czwartek, 9 kwietnia 2015

''Krocząc ku wolności''.

Hej!

Opowiadanie na lekcje języka polskiego.


   ‘’Miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam i ociekać szczęściem. Miało być sto lat, sto lat’’. Co poszło wtedy nie tak? Gdzie popełniliśmy błąd? W którym miejscu, o której godzinie?
Boże, za jakie grzechy to wszystko się stało? To tylko kilka pytań spośród tysiąca innych towarzyszących nam w tamtym czasie i pozostawionych w głowach do dzisiaj.
   Za górami, za lasami… nie! To nie początek bajki, a horroru.
Bo widzicie, moi drodzy, czterdzieści lat temu sprawy miały się zupełnie inaczej…
   Stałem niczym przydrożny słup, spoglądając na otaczająca mnie rzeczywistość i, nie mogąc pojąć tej nadzwyczaj ludzkiej nienawiści, poczułem, że ktoś klepnął mnie w ramię i odwróciwszy się dostałem do ręki… broń. Rozumiesz to, człowieku? Ja, dość skromny, a przy tym niezwykle ułomny, młody człowiek trzymałem w dłoni pistolet. Narzędzie, za sprawą którego zabijasz coś lub, co gorsza, kogoś. Boże, w tamtym momencie to było niemożliwe do przyjęcia, czy zrozumienia, a mimo wszystko tak się stało. To wszystko miało miejsce naprawdę. Dziecięca fikcja stała się dojrzałą, męską i patriotyczną prawdą, rzeczywistą walką. W jednej chwili stałem się niewolnikiem całkiem nieznanych mi osób. Byłem jednocześnie więźniem Niemców, a także żołnierzem mych rodaków. Byłem tak nieświadomy całej sytuacji, a tym samym tak bardzo chciałem zmienić jej bieg. Myślałem, że takie rzeczy mają miejsce jedynie w filmach. Miałem wrażenie, jak gdyby ktoś stroił sobie żarty, że może to tylko zabawa, jakaś ukryta kamera. Ale to nie był seans, a ja nie byłem aktorem. Starałem się być sobą. Zachować swój młodzieńczy rozum, szlachetny spokój, ale po prostu nie mogłem. W takich sytuacjach każdy jest panem swojego losu. Chwytając za broń, nie zawsze jest się ‘’czarnym charakterem’’. I tak było w moim przypadku. Czternastolatek z gnatem? Gdzie tam! To nie do pomyślenia… w normalnym, codziennym życiu, a tamten czas nim nie był z pewnością. Wojna to nie sielanka. To nie jest życie. Wojna to wojna. Zło w czystej postaci. I właśnie takie mój młody rozum miał odczucie. Walczyć do ostatniej kropli krwi. Nie dla siebie. To było najmniej ważne. Starałem się w jak największym stopniu pomóc tym, którzy już nie mieli siły czy samozaparcia, by poradzić sobie z wszechogarniającym terrorem.
   Właśnie minął trzeci dzień… chciałem, żeby to był już ten ostatni. Miałem tego wszystkiego dosyć. To było chore. Wszyscy zgłupieli. Dziewczyny sprzedawały swoje ciała szwabom, tylko po to, by przeżyć kolejny dzień. ‘’Bezsens’’ – powtarzałem. To było takie przykre, a jednocześnie tak niesamowicie bezmyślne. Chciałem im coś powiedzieć, chciałem tylko, żeby kobiety się obudziły i zaprzestały tak haniebnych czynów. No i oczywiście, by ci frajerzy przestali uśmiechać się pod nosem i nie dokarmiali więcej tej bluźnierczej pracy. Ale nawet nie próbowałem. Oni byli głusi na słowa wychodzące ciut poza ich ego.
   Szedłem przed siebie i natrafiłem na Kamę – koleżankę z konspiracji. Była piękna. Spojrzałem w jej zielone oczy i powoli wyciągnąłem w jej stronę dłoń… byłem tak blisko, ale nie dałem rady, nie zdążyłem. Czarnowłosa dziewczyna zniknęła w kłębie dymu równie szybko i boleśnie jak połowa mojej ręki. ‘’Szlag!’’ – wykrzyknąłem, ale nie uroniłem łzy. Jeszcze nie przegrałem i nie do tego dążyłem. Zabezpieczając pozostałości po utraconej kończynie w niezmiennym stopniu bólu towarzyszącemu w tamtym momencie próbowałem zebrać się w sobie i dotrzeć jakoś do szpitala. Był niedaleko. Z ledwością szedłem, ale szedłem – o tyle dobrze.
Po drodze jakiś pocisk przeleciał mi przed nosem, dzięki Bogu, nie rozrywając go. Kątem prawego oka widziałem tych, którzy swoją bitwę, niestety, już zakończyli. Drugim okiem śledziłem wybuchające budynki… jeden po drugim. Dym, ogień, krzyk. Realia tamtych czasów. I biegłem dalej przed siebie, nie zapominając o tym, by mieć oczy dookoła głowy i najlepiej szeroko otwarte. Pistolet miałem w spodniach, tak na wszelki  wypadek.
   Ktoś z oddali krzyczał: ‘’cholera jasna’’. To wszystko było dla mnie zupełnie nowe. W mojej rodzinie, szkole, czy środowisku, którym się otaczałem nie było miejsca na coś takiego. Większość znanych mi spraw była pierwowzorem perfekcji. Wśród moich znajomych i bliskich kształtowałem swoją egzystencję i uwierzcie, że nie mieliśmy czasu na tak banalne słowa. Nie było tam najmniejszej luki na obelgi, przekleństwa, przemoc, czy jakiekolwiek inne, długotrwałe zło. Dlatego właśnie tak się dziwiłem.
   Najbardziej brakowało mi rodziców. Gdzie byli? Nie wiem. Odebrano mi ich za szybko, przez co nie zdążyłem usłyszeć dokąd jadą. Tęskniłem, ale nie mogłem się wtedy poddać. Czułem, żeby tego nie chcieli.
   Gdzie w tym wszystkim Bóg? Właśnie… zupełnie o Nim zapomniałem. Nie, nie pisząc, tylko walcząc. Umknęła mi w mroku szatana światłość Boga i było mi z tym okropnie. Poważnie. Odwróciłem się do Niego plecami i goniłem za wygraną, zapominając o Jego pomocy. Ale On nie wypiął się na mnie.
Nie powiedział: ‘’Spadaj’’, tylko: ‘’Kocham Cię’’. I to była ważna sprawa. Chwała Mu za to.
   To miało być trzydniowe spotkanie z wrogiem. A walka trwała już drugi tydzień i końca nie było widać. Obawiałem się, że nigdy nie nadejdzie. Miały być wręczane do rąk kwiaty, a ludzie w zamian dostawali kulkę w łeb. Miał być uśmiech, a na każdym kroku twarze ukazywały potężny smutek.
Miał rozbrzmiewać śpiew ludzi i melodia gitary, ale zamiast tego mieliśmy huki armat, wystrzały, mnóstwo okropnych słów, krzyków i jęków. Miało być zwycięstwo, a toczyła się bezkresna bieganina za niemieckimi idiotami.
   To był chyba pięćdziesiąty dzień, kiedy wyczerpany, nie wiedząc dlaczego zapłakany, bez jednej ręki wszedłem do jakiegoś budynku i naprawdę starając się być cicho… potknąłem się o kamień! W takim momencie. Pobladłem i momentalnie w ustach miałem suszę. Nie miałem szczęścia – usłyszał. Podszedł ostrożnie, nic przy tym nie mówiąc, popatrzył na mnie z pogardą. Wiedziałem, że tak nie można, jednak moja determinacja i adrenalina wyszły naprzeciw rozumowi i spojrzałem mu w oczy.
Nieźle był zmieszany, uciekał wzrokiem, a ja wciąż patrzyłem, patrzyłem i… dostałem w twarz.
To było dość niefortunne, ale natychmiast wstałem i oddałem mu dwukrotnie mocniej. Boże, chcielibyście widzieć minę tego gościa. Poważnie.
   Powstanie powoli dobiegało końca. Sześćdziesiąty czwarty dzień, a w odczuciu wciąż jeszcze żywych – to było jak sześćdziesiąty czwarty… rok. Kolejny raz udałem się do miejsca, w którym moja twarz mogła znów doznać obrażeń. Tym razem wziąłem spluwę do ręki, przyłożyłem do skroni… dłoń trzęsła się niemiłosiernie i łzy ciekły równie niespokojnie. Z niepewnością pociągnąłem za spust i… cisza. Zaciął się. Ten durny pistolet przestał działać. Zabiłem tylu przeciwników, a siebie nie potrafiłem? ‘’To Twoja sprawka?’’ – pomyślałem patrząc w niebo. To było dopiero szalone.
Niedoszły samobójca i jeszcze do chmur gada. Za ten czyn powinienem zgnić w piekle.
Spokojnie, nie za mówienie do Boga. Ale nie trafiłem tam. Bóg nie stoi na czele z szatanem i siłami zła, dlatego moja walka wciąż trwa. Cały czas zmagam się z przeciwnościami losu, ale trzymam się mimo wszystko. Jest dobrze. To znaczy… jest wspaniale. Wolność to najpiękniejsze uczucie jakiego człowiek może doświadczyć. I pomyśleć, że dostaje ją całkiem za darmo, a docenia dopiero po utracie.
Brak niewoli jest ogromną ulgą. Poczułem ją, gdy od dwunastu godzin nie usłyszałem żadnego strzału. Gdy już nie musiałem spać z bronią, mając gdzieś, mimo wszystko, ‘’nieuśpiony’’ zmysł ataku.
   Chciałbym, żebyście zapoznali się z moją historią i przekazywali ją dalej. To ważne, by ludzie zawczasu dowiedzieli się o tym, jak uszanować najcudowniejszy dar jakim jest wolność.
Jestem dumnym Polakiem i dzielę się tą dumą z innymi, by mogli chociażby spróbować wyobrazić sobie to wszystko, co miało rzeczywiste miejsce na tym świecie, w tym kraju. Doceniajcie zawsze i bez względu na wszystko to, co macie, bo sami spójrzcie, jak szybko można to utracić, jak niesamowicie prędko tak ważne sprawy wymykają się spod kontroli. Oby wam nigdy nie umknęły.
I życzę wam, by wasze decyzje, szczególnie te trudne kończyły się na tym, jaką koszulkę macie ubrać, wychodząc na spacer w tym pięknym, wolnym kraju. 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz