wtorek, 1 września 2015

Miłość zwycięża wszystko.

Dzień dobry w ten dobry, słoneczny, upalny dzień.

O czym dziś? O wygranej. Mojej i mojej naprawdę ważnej osoby. Udało się to, na co czekałyśmy od trzech lat, o czym nieraz tu wspominałam. Nadzieja umiera ostatnia. To jest pewne. Jesteśmy żywym dowodem. To brzmi perfekcyjnie. A drugą sprawą będzie kilka słów o rozpoczęciu kolejnego roku szkolnego. Dla mnie w tej szkole ostatniego.

Nie wiem od czego zacząć. Przy ostatnim wpisie moja nadzieja i ja byliśmy na krawędzi, bardzo stromej. Jeden nieostrożny ruch i wszystko by przepadło.
Ale do rzeczy! Moje tak niedawno jeszcze pokruszone serce w niedzielę było już w całości. Dziś bije wraz z nim duma, radość i niesamowicie niepojęte poczucie wygranej. Myślę, że mogę powiedzieć, iż wygrałyśmy. Ile potrzeba było lat, pięknych i obrzydliwych momentów, kłótni, niepewności, bycia na skraju załamania tylko po to, by pod koniec tegorocznych wakacji dotrzeć na szczyt. Szczyt ogromnego poświęcenia i wielkiej przyjaźni. Ile trzeba mieć w sobie wytrwałości, zapału i miłości, by w końcu, nie tyle dotrzeć, co przede wszystkim dojrzeć do tego jednego momentu. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak ważna i taka szczera wobec jednego człowieka. Może ktoś jednak nad nami czuwał? Spotkałyśmy się w dwa ostatnie dni tegorocznego wypoczynku.
Dla mnie jest to cud. Było tak miło, a jednocześnie tak niepewnie. Byłam bardzo zestresowana.
Oczywiście bez przygód by się nie obyło. Kiedy miała już jechać do domu, okazało się, że auto jest zepsute i trzeba było kombinować, co robić. W końcu wyszło na to, że około 22:30 odwoziłam ją i jej tatę do Poznania na pociąg. I kiedy przytuliłyśmy się ostatni raz, i ona musiała pójść w swoją stronę, a ja w swoją… wtedy dopiero poczułam, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i zalałam się łzami.
To uczucie, gdy wchodzisz do pokoju i czujesz zapach ukochanej osoby albo spoglądasz w galerię zdjęć i masz świadomość, że to nie był sen czy obraz stworzony tylko w głowie. I to jest najpiękniejsza świadomość, jaką kiedykolwiek można w swym umyśle mieć.



Kazanie dodało mi motywującego kopa i pobudziło do refleksji. Kiedy ksiądz opowiadał bajkę o chłopcu, który dostał buty odwodzące go od lenistwa
i niespełniania swoich obowiązków, po czym dodał od siebie, że aby pogłębiać jakiś talent, wiecie, pasję, czy cokolwiek innego, co „siedzi” w nas… trzeba mieć wsparcie od zewnątrz. Rozumiecie, rodzic, nauczyciel, jakikolwiek inny autorytet czy niesamowicie dobry przyjaciel. I przez te słowa zdałam sobie sprawę, że mam kogoś takiego, dzięki komu wstaję rano z uśmiechem i mam pomysł na życie, a ta osoba mnie w nim wspiera. Tak po prostu. Bo trzyma kciuki, mimo wszystko. Może czasami ten człowiek nie do końca może uwierzyć w mój stosunek wobec niego, ponieważ uważa się za kogoś prostego, nie wywołującego wokół siebie jakiegoś rozgłosu czy niewiadomo czego. Ale ja to wiem. Wiem, że mogę na tej osobie polegać. I to jest bardzo, bardzo ważne. Bo kiedy ktoś wyciąga do ciebie dłoń, nie możesz jej odepchnąć i jeśli o mnie chodzi – nigdy tego nie zrobiłam i nie zrobię.


Cóż, od jutra zaczynamy rzeź niewiniątek. Ale dla mnie jutrzejsza przygoda zacznie się bardzo miło. Wiem to.

Chciałabym, żebyście nigdy nie tracili nadziei.
Pamiętajcie, ona nie jest matką głupców... ona jest matką wytrwałych w swoich przekonaniach. Podkreślam: jesteśmy żywym przykładem.


Marzenia faktycznie spełniają się dwukrotnie. Najpierw poprzez wizualizację - w umyśle, następnie w życiu.

To jest takie piękne życie...


~~Zbuntowany Anioł

2 komentarze:

  1. I oczywiście dała to jedno zdjęcie na którym wyglądam jak ciul.

    ---------------------------------

    żart, płacz.

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak wyglądasz pięknie, ups.
    ~~
    #pszypał

    OdpowiedzUsuń