wtorek, 15 sierpnia 2017

Wpatrzeć się do oślepnięcia.

"Bądź normalna, niezaprzeczalnie normalna. Bądź miła, bardzo miła. Bądź sobą, tylko sobą. Pragnij wolnego i tylko wolnego, bo to co zajęte, nie powinno być tknięte."

"Świat jest pełen wielkich, przedziwnych rzeczy, czekających na tych, którzy są na nie przygotowani."

Hej!

Niedawno proboszcz wspomniał o ludziach, którzy podczas przeistoczenia, w trakcie pełnego ukazania się nam Jezusa Chrystusa, w ogóle na Niego nie patrzą. Może ze wstydu, może to lęk, może nieufność. Myślę sobie jednak (bo także mnie ten temat intryguje), że warto za każdym razem oderwać wzrok od ściany, człowieka klęczącego naprzeciwko nas, czy podłogi i skierować go ku naszemu Panu, bo choć dotychczas dwa tysiące razy nie poczułeś absolutnie NIC, to może właśnie dziś Duch Święty tchnie twoje serce i będziesz chciał, by ta chwila trwała wiecznie.
Pamiętam lednicką Adorację Najświętszego Sakramentu. To było niezwykle wyniosłe wydarzenie. Kiedy kilkanaście tysięcy ludzi spogląda na Jezusa skromnie ukrytego w monstrancji, to serce zdecydowanie szybciej bije.
Biskup Ryś powiedział podczas homilii: "Księga Liczb i Księga Wyjścia mówi, że kiedy Mojżesz uderzył laską w skałę, to "wytrysnęła woda tak, że cały lud mógł się napić". Naprawdę chcecie pić sami Ducha Świętego? Naprawdę chcecie doświadczenia miłości od Boga w pojedynkę? Nie chcecie tego, żeby Duch Święty tej nocy uczynił nas wszystkich Kościołem? Żeby nas uczynił Ciałem? Żeby nas uczynił dla siebie wzajemnie członkami?" Czy zdajecie sobie sprawę z tego, jaką wspólnie mamy moc? R a z e m. Dlatego tak ważne jest, by mieć ufność wobec tego,
że w Kościele naprawdę dzieją się cuda. Bo choćby szczerze do Boga wołała tylko połowa zgromadzonych na Mszy, to lepsza owa połowa niżeli my sami. Wspólna modlitwa jest potęgą. Miłością. Pełnią naszej wiary. Cholernie istotne jest bycie razem. Na dobre i złe. Jako rodzina Chrystusa. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami w wierze. W ufności w Jego łaskę i otwartość na nasze "widzimisię", naszą niepewność, nasze wszelakie grzechy przeciwko Najwyższemu oraz bliźnim. A najlepsze jest to, że Pan zna nas także od strony naszych dobrych uczynków, uśmiechu skierowanego wobec własnego odbicia w lustrze i wobec drugiego człowieka. Zna nas na wylot. Zna nasze myśli zanim w ogóle pojawiają się w naszych głowach. Pomyślcie, jaki jest wasz obraz Boga; tego co ma miejsce podczas Eucharystii; gdy klęczycie w konfesjonale; kiedy patrzycie (lub właśnie nie!) na Ciało i Krew Chrystusa, który chce się całym sobą z nami podzielić. Co czujecie podając sąsiadom z pobliskich ławek rękę lub kiwając głową. Czy jest w was wtedy pokój? Pozytywna energia? Miłość?
Wiem, że jakość tego zdjęcia nie jest powalająca (efekty zabawy aparatem bez statywu), ale gdy na nie patrzę, myślę o Duchu Świętym, który jest w stanie rozpalić w nas ogień najcudowniejszych uczuć. I w gruncie rzeczy bardzo niewiele potrzeba, by Mu w tym pomóc. Wystarczy, że szczerze zaufasz i w pełni poddasz się temu, co dla ciebie przygotował. Nikt nie musi kłaść swych dłoni na twej głowie. Nie ma potrzeby, byś tarzał się po ziemi, nie mogąc opanować śmiechu (to nawiązanie do "spoczynku w Duchu Świętym"). Po prostu usiądź i zaufaj. Pomódl się w spokoju. W zaciszu czterech ścian albo na plaży, w górach, w lesie, podczas przejażdżki rowerem czy niedzielnego spaceru. Zaufaj! I proszę, nie czekaj na żadne spektakularne wydarzenie. Duch Święty nie stanie przed tobą i nie da ci w gębę, byś się opamiętał. Bóg w Trójcy jest cichy i pokornego serca. Pierwsza Księga Królewska mówi o tym, że Pana nie było w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, nawet w ogniu Go nie było. Natomiast po ogniu nastał szmer łagodnego powiewu. I to właśnie w tej delikatności i łagodności Eliasz odnalazł Pana.
Myślę, że Bóg nie chce, byśmy podczas wichury, trzęsienia ziemi, pożaru czy innego kataklizmu Go obwiniali. I naprawdę nie powinniśmy tego robić. Raczej czeka na to Piotrowe "Panie, ratuj mnie!" i nie ma w tym nic złego. "Jak trwoga, to do Boga" - owszem! To mega ludzki odruch. Kiedy jest źle, to się człowiek łapie czegokolwiek lub kogokolwiek. Ważne, by w ciężkich momentach nie zapomniał prosić o pomoc i nie przegrał.
To chyba na tyle. Póki co nie potrafię zabrać się do opisania wyjazdu w góry. Czekam na przypływ weny. Są to jednak dość stresujące dla mnie dni i raczej mam w głowie myśli związane właśnie z ufnością Bogu. Dużo się modlę i działam w kierunku unormowania pewnych niedokończonych spraw.

PS: Pamiętajcie, żeby po każdej wyciągniętej dłoni czy to Pana Jezusa, czy drugiego człowieka... podziękować za ratunek. Wiecie jak to jest. Czasem się w tych prośbach potrafimy zatracić i zapominamy, że dziękczynienie jest z nimi ściśle związane.

Do następnego! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz