czwartek, 20 lipca 2017

Każde pokolenie ma własny czas.

"-Świat się wtedy Pani nie załamał?
-Załamał kompletnie. Ale człowiek trochę te ruiny przydepcze i ruszy dalej."

"-Nie wszyscy postrzegają cię w taki sposób, jak ty widzisz siebie. Czasami nasze niedoskonałości sprawiają, że stajemy się wyjątkowi."

Czołem!

Absolutnie nie mieszam się w żadne polityczne dyskusje, bo naprawdę nic dobrego nigdy z tego nie wynika, ale kiedy tak patrzę na to, co się dzieje w tym kraju od bodajże trzech dni to automatycznie mam w głowie ten utwór: https://www.youtube.com/watch?v=m00udFijVf0

Cholera, dziesięć minut pisałam drugi akapit, a i tak w ostateczności wszystko usunęłam. To jeszcze nie ten czas na pisanie o pewnym "nowym etapie", który niedawno rozpoczęłam. Dam wam znać. Ale muszę chyba nabrać odwagi, chociaż doskonale wiem, że to nic wstydliwego, głupiego, nienormalnego. Zobaczę jak to się potoczy, wtedy się odezwę.
Fotografia uliczna to niebywale trudny kierunek. Potrzeba nie lada odwagi, by wykonywać tego typu ujęcia.
Nie podeszłam zbyt blisko. Jeszcze zachowuję dystans. Mam aparacik i to już zmienia postać rzeczy (niżeli zdjęcia miałabym robić telefonem; mam wrażenie, że aparat fotograficzny budzi ciut większy respekt), ale nadal wyglądam na dzieciaka, który może robić fotki tylko po to, by stworzyć z czyjegoś wizerunku prześmiewczy mem, który rozbawi pół Internetu i będzie miał swoje "pięć minut" tydzień czy dwa. Rozumiecie... Lęk jest, ale z każdym kolejnym zdjęciem jest coraz lepiej. Staram się zagadywać, uśmiechać. No wiecie, takie interakcje budują miłą atmosferę, a to chyba najważniejsze w zatrzymywaniu w obiektywie aparatu danego momentu.
Spójrzcie tylko jaki przełom pokoleniowy! Kumpel z kumplem siedzą w odległości kilku centymetrów, rozmawiają, obserwują wspólnie przechodniów, kierowców, amatorskiego "fotografa", który spogląda na nich zza przeciwsłonecznych okularów, szybciutko strzela fotkę, chowa aparat i po wszystkim.
A dziewczynka siedzi przynajmniej metr od własnego ojca, który by móc zająć się tym martwym, nic nie wartym urządzeniem kupił córeczce loda, by mogła w pełni oddać się przyjemności związanej ze smakowaniem tej małej radości. Nie do końca wiem, w jaki sposób skomentować tę sytuację. Dla mnie rodzicielstwo to stuprocentowe bycie "dla". Szczególnie podczas spacerów. Kosztowania lodowych przysmaków. To jest to, o czym wspominałam w poprzednim wpisie. Tu i teraz. Nic więcej nie powinno się liczyć. Bo szczególnie dzieciaki w wieku przedszkolnym tak niesamowicie potrzebują miłości tych, którzy przyczynili się do tego, że mogą teraz podziwiać świat. I one naprawdę nie chcą tego robić bez rodziców. Warto się nad tym zastanowić.
Pięć dni temu natknęłam się na ten "plakat" podczas przeglądania instagrama. Zapytałam autora zdjęcia, gdzie w takim razie szukać TAKICH inspiracji... Co najlepsze - okazało się, że są one bliżej niż mogłoby się człowiekowi wydawać.
Gniezno, ul. Rzeźnicka.
Nie ukrywam, że pojechałam do miasta tak naprawdę tylko po to, by w swojej kolekcji zdjęć również mieć coś tak pięknego. Naprawdę chylę czoła tym, którzy zechcieli ozdobić jeden z gnieźnieńskich budynków takimi słowami. Konkretnym pytaniem i nadzieją, że z Bogiem naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych. Bardzo mi się buzia cieszy, gdy na to patrzę. Myślę, że ten projekt jest właśnie jedną z tych WŁAŚCIWYCH rzeczy. Pięknie!

Znikam na jakiś czas.

Bawcie się dobrze, trzymajcie i w ogóle wszystkiego dobrego!

Z Bogiem! Albo z czymkolwiek/kimkolwiek innym, co/kto nadaje waszemu życiu sens! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz