poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Ratunku!

"Obraziłam się na świat
bo mnie kiedyś obraził
nie odzywałam się
czas jakiś
nawet
nie zauważył"

"Może nie chodziło o sklejanie złamanych serc. Może chodziło
o kochanie pokruszonych kawałków takimi, jakie one były."

Czołem.

Wracam... Po prawie miesięcznej przerwie. Byłam w ciągłych rozjazdach. A właściwie smażyłam się dwa tygodnie na plaży, a w sobotę wróciłam z sześciodniowego wyjazdu w góry. Trzęsło mną niemiłosiernie. Tak bardzo chciałam coś dla was napisać, bo mam wrażenie, że już każdy zapomniał o tej stronie. W pewnym momencie nawet z mojej głowy uciekł fakt, że prowadzę bloga. I teraz nie mogę się połapać. Systematyczność w życiu jest cholernie ważna. Po tak długiej przerwie naprawdę trzeba na nowo uczyć się pisać coś dłuższego. Byłam aktywna na Facebooku, ale to nie to samo. Najśmieszniejsze, że w dodatku bazgrolę teraz z zupełnie innego laptopa i nie ukrywam, że przelewanie myśli jest jeszcze bardziej utrudnione. Ale staram się jak mogę i oby wyszło z tego coś sensownego.
Do wyjazdów odniosę się może jutro. Natomiast teraz chcę poruszyć kwestię piątkowej nawałnicy
Będąc w Karpaczu starałam się zachować względny spokój. Wiedziałam, że dom stoi, drzewa na ogrodzie także, rodzice cali i zdrowi. Jednak w drodze powrotnej, już w miejscowości oddalonej o ponad sześćdziesiąt kilometrów zauważalne były skutki tego cholerstwa, które nas zaatakowało. I niestety, im bliżej domu byliśmy tym straszniejsze widoki ukazywały się naszym oczom. Nie do wiary, co się stało przez te kilkadziesiąt minut. Miałam wczoraj ciarki na całym ciele, gdy jechałam do kościoła i widziałam lasy (a raczej ich pozostałości) po obu stronach ulicy. Nie wspomnę o tym, co zastałam na cmentarzach. Ledwo przełykałam ślinę, a łzy momentalnie cisnęły się do oczu. Tak naprawdę to, co się wydarzyło jest nie do opisania. Przysięgam. Widziałam podobne obrazy w telewizji i czułam się bezpiecznie, myśląc, że naszych okolic nigdy coś podobnego nie spotka. A jednak. Życie jest tak nieprzewidywalne. Tak szalone. I tak niesamowicie przykre momentami.
Nie było prądu. Płakałam i prosiłam dobrego Boga, by przywrócił nam dostęp do świata. Na Mszy także modliłam się w tej intencji. Wczoraj przed dwudziestą pierwszą mama przybiegła do pokoju i oznajmiła, że wszystko wróciło do normy. Aczkolwiek wciąż proszę, a wręcz błagam Pana, by miał w swej opiece ludzi, którzy nadal naprawiają skutki tej feralnej burzy. Bardzo Mu ufam.
Bóg wie, że któregoś dnia krzykniemy z całych sił: "Panie, ratuj!" i On wyciągnie do nas dłoń, zapewniając, że nie ma czego się bać.

Na razie chyba tyle. Muszę porządnie zebrać myśli i napisać dla was coś bardziej rzetelnego. Jeśli jeszcze jest dla kogo pisać.

Do jutra.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz