Witam wszystkich bardzo serdecznie w Nowym Roku. Jak to
pięknie brzmi. Nowy Rok, nowe 365 dni do przeżycia, nowe wyzwania, nowe
przygody, nowe wspomnienia, a może nawet… nowi MY.
Wiecie, z reguły bardzo lubię posłuchać pewnego księdza w
naszym kościele, ale dzisiaj poczułam się dzięki jego słowom… dziwnie.
Mając magistra, doktorat, czy Bóg wie co jeszcze – jesteśmy głupcami.
Ale mając mądrość BOGA – jesteśmy mędrcami.
Nie rozumiem, wiecie? Nie rozumiem, dlaczego nie mam ufać sobie i innym, a
postawić wszystko na jedną kartę, czyli na NIEGO. Ja nie chcę… a może nie
potrafię? Ale to wszystko jest bez sensu. Po co więc przyjaźń, miłość, po co w
ogóle DRUGI człowiek, skoro i tak Bóg jest najważniejszy?
Chyba, że można rozumieć to na dwa sposoby: Odstaw wszystkich innych na bok,
nie miej idoli, nie interesuj się niczym poza mądrością Boga.
Lub: Rób te wszystkie rzeczy, kochaj swoją drugą połówkę, poświęć życie
marzeniom, ale nie zapominaj przy tym o Nim.
Być może trafniejsze jest to drugie stwierdzenie, bo jaki sens oddać wszystko,
całego siebie komuś, z kim nawet nie mamy jak porozmawiać oko w oko, kogo nie
mamy jak dotknąć… osobiście nie chcę mówić do pustych ścian, pełnego chmur
nieba z nadzieją, że na jednej z nich siedzi On. Nie, ja po prostu nie chcę tak
stawiać spraw, bo prędzej popełnię samobójstwo z szaleństwa albo z poczucia
odsunięcia się od wszystkich innych.
Może źle to interpretuje, może jestem faktycznie głupia i nie powinnam
przelewać tutaj swoich odczuć, ale i tak to robię, bo dlaczego by nie? To jest
kolejny raz w którym podkreślam: Nie mam na celu urażenia nikogo z was. Waszej
wiary, nadziei, niczego i nikogo, kogo kochacie.
Być może przyjdzie w moim życiu taki moment, kiedy się nawrócę… kiedy znów
wejdę na Jego drogę, ale to jeszcze nie ta chwila, jeszcze nie potrafię, a może
przyznam szczerze – jeszcze nie chcę.
Ale wiecie? Szanuję i cholernie podziwiam wszystkich, którzy wciąż z Bogiem są,
mimo wszelkich wątpliwości, okropnych upadków. Podziwiam, że mimo wszystko
odważyli się oddać swoje życie w ręce i moc kogoś, kogo inni mogą ukazać tylko
za pośrednictwem słów i czynów. A może AŻ…
Dobrze, że mamy zdolność mówienia tego, co czujemy. Trzeba głosić swoją rację. GŁOSIĆ, nie
narzucać. Mówisz, inni cię wysłuchają i albo cię poprą, albo odejdą. Nic
wielkiego. Dlatego to robię.
Zawsze powtarzam, że po śmierci okaże się dla wszystkich, czy warto było wierzyć,
czy jednak nie.
Tyle na dziś, miłej niedzieli!
~~Zbuntowany Anioł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz