sobota, 29 kwietnia 2017

Wojna niejedno ma imię.

"Wysłucham Cię. Zawsze. Po prostu przyjdź i zacznij mówić. Nie musi być mądrze, ani składnie. Zrobię Ci kawę albo miętę, albo nic i tylko zegar będzie tykał w tle. Wysłucham Cię. Pamiętaj."

"Nigdy tego nie żałowałam, nawet przez sekundę. Jak można żałować jednej z najlepszych nocy w swoim życiu? Tak się po prostu nie robi. Trzeba pamiętać każde słowo, każde wspomnienie, nawet wtedy, gdy to wspomnienie zaczyna boleć."

Hej!

https://www.youtube.com/watch?v=hvGat82JErw - możecie włączyć podczas czytania.

Osobiście również staram się nie żałować niczego, co mnie w życiu spotkało. Nieważne pod wpływem jakich emocji dana sytuacja miała miejsce. Ważne, że miała i mniej lub bardziej wpłynęła na dalszą życiową przygodę.

To były dni pełne przeróżnych emocji. Od ubawu po pachy, przez łzy ogromnego smutku, aż do nieokreślonego bólu fizycznego połączonego z psychicznym.

We wtorek odbyła się premiera naszego filmu... Cholera, znowu brzmi to nazbyt poważnie. No ale! Pani zaproponowała nam, przy okazji omawiania tekstu "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią", byśmy nagrali groteskowy filmik, który ukazałby fakt, że śmierć przyjdzie po każdego i w dodatku zrobi to w najmniej oczekiwanym momencie, więc nie ma się czego bać, dlatego najlepiej przedstawić ją w sposób zabawny, łagodny w przyjęciu, że się tak wyrażę.
Muszę przyznać, że bardzo się bałam, bo to był nasz debiut w nowej szkole. Chyba nikt nie spodziewał się, że owa produkcja będzie tak udana. Sprawi klasie
i nauczycielce tak wiele radości. Myślę, że to mogła być w minimalnym stopniu inspiracja dla innych, by podczas kolejnego projektu i oni dorzucili swoją cegiełkę, spróbowali zrobić coś w tym stylu, z czym dotychczas nie mieli styczności. Jestem szczęśliwa, że po raz kolejny się udało. Któryś rok z rzędu. Z tą samą frajdą.
W czwartek niestety nieco mniej przyjemna sprawa, a mianowicie... Byliśmy na pogrzebie taty koleżanki z klasy. Kurczę, to niezwykle przykry temat, bo gdy widzisz łzy tak młodego człowieka, którego rodzic właśnie spuszczany jest dwa metry w dół w trumnie nachodzi cię milion myśli. Nieistotne, jak bardzo nas czasem mama i tata irytują, szacunek i miłość należą im się bezinteresownie, choćby z jednego, najprostszego powodu - dzięki nim znaleźliśmy się na tym świecie. Nie obchodzi mnie, czy się wam ten fakt podoba, ale ma on miejsce i trzeba sobie z niego zdawać sprawę. I zawsze ich kochać. Bo może niekiedy jest jak jest, ale gdy przyjdzie moment chowania któregoś z nich... nagle wszystko pęka, zapomina się o każdej wyrządzonej krzywdzie, wtedy dopiero tak usilnie ma się ochotę otworzyć trumnę ojca czy też matki i już nigdy ich nie puścić. Obyśmy nie mieli takiej sytuacji. "Śpieszmy się kochać ludzi..."

Ostatnia kwestia - wyjazd na poligon do Wędrzyna. Muszę przyznać, że dawno nie dostałam tak solidnie w kość. Czuję każdy swój mięsień, mam chyba każdą część ciała w siniakach, ale wiecie co? Mam także uśmiech na twarzy i radość gdzieś w środku siebie, bo to było fantastyczne doświadczenie. Bywają takie momenty, kiedy zastanawiam się, co właściwie robię w klasie o takim profilu, ale podczas tego typu przedsięwzięć uświadamiam sobie, że jednak mój pobyt w właśnie tej szkole ma olbrzymi sens. Wojsko to instytucja, która od zawsze była czymś zapierającym dech w piersiach i sprawiała, że naprawdę chciałam się w ten temat zagłębić. I proszę bardzo - po latach otrzymałam taką możliwość.

Tor psychologiczny (https://www.youtube.com/watch?v=EYn9l2OZcBg) - totalna ciemność, na każdym kroku przeszkody i tylko jedna myśl w głowie: byle jak najszybciej stamtąd wyjść. Serio! Niełatwa sprawa, nazwa nie kłamie, a tor faktycznie mocno oddziałuje na psychikę. Nie przeszłabym go sama, bynajmniej nie na tym etapie życia i w dodatku pod presją czasu.
Następnie tor przeszkód, tak to ujmę. Czołganie się w wąskim kanale, na szczęście przy znacznie większym dostępie światła niż w miejscu pierwszego zadania, przeskakiwanie przez niemałe mury, przeczołganie pod drutem kolczastym i sporo podobnych atrakcji.
Kolejny etap - chwytamy karabin, czołgamy się (tym razem na trawie) kilkanaście metrów, później na kolanach, ale wcale nie było lepiej, następnie biegniemy kilka kroków, zatrzymujemy się, czekamy aż partner przebiegnie kilka metrów przed nas i powtarzamy tę przemiłą czynność około trzech, może czterech razy. Zrobilibyśmy więcej, ale poprzednie zadania wystarczająco nas wykończyły. Zabawa jednak się nie skończyła, moi drodzy! 
Kolejnym punktem była możliwość skorzystania z cyfrowego symulatora pola walki, a nazywał się on - Śnieżnik. Autentyczna broń, tyle że "napędzana" gazem, a nie prawdziwą amunicją. Spore emocje, nie było łatwo, a na końcu naszej misji dostałam z broni kolegi w nos, ale przez przypadek, więc się nie gniewam.
Uczyliśmy się sposobów przenoszenia rannych z miejsca wypadku, a także tego, jak wybudować okop strzelecki. Mieliśmy również możliwość "przejażdżki" KTO Rosomakiem, a i porozmawiać się udało z żołnierzami w drodze z punktu A do punktu B. Dobrzy ludzie i dobrą robotę wykonują.

Wyjazd uważam za udany! Dziś ledwo wstałam z łóżka i póki co z wielkim bólem wykonuję każdą czynność, ale jutro wstanę jak nowo narodzona, więc... coś za coś. Dziękuję organizatorce wyjazdu, a także pani, która pomagała w "okiełznaniu" młodych, szalonych dzieciaków. Ale byliśmy grzeczni, a przynajmniej staraliśmy się. No i każdemu, kto miał ochotę poznać wojskowy świat od strony praktycznej. A także Panu Bogu za ładną pogodę i szczęśliwy dojazd w jedną oraz drugą stronę.  

Do następnego!

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 23 kwietnia 2017

Habita tecum.

"Mów dziecku,
że jest dobre,
że może,
że potrafi."

"Marzę o tym, by każdy z was, by każdy z nas umiał słuchać innych. We wsłuchiwaniu się w czyjeś słowa tkwi wielka mądrość. Ja dużo słucham innych. Objechałem cały świat, byłem w najpiękniejszych krajach, widziałem wspaniałą architekturę, krajobrazy.
 A jednak najpiękniejsze z tego, co widziałem na całym świecie - to drugi człowiek."

Cześć!

Niedziela Miłosierdzia Bożego... To naprawdę piękny dzień, bo wydaje mi się, że większość ludzi jest wzrokowcami i, no wiecie, jak człowiek zobaczy, że jest napisane właśnie coś takiego, to od razu jakoś tak inaczej do tego podejdzie, może się nad tym spróbuje zastanowić. Tak samo było wczoraj - Międzynarodowy Dzień Ziemi i automatycznie było głośno o tym, byśmy się naszą Matką Ziemią zajęli. Wzięli ją w swe objęcia. Zatroszczyli się o nią, tak jak ona zatroszczyła się i wciąż troszczy o nas, dając w prezencie tyle naturalnego piękna. Nie ma niczego bardziej doskonałego od świata natury. Niczego. Poważnie. 

Z dbaniem o Ziemię jest chyba łatwiej niż z dbaniem o wiarę. Ona jest bardzo niestabilna. Tak łatwo ją skruszyć, połamać, odstawić na bok, czy wręcz o niej zapomnieć. Takie dni jak Niedziela Miłosierdzia i to Miłosierdzia Pana Boga pokazują mi, że proces nawracania to taka pewnego rodzaju przygoda, która trwa całe... calutkie życie. Miłość do Stwórcy to nie lada wyzwanie. To bitwa pomiędzy sobą, a sobą. Serio. Nieustająca walka naszej duchowej strony, w naszym wnętrzu. Jest to oczywiście także ogromne poświęcenie i oddanie, bo nie łatwo jest głosić Słowo Boże. Może inaczej... Trudno jest głosić Słowo Boże, gdy wokół tyle niedowiarków, ludzi chcących dla własnej przyjemności uprzykrzyć życie drugiemu. Rozumiecie co mam na myśli? Dodajmy do tego fakt, że sami nie jesteśmy święci i na każdym kroku jesteśmy narażeni na zwątpienie, na utratę mocy dzięki której dajemy radę mówić, że Bóg jest dobry. Nie ukrywajmy - wiara jest ciężkim orzechem do zgryzienia, myślę jednak, że warto połamać sobie wszystkie zęby i wciąż iść dalej. To wszystko znaczy o wiele więcej niż kilka siniaków na ciele czy sercu, bo się komuś coś nie spodobało. Chrzanić innych. Zawsze wychodzę z założenia, że trzeba mówić, powtarzać wielkie słowa, z uporem, nie przestawać, a Bóg nam to wynagrodzi, niezależnie od tego, co ludziska z tym zrobią. Tomasz w dzisiejszej Ewangelii rzekł: <<Pan mój i Bóg mój!>> To jest to, o co i dlaczego warto walczyć. A duchowa bitwa jest czasami bardziej krwawa niż niejedna taka z karabinami i bombami. Bo na polu duchowej również używane są karabiny i bomby, ale objawiają się w słowach, a słowa... słowa przecież też potrafią ranić, doprowadzić człowieka do skrajnego wyczerpania, to oczywiste.

Wiecie co? Dziś także w tej pięknej Ewangelii zawarta jest kwintesencja wiary: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli". 
Tegoroczne uroczystości ku czci św. Wojciecha - patrona Gniezna kolejny rok z rzędu jak najbardziej udane. Uwielbiam te procesje - w sobotę wieczorem, a w niedzielę rano. Są niesłychanie dostojne! Sprawiają mi bardzo dużo radości. Lubię patrzeć na ludzi, którzy uczestniczą w procesji bezpośrednio, jak również na tych stojących po bokach i przyglądających się, a na końcu również włączających się w pochód. Coś niesamowitego. Jestem tam każdego roku. Zawsze. W tym roku uroczystości były wyjątkowo podniosłe, ponieważ obchodzimy akurat wspaniały jubileusz -sześćsetlecie prymasostwa w Polsce.
Co jeszcze mnie wczoraj wprawiło w zachwyt? Darmowy koncert Luxtorpedy na gnieźnieńskim rynku. Po dwóch latach! Pamiętam, że w przeddzień spotkania z koleżanką poznaną w Internecie wybrałam się na ich występ. Ach! Wtedy i dziś - ta sama petarda. W głosie, w podejściu do słuchających. Oni są fantastyczni... 
Lubię słuchać takich zespołów, ponieważ czuć w nich autentyczność. Są doskonali w swych niedoskonałościach. Przysięgam. Niektórzy się bawili, inni lekko tupali nogą, a jeszcze inni po prostu stali i się w muzykę w pełni wsłuchiwali. Super sprawa! Bardzo mało osób z telefonami uniesionymi ku górze, byle tylko pokazać coś innym, zero wewnętrznych przeżyć. Takich tu i teraz. Takie wydarzenia są mega przyjemne w odbiorze. Brawo dla organizatorów! I ogromne dziękczynienie dla chłopaków, że zechcieli dla Gniezna zagrać. 
Na koniec chcę wam polecić dwa filmy, a za jakąś godzinkę skończę oglądać trzeci i pewnie też wam o nim wspomnę, ale w kolejnym wpisie. 
"Psy" z 1992 roku. Coś tak znakomitego, że aż mi brakuje słów. Przytoczę więc to, co pisałam na Facebooku:
O wielu filmach, szczególnie tych zwanych "klasykami kina" bardzo dużo się mówi, słyszy się o nich, ale do większości z nich trzeba... no nie wiem... chyba dojrzeć. Tak, to dobre słowo. A później samemu można zwać owe filmy KLASYKAMI i filmami naprawdę dobrymi... naprawdę! Więc polecam. "Dobre, bo polskie!" Przy takich produkcjach z dumą się te słowa wypowiada. 
To samo tyczy się drugiej części, a mianowicie "Psy II: Ostatnia krew" z 1994 r. 
Jeśli będziecie mieli możliwość, chęci, chwilę czasu... serdecznie i z ręką na sercu zachęcam. Polska kinematografia ma w zanadrzu wiele takich perełek. Trzeba tylko chcieć szukać.
Bogusław Linda, Cezary Pazura, Marek Kondrat - filmy z nimi to majstersztyki. Klasa sama w sobie... przez wielkie K


"Któregoś dnia podniosę tę dłoń w stronę nieba, 
i krzyknę z sił całych - Boże! Przebacz!" 

Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Alleluja! Dobra Nowina.

"Czas mija szybko, tak szybko, że nawet się nie spostrzegłem jak upłynęło kilka ważnych etapów mojego dotychczasowego życia, na które jeszcze niedawno tak bardzo czekałem."

Dzień dobry.

Dobry, bo mogłam pospać do dziewiątej, zważywszy na fakt, że zasnęłam chwilę po drugiej.

W razie jakby ktoś nie wiedział albo by się przejadł jajkami i stracił racjonalne myślenie, to przypominam, że Jezus Chrystus zmartwychwstał.
"(...) Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami". Otóż to, moi drodzy! Moje telefoniczne Pismo Święte podpowiada, że wczorajsze drugie czytanie, a mianowicie Święty Paweł mówił tak:
"(...) Wyrzućcie więc stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, bo przecież przaśni (tzn. surowi, można by rzec - niedoprawieni) jesteście". Co to oznacza? Oznacza, że mamy się autentycznie narodzić po raz kolejny, powstać z martwych, z tych naszych złości, niedomówień, kompleksów. Wstać i żyć! Zmarły rok temu, właśnie w Poniedziałek Wielkanocny, ksiądz Jan Kaczkowski rzekłby, że mamy żyć wręcz na pełnej petardzie. Z całych sił.

Rok temu pisałam: "Może Jezus zmartwychwstał właśnie po to, byśmy mogli usiąść wspólnie przy stole i zjeść śniadanie… uśmiechnąć się, wzajemnie wysłuchać". Niekompletna była wtedy moja wiara. Bardzo słaba. Umiejscowiona na krawędzi pomiędzy pójściem za Słowem Bożym, a totalnym odwróceniem się od Chrystusa i obraniu zupełnie innej drogi. A jednak jestem tu i głoszę Jego chwałę. Arcybiskup Henryk Muszyński w Wielką Sobotę powiedział, że łapie się na tym, że im jest starszy i im więcej tych obchodów świąt Wielkiej Nocy ma za sobą, to tym głębiej i dojrzalej widzi to wszystko, co ma w tym czasie miejsce. Jezus z roku na rok coraz bardziej go pociąga, przyciąga do Siebie, intryguje. Rozumiecie. I to jest naprawdę trafne stwierdzenie. Bo Chrystus, nasz Pan, faktycznie jest cholernie intrygujący i tak to jest w naszym życiu... Przybywa nam lat, to i horyzonty się rozszerzają, to i perspektyw o wiele więcej zaczynamy dostrzegać. Piękna sprawa. Doprawdy. 
Choć organizm nie bardzo przyzwyczajony jest do tego, że od święta kładę się dość późno, to mimo wszystko... kurczę, wieczorne refleksje są naprawdę niezwykle korzystne.

"Także my, kamyki na drodze, na tej ziemi bólu, tragedii, z wiarą w zmartwychwstałego Chrystusa mamy znak pośród tylu katastrof; sens, by sięgać dalej wzrokiem, by mówić, aby nie patrzeć w mur, bo za nim jest horyzont."

To są wczorajsze, podobno improwizowane słowa papieża Franciszka i gdy się tak nad nimi zastanawiam, to cieszę się, że jestem właśnie takim kamykiem na drodze, który przede wszystkim nie chce patrzeć w mur, w jeden punkt, nie chce mieć klapek na oczach. I napawa mnie radością również świadomość tego, że nie jestem na tej drodze poszukiwania sensu życia sama. Chyba bym zwariowała bez przyjaciółki. Im jestem starsza, tym szerzej i głębiej widzę, ale jednocześnie tym większy zachowuję dystans do ludzi, do tego co mówią. Bo się tak wiele razy przejechałam na tych małych skurczybykach. I nie mam im za złe, że są grzesznikami, bo ja też nim jestem, ale chyba najważniejsze jest, by ten grzech likwidować. Jeśli oni go nie widzą - ok, ich sprawa, ale ja nie mam zamiaru tego bagatelizować, męczyć się tym świństwem wraz z nimi. Mogę ich w jakiś sposób pouczyć, choć uważam, że nie taka moja rola, że chyba nie jestem godna, nie przy tak małym doświadczeniu życiowym. Do czego jednak zmierzam? Przy tylu osobach, które chcą ci uprzykrzyć życie albo robią to nieświadomie, np. pod wpływem innych... przy tylu właśnie fałszywych, nieznośnych człekach jest ta jedna, moja rówieśniczka, która przywraca mi wiarę w ten świat cholernie pustej młodzieży. Serio. Przysięgam, nie chcę nikogo urazić, nie to mi w głowie. Ale widzę zachowanie niektórych, ich kompletnie okrojone horyzonty i chce mi się płakać, bo życie jest zbyt cenne, by je przeżyć dla samego przeżycia. No błagam! Tyle fantastycznych aspektów wszechświata jest do odkrycia, a ludziska się tak niesamowicie ograniczają, zamykają w swoich szufladkach i jeszcze myślą, że to jest dobre... naprawdę czują się z tym - podobno - całkiem w porządku. 
No i właśnie ona wczoraj napisała, że nasza znajomość jest NIEPRZECIĘTNA. Wiecie jak wiele takie określenie znaczy? 

Jaki końcowy wniosek z tych przemyśleń chciałabym wysunąć? Proszę was, nie bądźcie przeciętni, ograniczeni, płytcy, niemający nawet najmniejszych chęci, by zrobić coś dobrego ze swoim życiem, z myśleniem o tym życiu. Zachęcam was, byście się nie bali wyjść poza szereg tych baranów, którym dobrze jedynie w stadzie równym ich horyzontom. Dobrze jest być innym. Byle nie na siłę, a w zgodzie ze swoim sumieniem, by być szczęśliwym i przeżyć to życie tak, żebyście na łożu śmierci mogli powiedzieć: "Spełniona/y". Nie wiem jak wy, ale ja chcę być spełniona. Do tego dążę. I dosięgnę nieba. Z pomocą naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Amen.
Trzymajcie się! 

Przekazujcie Dobrą Nowinę dalej! 

~~Zbuntowany Anioł

środa, 12 kwietnia 2017

Umrzeć godnie - rekolekcje wielkopostne.

"Irytujemy się drobiazgami, czyli rzeczami, które tak naprawdę nie mają znaczenia. Nasze życie staje się ciągiem tanich, niepotrzebnych dram. Zamiast żyć, odczuwać, cieszyć się, napierdalamy na nieustającym wkurwie." 

"Gdyby mi zabrakło ciebie, rozsypałby się na kawałki świat. Burzowe chmury na niebie, brak światła zesłałby mnie w otchłań. Zapanowałby chaos, jeden wielki paradoks, zdławiłaby mnie marność."


Cześć.

Nie lubię takich sytuacji, kiedy czuję się jak ostatnia kupa złomu, a jednocześnie wiem, że muszę zebrać w sobie pozytywne myśli i opisać wam te rekolekcje i złożyć świąteczne życzenia. Po prostu muszę. Tak podpowiada mi sumienie. I nie ma bata - zrobię to. 

Pamiętam pierwszy wpis odnośnie naszego katechety... Byłam niezbyt przyjaźnie nastawiona. Dziś jednak widzę, że błędnie go oceniłam. Powinnam być raczej zła na moją klasę z powodu tego, że nie potrafią uszanować jego niesamowicie pięknych słów. Bo takie były te rekolekcje - mówił cudownie. Poruszył tak wiele niezwykle istotnych spraw. Trudno to wszystko zebrać w spójną całość. Tematów było naprawdę wiele. Rozważania zaczynaliśmy od modlitwy za ludzi po naszej prawej i lewej stronie. Można by rzec: każdy z każdym. Dosłownie. Wzruszające to było. 
W pierwszym dniu powtarzał do upadłego i jednocześnie prosił nas: miejcie w sobie odwagę/umiejętność do zatrzymania się. Ciągle mówimy, że musimy być tu i tam, zrobić to, tamto, rozumiecie. I nagle podał przykład z życia wzięty - jesteśmy chorzy, na tydzień czy dwa przykuci do łóżka... i nagle nie musimy być tu i tam, nie musimy zrobić tak wielu bezsensownych rzeczy. Bo my... my naprawdę nie musimy. Wiecie ile spraw jest jedynie w naszej podświadomości? Nam się tak wiele tylko wydaje. Rzeczywistość jest inna i my możemy ją zmienić. To jest ogromna nadzieja.
Mówił także o szacunku do rodziców... Ludzie, nazwaliście kiedykolwiek swoją mamę i tatę starymi? Zastanówcie się w duchu. Ja nigdy. Przysięgam, przyrzekam, trzymając rękę na sercu - nigdy w życiu. Brzydzę się takim stwierdzeniem i staram się moich rówieśników czy nawet nieco starszych od siebie upominać, gdy grzeszą w ten sposób. To odrażające i przerażające. Poważnie. To oni dali nam życie, to dzięki nim jesteśmy właśnie w tym miejscu, w którym jesteśmy. Oni nas nakarmili i wciąż to robią. Oni nam wycierali tyłek, bo zrobiliśmy kupę, a dziś starają się, byśmy nie chodzili w jakichś ubraniach za złotówkę (spokojnie, lumpeksy nie są takie złe, chodzi o... sami wiecie). Domyślacie się pewnie, co chcę wam przekazać. Jak można tak mówić? Jak można nie mieć szacunku do osób, które, nie oszukujmy się, ale zrobiły dla nas najwięcej - dały nam życie. Choć nie musiały. Cieszę się, że ksiądz poruszył ten temat. Może do kogoś coś dotarło... cokolwiek... cokolwiek.
Chyba śp. ks. Jan Kaczkowski jest jego autorytetem. Tak myślę. Miał ze sobą jedną z jego książek: "Szału nie ma. Jest rak".  Cytował, podziwiał, wspaniale o nim mówił. Ks. Jan też fantastycznie wypowiadał się na temat innych. Kurczę, to było takie dobre...
Na sam koniec został na ołtarzu wystawiony Najświętszy Sakrament. Na kilka minut. Byśmy mogli pobyć z Panem Jezusem. Serio, zdecydowanie bardziej od każdego wypowiedzianego przez księdza Karola słowa wzruszyła mnie adoracja Chrystusa. I to, jak ogromny szacunek do Niego mieli wszyscy zgromadzeni w tamtej chwili w kościele. To było doskonałe wydarzenie.
Co jest ważne? By mieć w sobie umiejętność posiedzenia z kimś w ciszy (ale nie przy bezmyślnym gapieniu się w telefon) i po prostu cieszenia się jego obecnością. Bo ja bardzo się cieszyłam. Dotychczas nigdy nie czułam czegoś tak miłego. Ten krótki moment niebywale czule dotknął mego serducha. Chcę znowu wrócić do kościoła i chcę na Niego patrzeć. Dłużej. Najdłużej jak tylko zdołam.
To było genialne! Aż do bólu.
Drugi dzień zaczęliśmy pewnym utworem...

"Teraz należysz do mnie
Ja cię srodze upodlę
Możesz mówić, że Bóg to twój wódz
Będziesz taplał się w błocie
Kiedy trzeba pomogę
Ale potem upodlę cię znów"

Generalnie ksiądz przytoczył wiele ciekawych anegdotek ze swojego kapłańskiego życia, znowu przypominał o tym, żeby w każdym z nas była chęć i takie poczucie, że chcemy się zatrzymać. I nie ma co pędzić bezsensownie przez życie, bo jak przyjdzie nam skonfrontować się ze śmiercią, spojrzeć jej prosto w oczy, no to, kurczę, będzie nieciekawie, a chyba tego nie chcemy. Nie chcemy, prawda? Ksiądz Jan powtarzał, a ksiądz Karol idąc jego tropem mówił nam we wtorek o tym, jak cholernie ważne jest, by przeżyć swoją śmierć godnie.
By nas ona nie zaskoczyła i byśmy się nie lękali. Ufając Bogu i Jego obietnicy zmartwychwstania, dalszego, lepszego życia z Nim w niebie, raju, jakkolwiek byśmy tego nie nazwali. Grzech jest kuszący, ale czy słowa Pana Jezusa nie są bardziej? No błagam! Zastanówmy się.
Trzeci dzień poświęcony był sakramentowi pokuty (chwała Panu za niego!) oraz Eucharystii. Uwielbiam takie momenty. Cisza, spokój, modlitwa, tyle szacunku ze strony młodzieży... Jestem pod wrażeniem i uznaję owe rekolekcje za jak najbardziej udane. Dziękuję naszemu katechecie i dziękuję, no właśnie, młodym ludziom, że się potrafili zachować. Wyśmienita sprawa. To taki idealny czas, by się zmienić... na lepsze.

Co do tego grzechu, który jest największą ludzką pokusą... Proponuję nam wszystkim, żebyśmy ten ostatni tydzień, Wielki Tydzień, poświęcili na czytanie Pisma Świętego. Na odnajdywanie w Jezusie Chrystusie tego Miłosierdzia, jakim ma wielką ochotę nas obdarzyć. Na odnalezienie jak największej ilości dobrych słów. Może któryś wers zdołamy zapamiętać na dłużej? I przy okazji będziemy w stanie je przytoczyć, a uwierzcie, że przytaczanie Pisma Świętego wzbudza zdziwienie, ale jednocześnie podziw i zachwyt u bliźnich.
Tego wam właśnie życzę - odnalezienia w chrześcijaństwie tego piękna, które jest w tej wierze mocno zakorzenione, ale od nas zależy, czy je odnajdziemy, czy zechcemy/podejmiemy w ogóle próbę odszukania go. A poza tym... Bądźcie szczerzy wobec samych siebie. Hipokryzja to najgorsze ścierwo tego świata. Może przebaczcie komuś w tym wyjątkowym czasie, co? Albo odnówcie jakąś znajomość. Cokolwiek. Kurczę, róbmy dobro! Róbmy!
... i smacznego jajka.
Fotki z poniedziałkowego spontanicznego wypadu do Gniezna. 
Wyobraźcie sobie, że siedziałam wtedy w parku, rozmawiałam przez telefon z Agatą, usłyszałam cholernie głośny huk, po pięciu/dziesięciu minutach czas było już na mnie, kierowałam się więc w stronę galerii oraz dworca, a tam co? Wypadek! Niegroźny, ale mimo wszystko... ten huk... no wiecie, to było straszne. 

Jeśli macie możliwość i trochę chęci, zachęcam was do uczestnictwa w Triduum Paschalnym. Sama postaram się być u Niego codziennie.

~~Zbuntowany Anioł

niedziela, 9 kwietnia 2017

Upadł. Leży. Nie wstaje.

"Jestem zmęczona. Jestem tak cholernie zmęczona tym życiem. Mam nadzieję, że kiedyś będzie lepiej, ale kiedy patrzę na ten świat i widzę tych wszystkich ludzi, to aż mi się chce śmiać ze swojej naiwności."

"Jeśli to czytasz, to znak, że przetrwałeś swoje życie do tego momentu. Złamane serce, choroby, traumy, stres, załamania... A jednak jesteś tu, niezniszczalny skurczybyku."

Hej.

Jeden wpis przyprawia nawet samą mnie o ogromne pokłady nadziei wobec tego całego syfu, który mnie otacza. Jest jednak mały problem... tego syfu jest tak niepojęcie wiele, że cię on w końcu przysypuje, przyciska do ziemi, po prostu przytłacza, coś w tobie pęka, nie masz siły.

Znowu nie mam siły. 

Ufam Bogu. W ostateczności tylko On mi zostaje. I został. Zawsze tak jest. Nie obarczam Go winą za to, że jest mi źle, dlatego że w środę w pewnym stopniu przejrzałam na oczy. Coś zrozumiałam. Dzięki "Chacie" o której chciałabym napisać kilka słów. 

"Chata" - nie nazwałabym go filmem oryginalnym, ani godnym Oscara, nic z tych rzeczy. Nazwałabym go jednak ekranizacją zdecydowanie godną tego, by poświęcić jej te dwie godziny. Naprawdę. Z ręką na sercu piszę, że nie było to sto dwadzieścia straconych minut. Mam niezwykle mieszane uczucia wobec tego, co zobaczyłam. Bo zobaczyłam gigantyczną nadzieję, a jednocześnie wychodziłam z kina dość przytłoczona. Te wszystkie wizje życia pośmiertnego, które scenarzyści, reżyserzy oraz sami aktorzy nam proponują są wspaniałe i gdybym tylko miała pewność... Och, Boże, chciałabym do Niego. Serio! Taka perspektywa tego przysłowiowego raju jest dla mnie przecudowna i jeśli tak to ma wyglądać - jestem za. Problem jednak tkwi w tym, że od pewnego czasu wcale mi w głowie nie świta naturalna śmierć. Nieważne. Cóż mogę dodać jeszcze? Nie chcę wam zdradzać szczegółów, bo może ktoś się skusi na obejrzenie tej produkcji. Myślę, że jest to obraz chyba jednak dla osób wierzących, bo jeśli ja - wierząca mam malutkie wątpliwości i zaliczam ową ekranizację do filmu z gatunku fantastyki, no to sami rozumiecie... ateista się nie skusi. Jego to nie kręci. I pewnie nie zakręci, dopóki Jezusa nie pozna, a poznanie naszego Pana zdecydowanie nikt nie powinien zaczynać od tego typu filmów. Jeśli macie okazję, to idźcie do kina albo czekajcie aż ktoś go wstawi do Internetu. Ładny. Po prostu ładny.
Gdybym tylko miała pewność... takie życie po śmierci, które byłoby uwolnieniem od wszechogarniającego gówna tego świata jak najbardziej przypadłoby mi do gustu. Ufam, że Bóg faktycznie ma dla nas mnóstwo dobra i będzie kiedyś tak, jak w tym filmie - bez stresu, Najwyższy nauczy nas przebaczać, nie osądzać, kochać...

Zastanawia mnie jeszcze kwestia doboru aktorów do ról Boga, Jezusa oraz Ducha Świętego. Szalona i całkiem odważna próba ze strony reżysera. A może to taka metafora do tego, by w drugim człowieku widzieć miłość od naszego Wspomożyciela? Kto wie... kto wie.

Byłam w piątek na Drodze Krzyżowej ulicami Gniezna. Skorzystałam akurat z tej formy przeżycia męki Pana Jezusa, ponieważ podczas spowiedzi ksiądz bardzo mnie do tego zachęcił. I muszę przyznać, że naprawdę było niezwykle uroczyście, cicho, rozważania były genialne, godne wsłuchania się w nie całym sobą... Fantastyczny wieczór! Zaciągnęłam ze sobą Agatę. Już miała jechać do domu, ale jednak zdecydowała się na spędzenie tej półtorej godziny ze mną i innymi ludźmi, którzy współuczestniczyli w Jego trudach. Co najlepsze - podobało jej się. Naprawdę. Tym bardziej mnie to dotknęło, bo wiem, że moje "głoszenie" Słowa Bożego i wieczne zachęcanie innych do tego, by również spróbowali Go poznać w takich momentach nie idzie na marne. I moi znajomi chcą! Nie muszą kochać Jezusa wszyscy moi bliscy, ale jeśli udaje mi się namówić choćby jedną osobę i ona pomimo wcześniejszych protestów faktycznie wybiera Chrystusa, to czuję się fenomenalnie. Jest mi ciepło na sercu i wiem, że Jemu również. To dobra droga.
To są zdjęcia zrobione przeze mnie, ale chciałabym również pokazać wam dwie fotografie zrobione przez Rafała Wichniewicza, które są dostępne oczywiście na stronie (http://gniezno24.com/aktualnosci/item/10448-droga-krzyzowa-ulicami-gniezna), jednak akurat te dwie konkretne nieprawdopodobnie mnie ujęły.
Kurczę... tak cholernie mnie wzruszają. Zresztą całe to przedsięwzięcie mnie wzruszyło, bo fakt, że tak wiele osób chce kroczyć Jego ścieżkami jest niepojęcie piękne! Jestem dumna, że mogę w czymś tak cudownym uczestniczyć. Szłam z odwagą i dumą. To bardzo ważne, by się nie wstydzić. Co jeszcze mnie cieszy... Że w ułamku sekundy człowiek może uchwycić tak wspaniałe momenty. To dar od Boga. Zdecydowanie.

A tak w ogóle, to po dokładnie rocznej przerwie znowu Asia usiadła i napisała scenariusz (za sprawą mnie, Julki i Magdy, bo akurat mamy takie zadanie na lekcję języka polskiego), myśmy przyjechali, zagrali, nagrali... Fantastyczna sprawa, aczkolwiek przechodzę (znooowu) taki czas, kiedy mam ochotę raczej zniknąć z tego świata, aniżeli skakać z radości, że mam możliwość uczestniczenia w życiu, ale nie poddałam się, zrobiłam swoje. To wciąż sprawia nam ogromną frajdę.
Szczegóły i przemyślenia wkrótce... po premierze.
Dziś Niedziela Palmowa.

Czytanie z Księgi proroka Izajasza:
"(...) Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam."

I nam życzę takiego podejścia. Byśmy nie zatwardzali serc, ale raczej nasze przysłowiowe "cztery litery" oraz twarze, by pomimo wszelkiego zła, wciąż mieć nadzieję i obdarzać nią innych... również szydzących, ponieważ "nie wiedzą, co czynią".

Trzymajcie się. Dobrego tygodnia. Nie próbujmy być na siłę poważni, nie wczuwajmy się sztucznie w ten Wielki Tydzień. Bądźmy sobą. Przeżyjmy te dni szczerze, zgodnie ze swoim sumieniem, mając w głowie świadomość, dlaczego to wszystko ma miejsce i dla Kogo.

Na wszelki wypadek, jakbyście nie zrozumieli, co miałam na myśli, to o. Grzegorz idealnie to wytłumaczył.

http://grzegorzkramer.pl/inny-tydzien/


Jutro rozpoczynają się rekolekcje w naszej - i chyba każdej ponadgimnazjalnej - szkole. Będzie je prowadził katecheta, na którego lekcje na szczęście uczęszczam. Ładnie mówi. On jest po prostu niesamowicie skromny. To wielki plus. Więc w głębi siebie liczę, że to będą dobre dni. Szkoda, że w kościele tylko godzina, a później idziemy na lekcje...

"Cały świat jest miejscem niemocy człowieka" - nauczycielka lekcji wiedzy o kulturze. Pocieszające. Doprawdy.

~~Zbuntowany Anioł 

środa, 5 kwietnia 2017

Żyć, nie umierać!

"Chce mi się tańczyć, płynąć gdzieś na granicy istnienia, zobaczyć koniec i wrócić na początek, chcę zamknąć oczy, schować się i jednocześnie być na widoku, chcę wszystkiego naraz, a jednocześnie nie chcę niczego."

"Don't waste sunsets with people who will be gone by sunrise."

Cześć i czołem, moi drodzy!

Wiecie czego najbardziej żałuję w kościele? Kiedy napotykam na swej drodze jakiegoś fanatyka, który mógłby genialnie wytłumaczyć podczas kazania Ewangelię, a mówiąc bardzo łagodnie - pieprzy od rzeczy. Szkoda, szkoda. Polityka to zupełnie odrębna sprawa i w swoich osobistych przekonaniach naprawdę nie życzę sobie, żeby mi ktoś swoje racje narzucał albo wychwalał jakiegoś polityka w kościele. W kościele wychwalamy Jezusa Chrystusa, a nie prezydenta. Zabawne, doprawdy. Ale dziś nie o tym. To taka wzmianka, bo czasami jest mi bardzo przykro, kiedy przychodzę wysłuchać Słowa Bożego, a ksiądz wtrąca w Dobro ten szajs, jakim jest cały polityczny świat. 

Co jednak mogę dodać i zupełnie zmienić temat na bardziej pozytywny?... 
Byłam wczoraj przed korepetycjami z matematyki na bardzo spontanicznej spowiedzi (prawie dokładnie miesiąc po tym, jak nie udało mi się akurat przystąpić do sakramentu u tego spowiednika). Generalnie powinnam się do niej przygotować, by móc wyznać dwa razy więcej grzechów i być w pełni czysta, ale były we mnie sprawy, z którymi chciałam za pośrednictwem kapłana przyjść do Boga po to, by mi te potknięcia wybaczył. I wybaczył. Ale w jakim stylu! Naprawdę często namawiam moich znajomych, aby podjęli trud przełamania swych lęków i poszli do spowiedzi. I nawet jeśli mnie nie słuchają, to wciąż będę im to powtarzała oraz polecała, dlatego, że ten sakrament jest niezwykle pięknym oczyszczeniem duszy. Może tylko ja tak to odbieram, a może coś w tym faktycznie jest. Zawsze czuję ogromną ulgę. Czuję, że moje serce jest lekkie, bez skazy, kipiące aż, by uczynić jak najwięcej dobra dla bliźnich po spotkaniu z Panem. Chrześcijaństwo to niesamowita wiara. Takie sytuacje tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzają. Ksiądz - mały, szary człowiek, a ma możliwość (to jeden z największych darów), dzięki Najwyższemu, w Jego imieniu przebaczać mi moje niedociągnięcia. Kurczę, przecież to niepojęte... to taki doskonały sakrament... 
Na końcu rozmowy duszpasterz życzył mi dobrych, Bożych świąt i sam zaznaczył, że była to naprawdę udana spowiedź. Jak on to rzekł: Taka zwykła... Zwykłe sytuacje też mogą być fantastyczne.
A później podzieliłam się wrażeniami z koleżanką i napisała, że mnie podziwia, bo dbam o kościół, nie chodzę tam z przymusu, nie jestem jak większość młodzieży
Nie mogłabym teraz opuścić Jezusa. Odpuścić, odrzucić Jego słowo. Za bardzo się w to zaangażowałam, za wiele radości mi to sprawia. Bywa ciężko, ale ksiądz zaznaczył także wczoraj podczas dialogu, że przecież miłość, która nie wymaga to żadna miłość.
Lubię tatuaż Sary. Można go (jak zresztą każdy tatuaż) interpretować na sto różnych sposobów. Sami spróbujcie. Mam dwie wizje tego projektu, ale pobudźcie swoje umysły i zastanówcie się, co wy czujecie patrząc na zdjęcie powyżej.
Późne popołudnie - żwirownia. Ładnie i spokojnie tam jest. Można usiąść, odpocząć, posłuchać muzyczki, napić się (czegokolwiek chcecie). Dobrze jest. Można na chwilę "zapomnieć".

Jadę dziś na 19:00 do kina, film - "Chata". Wyczuwam dobry seans!


"Musisz jedynie, widząc tą złą część siebie, 
przyrzec, że na dnie duszy gdzieś ją pogrzebiesz."

~~Zbuntowany Anioł  

niedziela, 2 kwietnia 2017

Żywy trup.

"Ja po tych wszystkich latach naprawdę chcę już zacząć inaczej żyć, mieć kogoś, kto może nie tyle byłby oparciem dla mnie, ale kto by mnie potrzebował i dla kogo mógłbym żyć - bo takie życie bez sensu jest straszne, nawet jeśli człowiek na co dzień robi coś, co go wciąga."

”Życie zaczyna się w twoim grobie, w twojej ranie. W tym miejscu, które dziś kosztuje cię najwięcej łez i znaków zapytania. Tak, tam w tym grobie jest Twoje życie!”

Hej.

Bardzo ciekawie wczoraj było. Drzwi otwarte, a może raczej taki trochę szkolny piknik, który miał za zadanie pokazać naszą szkołę z jak najlepszej strony. Tak też było. W ubiegłym roku to właśnie dzięki temu przedsięwzięciu zdecydowałam się na wybór właśnie tej placówki.

Przeryczałam dwie godziny, bo moja amatorska kariera dziennikarska już przy pierwszym wywiadzie legła w gruzach. Spieprzyłam z własnej winy. Moja wina, moja wina, moja bardzo… cholernie wielka wina. I co z tego? Człowiek uczy się na błędach i to nie ulega jakimkolwiek wątpliwościom. Tyle już mnie w życiu spotkało porażek, tyle bardzo niemiłych dni. Zawaliłam pewne kontakty międzyludzkie. Zepsułam materialne sprawy. Popełniłam niewyobrażalnie wiele błędów. Pytam po raz drugi: co z tego? Nic! Kompletnie nic. Przede mną przyszłość stoi otworem, a w niej kolejna, niezliczona ilość potknięć. Grunt w tym, by te niedociągnięcia się nie powtarzały. Jak mi przyjdzie jeszcze kiedyś rozmawiać z jakimś człowiekiem, tj. przeprowadzać z nim wywiad, to się zastanowię trzy razy, to sprawdzę dyktafon, zobaczę czy zaczęłam nagrywać, czy w ostateczności wszystko się zapisało. Można się mylić. Nawet trzeba! Po to, żeby kolejnym razem zrobić to, co wtedy nie wyszło, dobrze. I jeśli znowu będzie okazja, tak właśnie zrobię - po prostu lepiej.
Wczoraj znalazłam po tym całym załamaniu utwór Medium - Nie wstydź się łez. Ależ mnie to podniosło na duchu! A dzisiaj co? Ewangelia o Łazarzu, którego Jezus wskrzesił. Który pokonał największy ludzki lęk - śmierć. Jednak znowu trzeba ten tekst przetworzyć na wersję metaforyczną, tzn. spojrzeć na śmierć cielesną jak na śmierć duchową. O co chodzi? Ilekroć w ostatnim miesiącu umarliśmy wewnętrznie? Przez własne upadki, przez złe słowa bliźnich, przez cokolwiek innego. Sporo, prawda? I nagle przychodzi z pomocą Jezus, który nie tylko wyciąga dłoń, by nas z bagna wyciągnąć, ale daje nam również pouczenie... Pouczenie odnośnie tego, by widzieć we łzach, w smutku, w życiowych niedociągnięciach nadzieję. Nadzieję na to, że ból nie jest ostatecznością. Śmierć także nie jest celem. Broń Boże! I to jest bardzo piękne. Gdy się widzi coś więcej niż tylko zniknięcie ciała fizycznego z tego świata. O. Grzegorz Kramer niezwykle trafnie ujął to w słowach, które zacytowałam na początku wpisu. Tych drugich, rzecz jasna.
Bardzo pozytywni i niesamowicie mądrzy ludzie... dobrze mi się z nimi rozmawiało. I chrzanić to, że nic się nie nagrało. To najmniej ważne. Nie zauważyłabym tego jednak, gdyby nie moja dobra koleżanka, która zapytała mnie tak:
-Natalia, słuchaj, o co generalnie pytałaś?
-No wiesz... o misje, o to jak się im żyje bez rodziny, co czują będąc na misjach, co myślą o Polsce, o nas - Polakach...
-I co z tego zapamiętałaś? 
Kluczowe pytanie - co z tego zapamiętałam? Dużo! Pogrążałabym się w rozpaczy z powodu tego, że nie zarejestrowałam słowa w słowo, a powinnam skupić się na tym, że zapamiętałam choćby fakt, iż naprawdę podoba im się w naszym kraju. Lubią nasze jedzenie, znają historię, jesteśmy dla nich bardzo mili i oni to doceniają. Cieszą się, że pomimo ciężkich chwil przychodzą także takie momenty jak ten wczoraj, kiedy mogą spotkać się z młodymi ludźmi, w tego typu szkole, zobaczyć jak funkcjonuje nauka dzieciaków na przyszłych żołnierzy (w pewnym stopniu oczywiście, wiecie, co mam na myśli, z ich perspektywy wyglądało to na pewno inaczej niż z naszej). Temat zabijania na misjach to temat tabu. Nie chcieli o tym mówić, aczkolwiek Will (drugie zdjęcie) powiedział, że jest wierzącym - protestantem i bywało trudno, jednak wszystkiego człowiek jest w stanie się nauczyć. Jak trzymać broń, jak wycelować, w kogo wycelować, rozumiecie...
A najbardziej chyba poruszyła mnie odpowiedź na pytanie, dlaczego wybrali taką pracę i czy mają nieraz chwile, gdy chcą się poddać, rzucić tę robotę. I wiecie co? "Nie, dlatego, że nie robię tego dla siebie, ale bronię innych". Autentycznie taka odpowiedź padła! Powiedziałam im, że jestem dumna, że mogłam spotkać takie osoby. Bo naprawdę jestem. Coś fantastycznego! 
To była wspaniała przygoda. Kolejna, jeśli chodzi o rozmawianie w języku angielskim. Mam nadzieję, że jeszcze będą okazje. W najbliższym czasie. I to takie, w których nie popełnię tego samego błędu.

"Wyobraźnia pozwala mi marzyć,
Alternatywne źródło energii,
Ta muzyka pozwala mi żyć,
Alternatywne źródło energii...
Więc nigdy nie budź mnie ze snu"

Namówiłam w końcu tatę, by nauczył mnie podstaw, jeśli chodzi o jazdę autem... Cholera! Jechałam dwadzieścia kilometrów na godzinę, a czułam, jakby na liczniku było co najmniej osiemdziesiąt. Ale dałam radę. Pojeździłam. To nie taka łatwa sprawa. Aczkolwiek już ją lubię!

Dobrego tygodnia.

~~Zbuntowany Anioł