niedziela, 16 lipca 2017

Oczyszczenie.

"Jak ona mogłaby pojąć, że jego utrata była dla mnie czymś takim, jakby ktoś przestrzelił mnie na wylot, zostawiając otwartą dziurę, ciągle boleśnie przypominającą mi o braku, którego nigdy nie uda mi się wypełnić?"

"Poczuł się jeszcze bardziej zmęczony na myśl o całym tym czasie, który przelatywał mu przez palce. (...) czekanie na coś, czekanie na kogoś, czekanie na czekanie. Czekanie jako wymówka, żeby absolutnie nic nie robić. Czekanie jako najbardziej męcząca profesja świata."

Cześć!

To cholernie frustrujące, gdy człowiek zestawia ze sobą dwa cytaty, które mają tak wiele wspólnego. Uzupełniają się wręcz. Coś okropnego. Czuć nieodwracalną stratę drugiego człowieka i zdawać sobie z tego cały czas sprawę. A z drugiej strony wciąż czekać. Na jakikolwiek "zwrot akcji" w naszej ziemskiej przygodzie. Człowiek czeka, bo go tęsknota i poczucie braku przynależności wbijają w ziemię
i wtedy bardzo pragnie się siły z zewnątrz, która by mogła nam choćby jedną nogę wyciągnąć. To by może lżej było. Życie jest kurewsko trudne. Ale wciąż tu jestem, ha! I będę dopóki sam Bóg nie zapragnie mnie u siebie. 

"People say they love you, but what they mean is they love how loving you makes them feel about themselves."

Wczoraj złapałam się na tym, że oglądając film ("Aż do kości") przy jednej scenie prawie rozpłynęłam się na fotelu, ponieważ była prześwietna. Wzruszyła mnie... tak naprawdę swoją prostotą. Dodajmy do tego genialną muzykę i mamy moment idealny. Nie tylko dzięki tej czterominutowej cudownej chwili, ale także mając w głowie całościowy obraz - bardzo wam polecam tę ekranizację.
Co właściwie chcę przekazać poprzez przytoczenie emocji związanych z ową sceną?

Kiedy trzy lata temu zaczynałam "tworzyć" moim mottem było: Carpe diem! Nie do końca jednak stosowałam się do tej niezwykle istotnej sentencji. A dziś myślę sobie, że to mega ważne, by łapać chwile, cieszyć się tymi sekundami, minutami czy godzinami, które właśnie trwają. Nie tym, co będziemy czuli po spotkaniu z ukochaną osobą. Nie tym, jak bardzo intensywny smak jakiegoś dania pozostanie na naszym podniebieniu. Nie tym, co możemy zyskać PO ZAKOŃCZENIU wydarzenia, ale co czujemy W JEGO TRAKCIE. Właśnie tu i teraz. No, pomyśl, co czujesz?

Tak bardzo ujęła mnie w swym pięknie ta jedna scena, że wróciłam do niej jeszcze raz. I jeszcze. I nawet przed pisaniem spojrzałam na nią po raz kolejny. Jakie wnioski? To już nie ta sama radość. Nie ten sam zachwyt. Nie to "wow" wyszeptane podczas seansu. Rozumiecie? Żyć chwilą. Tą niedzielą, która jest nam dana choć mogło tak nie być. A jak jest z wami? Proszę was, przystopujcie, wrzućcie na luz, dajcie sobie czas na refleksje nad tym, w jaki sposób przeżywacie moment na który być może bardzo długo czekaliście. Potraficie w pełni mu się oddać?

https://www.youtube.com/watch?v=jFuhB8N2CLk - gdyby ktoś nie był zbyt przychylnie nastawiony do obejrzenia całego filmu... polecam wam chociaż ten fenomenalny utwór przesłuchać. Aż by się chciało stanąć w deszczu i ze szczęścia rozpłakać. Czasami zastanawiam się, co bym zrobiła bez muzyki...
Krótko dziś. Mam nadzieję, że sensownie.

Do następnego.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz