sobota, 23 września 2017

Obłęd.

"I to jest samotność: że wszystkich chuj interesuje, co się z tobą tak naprawdę dzieje. Jesteś, jest w porządku, nie ma cię, też jest w porządku. Samotność jest wtedy, jak wychodzisz z roboty, bo w końcu musisz wyjść i zastanawiasz się, w którym kierunku iść. (…) nie wiesz gdzie, wszędzie tak samo dobry kierunek. Bo wszędzie tak samo chuj cię czeka."

Cześć.

Jestem już, jestem. Nie działo się nic, o czym chciałabym wam napisać, stąd ta dłuższa przerwa. Poza tym... Autentycznie skupiam się teraz na szkole, nawet jeśli mam wobec tego całego systemu edukacji zupełnie swoje zdanie.

Omówiliśmy wszystkie dziewiętnaście Trenów Jana Kochanowskiego i muszę przyznać, ze jego twórczość naprawdę mnie zaintrygowała. O ile w gimnazjum jakoś szczególnie mocno nie poruszyły mnie te wiersze, tak teraz, gdy każdy wers był przez nas ściśle omawiany i analizowany, niezwykle mnie poruszyła historia tego człowieka. Niektórzy powtarzali, że ciągle mowa jest jedynie o cierpiącym ojcu, który - ujmując to delikatnie - zaczyna świrować. Ale w tym szaleństwie było coś niepowtarzalnego i niezwykłego. Każdy Tren to była walka Kochanowskiego z Kochanowskim i to mnie tak bardzo dotknęło. Niesamowity obraz człowieka niepotrafiącego poradzić sobie z utratą tak bliskiej osóbki.

Teraz nasze rozważania skierowaliśmy wokół Lady Makbet, która wydawała się silną i niezależną kobietą, żądną krwi, a jak się okazało miała głęboko w sobie zakorzenione poczucie winy i bardzo wrażliwe sumienie, co również - jak w przypadku Jana - doprowadziło ją do obłędu, z którego nie mogła się otrząsnąć.
Wisienką na torcie tych lekcji jest prowadząca je nasza polonistka, której sposób mówienia, podejście do tematów i do nas jest przecudowne. Autentycznie się rozpływam, gdy siedzę w klasie i się w nią wpatruję oraz wsłuchuję. Zaraża pasją do swojego zawodu. Tzn. pokazuje mi, że można kochać to za co dostajemy miesięczne wynagrodzenie. Niebywała sprawa!

Niedawno trafiłam na pewien konkurs literacki. Wzięłam udział. Miałam wizję
i zrealizowałam ją, przelewając na papier wszystko co najlepsze. Wyszło naprawdę dobrze. Nie nastawiam się na nic, bo wiem, że nie jest to konkurs dla amatorów i prawdopodobnie nie mam najmniejszych szans, ale to nic! Trzeba działać. Jestem bardzo dumna, dlatego że to mój pierwszy raz, gdy wysłałam gdziekolwiek te bazgroły. Co ma być, to będzie. 

Jako szkoła z profilem wojskowym zakwalifikowaliśmy się do pewnego programu, który przewiduje raz w miesiącu wyjazdy szkoleniowe do Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu i muszę przyznać, że to ogromna dawka nauki dla tych, którzy chcieliby faktycznie wiązać przyszłość z mundurem. Dla mnie to niesamowita przygoda, bo mogę od wewnątrz zobaczyć, czym tak naprawdę jest wojsko - konkretne zasady, czasem krzyk, pełna powaga, niemarudzenie nawet, gdy jest ciężko. Te zajęcia uczą mnie pokory. Robię swoje. Jest nad czym myśleć po takich dniach.


"(...) Zakochujesz się w jakimś miejscu, tak na zabój.
I musisz z niego odejść. Potem już boisz się kochać na zabój, bo boli."

Och, o. Kramer jak zwykle w punkt... Może jutro odnośnie tych słów wyskrobię jakieś dłuższe refleksje.

Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 5 września 2017

Za żadne skarby.

"But seriously, when someone says: "Hey, you should listen to this song,
I think you'll really like it!" You totally should. Because even if you don't like it, the song means something to them, and they care enough to share it with you."

Cześć i czołem!

Znowu powrót do starego laptopa i to niezręczne uczucie, gdy nie możesz połapać się w sposobie ułożenia klawiszy, bo jest o pół mniejszy niż ten, który był twoim zastępczym. Wiem, problemy trzeciego świata tak bardzo. 

Ta pustka podczas kończenia - i przy zakończeniu - książki jest nie do opisania. Boże! Jak to boli... Chciałbyś móc zostać w tamtym świecie na wieki wieków.
Chcę stworzyć swoją historię na niekoniecznie kilkuset kartkach, niech będzie ich choćby sto, ale jeśli ktoś dzięki temu, co przelałam na papier mógłby nabrać nadziei, że życie ma sens.... No wiecie, poprzez pisanie, śpiew, malowanie, cokolwiek innego, można wyrazić wszystkie swoje najgłębiej skrywane emocje.
To są formy przekazu tego, co tkwi nam w umyśle, które niesamowicie mnie poruszają. To jest coś tak niewyobrażalnie pięknego! I mogę mieć w tym swój udział. W tym, że ktoś kiedyś po przeczytaniu moich bazgrołów - do których wyjątkowo mocno się przyłożę - także poczuje tę chwilową, nieprzyjemną pustkę po czymś, co wydawało się takie trwałe i tak doskonałe. To jednak nie lada wyzwanie, więc się nie śpieszę. Wielokrotnie słyszę: zacznij już, pisz, no dalej!
A ja zawsze spokojnie odpowiadam: okej, okej, wszystko w swoim czasie. I wierzę, że ten czas nadejdzie. Naprawdę. Nie muszę robić niczego na siłę. Na już. Tu i teraz. Bo to mogłoby być, po prostu, byle jakie. A byle jakie rzeczy nie poruszają. Po czymś, co zrobione zostało pod presją ludzi czy czasu, bez pasji, zapału i radości nie pozostawi w odbiorcy tej myśli, że chciałby więcej, że to było takie dobre, że mógłby w tej wspaniałości utonąć. Teraz wiele osób pisze dla samego pisania. Bo to modne. Bo ludziom można wetknąć pod nos niemal wszystko, co zostanie w idealny sposób nagłośnione. Nie chcę w tym uczestniczyć. Niech moja książka... Niech te przelane myśli, ta niepewność wobec słuszności pisania, wszystkie emocje towarzyszące tworzeniu trwają pół mojego życia, ale ostatecznie będę dzięki temu rzeczywiście szczerze spełniona i szczęśliwa, niż bym miała to robić, bo ktoś powiedział, że tak należało postąpić zważając przy tym na fakt posiadania przeze mnie "talentu". Jednak ten "talent" to nie wszystko. Uwierzcie.
Wróciłam ze szkoły i już wyczuwam te wszystkie nieprzyjemności, jakie będą towarzyszyły mi w tym roku. Wstawanie po piątej, nieprzerwane "ogarnianie tematów" przez osiem godzin, powrót o szesnastej. I tak codziennie. C o d z i e n n i e. Piątek nam odpuścili. Chwała Panu i dyrektorowi! Mogę pospać nawet do dziewiątej i wrócić o piętnastej. Wychowawcza i dwie godziny przysposobienia wojskowego. Czyli zaczyna się życie... byle do piątku. Chyba że jakimś cudem odnajdę w sobie pasję do nauki tego, co póki co - w samej teorii - wydaje się nie do pojęcia, gdy pomyślę, że chciałabym mieć także chwilę dla siebie czy dla was - na tej stronie. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Obym nie wykitowała za szybko. Będę nad tą kruchą siłą woli do życia pracowała. Z profesjonalistą w dziedzinie składania ludzi do przysłowiowej "kupy". Muszę przetrwać.

"Głębia Challengera" - polecam wam, bo skończyłam ją w trzy/cztery dni. Ponad trzysta stron walki bohatera z samym sobą. Z jego umysłem. W głównej mierze toczył bój na pograniczu rzeczywistości i marzeń, a raczej urojeń, bo wszystko powoli zaczęło mieszać mu się na tyle mocno, że nie mógł nad tym zapanować, bliscy go nie poznawali i wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Coś niesamowitego. Bo autor zaczerpnął pomysł na książkę od własnego dziecka. Znał z autopsji to, co dla nas - podczas czytania - wydawało się w wielu momentach fenomenalną fikcją literacką. To książka dzięki której poznajemy świat - najprawdopodobniej schizofrenii - od najbardziej szczerej i wewnętrznej strony.

Och, ile bym dała, by móc zanurzyć się w jeszcze jednej podobnej lekturze, a nie tych książkach, które czekają mnie w roku szkolnym... Bardzo nad tym ubolewam.

Trzymajcie się! I... nie dajcie innym. Za żadne skarby.

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 1 września 2017

Życie ma plan.

"Życie ma dla ciebie plan. Życie chce dla ciebie dobrze. Więc nawet jeśli jesteś teraz w depresji, to jest to coś dobrego. Weź ten czas, wykorzystaj go. Życie na ciebie zaczeka. I kiedy będziesz gotowy na życie, życie będzie gotowe na ciebie."

Hej!

No i mamy go - wrzesień... Nie, jeszcze nie do końca dociera do mnie ten fakt. Że to już. Naprawdę już. Nie ma zatrzymania się w czasie. Odwrotu. Jest tylko tu i teraz. I byle do przodu.

Wczoraj minęły dokładnie dwa lata od spotkania z osobą poznaną w czeluściach internetowego świata. Kontakt co prawda nie jest aż tak silny jak na początku, ale chyba tak jest z każdą znajomością. Coś po drodze się zadzieje i wszystko, co było przez jakiś czas nieskazitelnym pięknem, dziś jest tylko dobre. I nie mam za złe Bogu, że akurat w taki sposób pokierował tą relacją. Jestem za nią niezmiernie wdzięczna i duma mnie rozpiera, bo to wspomnienia na całe życie. Niepojęte uczucia tobą szargają, gdy masz świadomość, że się udało. Po takim czasie. Już wtedy mogło się "zepsuć", ale mimo kryzysów - przetrwałyśmy. Ja się w tym człowieku zakochałam. W tym poświęceniu. W tej jej chęci pokonania tak wielu kilometrów wyłącznie dla mnie. Wtedy naprawdę poczułam się ważna. To mnie w tym wszystkim najbardziej wzrusza. Zrobić tak wiele dla jednej osoby. Zawsze miło wrócić pamięcią do tamtych chwil. Było wspaniale.

W niedzielę przejechałam z moimi zajebiście dobrymi koleżankami dziewiętnaście kilometrów, a w środę podbiłyśmy ten wynik i ukochana aplikacja, co się zwie Endomondo pokazała, uwaga, uwaga... Czterdzieści pięknych kilometrów. Rzeczywiście owa trasa miała w sobie urok. To nie to samo, co trzykrotne wrócenie się do sklepu oddalonego o pięćset metrów, bo mama zwróciła ci uwagę, żeś zapomniał tego i tamtego. Rozumiecie? Ból czterech liter niemiłosiernie dawał o sobie znać. Nogi nie bolały. Moje pewnie były przyzwyczajone dzięki górskim wędrówkom. I chwała im za to! Co prawda dopiero pod koniec wakacji porządnie ruszyłam się ze znajomymi, by spędzić z nimi więcej czasu, ale lepiej późno niż... sami wiecie.

Co by nie było, że jestem szalonym i rządnym przygód człowiekiem...
Od dłuższego czasu interesowałam się osobą pana Roberta Rutkowskiego - psychoterapeuty, dla którego temat narkotyków jest szczególnie bliski. Po wywiadach u Łukasza Jakóbiaka postanowiłam wreszcie zakupić jego książkę "Oswoić narkomana", która również jest wywiadem (tym razem z Ireną A. Stanisławską), tyle że spisanym i takim - w moim przypadku - na dwa dni, a nie dwie godziny.
Nienawidzę tego uczucia pustki, które towarzyszy mi, gdy skończę coś, co dogłębnie mnie pochłonęło. Książka ta jest fenomenalnym świadectwem człowieka - w tym przypadku - pochłoniętego przez świat zakazanych, przebrzydle chytrych i przebiegłych substancji. Bagno o jakim się nam nie śniło. I którego nawet ta książka, to świadectwo, ten człowiek... nie są w stanie stuprocentowo prawdziwie przekazać. Po prostu się nie da. Można sobie wiele wyobrażać, ale to nigdy nie będzie tym samym uczuciem, co autentyczne przeżycie danej sytuacji. Ale wolałabym, by nikt z nas nie musiał tego doświadczać. Tego, co na początku wydawało się idealnym przysmakiem na głód akceptacji, poczucia bezpieczeństwa, pełnego wyluzowania, a po miesiącach, a wręcz dopiero latach... okazało się otchłanią, w którą wpatrywaliśmy się na tyle długo, że sama zaczęła na nas spoglądać (nawiązując do pełnego cytatu Fryderyka Nietzschego - "Jeżeli długo patrzysz się w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć się na ciebie".).
Dołączyłam niedawno do pewnej grupy na Facebooku, na której akurat wczoraj pojawił się post odnośnie książek, których bohaterowie mają problemy z psychiką. I trafiłam na kilka komentarzy z tytułem "Głębia Challengera" - Neal Shuterman. Zachęcił mnie opis, opinie, fakt jak wiele osób ją polecało. A że miałam w planach wybranie się do centrum, wstąpiłam do Empiku i... wykupiłam ostatnią sztukę. Fart, nie?! Dobrze się ją czyta, choć jest dość, powiedziałabym "zagmatwana". Ma w sobie wiele z gatunku fantastyki, trzeba wszystko dokładnie analizować i wyobrażać w głowie. Twardo stąpam po ziemi, ale od czasu do czasu nie zaszkodzi sięgnąć myślami do świata marzeń i wyobrażeń autora. Więc czytam. Dam znać, co i jak, gdy skończę.
Luźny wpis dziś, mam nadzieję, że choćby jednej osobie zechciało się przeczytać te bazgroły do końca. Dzięki!

~~Zbuntowany Anioł