wtorek, 3 maja 2016

Kto we łzach sieje, żąć będzie w radości.

„[…] Dlatego, choć wszystko wokół zdaje się temu przeczyć, chociaż jestem smutny i czuję się bezsilny, choć obecnie żywię przekonanie, że nic się nie poprawi, nie mogę przecież wyzbyć się tego jednego,
 co trzyma mnie przy życiu – nadziei.”

Serwus! 

Maj... maj... kurczę, cała się trzęsę, gdy myślę, że do końca roku zostało tak niewiele. Boję się. 

04:31
Wczesnoporanne przemyślenia… zmartwiłam się wczoraj, gdy spoglądałam na znikomą ilość wywieszonych flag. Można byłoby mnie nazwać hipokrytką. Dnia Ojca i podobnych „świąt” nie obchodzi, ale co do Dnia Flagi Rzeczpospolitej Polskiej się czepia. No ale, moi mili, to jednak jest jakaś różnica. Rzekłabym nawet, że olbrzymia. Jeśli ojca mamy – mamy go na co dzień. A czy każdego dnia pokazujemy wszystkim, skąd jesteśmy? Jak kochamy nasz kraj? (Jako miejsce, niekoniecznie władzę i niektórych, durnych ludzi.) Nie sądzę. A taki drugi maja jest naprawdę idealnym czasem, by pokazać, że to właśnie biało-czerwone barwy są tymi Naszymi. Rozumiecie? To powinna być duma. I radość. Móc wystawić przed dom ten piękny symbol polskości. Czy ci ludzie się czegoś boją? Albo uważają, że ich to nie dotyczy? Ci, którzy mieszkają „na tyłach” naszej wsi (choć jest już tak wielka, że nie wiadomo, co jest tym „tyłem”) stwierdzili chyba, że skoro są, gdzie są – nie muszą. A tu nie chodzi o to, by czekać na oklaski z powodu wystawienia flagi. Tylko o gest. Bardzo dojrzały. I wcale nie odważny. Raczej pokazujący naszą miłość. A miłość być w nas powinna. Bo Polska to cudowny kraj. Pomimo wszystko. Zresztą... wszystko jest świetne, POMIMO pozostałego zła, które świat otacza. Czyż nie? Wystawiłam ją, już pierwszego, i wisi aż do teraz. Pokazujemy ją światu zawsze, gdy jest taka potrzeba. Niekoniecznie osobista, ale i tak czasem bywa. Coś powinno w nas, Polakach, być takiego, że kiedy przychodzą święta narodowe (i to nie są pseudo-święta, byle tylko otworzyć portfel), to bez zastanowienia wyciągamy na zewnątrz flagę, ażeby z dumą powiewała i przyozdabiała naszą oazę spokoju, którą mogliśmy zbudować właśnie TUTAJ. W Polsce. Naszym kraju.


Dlaczego „szczególne dni”, jak chociażby Dzień Matki albo… (och, nie orientuję się w tym) przypadają zwykle w ciągu tygodnia? Ale takiego pracującego? Bo tu chodzi tylko o pieniądze. Laurka dla mamusi? Gdzie tam! A jeśli nawet, to i po nią biegnie dzieciak do sklepu. A przysłowiowa majówka… ona perfekcyjnie zgrywa się z dniami, w których mamy świętować coś związanego z naszym krajem. Ujmę to tak: Kiedy mam w głowie Boże Narodzenie albo Jego Zmartwychwstanie, wtedy automatycznie wiem, że mogę usiąść z rodziną, odpocząć i być naprawdę szczęśliwa. Więc mając w tej samej głowie święta narodowe i dzięki temu – te kilka dni wolnego… czuję gdzieś w sobie, że te dwa aspekty są tak blisko, abyśmy mogli wyjechać i podziwiać piękno Polski. Nad morze. W góry. Z miasta na wieś, ze wsi do większego miasta. To jest ten czas, choć krótki, który daje nam szansę poznać miejsce, w którym żyjemy. To bardzo miłe myśli. Czasami warto się „odciąć” od dnia codziennego.

Cieszę się, że Bóg mnie obdarzył takim darem. Jakim jest pisanie. Mogę „przytulić” klawiaturę opuszkami swych palców i czuję wtedy wielką ulgę. Ogromne ukojenie bólu. Psychicznego bólu. Do którego tak niewielu ma odwagę się przyznać. Czasem po prostu ma się dosyć tego świata. Wiecznego wyścigu szczurów. Biegu po bycie najlepszym. I chyba powoli zaczynam rozumieć, o co chodzi ludziom, którzy chcą mnie przekonać do miłości i pokoju wychodzących od Najwyższego. Świat krzyczy, wrzeszczy i woła: „Nie zatrzymujcie się! Walczcie. Po trupach do celu. Byle wygrać. Byle zdobyć w życiu coś lepszego niż ma drugi człowiek. Tu nie ma czasu na odpoczynek.” A Bóg i wszyscy inni, którzy głoszą Dobrą Nowinę nie drą się, a spokojnie mówią: „Róbcie to, na czym wam zależy. Bez przymusu. Z pełną wiarą i miłością. No i nadzieją, że się w końcu ułoży. Nie harujcie jak woły, tylko pracujcie. Dla siebie i innych. Byście i wy byli szczęśliwi, i wasi najbliżsi. Jeśli czasem macie dość… zwróćcie się do Mnie i dajcie sobie czas. Na przemyślenie spraw. A później znów powstańcie i idźcie przed siebie. Z uśmiechem na ustach.” Widzicie tę różnicę? To jest niewiarygodne. Niesamowite. I mega fantastyczne. Gdy zdajesz sobie sprawę, że czasami warto przystopować, by pomyśleć nad Jego miłością. Bywają momenty, kiedy potrzebuję ludzkiego uścisku. Ludzkiego głosu. Was, moi mili. Ale nie otrzymuję niczego. I wtedy zgłaszam się po pomoc do Niego… i jest lżej. Choćby to wszystko miało być jednym, wielkim wymysłem – cieszę się, że dane mi było poznać ten „wymysł” (albo prawdę).

W niedzielę byłam w innym Kościele. Nie podobało mi się. Było tak nieciekawie, że jedyną rzeczą, na którą miałam ochotę było wyjście stamtąd. Ta monotonia była obrzydliwie męcząca. Szczerze? Wyobrażam sobie, jak mówił do ludzi Jezus. To z pewnością nie mogło być nudne. On porywał tłumy! Nie tylko tym, co głosił. Ale tym, JAK głosił. To jest bardzo ważne… nie szukając daleko – lekcje w szkole… jeżeli nauczyciel sam przysypia, gdy opowiada o danym temacie, no to błagam, nic dobrego z tego nigdy nie wyniknie. Ale jeśli przychodzi taki gość (albo pani) z pasją, uśmiecha się, jest pełen pozytywnej energii… aż się samemu chce żyć. Ale wszystko z umiarem. Bo wiecie co? Znam ludzi, którzy są szczęśliwi cały czas. Oj, uwierzcie, że tak się da. I od pewnego czasu mnie to męczy. Bo u mnie nie jest ok i staram się to zmienić, ale zamiast pytania: „Co jest grane?”, dostaję nakaz: „Uśmiechnij się! Inni mają gorzej.” Inni mają gorzej… iście zabawne stwierdzenie. Kiedyś też miałam takie podejście. Głupota. No ale wracając do tej radości… wolę, gdy uśmiechnie się ktoś, kto robi to naprawdę rzadko, aniżeli ktoś robi to tak często, że aż się rzygać chce. Najbardziej brzydko rzecz ujmując. Wybaczcie. Ale pod wpływem emocji wychodzą różne rzeczy.

Co do Mszy... na szczęście mój głód Dobrego Słowa zaspokoił dziś proboszcz w naszej parafii. Ładnie mówi. Naprawdę ładnie. Uwielbiam spontaniczność. Mówienie "z kartki" to najgorsza rzecz. Szczególnie, gdy jesteś księdzem. A on tak nie robi. Cieszę się! 

"Musimy stanąć pod krzyżem, żeby zobaczyć właściwą perspektywę." 

Obawiam się, że przekręciłam to piękne zdanie, ale wiadomo o co chodzi. Robiłam wszystko, byle tylko te słowa nie wyleciały z głowy. Dobry i mądry z niego człowiek. Oby więcej takich ludzi na swej drodze napotykać. Życzę tego i sobie, i wam. 

Ależ się rozpisałam... mam nadzieję, że to nic złego.


~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz