz. Patrzę na ten świat (szkolny i nie tylko) i płaczę. Czasami wewnętrznie, niekiedy fizycznie. I jest mi tak przykro na to wszystko spoglądać… takim trochę okiem filozofa, psychologa, wrażliwego człowieka. Dobija mnie zawrotna prędkość tego życia. Zabijamy w sobie emocje, jesteśmy jacyś tacy… oschli, nieprawdaż? Prawda?! Spójrzcie na siebie. SpójrzMY na siebie. I zastanówmy się, czy faktycznie taki bieg wydarzeń nas zadowala. Bo szczerze? Mnie nie. I proszę was, żebyście nad tym pomyśleli. Czas to najcenniejsza rzecz jaką mamy. I powinniśmy ją szanować. Powinniśmy, ale nie musimy, to nasza decyzja, co z nim zrobimy.
Co zrobimy z tym wszystkim, co się wokół nas dzieje. Od nas to wszystko zależy. Zrozumcie. Błagam. Nie mogę was do niczego zmuszać. To nie na miejscu. Sama tego nienawidzę. "Musisz, musisz, musisz." Nie, nie muszę. Mogę, ale niczego nie muszę. To moje decyzje. Albo będą ok, albo posypie mi się życie. Ale posypie się mi. Nie wam. Mam mózg i potrafię z niego korzystać. Tak myślę. Nie chcę brać udziału w tym wszystkim, co wy uważacie za najlepsze dla mojej osoby. Mam swoje zdanie w pewnych kwestiach i się go trzymam. STARAM się (a to już coś, bo niektórych nawet na to nie stać) go trzymać. Wsiadacie do łódki, którą wam podsuwają pod nogi i płyniecie, bo wszyscy inni też płyną. „A co mi tam!” Nie ważne gdzie, ważne że cała reszta robi to, tamto, siamto. Ohydne jest takie myślenie. Brzydzę się tym. Nie bójmy się. Nie ma czego. Altruiści są świetni.
I warto do tego dążyć. Niektórzy wydają mi się takimi potulnymi barankami. Zgodziliby się na wszystko. A ja… ja tak nie potrafię. Coś mnie hamuje. Lubię być inna. Ale to raczej nie z tego wynika. Po prostu uważam, że nie jestem psem.
O! Ostatnio pewna kobieta prawie powiedziała: „Siad!” do koleżanki… no błagam, gdzie tu jest szacunek? Trąbią na prawo i lewo o tym, jak to my się w stosunku do nich zachowujemy. A oni są przecież tacy idealni. Uwielbiam ich, to nie ulegnie zmianie prawdopodobnie nigdy, ale czasami mnie irytują. Powiem wam tak, ludzie są tacy ulegli, że aż mnie mdli, bo czasami… czasami trzeba być w tym życiu skurwysynem i mieć odwagę powiedzieć: „Nie!”, podczas gdy wszyscy inni mówią: „Tak!”.
Trzymajcie się, ludziska.
~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 22 listopada 2015

Ile ludzi, tyle opinii.

"Kogut opiewa nawet ten ranek, w którym idzie na rosół."
 
Cześć.

Znowu milion myśli na minutę. Nie wiesz od czego zacząć.
 
Zachęcam was serdecznie do przeczytania tekstu: "Przesłanie Pana Cogito."
Naprawdę polecam. Dał mi wielkiego kopa do działania. Do życia! Do takiego życia, jakim żyję, a owy tekst uświadomił mi, że to dobra egzystencja.
 

"[...] powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem"
 
Tak, tak, tak! Czasami ludzi mdli od tych wielkich słów. Mają ich po dziurki w nosie. Ale naszą misją jest wciąż je wypowiadać. Codziennie, na okrągło, do obrzydzenia. Wiecie jaki jest mój cel? Pozostać po śmierci zapamiętaną. Cholernie mi na tym zależy. I będę powtarzała MOJE wielkie słowa bez względu na wszystko. Oto w tym chodzi.


„Bądź wierny Idź”
 
Właśnie. Bądźmy wierni. Swoim ideałom. Nie poddawajmy się presji innych. Stójmy wiernie przy swoich racjach, jednocześnie dając innym dojść do słowa. Nie wyrzekajmy się naszych prawd, bo nie pasują one innym. Bo nie są im na rękę. To są nasze prawdy. Nasze słowa. Nasze życie. Nasza droga. Idźmy więc prosto do naszego celu. Powoli. Skromnie. Nie łapczywie. I nie po trupach. Raczej z uśmiechem na ustach. Nie dajmy się nikomu. A już szczególnie swoim lękom. Strach nas paraliżuje. Ale ja w nas wierzę. Wierzę, że każdy z nas dojdzie do upragnionego raju. I w końcu każdemu będzie dobrze. Musi być. Po prostu musi. Czasami myślimy, że osiągnęliśmy coś tylko dlatego, że nie było lepszych. Nie! Osiągnęliśmy coś, bo to my byliśmy najlepsi. Pamiętajcie, żeby o tym nie zapominać. Bądźmy wierni temu wszystkiemu, czemu się opieramy.

"Moja szkoła jest piękna. Może nie jest najpiękniejszą, ale jest moją szkołą."
 
Zdecydowanie. Kolejna ekranizacja, która sprawiła, że zalałam się łzami
i poczułam ogromną dumę z powodu tego, w jakim miejscu przyszło mi żyć.
Z jakimi ludźmi. I tak dalej. Rozumiecie. Uwielbiam taki stan.
 
 
Bądźcie wierni i idźcie... pamiętajcie!
 
~~Zbuntowany Anioł

czwartek, 19 listopada 2015

Cierpienie wpisane jest w ludzkie życie.

"Kiedy jedne drzwi się zamykają, inne się otwierają,
ale często tak długo i z takim żalem wpatrujemy się w te zamknięte,
że nie dostrzegamy otwartych."

Dobry wieczór.

Trudny okres przechodzę. Dojrzewania. Buntu. Już sama nie wiem do końca czego tak naprawdę. Jest dobrze, za chwilę zupełnie odwrotnie. Krzyczę na Boga, płaczę i czuję się nijako. Ludzie mnie chyba nie lubią. Ale mają powody. Jestem trudnym człowiekiem. Jednak naprawdę staram się być kimś. Kimś dobrym. Dla siebie
i innych. Uwierzcie.


Nie chcę końca roku. Nie chcę nowego etapu życia. Boję się zapomnienia. Boję się, że to wszystko co osiągnęłam… przeminie. Ludzie, których uwielbiam… zapomną, bo nie będą mieli mnie na co dzień. Wiem, to głupie. Wybaczcie, ale bardzo mnie to smuci. Odkąd zaczęłam przechodzić z klasy do klasy, nie bałam się zakończenia ani początku żadnego roku szkolnego. Ponieważ wszystko było na swoim miejscu.
To była rutyna. Piękna rutyna. Miałam pewność, że po wakacjach znów zawitam do właśnie tego miejsca, uśmiechnę się do wszystkich i będzie super. Teraz tak nie będzie. Nie jestem otwarta na świat. Nie jestem duszą towarzystwa. Obawiam się nowego życia. Gdy myślę teraz o końcu TEGO WSZYSTKIEGO, łzy lecą konkretnie i naprawdę szczerze. Bo poważnie nie chcę się stąd wynosić. Wiem, że muszę. (Cholera, czego ja w tym życiu NIE muszę?!) Ale jakoś nie potrafię. Boję się. Bardzo.

Nie chcę, żeby było tu kolejny raz tak przygnębiająco... mam coś dla was!
Przyszła mi na myśl analiza teraźniejszych koncertów i śpiewania na żywo kilkanaście lat temu. I doszłam do prostego wniosku. Dzisiejszych artystów lubię słuchać. Naprawdę lubię. Bo patrzeć na te pseudo-koncerty to aż żal. Piosenkarz może i daje z siebie wszystko, ale ludzie? Ludzie stoją i mają go gdzieś.
Absolutny brak szacunku. Bo oni muszą to nagrać. Zrobić trylion niepotrzebnych zdjęć. Myślę, że powinniśmy pewne sytuacje po prostu nauczyć się zapamiętywać w sobie. Uważam, iż mamy na tyle rozwiniętą wyobraźnię i pamięć, że te najpiękniejsze chwile z życia pozostaną nam w głowie. I kiedy sobie o nich przypomnimy... żadne filmy i żadne zdjęcia nie odtworzą tych emocji, które w danej chwilii w nas tkwiły. Takie jest moje zdanie.
https://www.youtube.com/watch?v=_B214CfGc2g - świetny głos Justina, po prostu świetny! Ale ci ludzie...
https://www.youtube.com/watch?v=zS3JXwcLIeg - a tutaj nie tylko przecudowny głos Tilla, ale również atmosfera panująca wśród bawiących się przy cholernie dobrych brzmieniach!
~~
https://www.youtube.com/watch?v=HRsj6nLhJvI 
To jedna z wielu melodii, przy której zdarza mi się uronić łzę. Ale w tej jest coś innego. Magicznego. Poruszającego. Niezwykle wspaniałego. Coś, co sprawia,
że mogę słuchać jej codziennie. I tak też robię. Odrabiam przy niej zadania domowe. Piszę notki, prace do szkoły. Czytam książki. Zasypiam. Jest niezwykła. Uwielbiam ją. I uwielbiam film, w którym została użyta. W najmocniejszych
i najpiękniejszych momentach. Jest perfekcyjna.
Zostań tu jeszcze przez chwilę,
Bo umieram.
Wewnętrznie Cię pragnę.
Zostań proszę,
Bo upadnę, się nie pozbieram.
Zostań błagam,
Bo umieram.
Bądźcie szczęśliwi!
~~Zbuntowany Anioł

środa, 11 listopada 2015

Więc idź. I upadaj.

"Trzymaj się z dala od ludzi, którzy pomniejszają twoje ambicje.
Mali ludzie zawsze tak czynią, a naprawdę wielcy sprawiają,
że i ty czujesz, że możesz być wielki."

Cześć i czołem.

Uwielbiam ten cytat. Uświadamiam sobie przez niego, jak ważne jest, by mieć w kimś oparcie. I, no właśnie, by mieć je w kimś wielkim. Na własnej skórze przekonałam się, że ludzie, którzy osiągnęli coś w życiu zwykli mnie chwalić, a jeśli już przyszło co do czego i mieli trochę na mnie pokrzyczeć... ten krzyk dał mi wiele do myślenia. Lubię swoje życie. Naprawdę je lubię. Właśnie przez to,
że otaczają mnie wspaniałe osoby. Uwielbiam to.


Jak dobrze, że mam w zanadrzu jakieś notatki, które nadają się na wstawienie ich tutaj. Dobrze czasem napisać coś „na zapas”, żeby w razie gorszego czasu móc tu wstawić cokolwiek. Bo to nie jest tak, że mi nie zależy. Nie robię tego, bo muszę. Nie mam określonego terminu. Ale przychodzą czasami takie momenty, kiedy tak bardzo mam ochotę wyklikać wam tu kilka słów, ale coś mnie zatrzymuje i nie daję rady. Szlag. Ostatnio moja matematyczka powiedziała, że jestem zbyt poważna jak na swój wiek. O matko i córko. No tak to bywa. Trudnym jestem człowiekiem,
tak bym bardziej rzekła. Ni to optymista, ni to pesymista. Ani ze mnie poważny człowiek, ani żaden wesołek. Jestem taką dziewczynką pomiędzy. Tak. Zdecydowanie. Jestem skomplikowanym dzieciakiem. No cóż.
Mam tu dziś dla was kolejny pseudo-wiersz. Marny jest, ale niesamowicie szczery. Chociaż w tych moich amatorskich wierszykach mogę w pełni wyrazić swoje uczucia. A jest ich mnóóóstwo.


Ludzie mówią: Ta DZISIEJSZA młodzież jest taka, sraka i owaka. Okej, nie wiem co mają na myśli obrażając mnie, ale trzeba coś z tym zrobić. Trzeba się przeciwstawić tym płytkim rozumom.
Zapytajcie swoich rodziców, a może nawet i dziadków, czy w ich czasach szesnasto/siedemnastolatkowie pili alkohol, brali dragi, etc. Mówię wam, czuję, że 3/4 odpowiedzi będzie pozytywnych. Obejrzyjcie: "My, dzieci z dworca zoo" i wróćcie do swoich słów sprzed chwilii. Poważnie? Kiedyś tak nie było? BYŁO, do cholery. I nie obrażają dzisiejszej młodzieży dorośli, ale ONI SAMI. Dacie wiarę?
To jest chore. Widzę te żałosne odpowiedzi na forach internetowych o tym, jak podobają się jakże "dojrzałym/dorosłym" nastolatkom lata 80/90, o których mają ZNIKOME pojęcie. Tak gadają na ten świat, na te czasy, ale nie widzę, ażeby robili cokolwiek w kierunku zmiany siebie i innych. Nic. Dosłownie. Siedzą na tyłku, wypisują jakieś nic nie znaczące farmazony i nie raczą zrobić NICZEGO, co sprawiłoby, że byłoby lepiej. Po gówno tracisz czas na wspominanie lat 90, skoro możesz zrobić coś, by w przyszłości TWOJE tak wychwalano. Po co, nie? Nie rozumiem tego i nigdy nie zrozumiem. To tak jakby wychwalać wszystkie inne relacje z rodzicami, nie próbując polepszyć swoich. Jaki ten świat jest chory. Chociaż nie. On jest piękny, może nawet idealnie skonstruowany, ale to my go schrzaniliśmy i wciąż to robimy. Chcę zmienić oblicze tego świata i nawet jeśli mi się nie uda... będę uśmiechała się do końca swoich dni, bo SPRÓBOWAŁAM,

a to już jest pierwszy i największy krok ku lepszej przyszłości.



Trzymajcie się, moi mili.

~~Zbuntowany Anioł

sobota, 7 listopada 2015

Zawsze jutro jesteśmy inni.

"Najtrudniej przewidzieć czyjąś przeszłość."

Serwus!
 
Jestem już. W końcu. Nareszcie. Nie wiem, co się stało. Zabierałam się do napisania czegokolwiek tutaj niemalże codziennie, ale jak widać - dopiero dziś się udało. Nie lubię robić czegoś, co faktycznie sprawia mi przyjemność, tylko po to, żeby było. Ot tak. Beznamiętnie. To jest dla mnie zbyt ważne, bym miała robić to "na odczep", żeby tylko zrobić. Bo wypada. Nie! Nie wypada robić czegoś bez miłości. Pasji. Czegokolwiek innego, co sprawiłoby, że dana praca będzie wykonana dobrze. Pokręcone to życie. W ogóle... ten listopad działa na ludzi źle. Kiedy widzę, że czyjeś życie się chrzani, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo nie podejdę do starszej osoby i nie zacznę jej pocieszać, nie? Właśnie. Ale mam nadzieję, że ta, która jeszcze kilka dni temu powiedziała:
"Mam dość wszystkiego i jestem zmęczona." niedługo znów się pozbiera
i wszystko się ułoży. Bardzo mi zależy na tym, by wszystko było u moich bliskich w porządku. Cóż, nie chciałabym, jak w ubiegłym roku, ażeby w listopadzie nie było żadnego wpisu.
Nie pamiętam, co się wtedy takiego stało, że nie pisałam calutki miesiąc. Nie będę się niczym tłumaczyła. Albo może. Uwierzcie, że to nie leń. Nie teraz. Po prostu są takie chwile, kiedy siadasz i zaczynasz coś pisać, ale zaraz po tym zgniatasz kartkę i wrzucasz ją głęboko do kosza. Nie sypie mi się życie, ale niektórym chyba tak,
a przez moją zbytnią wrażliwość nie potrafię o tym nie myśleć.
Ha! I kolejny raz potwierdzają się słowa mojej nauczycielki. Ale to jest trochę dobijające, bo to wcale nie są pozytywne rzeczy. Nie ważne.

 
Jestem w szkolnym wolontariacie. I wiecie co? Odwiedziłyśmy dzisiaj Dom Dziecka w Gnieźnie.
To było bardzo ciekawe przeżycie. Myślę, że dla mnie szczególnie, bo jeśli pomyślę sobie, że moi rodzice mogliby nie wybrać właśnie mnie... ups, już przybliżam temat. Cóż, zabrana zostałam z takiej placówki kilka miesięcy po urodzeniu, więc nie mam żadnego doświadczenia, ani nic z tych rzeczy, ale chcę, żebyście wiedzieli, że nie boję się mówić o tym, że moje życie potoczyło się właśnie tak.

Wiecie, niektórzy myślą, że mówienie o tym, to przekraczanie jakiś barier, granic prywatności. Ale moim zdaniem to właśnie jest WYJŚCIE poza te granice. To jest bardzo odważne wyjście, bo ludzie chyba trochę wstydzą się o tym mówić, a ja nie wiem dlaczego, no bo jeżeli trafili do dobrych rodzin, to myślę, że powinniśmy tutaj mówić o wygranej. Czasami mam wrażenie, że to jakieś bzdury, ale jestem już na tyle "dojrzała", by móc pewne fakty połączyć i faktycznie wychodzi z nich taka,
a nie inna historia. To nie jest łatwy temat, bo ja, owszem, wygrałam, ale wcale tak mogło nie być. Równie dobrze, ktoś mógłby mnie teraz tam odwiedzać, a nie odwrotnie. Rozumiecie. I mam łzy w oczach, pisząc to, bo to życie jest dla mnie mega ważne. Cholernie istotne. Bardzo, bardzo, bardzo piękne. Pomimo przeróżnych myśli, czynów, itd. Kocham to życie, bo pomagają przeżyć mi je ludzie ogromnej wiary. Wybrali właśnie MNIE. To taki mały cud, ale jednak cud.
I jestem za to niezmiernie wdzięczna.

Czasami ludzie pytają: "A chcesz poznać biologicznych rodziców?" Nie, nie chcę. Mam naprawdę gdzieś, kto mnie spłodził. Nie liczy się to, z czyjego narządu rozrodczego wyszedłeś, ale to, za czyim pośrednictwem jesteś tym, kim jesteś. 
(Wybaczcie zamazane twarze... "zasady".)


(To były kochane, pełne energii dzieciaki!)

 

Trzymajcie się.
 
~~Zbuntowany Anioł