Dzień dobry w ten dobry, słoneczny, upalny dzień.
O czym dziś? O wygranej. Mojej i mojej naprawdę ważnej osoby. Udało się to, na co czekałyśmy od trzech lat, o czym nieraz tu wspominałam. Nadzieja umiera ostatnia. To jest pewne. Jesteśmy żywym dowodem. To brzmi perfekcyjnie. A drugą sprawą będzie kilka słów o rozpoczęciu kolejnego roku szkolnego. Dla mnie w tej szkole ostatniego.
Nie wiem od czego zacząć. Przy ostatnim wpisie moja nadzieja
i ja byliśmy na krawędzi, bardzo stromej. Jeden nieostrożny ruch i wszystko by
przepadło.
Ale do rzeczy! Moje tak niedawno jeszcze pokruszone serce w niedzielę
było już w całości. Dziś bije wraz z nim duma, radość i niesamowicie niepojęte
poczucie wygranej. Myślę, że mogę powiedzieć, iż wygrałyśmy. Ile potrzeba było
lat, pięknych i obrzydliwych momentów, kłótni, niepewności, bycia na skraju
załamania tylko po to, by pod koniec tegorocznych wakacji dotrzeć na szczyt.
Szczyt ogromnego poświęcenia i wielkiej przyjaźni. Ile trzeba mieć w sobie
wytrwałości, zapału i miłości, by w końcu, nie tyle dotrzeć, co przede
wszystkim dojrzeć do tego jednego momentu. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się
tak ważna i taka szczera wobec jednego człowieka. Może ktoś jednak nad nami
czuwał? Spotkałyśmy się w dwa ostatnie dni tegorocznego wypoczynku.
Dla mnie
jest to cud. Było tak miło, a jednocześnie tak niepewnie. Byłam bardzo
zestresowana.
Oczywiście bez przygód by się nie obyło. Kiedy miała już jechać do domu,
okazało się, że auto jest zepsute i trzeba było kombinować, co robić. W końcu
wyszło na to, że około 22:30 odwoziłam ją i jej tatę do Poznania na pociąg. I
kiedy przytuliłyśmy się ostatni raz, i ona musiała pójść w swoją stronę, a ja w
swoją… wtedy dopiero poczułam, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i zalałam
się łzami.
To uczucie, gdy wchodzisz do pokoju i czujesz zapach ukochanej osoby albo
spoglądasz w galerię zdjęć i masz świadomość, że to nie był sen czy obraz
stworzony tylko w głowie. I to jest najpiękniejsza świadomość, jaką
kiedykolwiek można w swym umyśle mieć.
Kazanie dodało mi motywującego kopa i pobudziło do
refleksji. Kiedy ksiądz opowiadał bajkę o chłopcu, który dostał buty odwodzące
go od lenistwa
i niespełniania swoich obowiązków, po czym dodał od siebie, że
aby pogłębiać jakiś talent, wiecie, pasję, czy cokolwiek innego, co „siedzi” w
nas… trzeba mieć wsparcie od zewnątrz. Rozumiecie, rodzic, nauczyciel,
jakikolwiek inny autorytet czy niesamowicie dobry przyjaciel. I przez te słowa
zdałam sobie sprawę, że mam kogoś takiego, dzięki komu wstaję rano z uśmiechem
i mam pomysł na życie, a ta osoba mnie w nim wspiera. Tak po prostu. Bo trzyma
kciuki, mimo wszystko. Może czasami ten człowiek nie do końca może uwierzyć w
mój stosunek wobec niego, ponieważ uważa się za kogoś prostego, nie
wywołującego wokół siebie jakiegoś rozgłosu czy niewiadomo czego. Ale ja to
wiem. Wiem, że mogę na tej osobie polegać. I to jest bardzo, bardzo ważne. Bo
kiedy ktoś wyciąga do ciebie dłoń, nie możesz jej odepchnąć i jeśli o mnie
chodzi – nigdy tego nie zrobiłam i nie zrobię.
Cóż, od jutra zaczynamy rzeź niewiniątek. Ale dla mnie jutrzejsza przygoda zacznie się bardzo miło. Wiem to.
Chciałabym, żebyście nigdy nie tracili nadziei.
Pamiętajcie, ona nie jest matką głupców... ona jest matką wytrwałych w swoich przekonaniach. Podkreślam: jesteśmy żywym przykładem.
Marzenia faktycznie spełniają się dwukrotnie. Najpierw poprzez wizualizację - w umyśle, następnie w życiu.
To jest takie piękne życie...
~~Zbuntowany Anioł
I oczywiście dała to jedno zdjęcie na którym wyglądam jak ciul.
OdpowiedzUsuń---------------------------------
żart, płacz.
I tak wyglądasz pięknie, ups.
OdpowiedzUsuń~~
#pszypał