sobota, 18 lutego 2017

Prawda leży pośrodku.

"I to jest chyba to, co tak bardzo uzależnia mnie od niego. To uczucie, że nie można przeżyć bez niego czegoś "równie dobrego" albo czegoś "lepszego". Po prostu nie można."

"Prawdziwa wiara to nie modlitwa bez końca. To ufność, że Bóg usłyszał cię za pierwszym razem."

Hej! 

Jestem już, jestem. Zabierałam się i zabierałam, by cokolwiek dla was wystukać. Byłam totalnie napalona, bo to był cholernie dobry tydzień. Naprawdę bardzo pozytywne dni. I oczywiście piszę dopiero dzisiaj, bo... właściwie nie wiem, dlaczego tak jest. Coś nam świta w głowie, chcemy to zrobić, a i tak ostatecznie nie jest tak, jakby chciała tego nasza podświadomość, że się tak wyrażę. Nie ważne. 

Wiecie co? Wczoraj była wywiadówka i generalnie, gdyby nie te przedmioty z których mi nie poszło, to moja średnia na półrocze nie byłaby aż tak zła! I wciąż nie jest tragiczna, ale też nie jest na tyle "w porządku", by o niej gdziekolwiek napisać, więc pominę tę kwestię. Agata, mój dobry ziomek (naprawdę niesamowity człowiek, ostatnimi czasy to ona jest tą, która podbudowuje mnie do zrobienia wielu rzeczy), powiedziała (i właściwie ciągle powtarza), że nikt mnie w przyszłości nie zapyta o średnią. Zapytają o maturę, to fakt, jeśli chcę iść na studia, ale o to jakie miałam oceny? W życiu! Kogo by to obchodziło? Liczy się to, co tak naprawdę umiesz bez stresu ocenowego (nie ma takiego słowa, ale wiecie... jest stres pourazowy, to niech będzie i OCENOWY, taka zmora dzieci i młodzieży). Nie jestem mistrzem w matematyce, ale uwierzcie na to moje nic niewarte słowo, że na korepetycjach liczę zadania na naprawdę całkiem przyzwoitym poziomie, aż sama jestem niekiedy zdziwiona, gdy mój nauczyciel mnie chwali.
A później przychodzi sprawdzian/kartkówka i nagle pustka. Bo człowiek ma w głowie świadomość, że nie pisze tego bezinteresownie, tylko musi dostać ocenę do dziennika. Głęboko wierzę w to, że przed egzaminem dojrzałości stres mnie jakoś specjalnie nie zje i wyliczę zadania na te trzydzieści procent. Więcej mi nie trzeba. Natomiast polski... polski... och! Tutaj ambicje nieco wyższe i właśnie o nich chcę teraz.

"Natalio, potrafisz pisać pięknie i mądrze, a to ogromny dar. Jesteś przekonywująca w swej argumentacji, musisz jednak pamiętać o obowiązku odwoływania się do konkretnych tekstów kultury."

Serio... wyobraźcie sobie moją minę, gdy to przeczytałam. Pierwsza rozprawka, pierwsza styczność naszej polonistki z moim stylem pisania i od razu coś tak niewiarygodnie miłego! Kurczę, dzięki takim słowom wiem, że to ma sens, choć często trudno mi uwierzyć, że ktoś taki jak ja może robić coś, co się innym podoba, co jest "piękne i mądre". Wzruszające. Doprawdy. Ale nie mogę spocząć na laurach, mimo iż jest to bardzo wygodne.
Wczoraj pani dała mi po lekcji informacje na temat konkursu... Ona wierzy, że te moje bazgroły mają jakiekolwiek szanse, ale ja nie bardzo i jest mi trudno się przełamać i wysłać tę amatorkę do oceny. Ten lęk jest bardzo frustrujący. 














A oto sekta zwana syrenami... żartuję, dobre z nas dziewczyny, tak myślę. Podobno znajomości ze szkoły średniej są znajomościami naprawdę wyjątkowymi i takimi "do końca życia". Ufam, że i w naszym przypadku tak będzie. Wszystko idzie ku dobremu. 

To był fantastyczny spacer. Wiecie doskonale, że lubię wychodzenie poza szereg, robienie czegoś innego niż wszyscy, chociażby raz na jakiś czas, nawet bardzo odległy czas. Ale takie sytuacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie jest aż tak źle, że zawsze można umilić sobie dzień. Takimi prostymi czynnościami jak przechadzka po skrawku Wrześni. 





















Tak na koniec trochę o wczorajszej "pogadance" na temat narkotyków. A raczej tego, jak potrafią w ludzkim umyśle pogrzebać wszelkie chęci do zrobienia czegoś poza wzięciem danej substancji odurzającej. Co ciekawe... to nie był wykład jakiejś psycholog czy pedagog, tylko nauczyciela, który miał z tym syfem styczność i są też przy mnie konkretne osoby, które autentycznie przez jakiś czas siedziały w tym gównie. Inaczej tego nie można nazwać. Dobrze, że im się w głowach poprzestawiało i wyszły na prostą. Nie każdemu się to udało. I o takich przypadkach rozmawialiśmy. Szkoda... szkoda, że są w życiu niektórych sytuacje na tyle ich przerastające, że jedynym wyjściem jest chęć sięgnięcia po chwilową dawkę pozytywnej energii, a po dziesiątej dawce już nic nie cieszy, bierzesz, bo musisz. Nigdy nie skorzystam. 


"And when I'm gone, just carry on, don't mourn
Rejoice every time you hear the sound of my voice
Just know that I'm looking down on you smiling
And I didn't feel a thing, so baby don't feel no pain
Just smile back"

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz