środa, 30 grudnia 2015

"Prostota wywiera piorunujący efekt."

"Uważaj na swoje myśli - bo stają się słowami.
Uważaj na swoje słowa - bo stają sie czynami.
Uważaj na swoje czyny - bo stają się przyzwyczajeniem.
Uważaj na swoje przyzwyczajenia - bo stają się nawykiem.
Uważaj na swoje nawyki - bo stają się charakterem."

Cytuję pana Hitlera w tytule. O cholera! Jak to tak można, nie? Kupiłam przedwczoraj książkę... ciekawą książkę. Właśnie o nim. Z trochę innej perspektywy. Z perspektywy bycia człowiekiem. O tak. Bo to do czego doprowadził to jedno, ale to, jaką był prywatnie osobą, to inna sprawa. Jakkolwiek to zabrzmi... intrygujący z niego był facet. I tyle. A ludzie powiedzą, że to złe określenie, bo spoglądają na jego osobę tylko mając w głowie II wojnę światową. No cóż.


To mnie osobiście bardzo poruszyło!
Nie przyszłoby mi do głowy, że mogło być w nim coś takiego...
co urzekało wiele osób. Dużo jest tu właśnie o jego oczach. O tym spojrzeniu.
Zaskakująca sprawa.
A teraz... teraz chciałabym podsumować ten rok. W jak najlepszy sposób. Choć wcale najlepszym nie był.

„Kurczę, ten rok to była miazga, ale przyszły to będzie coś jeszcze większego, coś jeszcze bardziej utwierdzającego w przekonaniu,
że jest po co żyć.”
 
Czytam wpis sprzed roku i najbardziej mnie poruszyły te słowa u góry. 2014 to był naprawdę dobry czas. Nie mówię, że tegoroczne życie było złe… było po prostu inne. Najlepsze wydarzenie – spotkanie z Kasią. Ale poza tym? Pochrzaniło się.
I to nieźle. A miało być tak wspaniale… odeszło wiele osób, które deklarowały bycie „zawsze", „na dobre i na złe”. I nagle bum! Nie ma ich. I już nie będzie. Przykro mi pisać właśnie takie wspomnienia. Dla mnie to też wielki cios. Niech sobie przypomnę dobre momenty… no jest ich trochę, ok, ale to nie to samo. To nie to samo, co wspominać rok z taaakim uśmiechem.

Nie wiem, co jeszcze napisać. Czekam jeszcze na informację, decydującą informację, odnośnie spędzenia tegorocznego Sylwestra. Oby było dobrze. No musi być. Błagam.

Co mi pozostało? Modlić się, trzymać kciuki i w końcu... DZIAŁAĆ. Działać na rzecz lepszego życia. Ciągle to powtarzam. I cały czas staram się stawiać kolejne kroki ku dobroci. Czy mam jakieś postanowienia? Znaleźć w sobie ten spokój. Zdecydowanie. Polepszyć relacje z bliskimi. I z samą sobą. Będzie dobrze. Zawsze w końcu jest.

Zaje... świetnej zabawy wam życzę! Żebyście ją zapamiętali.

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 27 grudnia 2015

Jak pozdrowisz, tak zostaniesz pozdrowiony.

"Jak można kochać Boga, który jest niewidzialny,
nie kochając człowieka, który jest obok nas."

Cześć i czołem!

Ciekawy dzisiaj był list na kazaniu. Dopiero przed chwilą go dogłębnie zanalizowałam i już nie mam nic do powiedzenia.

Chciałabym wspomnieć o tym, co wydarzyło się na pasterce. Nowy proboszcz, nowe zwyczaje. Ale jakże ładne! Pod koniec mszy ksiądz nagle oznajmił, że za chwile każdy dostanie opłatek i będzie mógł przełamać się nim z bliźnim. To był piękny gest. Taki inny. Polacy nie są chyba, chyba na pewno, przyzwyczajeni do tego typu sytuacji. I szkoda. Starałam się być miła, nie każdy odpowiadał tym samym. Trudno. Ale! Ksiądz pokazał, że można. Zrobić coś dobrego. Od serca.
Dla każdego. Nie czuję, kiedy rymuję, hehe. Świetna sprawa i tyle. Nie mogłam przestać się uśmiechać. A po wyjściu z kościoła słyszałam tylko: „jakie to miłe", „miły ksiądz”, „super sprawa"… wiecie, same komplementy i to było naprawdę wspaniałe.
26.12.15 r.
15:40

Jestem świeżo po seansie filmu: „Furia”. Ależ mnie on dobił. Chciałabym napisać wam coś szczerego na ten temat. Pod wpływem emocji wychodzą najlepsze sforumułowania, rzeczy, rozumiecie. Jednak nie potrafię się otrząsnąć. Wiecie, oglądam wojenne filmy, bo chcę zobaczyć, jak to było. I ile przez to powinnam mieć dziś w sobie wdzięczności za takie, a nie inne czasy. Naprawdę dziękuję za takie życie, jakie jest mi dane właśnie tu i teraz. Choć kwiaty są sztuczne, jedzenie jest sztuczne i ludzie są sztuczni. Ale przynajmniej jest wolność. Którą nie każdy szanuje, nie wszyscy ją dostrzegają, ale ona jest. I chwała jej za to. Poważnie – chwała. Jak… JAK po tym wszystkim, co się stało, wciąż ktokolwiek, gdziekolwiek, pocokolwiek zaczyna bójki, zamieszki, domowe wojny? Na co to komu? Nie mogę zrozumieć… jak można z własnej woli znowu chrzanić ten piękny świat. Nienawidzę ludzi, którzy się tak zachowują. MAJĄC świadomość wydarzeń z przeszłości.
Przeglądam stare wpisy, nie ważne gdzie, i zdałam sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie podziękowałam jednej z moich nauczycielek za to, co dla mnie zrobiła. A zrobiła. Chyba najwięcej. Poważnie. Ona mnie uratowała i nie wstydzę się tak o tym mówić. Może „to wszystko” co się działo było tylko wytworem mej wyobraźni, ale jakieś ślady jednak pozostały. I przypominają o tym, że rzeczywistość była jaka była. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że wdzięczność wobec tej osoby powinna być ogromna. Bo w końcu od niej otrzymałam pierwszą 6 za pierwsze opowiadanie. Ona jako pierwsza szczerze mnie wysłuchała. Jej jako pierwszej zaufałam. To ona była pierwszym nauczycielem/dorosłym, z którym moje relacje były „inne”, jakieś takie… głębsze i naprawdę, cholera, szczere. I od czasu do czasu właśnie przypominam sobie o tym, co się wydarzyło i czuję, że tego dziękczynienia jest za mało. Coś się pochrzaniło i to już tak nie wygląda. Popełniłam tyle błędów… które ona odrzuciła na bok i pokazała lepsze życie. Lepszą mnie. Chyba zaczynam się trochę gubić w relacjach z takimi dobrymi ludźmi. Ale to jest czas, kiedy mam chwilę… dłuższą chwilę, aby się zastanowić nad tym wszystkim. I staram się takie momenty wykorzystywać. Zmienię swoje życie na lepsze. Już je zmieniam. Każde jutro jest ciut lepsze niż wczoraj.
Podzielę się takim ładnym widokiem... niby zima, niby święta. Ha ha! I tyle.
Byle do Sylwestra.
Trzymajcie się, hej!
~~Zbuntowany Anioł

środa, 23 grudnia 2015

Życzenia świąteczne!

"Każdy hipokryta, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi,
zawsze miał kieszenie wypełnione po brzegi miłością!"


Dzień dobry, dzień dobry!

Wróciłam godzinę temu z mszy. Ostatniej, roratniej mszy. I było naprawdę dobrze. Co prawda, wraz z moim katechetą załamaliśmy się, gdy ksiądz robił zdjęcie parafianom, no ale... nie ważne. Kazanie mi się bardzo podobało. A może nawet mnie poruszyło. Bo pokazał krótką opowieścią, jak to właśnie wygląda, kiedy czekamy na Boga. On przysyła nam siebie pod postacią innych ludzi. Ale my jesteśmy zbyt chętni na wielkie rzeczy i trudno nam dostrzec takie drobne, a jakże ważne sytuacje. Dało mi to trochę do zrozumienia. No. I to chyba jest najważniejsze. Najważniejsze, że te jego słowa nie poszły na marne i coś do mego serca trafiło. To miłe. Zresztą, uśmiech katechety przy przekazaniu sobie znaku pokoju i kąciki ust uniesione ku górze księdza przy rozdawaniu komunii, to równie miłe gesty.
No i nadszedł w końcu dzień na świąteczne życzenia. Na przypomnienie sobie, jak wyglądało to wszystko DOKŁADNIE rok temu. Świetna sprawa. Jestem bardzo szczęśliwa, że moje życie potoczyło się właśnie w taki sposób. Obrało właśnie taką ścieżkę. To zabawne, jak wiele się zmieniło. Niektóre sprawy obróciły się o sto osiemdziesiąt stopni w dobrą stronę, a inne... wręcz przeciwnie, w cholernie złą. Ale to nic. Czasami pewne sytuacje po prostu należy zamknąć. Odstawić na bok. Zostawić w tyle. Zapomnieć. Tylko... "Jak ćwiczyć pamięć, by umieć zapomnieć?" Może kiedyś będę potrafiła na to odpowiedzieć. Ale to jeszcze nie ten moment.

Jeszcze kilka wyświetleń i na liczniku będzie już DZIEWIĘĆ TYSIĘCY... dziewięć tysięcy... cudowny prezent na święta. Jesteście wielcy. Dziękuję. Ciągle zadaję sobie pytanie: "Jak to możliwe?" Bo nie mogę pojąć, jakim cudem doszłam tak daleko. I wciąż idę. Po więcej - uśmiechu oraz wdzięczności. To dobre życie. Kurczę, przejdę może już do głównego celu tego wpisu, a mianiowicie: ŻYYYCZEŃ.
A więc...


Życzę wam w tym roku spokoju ducha. Jak pisałam w "liście" (nie wiem, jak to nazwać) do mojej bohaterki... jeśli znajdziecie w sobie spokój, taki wewnętrzny spokój, to myślę, że i radość uda wam się zauważyć. I miłość. I wdzięczność. Wszystkie najwspanialsze emocje. Bo czasami dopiero wtedy, gdy odważymy się zatrzymać na moment, będziemy mogli dostrzec wszechogarniające nas piękno tego świata. Dlatego właśnie życzę wam, abyście się odważyli spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Życzę wam również, aby ten świąteczny czas zbliżył was do rodziny. Bliższej, dalszej, jakiejkolwiek. To ważne. Bądźcie szczerzy. Proszę was, poświęćcie ten okres na zmianę. W lepszych ludzi. Każdy z was ma zadatki do bycia kimś dobrym. Pamiętajcie. Życzę wam zdrowia. Oklepana sprawa, ale jakże istotna. Bo nie chcę, żeby ktokolwiek z was spędzał święta w szpitalu albo co gorsza... w ogóle ich nie spędził. Wiecie, co mam na myśli. Pomińmy tę kwestię. Więc uważajcie na siebie. Życzę wam braku samotności. Nie tylko przy wigilijnym stole, ale w życiu. Chcę, żeby każdy z was otaczał się przyjaciółmi. Na dobre i na złe. Oni przyjdą. Prędzej czy później. Wiem to. Życzę wam również, żebyście nie stracili wiary i nadziei. Wiary w siebie, w innych i w Boga. Oraz nadziei na lepsze jutro. Życzę wam duchowej siły. Odnajdujcie ją w sobie. Jak najczęściej. Czego jeszcze mogę wam życzyć? Proszę, wykorzystajcie ten czas na pojednanie się ze swoimi wrogami. Łamcie się opłatkiem z uśmiechem na ustach i nie bójcie się powiedzieć PRZEPRASZAM. Bo ja was przepraszam, właśnie teraz, wirtualnie bo wirtualnie, ale przepraszam... że nie zawsze te wpisy były przepełnione ciepłem. Każdy upada. Więc życzę na koniec NAM wszystkim, byśmy jak najrzadziej upadali. A jeśli już, to od razu powstawali z jeszcze większą mocą.


I znowu, kurczę, spuśćcie te cholerne rolety i miejscie gdzieś tę pochrzanioną pogodę.
Uśmiech, uśmiech, uśmiech!


Trzymajcie się i powtórzę słowa sprzed roku... nie zapominajcie, dlaczego robimy to wszystko.

~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 22 grudnia 2015

Ostatnia wieczerza.

"Tego poranka, jeden z moich przyjaciół zadzwonił do mnie:
,,Jak się czujesz? Trzymasz głowę do góry?".
Po prostu potrzebujesz tych ludzi, którzy cię wspierają."


Cześć wam!

Wiecie co? Adwent minął mi tak niesamowicie szybko. W mgnieniu oka. Za dwa dni Wigilia, Boże Narodzenie, świąteczny czas! A ja w ogóle tego nie czuję. To chyba przez te nijakie roraty, przez brak śniegu, przez ogólną atmosferę. Ale wszystko się poprawi. Głęboko w to wierzę. I wam również tej wiary życzę.
Odbyła się dzisiaj nasza ostatnia, klasowa, szkolna Wigilia. Nienawidzę słowa "ostatni" i wszystkich jego osobowych zamienników. Wolę, kiedy coś jest pierwsze. Może bardziej napawa lękiem, ale... no ale. To był przepiękny dzień. Dostojny. Godny podziwu. I godny łez. Nie sądziłam, że będę płakała, ale cholernie się wzruszyłam, bo wszystko było takie cudowne. Wyszło perfekcyjnie. Naprawdę wspaniale. Otrzymałam moc, OGROM nieziemskich życzeń. Szczerych. Aż do bólu. I od serca. Tak myślę. Albo może… wiem to. Usłyszałam od mojej bohaterki, że ona nie zasługuje na to wszystko (podarowałam jej dłuższe życzenia), na bycie moim autorytetem. A ja odrzekłam, że jest nim i zawsze będzie. No błagam. Kiedy ktoś tak o tobie/do ciebie mówi, bądź dumny ze swojego życia, a nie kwestionuj tak wielkich słów. Nie czyta bloga (z tego co mi wiadomo) i szkoda, ale! Jeśli jakimś cudem uda jej się tutaj trafić… to dziękuję. Wdzięczność to istotna sprawa. I znowu słona ciecz wydobyła się z oczu… szlag. Ale warto. Warto wylać ocean łez.
Z powodu takiego życia. Uwielbiam tych ludzi. To była fantastyczna uroczystość. Jestem taka dumna. Właśnie dlatego płaczę. Bo już nie umiem inaczej wyrazić tego wszystkiego, co mi w sercu leży. A leży mnóstwo najlepszych emocji. Dawno się tak nie czułam. No może czułam, kiedy znów w me ręce wpadł wspaniały komentarz mojej nauczycielki, ale dzisiaj było inaczej. Jeszcze lepiej. To jest najcudowniejsze życie!!!
Wiecie co mnie jeszcze cieszy? Brak lęku przed wyrażaniem najszczerszych życzeń. Starałam się każdemu indywidualnie powiedzieć coś dobrego. Udało się!
I patrzyłam im w oczy. Wszystkim. Cały czas. Jestem taka szczęśliwa. Coraz bardziej udaje mi się spełnić to, na czym mi tak zależy.


Za wszelką cenę staram przypomnieć sobie, co powiedzieli mi nauczyciele… ale może nie oto w tym chodzi? Pamiętam, że to było niesamowite i chyba przy tym powinnam pozostać. Właśnie tutaj postawić kropkę. Było niewiarygodnie dobrze
i tyle. Widziałam uśmiechy na ich twarzach i szczerość w głosie, kiedy życzyli mi powodzenia… gdy dziękowali. I tak dalej.
„Żeby wam się udało.” – uda.
„Jesteś wyjątkową osobą.” – miło… bardzo.
„Żeby spełniły się marzenia, ale najpierw trzeba nauczyć się marzyć.” – słuszne stwierdzenie.


Pan od informatyki przypomniał mi rozmowę, którą przeprowadziliśmy podczas powrotu do domu jego autem.
I bardzo doceniam, że o tym wspomniał. Bardzo miło mieć świadomość, że ktoś pamięta takie chwile.
Sala wystrojona jak na weselu. Dodawała mnóstwa uroku.

Elegancko i na wesoło!
Mam nadzieję, że nasza wychowawczyni mnie za to nie zabije.
Ale pewnie nawet na to nie spojrzy, ufff.


 Część artystyczna to był stres, ale tylko chwilowy.
Zamazałam twarz mojego katechety, bo...
oj, sami sobie odpowiedzcie.


Gwiazdor/Mikołaj był i chwała mu za to!

Mmm, na zimowe dni idealna.
Dziękuję.


Chciałam tu jeszcze ująć świąteczne życzenia dla każdego, kto kiedykolwiek będzie tak miły, by tu zajrzeć, ale zrobię to jutro. Krótko, zwięźle i na temat. Jak ostatniego roku.

Trzymajcie się, hej!

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 18 grudnia 2015

"Porządność nikogo nie hańbi."

"Skurwiele mają się najlepiej, święci cierpią,
lecz jesteś zbyt zabiegany, by na to zerknąć."

Cześć.

O czym dziś? Znów zbiór różnych myśli z tygodnia. Szalonego. Jak zawsze.


16.12.15
To był taki miły dzień… otrzymałam trzy oceny celujące z trzech prac pisemnych! Niewiarygodnie pozytywny bieg wydarzeń. Ale… coś w tych pracach musiało się jednak wyróżnić i był to komentarz pani od angielskiego. O nie, co ona znowu tutaj będzie biadoliła o nauczycielce? A dużo, wiecie? Chcę po raz kolejny zaznaczyć w swoich przemyśleniach, jak ważne jest, by spotkać na swej drodze wspaniałych ludzi. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam takich nauczycieli. I to jest naprawdę moja wielka duma.
Bo jeśli nauczyciel dziękuje uczniowi za zaangażowanie, a uczeń jemu, to jest to ogromna sprawa. Tak na serio, to uwielbiam tych ludzi. Bo to, że coś się spieprzyło w tym roku to jedna sprawa. Ale to, co zrobili na przestrzeni tych wszystkich lat, no to jest to już druga, znacznie bardziej istotna kwestia. Chyba mi tego brakowało. Tego dobrego słowa. Tego naprawdę, cholernie motywującego słowa.
I takiego komentarza, który znów uświadomi mi, że to wszystko, pomimo wszystko, jest piękną sprawą. Takie rzeczy pokazują, że warto. Działać. Żyć. Bo jest po co. Dla kogo. Jest w tym jakiś cel. Wiem, że przecież to wszystko robi się również dla siebie, ale jeśli ktoś dziękuje ci za twoją jakąś tam pracowitość… jest to fantastyczne uczucie. Poczucie dumy. Jestem taka szczęśliwa, że znam osobę, która nie gna przed siebie w owczym pędzie. Tylko wciąż jest takim samym człowiekiem. Bardzo to doceniam. „Czas wszystko zmienia”… nie do końca. I to najbardziej raduje moje serce.
Jutro ostatnie roraty. To nie były udane spotkania. W moim odczuciu. Czasami mam wrażenie, że to jest cyrk, a nie msza. Czyli uroczysta, poważna sprawa. Dzisiaj znów zatęskniłam... bardzo, bardzo mi smutno, że ludzie w naszym życiu odchodzą tak gwałtownie i pozostawiają bolesny ślad oraz wielkie poczucie tęsknoty. Ale trzeba iść dalej, no bo cóż...

"Już czas..."
spadam z siódmego piętra
i bezwładnie lecę w dół
pokonałem wszelkie granice
stoczyłem istotny bój
życie mnie przerosło
czasami i tak zdarza się
wszystko co chciałem
zrobiłem
teraz już czas na mnie.
Dobrze jest czasem uchwycić takie ciekawe sytuacje.

Coraz bliżej święta. Chcę coś zmienić. Chcę, żeby w końcu było dobrze. Ale tak naprawdę dobrze, a nie po prostu "okej". 

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 13 grudnia 2015

Trudy przynoszą zaszczyty.

"Boimy się lubić zanadto z obawy, że ktoś nie lubi wcale."

Dzień dobry! Bardzo, bardzo, bardzo dobry. Miło znów to napisać.

Nareszcie znalazłam chwilę na napisanie dla was czegoś odnośnie ostatnich trzech dni. Były szalone! Pozytywne. Po prostu niesamowite. Pod każdym względem.
W czwartek wygraliśmy zawody strzeleckie, a w piątek odbyła się wycieczka do Berlina.
I teraz chciałabym skupić się na niej. To był dobry wyjazd. Inaczej! To był wspaniały pobyt w równie wspaniałym miejscu. Cieszę się, że w końcu miałam okazję przekroczyć granicę naszego kraju. Dlatego kieruję podziękowania, z całego serca, mojemu germaniście, bo to za jego zasługą się tam znalazłam. Jestem szczęśliwa, że miałam możliwość poznania choć skrawka niemieckiej kultury. Chociażby tej osobistej. Mili ludzie! Nawet bardzo. O tak. Porównując naszych rodaków... aż żal nawet porównywać, wiecie? Oczywiście tylko niektórych. Spokojnie. Przypominam sobie sytuację sprzed wyjazdu. Dosłownie na parkingu. Przed autobusem. Polaki cebulaki. Chyba tak się mówi. No… nie ważne. Wyjazd dał mi w ogromnym stopniu do zrozumienia, jak bardzo boimy się odrzucenia. Mam na myśli mówienie w języku obcym. To było skomplikowane, bo w szkole uczymy się teorii, a nie praktyki, czyli rozmów, które są sto razy bardziej istotne.
I to naprawdę jest, cholera, przykre. Bo to pokazuje jak niewiele wynosi się ze szkoły. To znaczy… coś tam się wynosi, ale jednak było trudno. Aż głupio w niektórych momentach. Nie chodzi tu o nieznajomość języka. Bardziej o nieznajomość tego, jak się nim posługiwać. No ale. Najważniejsze, że każdy w jakimś stopniu się dogadał. Bo dogadał, choćby gestykulując, co ma na myśli. Wiecie co jest tak naprawdę, w moim odczuciu, najważniejsze w tego typu wypadach? Ludzie. Ekipa. Ci, z którymi w dane miejsce jedziesz i ci, których na wyjeździe spotykasz. Dlatego jestem taka szczęśliwa. Bo najważniejsze, to mieć wokół siebie kogoś wspaniałego. A takch ludzi tam nie brakowało. Myślę, że humor dopisywał każdemu. To był mój pierwszy wyjazd za granicę i był wspaniały! Nadal do mnie nie dociera, że to wszystko miało miejsce. Właśnie w moim życiu. Szczęśliwe dziecko ze mnie ostatnio. Wybaczcie, że tak ciągle tylko: „ja, ja, ja”, ale… ale to wielka sprawa. Ostatnio dzieje się tak wiele. Mają miejsce takie piękne sytuacje. Pierwsze miejsce w świetnym sporcie. Wyjazd do stolicy Niemiec. I jeszcze… możliwość darmowego wyjazdu do teatru muzycznego w Poznaniu.
I to właśnie za sprawą sukcesu w zawodach. Spektakl naprawdę przecudowny! Świetna atmosfera na scenie. Wszyscy uśmiechnięci. Aż chciało się się na nich patrzeć. A po wyjściu do szatni znowu szara rzeczywistość Polaków, przepychanie się, ani to przepraszam, ani pocałuj mnie w tyłek. Narzekam, wiem, ale strasznie mi głupio na to patrzeć. Starsze osoby wcale nie dają mi przykładu. One mnie niesamowicie irytują. I to jest trochę „niefajne”. A tak poza tym… chyba Bóg mi wynagrodził te ostatnie naprawdę złe tygodnie. Jestem wdzięczna. Jemu. Sobie. Ludziom, dzięki którym spełniam marzenia. Nic, tylko być dumną z takiego życia.
Na początek galeria A10, jeszcze przed Berlinem.

Naprawdę imponujący plac!

Znana zapewne wszystkim, ogromna wieża telewizyjna.

 Zegar czasu światowego Urania.

Weihnachtsmarkt na Alexanderplatz.

To uczucie, gdy prosisz człowieka o zdjęcie i nagle: "O, nasz!"

Słynny sklep, w którym, szczerze powiedziawszy, dane było mi się zgubić.

Bardzo pozytywni panowie do których podeszłam z aparatem, bez słowa.
No może udało mi się wydusić tylko: "Ich nicht verstehen."


Pomink Holocaustu był niezwykły. Bo inny. Naprawdę inny.
Dlatego też cholernie intrygujący. I historia jego powstania również.
Albo fakt, że to właśnie w tym miejscu zrodziły się najgorsze pomysły III Rzeszy.
Mroził krew w żyłach.


Brama Brandenburska zrobiła na mnie ogromne wrażenie! Zwykle było mi dane
widzieć ją tylko na zdjęciach innych ludzi. A w piątek...


 

Gmach parlamentu Rzeszy.

W końcu przyszedł czas na największy jarmark w Berlinie.
Ogromny i piękny!


Pałac Charlottenburg, który zmieniał kolory... chcę tam wrócić. Zdecydowanie.
 
~~Zbuntowany Anioł

środa, 9 grudnia 2015

W działaniu rozpoznajemy cnoty.

"Niektórym do szczęścia brakuje naprawdę jedynie szczęścia."
Dobry wieczór wszystkim.

Piszę z naprawdę szczerym uśmiechem na ustach!
Dzisiaj trochę "na luzie", spokojniej, niezbyt filozoficznie i po prostu - pozytywnie.

Po ośmiu miesiącach znów wygraliśmy!!! Niesamowite. Jestem taka szczęśliwa! Absolutnie się tego nie spodziewałam. Kolejny raz zmietliśmy konkurencję. Ponownie MÓJ sukces – pierwsze miejsce, Mateusz - pierwsze miejsce, Łukasz - drugie. I siły połączone wraz z Adrianem dały nam sukces jako drużyna na... pierwsze miejsce! Fantastyczny dzień. Duma mnie rozpiera, bo dostać ten medal to wielkie wyróżnienie i mam takie poczucie, że z niczego wyszło coś. Bo to, że dostałam się do drużyny było spontaniczną decyzją. Cytując moją polonistkę: "Nowe zawsze jest trudne." Otóż to! Ale cóż byśmy osiągnęli bez pierwszego, stresującego, niepewnego kroku? Właśnie. I oto w tym wszystkim chodzi. O brak lęku. Bo on nas paraliżuje zbyt dosadnie, a przecież: "Mamy zadatki do bycia nieśmiertelnymi." Przytaczając słowa ulubionego księdza...

Tak poza tematem zawodów… Justin znowu będzie w Polsce! Kiedy dwa lata temu dowiedziałam się o koncercie, naprawdę mocno płakałam i byłam w ogromnym szoku. A dziś? Uśmiecham się, bo może będzie to okazja na spełnienie marzeń tych, którym nie udało się to wtedy, kiedy mi tak. Więc wielkie brawa dla organizatorów. Osobiście się nie wybiorę, bo… uwielbiam Biebera, ale…ale to jakoś nie dla mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, jak będzie to wyglądało. 3/4 areny
z telefonami, nie chcę na to patrzeć, fuj. Ale gratuluję i tyle.
Wiecie, obił mi się niedawno o uszy taki krótki dialog, coś w stylu:
-Co dostałeś od Mikołaja?
-[...], no i princesse od Boga.
-Jak to?!
-No w Kościele, ksiądz mi podarował.

Nie wiem, dlaczego, ale uważam, że to było naprawdę przepiękne stwierdzenie. Mógł od razu powiedzieć, że to ksiądz dał mu batonika, ale rzekł o nim jako o prezencie od Boga. Nie mogłam tego nie zapisać. Miły dla uszu był fakt, że powiedział to młody człowiek, a wiecie jak to teraz z tymi buntowniczymi okresami bywa. Jestem naprawdę szczęśliwa!


Nie rozumiem tej „mody” na pokazywanie wszystkiego, co z naszą osobą związane. Szczególnie tutaj, w Internecie, do którego naprawdę mają dostęp osoby, które mogą nas zgnoić za nasze zachowanie. Prosty przykład: Palisz fajki? Spoko, nie moja sprawa, każdy ma coś za uszami, ale po jakiego czorta pokazujesz to całemu światu? Kogo to obchodzi? Szczerze? Osobiście to bym się bała za cholerę, że mnie przyłapią osoby, które przyłapać mnie nie powinny. Tzn… nie byłoby to fajne. Trzeba uważać, szczególnie z obnażaniem takich spraw.


Wiele razy przymierzałam się do tego, by pokazać wam, a także polecić, książkę Czesława Mozila. Jest świetna. Nie tylko dla tych, którzy lubią jego twórczość
i przepadają za jego osobą. Myślę, że ta książka idealna jest także dla tych, którzy dopiero chcą poznać tego człowieka. Jest naprawdę interesującym facetem.


Trzymajcie się! Oby w moim życiu więcej takich wspaniałych dni.
A jak u was? Jest dobrze?


~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 6 grudnia 2015

"Czas wszystko zmienia."

"Ból jest ceną za wszystko co wartościowe."

Dzień dobry.

Jest naprawdę dobry. Dzisiejsze kazanie było bardzo mądre. Tylko trochę za długie, jak dla mnie, bo jestem wzrokowcem i trudno mi się skupić na samej mowie. Stresowałam się przed piątkową spowiedzią, bo miałam do księdza pytanie, którego trochę się wstydziłam. Ale! Powiem wam, że to była taka cudowna spowiedź… tak przyjemna rozmowa. ROZMOWA. Nie odklepanie jakiejś regułki. Ten ksiądz to mistrz. Lubię trafiać w swoim życiu na ludzi, którzy robią coś od serca. Z pasją. Uwielbiam tych, którzy są powołani do spełniania danej pracy, być może nawet przez samego Boga. Coś fantastycznego. Aż chciało mi się modlić. Dziękować. I prosić. Nawet Komunia smakowała jakoś inaczej. Lepiej. Była taka smaczna… dla mojego serca, dla mojej duszy. Niewiarygodne przeżycie. Kiedy podchodzisz do tego wszystkiego na poważnie. Kiedy w jednej chwili zapominasz o swoim zwiątpieniu i mówisz do Niego szeptem: „Kocham Cię”
i uśmiechasz się nieśmiało. Takie momenty są warte zapamiętania. To bardzo ważne, żeby się nie bać. Nie bać się mówić o miłości. A powiem wam, że zostałam przez niego (księdza) zapytana właśnie o to, czym jest dla mnie miłość i od tego wszystko się zaczęło. No mówię wam, cudowny człowiek! Najważniejsze to szukać. Bo ja szukam. I szukam. I, jak widać, czasem udaje mi się znaleźć kogoś niezmiernie wartościowego. Chciałam rozmowy – proszę bardzo. Czuję się, póki co, naprawdę spełniona i szczęśliwa. Uwielbiam ten świat. Szczególnie w takich momentach.


Dzisiejsza noc była już trzecią w tym tygodniu, kiedy w śnie pojawiła się ta sama osoba. A ja... tylko się za nią modliłam i trochę o niej myślałam. Ciekawe. Jeżeli sny mogą być zapowiedzią rzeczywistości... to tylko na taki moment czekam.


https://www.youtube.com/watch?v=WyxXGdG3-Io
~~
https://www.youtube.com/watch?v=LLy4ip7AiHk

Muzyka dla moich uszu.

~~Zbuntowany Anioł

piątek, 4 grudnia 2015

Nikt nie może zmienić przeszłości.

"Gdy już posmakowałeś lotu, zawsze będziesz chodzić po ziemi
z oczami utkwionymi w niebo,
bo tam właśnie byłeś i tam zawsze będziesz pragnął powrócić."

Hej.

Co za cholernie prawdziwe słowa. Mam tak właśnie. Chodzę do Kościoła z oczami utkwionymi w ołtarz, bo tam "poznałam" wspaniałych księży, a teraz ich już nie ma. I bardzo tęsknie. Mam ciut nadziei, że kiedyś jeszcze uda mi się spotkać któregoś z nich i powiedzieć chociażby to: "Niech będzie pochwalony."

Święta… nie! Próbne egzaminy, próbne egzaminy i po próbnych egzaminach. Och, to były dni pełne uśmiechu, niepewności i stresu. Pierwszy dzień – historia i WOS oraz polski. O historii i wiedzy o społeczeństwie nie rozmawiajmy. To była porażka. Polski bardzo przyjemny, moi mili, bardzo! Świetne teksty, super rozprawka. Będzie dobrze. Drugi dzień – przyrodnicze i, o zgrozo, matematyka. Pomińmy tę kwestię. I ostatni dzień – angielski. Podstawowy był niesamowicie łatwy. Krótko, zwięźle i na temat. Bardzo mi się podobało. Jakbym wypełniała co najmniej polski test. Ale, ale! Jest przecież jeszcze rozszerzenie, które było… straaaszne. Tak dla mnie. Trudno było mi się skupić. Naprawdę to był zaawansowany poziom, bez owijania w bawełnę, że się tak wyrażę. Modlę się, żeby to tylko nie był przysłowiowy „pogrom”.
Lubię patrzeć na dzieci. Uśmiechnięte dzieci. Których cieszą najbardziej błahe sprawy. I cieszą je naprawdę. Od serca. Nie dla pokazu. Akceptacji. Chęci bycia „innym”. Te maluchy mają świetne życie. Tak myślę. A raczej super byłoby, gdyby takowe mieli. Kiedy widzę jak rodzice odprowadzają je na przystanek, a one dają swoim opiekunom buziaka i tak bardzo się uśmiechają… automatycznie też to robię. A wiecie dlaczego sprawia mi przyjemność spoglądanie na te młode istotki? Bo one są… takie bezbronne. Delikatne. Są piękne. Żyją teraźniejszością. Zero stresu. Zero martwienia się o jutro. O swoją przyszłość. One po prostu żyją i to ich raduje. One nie myślą o samobójstwie. Nie mają w sobie nienawiści (oby). Obdarzają świat wielką miłością. Uśmiechem. Dają światu całych siebie.
I cholernie im tego zazdroszczę. Tak, zazdroszczę tym dzieciakom tego wszystkiego, bo jeszcze nie wiedzą, co ich czeka i to jest najlepsze. Nie mają powodów do załamywania się. I chwała im za to. Wciąż jestem dzieckiem i nie wstydzę się tak nazywać, jednak niektóre młodzieńcze nawyki sprzed kilku lat zniknęły. Szkoda. Życie toczy się dalej i nie ma co płakać za przeszłością. Najważniejsze to nie żałować czynów w niej wykonanych. Jestem dumna ze swojego dzieciństwa. Bo zdaję sobie sprawę, że nie każde dziecko takowe miało. I oby takich młodych ludzi było jak najmniej. Póki jest młodość, jest również wielka radość i miłość dla świata, i ludzi. Z czasem to zanika, bo zdajemy sobie sprawę, że nie wszystko jest takie proste… że nie każdy człowiek jest w porządku.

Jeszcze jedna, niezmiernie istotna sprawa. Takie refleksje po odczytaniu wiadomości od pewnej osoby. Słuchajcie, jeżeli chodzi o moje prywatne życie, coś w stylu: „Ale mi ciężko się żyje”… nie bierzcie sobie tego do serca. Bo to minie. Zawsze przemija. Jeden wpis przepełniony jest chęcią wyskoczenia przez okno i uwolnienia się od tego świata. A w innym będzie ogrom nadziei i dziękczynienia wobec tego bytu. Tacy jesteśmy. Skomplikowani. Moje spadki humoru trwają kilka dni i tyle. Każdy ma takie chwile. Spokojnie. Nic mi się nie stanie... to życie, pomimo wszystko, jest zbyt cenne. Uwierzcie. Jednak w Internecie trzeba się hamować z tym, o czym piszemy. Jakie emocje tu wylewamy. To bardzo ważne, by się nie zapędzić. No bo, ok, przekraczajmy granice, przesuwajmy narzucone bariery, czemu nie, ale trzeba znać umiar. Kolejne postanowienie. „Ogarnąć” swoją prywatność.
Dokładnie za tydzień jadę na wycieczkę do Berlina. To niesamowite przeżycie.
Niby tylko Berlin, ale to zawsze opuszczenie granic tego kraju. Jestem bardzo szczęśliwa. A w środę zawody strzeleckie. Dużo się będzie działo. Czekam.
Dzisiaj spowiedź... po ostatniej bardzo się stresuję.
~~Zbuntowany Anioł

wtorek, 1 grudnia 2015

"Ludzie widzą tylko efekt."

"Musimy? Nic w życiu nie musimy, my ewentualnie "możemy".
Chociaż przywykliśmy do rutyny, zerwanie z nią może zmienić życie na lepsze.
Tylko się nie bój, bo strach niszczy wszystko."
Cześć i czołem!

Od czego mam zacząć? Nie wiem. Wszystko mi się miesza. I najbardziej to mnie boli, że nie mam z kim o tym pogadać. Bo kogo to interesuje? Mam już dość. Kompletny brak sił. Zero motywacji. Do wszystkiego. Już nie wiem, po co to wszystko. Po co to pisanie. Dla kogo. Z jakiej racji. Wszystko się pierdzieli. Tak mocno. Tak dosadnie. Tak szybko. Udajecie, że niczego nie widzicie. Ludzie się obok was wewnętrznie wykrwawiają, a wy się do nich jeszcze perfidnie uśmiechacie. Z myślą, że to pomoże. Ukoi każdy ból. Co się z nami stało?
Nie mam już siły patrzeć na to wszystko. Jestem bezsilna wobec ludzkiej obojętności na otaczający świat. Nienawidzę być tak wrażliwą osobą. To tak boli. Wszystko dotyka mnie mocniej.


Oglądałam wczoraj Top Model, może wy też? Oby, bo przynajmniej będziecie w temacie. Wygrał młody chłopak i chwała mu za to. Bardzo się cieszę. Bo to była naprawdę dobra edycja. I tak mnie wczoraj naszły refleksje odnośnie tego, co działo się PO programie. Po wygranej Radka. Trochę o tym i fragment przemyśleń związanych z adwentem. Uwaga...

Nie wiem, skąd bierze się w ludziach taka zazdrość. Dlaczego mają w sobie tyle nienawiści. Nie rozumiem tego! Właśnie dlatego ciężko mi się żyje. Bo otaczają mnie takie paskudne istoty. Brzydzę się tym wszystkim, czym oni się szczycą.
To jest naprawdę smutne.
To nie jest ich wygrana. Oni tylko siedzą przed komputerami/telefonami i mają przysłowiowy „ból dupska”, bo im czterech liter się podnieść nie chce, by zrobić coś, za co i ich można byłoby wychwalać. To mnie najbardziej przeraża. Ludzie są strasznymi egoistami, ale nie robią niczego w kierunku zmiany… moje postanowienie adwentowe, noworoczne, a może nawet i życiowe, to właśnie bycie dobrą dla innych. Dla tych, dla których reszta jest zła. Chcę uwierzyć w tych, w których wszyscy inni zwiątpili. Bardzo chcę zmienić swoje życie, bo jeśli mi się uda, być może uda się także zmienić życie bliźniego. Ale najpierw… najpierw trzeba zacząć od siebie. Chciałabym również zacząć budować w sobie wewnętrzny spokój, ażeby dać radę przetrwać to życie, pomimo wszechobecnego idiotyzmu. Chcę nauczyć się odstawiać głupotę innych na bok i skupić się na mądrych, wartościowych i radosnych aspektach tego bytu. Mam również pewne dość osobiste postanowienie, o którym tutaj, no cóż, napisać nie mogę. Nie ważne.
A wy? Jak to wygląda u was? Jeśli nie macie jeszcze zarysu postanowień w głowie… chcę prosić was o to, byście jako pierwsi wyciągnęli rękę na zgodę. Postawcie wszystko na jedną kartę. „Nie będę jadł/a słodkiego” – ok, to też jest bardzo dobre. Ale spróbujcie wykorzystać ten czas na coś więcej. Postarajcie się, na przykład, wybaczyć swym nieprzyjaciołom winy. Może tylko dlatego, że są ludźmi. I też im się to należy. Proszę was, abyście pierwsi przesunęli granice, jakieś odgórnie postawione normy. Chcę, żebyście… ŻEBYŚMY wszyscy byli dla siebie. Damy radę, jasne?! Damy radę.
I tak jeszcze coś odnośnie tytułu wpisu:

"Ludzie nie rozumieją, bo widzą tylko czubek góry lodowej, a to jest tylko 30%, reszta jest ukrywana. To, że schudłam i zrobiłam się bardziej wysportowana, to wow i super!
Ale tylko to widzą ludzie. Nie wiedzą, że mnie to kosztowało łzy, złość, pot, zmęczenie, gorsze dni. Ludzie widzą tylko efekt."
Moja koleżanka ujęła to perfekcyjnie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile wylałam łez pisząc tu kilka zdań dla was. Nigdy nie widzieliście mojego zachowania podczas pisania tego wszystkiego. Widzicie tylko rezultaty ciężkiej roboty. Bo kogo obchodzi, ile człowiek musiał przejść przed pokazaniem końcowej pracy.
Bywajcie.
~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 29 listopada 2015

Mój pierwszy raz.

"Nie liczą się pieniądze, liczy się ciężka praca,
Ile od siebie dajesz, tyle do ciebie wraca."

Cześć wam.

Nie mogę się tu zbytnio rozpisać, bo tekstu jest mnóstwo. Przybliże tylko temat… przyjaźń zwierzęcia z człowiekiem. Moje pierwsze opowiadanie.
Moja pierwsza szóstka. Mój pierwszy debiut w klasie. Pamiętam, kiedy pani przeczytała tekst, a ja cała czerwona nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
To było niesamowicie miłe przeżycie. Uwielbiam tę kobietę, jako pierwsza we mnie uwierzyła. Jako pierwsza dała mi mnóstwo nadziei. Jako pierwsza doceniła pierwszy, porządny tekst. To jest piękne. Cieszę się, że to wszystko potoczyło się w taki niewiarygodnie cudowny sposób. Uwielbiam to życie.





Razem z tatą siedzieliśmy przy stole i jak zawsze rozmawialiśmy o kupnie psa, śmierci mamy i szkole.
Tata zawsze był przeciwny, by kupić psa. To nie fair, bo ja naprawdę chciałam mieć zwierzaka.
Tata po moich godzinnych błaganiach w końcu ustąpił.
-To jak? Jutro idziemy do najbliższego sklepu zoologicznego? – zapytał.
-Tato?
-Tak?
-Moglibyśmy pójść do schroniska?
-Mhm, skoro chcesz tam iść, to jutro z rana się tam wybierzemy, jasne?
-Tak! Dzięki tato!
-Nie ma sprawy. A teraz idź spać! Jutro przed nami ciężki dzień.
-Dobrze. Dobranoc. – powiedziałam i prędko pobiegłam do swojego pokoju.
Usiadłam na łóżku, pomodliłam się i zasnęłam.
Rano obudziło mnie głośne pukanie do drzwi.
-Co jest?! – krzyknęłam.
-Natalia! Natalia, już dziesiąta! Szybko złaź na dół! – krzyczał tata.
-Dobrze, już idę, tylko się ubiorę.
Ubrałam się, zeszłam do kuchni, razem z tatą zjadłam śniadanie, po czym wybiegłam z domu i wskoczyłam do samochodu.
-Tato! Szybciej! – krzyczałam zniecierpliwiona.
Tata w końcu przyszedł i po dwudziestu minutach byliśmy już przy schronisku.
-Chodźmy do środka – powiedział tata.
-Ok.
Oczywiście w środku pierwsza byłam ja i od razu wypatrzyłam tego jedynego.
-Tato! Zobacz, ten jest piękny – mówiłam, wskazując na pięknego, długowłosego owczarka.
-Wygląda na dość starego – rzekł tata.
-Ile ma? –zapytałam pana ze schroniska.
-Wiesz, on ma dobre siedemnaście lat. Jest stary i chory, na pewno chcesz jego?
‘’Przyjaciel, to przyjaciel’’ powiedziałam w myślach.
-Tak, chcę właśnie jego – powiedziałam stanowczo.
-Skoro właśnie takiego pragniesz, nie potrafię Ci odmówić – powiedział tata.
Pan ze schroniska otworzył klatkę, a pies, jak gdyby z
nał mnie od dawna, podbiegł
i zaczął się łasić. Przytuliłam go mocno i poszłam z nim do samochodu.
-Ile płacę? –spytał ojciec.
-Panie, tu się nic nie płaci, tu zapłatą jest szczęście takich ludzi jak pańska córka – odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
-Dziękuję –powiedział tylko to i odszedł do samochodu.
-I jak córcia? Szczęśliwa?
-Nie wiesz jak bardzo, tato.
Po powrocie do domu dałam pieskowi jedzenie i wodę.
„Chyba powinnam dać mu jakieś imię” – pomyślałam.
I wyszło na… Azora.
-Azor, kochanie, chodź – próbowałam wołać pieska.
Po chwili Azor przyszedł i mogłam go przytulić.
-Podoba ci się tu? – zapytałam.
-Nawet nie wiesz jak bardzo – odpowiedział… pies?
-A-Azor, ty… ty mówisz?
Nie mogłam w to uwierzyć. Sądziłam, że tata robi sobie żarty, ale przecież był na dole.
-Widzisz, jak dobrze, że mnie wybrałaś? – mówił Azor.
-Widzę Azor, widzę.
-Będziemy przyjaciółmi? – spytał.
-Jeśli tylko zechcesz.
-Wiesz, jestem trochę zmęczony, więc chodźmy spać, a jutro pokażesz mi okolicę, ok?
-Jasne.
Położyłam się z nim, przytuliłam mocno i zasnęliśmy.
Wstałam dość wcześnie, aby pójść z Azorem na ‘’górę marzeń’’. Dlaczego taka nazwa? Sama nie wiem. Mama kiedyś mnie tam zabrała i spodobało mi się to miejsce, ponieważ jest ono naprawdę piękne i ciche. Kiedy jest mi smutno, wybieram się tam. To miejsce mi ją przypomina. Była taka kochana. Często ją wspominam i tęsknie. Chyba dosyć tego smutnego. Zawołam Azora i pójdziemy na górę.
-Azor! Chodź psino, musimy iść – zawołałam.
-Dobrze, już schodzę.
Wyszliśmy i idąc Azor opowiadał, że w schronisku jest jak w więzieniu. Smutno, trudno, tak pusto. Powiedział, że już tracił nadzieję, że jakikolwiek człowiek weźmie go pod swój dach. Powiedziałam mu, że czasem trzeba naprawdę długo czekać na szczęście i kiedyś w końcu nadejdzie. Po pół godzinie w końcu doszliśmy na górę i usiedliśmy, wpatrując się w przepaść.
-Pięknie tu, prawda? – spytałam.
-Tak, jest cudownie.
-Wiesz… Ciesze się, że mam takiego przyjaciela jak ty. Jestem osobą, która nie ma koleżanek, sama nie wiem dlaczego.
-Natalko, wystarczy, że masz mnie. Jesteś cudowną osobą, pełną miłości i radości.
Do życia i do mnie. Dziękuję, że wybrałaś mnie. Dziękuję, że jesteś.
-Zostanę do samego końca Azor – mówiłam z widocznymi łzami w oczach.
-Płaczesz ze szczęścia? – zapytał radośnie Azor.
-Tak, właśnie.
Siedzieliśmy tam w ciszy jeszcze godzinę. Dochodziła piętnasta i chyba czas było się zbierać, chociaż było tak cudownie, że moglibyśmy siedzieć tam cały czas.
Jeszcze chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy do domu, gdzie tata czekał z kolacją.
-Córeczko, co zrobisz kiedy miną wakacje? Ja będę w pracy, ty w szkole. Co z Azorem?
-Nie myślmy teraz o tym, przecież został jeszcze miesiąc. Jakoś sobie poradzimy.
-No dobrze.
Dni mijały, a moje relacje z Azorem były coraz lepsze.
Sądzę, że bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Ja kocham jego, on mnie. Czas mijał tak szybko, że ledwo co się rozejrzałam, a ostatni miesiąc wakacji minął jak jeden dzień.
Wróciłam właśnie z rozpoczęcia roku szkolnego. Cieszę się, że przeszłam do następnej – szóstej klasy, jednak smuci mnie fakt, że będę teraz poświęcała tak mało czasu Azorowi, a tak bardzo tego nie chcę. Poszłam do pokoju, a jego tam nie było. Zaniepokoiłam się. Przeszukałam cały dom, ogród, podwórko. Zaczęłam się naprawdę martwić i po chwili przypomniałam sobie, że Azor zapewne jest na „górze”, więc szybko tam poszłam. Zobaczyłam, że siedzi i jest w wyjątkowo złym humorze. Nie zwlekając zapytałam, o co chodzi.
-Azor, co jest?
-To trudne. Boje się, że cię urażę.
-Piesku, przecież wiesz, że możesz mi ufać. Mów śmiało, co jest.
-Wiesz zapewne, że jestem już bardzo stary i nie jestem już na siłach, ażeby dalej żyć.
-Azor, proszę cię, nie mów tak – płakałam i mocno objęłam mojego przyjaciela.
-Nie chciałem cię zranić, przepraszam.
-Nie zraniłeś. Jesteś moim przyjacielem, a przyjaciele sobie ufają i kochają się. Nie odchodź! Jesteś silny i nie możesz mnie zostawić.
-Wiem, że nie mogę, ale muszę.
-Potrzebuję cię, bardzo cię potrzebuję.
-Kocham Cię Natalia, chodźmy do domu. Może do jutra wytrzymam.
-Wytrzymasz dłużej, niż do jutra, rozumiesz?!
-Chciałbym ci coś powiedzieć.
-Tak?
-Stałaś się dla mnie kimś więcej, niż tylko przyjaciółką.
Stałaś się dla mnie w pewien sposób drugą matką, która pokazała mi radosne, piękne życie. Dziękuję, że byłaś, że jesteś i proszę abyś została do końca. Nigdy cię nie opuszczę, bo zostanę tutaj, w sercu, rozumiesz? – mówił, dotykając łapką mojego serca.
-Tak, rozumiem. Kocham cię, najwierniejszy przyjacielu.
Po tych słowach rozpłakałam się już do końca, ale w tych łzach był smutek odejścia Azora, a jednocześnie radość, że go poznałam, że zyskałam przyjaciela na całe życie i nawet śmierć nas nie rozłączy.
Wróciliśmy do domu i poszliśmy do pokoju. Zasnęłam szybko. To wszystko mną lekko wstrząsnęło. Rano nie widząc Azora w pokoju zaczęłam myśleć o najgorszym.
-Tato?
-Tak?
-Azor jest z tobą na dole? – krzyczałam.
-Zejdź tu szybko – odpowiedział.
Zeszłam i widziałam tylko smutnego tatę i już wiedziałam.
-Azor zdechł, prawda?
-Tak, córciu… Szkoda, że nie potrafił mówić, gdyby umiał, zapewne powiedziałby ci jak bardzo cię kocha.
Nie powiedziałam nic, przytuliłam tatę i wyszłam z domu. Oczywiście poszłam na „górę marzeń”. Skuliłam się i dziękowałam Bogu za danie mi tak wspaniałego przyjaciela, jakim był Azor. Każdy odchodzi, a my musimy się jakoś z tym godzić. „Oby w niebie, u Ciebie Boże, Azorowi było dobrze. Pozdrów go i wspomnij mu o mnie czasem.” Po tych słowach niebo dziwnie się rozjaśniło i jeden promień słońca pokazał mi jakby schody do nieba z których schodził do mnie na –być może- ostatnie pożegnanie Azor.
-Kocham Cię, Natalia. Pamiętaj o mnie – rzekł.
Zaniemówiłam i mocno go przytuliłam. Pozostało mi tylko patrzeć jak wchodzi do lepszego życia, po schodach Boga. Tak o to zakończyła się historia mojej przyjaźni z nim. A jednak przyjaźń przetrwa wszystko… nawet śmierć. Bo Azor jest, ale jak sam powiedział… w sercu, bo tam miłość zostaje na zawsze i tam miłość jest najgłębsza i najszczersza.
Miłego życia.
~~Zbuntowany Anioł

środa, 25 listopada 2015

Ognia nie gasi się ogniem.

"Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach.
Choć będą kopać, bić i sypać sól po ranach."
Dobry wieczór.

Ale mi się dziwnie piszę z pęcherzami na palcach, jednak takie są efekty gry na gitarze po miesiącach niedotykania jej. Ale! Dziś nie o tym. Ten cytat z utworu Luxtorpedy idealnie pasuje do tematu wpisu.
Wybiło OSIEM TYSIĘCY. Jesteście wspaniali. Dziękuję. To bardzo wiele znaczyło, znaczy i nie przestanie. Lubię to życie. Jest dobre.
Odważyłam się dziś w końcu pochwalić mojej nauczycielce tymi ośmioma tysiącami, których tak dzielnie wyczekiwałam. I jak myślałam… spraw na głowie milion i niestety moje bazgroły czyta coraz mniej osób. Tak myślę. Ale wolę nastawiać się pozytywnie. Będzie dobrze, bo do tego dążę.
Ten dzień był szalony. Osoba, której niedawno życie się chyba nieco pokomplikowało… znów się uśmiecha, śmieje, cieszy wraz z nami z najbardziej błahych spraw. Plus dla niej! Natomiast są ludzie, którym się nie układa. Nie dziwię się. Ten rok jest i będzie trudny. Już to odczuwam. Zresztą… chyba wszyscy to czują. Rok temu było lepiej. Luźniej/lżej. Przyjemniej. Byliśmy bliżej. Tak myślę. Coś się stało. Schrzaniło. I nikt nie ma odwagi tego naprawić. Nie zbawię całego świata, a bardzo bym chciała. Jak pisałam niedawno… owczy pęd trwa. Wyścig szczurów. Po trupach do celu. To tak widać. I to… tak mnie rani. A wiecie dlaczego? Bo przypominam sobie słowa pani od angielskiego, która powiedziała, że są uczniowie, którzy walczą o szóstki i to jest w porządku. Ale jej zależy na tym, by ze szkoły wyszli nie tyle dobrzy uczniowie (zaprogramowane robociki, moi mili, moim zdaniem), ale dobrzy ludzie. I to są słowa, które ja będę powtarzała na okrągło. Bo są wielkie. Znaczące. I cholernie istotne. Jeśli myślę o tej całej sytuacji, którą obserwuję wśród rówieśników. Nie miejcie mi za złe takiego myślenia.
I popierania mojego autorytetu. Chcę tylko wam uświadomić, że są rzeczy ważne
i ważniejsze. Cyferki w dzienniku może i sprawiają nam radość, bo mamy pewność, że zrobiliśmy coś dobrze (chyba, że wykuliśmy coś na pamięć, a po teście i tak nam to z głowy wyleci). Jednak mnie bardziej uszczęśliwiają dzieciaki, które nie chodzą do tego miejsca jak gdyby za karę. Bo to nie jest kara. To jest nasza nagroda. Taki bonus od życia. Jeśli skupimy się na tym, co robimy/chcemy robić, to będziemy robili to dobrze i z przyjemnością. Gdy z góry zakładamy, że coś jest głupie, nie na miejscu i tak dalej… to faktycznie dana sprawa/rzecz może się taką głupią czy niestosowną stać. Jeszcze jedno!
Strasznie, no cholernie mocno ubolewam nad tym, że tak mało się w tej szkole dzieje. Nie ma koncertów, tylko poważne apele. Nie ma zabawy, tylko pierd*lony przymus. Wybaczcie takie słownictwo, ale nie wiem już jak inaczej wyrazić moją złość w stosunku do ludzi, którzy mają klapki na oczach. Wszystko tylko dla swoich korzyści. Zero zgrania. Przyjaźni. Boże. Gdzie myśmy to wszystko zagubili? Ach, no tak… w drodze po bycie najlepszymi. Z powodu własnych żądz. Patrzę na ten świat (szkolny i nie tylko) i płaczę. Czasami wewnętrznie, niekiedy fizycznie. I jest mi tak przykro na to wszystko spoglądać… takim trochę okiem filozofa, psychologa, wrażliwego człowieka. Dobija mnie zawrotna prędkość tego życia. Zabijamy w sobie emocje, jesteśmy jacyś tacy… oschli, nieprawdaż? Prawda?! Spójrzcie na siebie. SpójrzMY na siebie. I zastanówmy się, czy faktycznie taki bieg wydarzeń nas zadowala. Bo szczerze? Mnie nie. I proszę was, żebyście nad tym pomyśleli. Czas to najcenniejsza rzecz jaką mamy. I powinniśmy ją szanować. Powinniśmy, ale nie musimy, to nasza decyzja, co z nim zrobimy.
Co zrobimy z tym wszystkim, co się wokół nas dzieje. Od nas to wszystko zależy. Zrozumcie. Błagam. Nie mogę was do niczego zmuszać. To nie na miejscu. Sama tego nienawidzę. "Musisz, musisz, musisz." Nie, nie muszę. Mogę, ale niczego nie muszę. To moje decyzje. Albo będą ok, albo posypie mi się życie. Ale posypie się mi. Nie wam. Mam mózg i potrafię z niego korzystać. Tak myślę. Nie chcę brać udziału w tym wszystkim, co wy uważacie za najlepsze dla mojej osoby. Mam swoje zdanie w pewnych kwestiach i się go trzymam. STARAM się (a to już coś, bo niektórych nawet na to nie stać) go trzymać. Wsiadacie do łódki, którą wam podsuwają pod nogi i płyniecie, bo wszyscy inni też płyną. „A co mi tam!” Nie ważne gdzie, ważne że cała reszta robi to, tamto, siamto. Ohydne jest takie myślenie. Brzydzę się tym. Nie bójmy się. Nie ma czego. Altruiści są świetni.
I warto do tego dążyć. Niektórzy wydają mi się takimi potulnymi barankami. Zgodziliby się na wszystko. A ja… ja tak nie potrafię. Coś mnie hamuje. Lubię być inna. Ale to raczej nie z tego wynika. Po prostu uważam, że nie jestem psem.
O! Ostatnio pewna kobieta prawie powiedziała: „Siad!” do koleżanki… no błagam, gdzie tu jest szacunek? Trąbią na prawo i lewo o tym, jak to my się w stosunku do nich zachowujemy. A oni są przecież tacy idealni. Uwielbiam ich, to nie ulegnie zmianie prawdopodobnie nigdy, ale czasami mnie irytują. Powiem wam tak, ludzie są tacy ulegli, że aż mnie mdli, bo czasami… czasami trzeba być w tym życiu skurwysynem i mieć odwagę powiedzieć: „Nie!”, podczas gdy wszyscy inni mówią: „Tak!”.
Trzymajcie się, ludziska.
~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 22 listopada 2015

Ile ludzi, tyle opinii.

"Kogut opiewa nawet ten ranek, w którym idzie na rosół."
 
Cześć.

Znowu milion myśli na minutę. Nie wiesz od czego zacząć.
 
Zachęcam was serdecznie do przeczytania tekstu: "Przesłanie Pana Cogito."
Naprawdę polecam. Dał mi wielkiego kopa do działania. Do życia! Do takiego życia, jakim żyję, a owy tekst uświadomił mi, że to dobra egzystencja.
 

"[...] powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem"
 
Tak, tak, tak! Czasami ludzi mdli od tych wielkich słów. Mają ich po dziurki w nosie. Ale naszą misją jest wciąż je wypowiadać. Codziennie, na okrągło, do obrzydzenia. Wiecie jaki jest mój cel? Pozostać po śmierci zapamiętaną. Cholernie mi na tym zależy. I będę powtarzała MOJE wielkie słowa bez względu na wszystko. Oto w tym chodzi.


„Bądź wierny Idź”
 
Właśnie. Bądźmy wierni. Swoim ideałom. Nie poddawajmy się presji innych. Stójmy wiernie przy swoich racjach, jednocześnie dając innym dojść do słowa. Nie wyrzekajmy się naszych prawd, bo nie pasują one innym. Bo nie są im na rękę. To są nasze prawdy. Nasze słowa. Nasze życie. Nasza droga. Idźmy więc prosto do naszego celu. Powoli. Skromnie. Nie łapczywie. I nie po trupach. Raczej z uśmiechem na ustach. Nie dajmy się nikomu. A już szczególnie swoim lękom. Strach nas paraliżuje. Ale ja w nas wierzę. Wierzę, że każdy z nas dojdzie do upragnionego raju. I w końcu każdemu będzie dobrze. Musi być. Po prostu musi. Czasami myślimy, że osiągnęliśmy coś tylko dlatego, że nie było lepszych. Nie! Osiągnęliśmy coś, bo to my byliśmy najlepsi. Pamiętajcie, żeby o tym nie zapominać. Bądźmy wierni temu wszystkiemu, czemu się opieramy.

"Moja szkoła jest piękna. Może nie jest najpiękniejszą, ale jest moją szkołą."
 
Zdecydowanie. Kolejna ekranizacja, która sprawiła, że zalałam się łzami
i poczułam ogromną dumę z powodu tego, w jakim miejscu przyszło mi żyć.
Z jakimi ludźmi. I tak dalej. Rozumiecie. Uwielbiam taki stan.
 
 
Bądźcie wierni i idźcie... pamiętajcie!
 
~~Zbuntowany Anioł