sobota, 7 listopada 2015

Zawsze jutro jesteśmy inni.

"Najtrudniej przewidzieć czyjąś przeszłość."

Serwus!
 
Jestem już. W końcu. Nareszcie. Nie wiem, co się stało. Zabierałam się do napisania czegokolwiek tutaj niemalże codziennie, ale jak widać - dopiero dziś się udało. Nie lubię robić czegoś, co faktycznie sprawia mi przyjemność, tylko po to, żeby było. Ot tak. Beznamiętnie. To jest dla mnie zbyt ważne, bym miała robić to "na odczep", żeby tylko zrobić. Bo wypada. Nie! Nie wypada robić czegoś bez miłości. Pasji. Czegokolwiek innego, co sprawiłoby, że dana praca będzie wykonana dobrze. Pokręcone to życie. W ogóle... ten listopad działa na ludzi źle. Kiedy widzę, że czyjeś życie się chrzani, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo nie podejdę do starszej osoby i nie zacznę jej pocieszać, nie? Właśnie. Ale mam nadzieję, że ta, która jeszcze kilka dni temu powiedziała:
"Mam dość wszystkiego i jestem zmęczona." niedługo znów się pozbiera
i wszystko się ułoży. Bardzo mi zależy na tym, by wszystko było u moich bliskich w porządku. Cóż, nie chciałabym, jak w ubiegłym roku, ażeby w listopadzie nie było żadnego wpisu.
Nie pamiętam, co się wtedy takiego stało, że nie pisałam calutki miesiąc. Nie będę się niczym tłumaczyła. Albo może. Uwierzcie, że to nie leń. Nie teraz. Po prostu są takie chwile, kiedy siadasz i zaczynasz coś pisać, ale zaraz po tym zgniatasz kartkę i wrzucasz ją głęboko do kosza. Nie sypie mi się życie, ale niektórym chyba tak,
a przez moją zbytnią wrażliwość nie potrafię o tym nie myśleć.
Ha! I kolejny raz potwierdzają się słowa mojej nauczycielki. Ale to jest trochę dobijające, bo to wcale nie są pozytywne rzeczy. Nie ważne.

 
Jestem w szkolnym wolontariacie. I wiecie co? Odwiedziłyśmy dzisiaj Dom Dziecka w Gnieźnie.
To było bardzo ciekawe przeżycie. Myślę, że dla mnie szczególnie, bo jeśli pomyślę sobie, że moi rodzice mogliby nie wybrać właśnie mnie... ups, już przybliżam temat. Cóż, zabrana zostałam z takiej placówki kilka miesięcy po urodzeniu, więc nie mam żadnego doświadczenia, ani nic z tych rzeczy, ale chcę, żebyście wiedzieli, że nie boję się mówić o tym, że moje życie potoczyło się właśnie tak.

Wiecie, niektórzy myślą, że mówienie o tym, to przekraczanie jakiś barier, granic prywatności. Ale moim zdaniem to właśnie jest WYJŚCIE poza te granice. To jest bardzo odważne wyjście, bo ludzie chyba trochę wstydzą się o tym mówić, a ja nie wiem dlaczego, no bo jeżeli trafili do dobrych rodzin, to myślę, że powinniśmy tutaj mówić o wygranej. Czasami mam wrażenie, że to jakieś bzdury, ale jestem już na tyle "dojrzała", by móc pewne fakty połączyć i faktycznie wychodzi z nich taka,
a nie inna historia. To nie jest łatwy temat, bo ja, owszem, wygrałam, ale wcale tak mogło nie być. Równie dobrze, ktoś mógłby mnie teraz tam odwiedzać, a nie odwrotnie. Rozumiecie. I mam łzy w oczach, pisząc to, bo to życie jest dla mnie mega ważne. Cholernie istotne. Bardzo, bardzo, bardzo piękne. Pomimo przeróżnych myśli, czynów, itd. Kocham to życie, bo pomagają przeżyć mi je ludzie ogromnej wiary. Wybrali właśnie MNIE. To taki mały cud, ale jednak cud.
I jestem za to niezmiernie wdzięczna.

Czasami ludzie pytają: "A chcesz poznać biologicznych rodziców?" Nie, nie chcę. Mam naprawdę gdzieś, kto mnie spłodził. Nie liczy się to, z czyjego narządu rozrodczego wyszedłeś, ale to, za czyim pośrednictwem jesteś tym, kim jesteś. 
(Wybaczcie zamazane twarze... "zasady".)


(To były kochane, pełne energii dzieciaki!)

 

Trzymajcie się.
 
~~Zbuntowany Anioł

1 komentarz:

  1. Hej :) Nie tylko ty z naszej sql zostałaś "adoptowana" ! Mi trudno o tym mówić na co dzień, sama nie wiem czemu ale po twoim poście powiedziałam o tym moim przyjaciółka i nie zmieniło to naszej relacji. Jednak one już to wiedziały, ktoś im to powiedział ale nie mam zielonego pojęcia kto :C Czy mogłabyś mi doradzić my mam dociekać od nich kto to czy się tym nie przejmować :C Nie wiem co mam robić ://

    OdpowiedzUsuń