poniedziałek, 21 listopada 2016

Kraków.

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz a także, jeśli to możliwe, powiedzieć parę rozsądnych słów."

"Nie patrzyłem tak na ciało, obchodził mnie twój charakter, Twoje podejście do świata i refleksje nad tematem życia, Twoja ambicja."

Dzień dobry. 

Po ośmiu dniach nieobecności wróciłam. Tak szybko mijają mi dni. A wam? Poważnie! Nie wiem, kiedy ten tydzień "zleciał", ale był bardzo dobry. Naprawdę. Co prawda w czwartek nie poszłam do szkoły, bo leżałam cały dzień w łóżku, prawdopodobnie z gorączką i miską (rozumiecie...). Cierpienie wpisane jest w ludzkie życie, wiadomo. Dziś także nie poszłam, bo wiem, iż do nauczycieli nie zawsze dociera, że mam też jakieś życie poza szkołą i zdarzają się dni, gdy nie mam możliwości, by nauczyć się na ich przedmiot. Nie żałuję, nie mam poczucia winy. Wyjątkowo. 

W piątek, jak pisałam, był wyjazd szkoleniowy do Wrocławia, ale o nim w następnym wpisie. Dzisiaj chcę poświęcić wszystkie swoje najlepsze emocje pielgrzymce do Krakowa. Na którą zresztą tak bardzo czekałam. 
























W Łagiewnikach odbyły się uroczystości Jubileuszowego Aktu Przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana. Po pierwsze - Sanktuarium Bożego Miłosierdzia zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Fenomenalna budowla. Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu, jak ludzie cholernie Jezusa kochają. To imponujące i zapierające dech w piersiach, gdy wiesz po co i dla kogo zostało wybudowane coś tak pięknego. A kiedy zdasz sobie sprawę z faktu, iż ty również w tej cudownej sprawie bierzesz udział... Mój Boże, co za duma! Wielka duma. Druga sprawa... Cóż, nie od dziś Chrystus jest Królem i Panem, czyż nie? Ale ja widzę takie uroczystości w zupełnie inny sposób niż pewnie powinnam. Otóż... Uważam, że tego typu spotkania są ważne, by choć połowa zebranych ludzi zdała sobie sprawę z tego, z jakiego tak naprawdę powodu tam przybyli, wiecie? Tak sobie myślę, że Jezusowi nie są potrzebne żadne "Jubileuszowe Akty Przyjęcia" Go za naszego Przewodnika, ale potrzebna jest, z pewnością, ludzka świadomość odnośnie tego, jak wielki tłum On za sobą prowadzi. Ile osób idzie Jego drogą. Sądzę, że istotny jest również w takich momentach każdy z osobna. Każda, samotna duszyczka, która może właśnie w tamtej chwili uzmysłowiła sobie, iż nie jest sama w tej szalonej przygodzie. Ja osobiście byłam - i wciąż jestem - bardzo wzruszona postawą księży spowiadających na tym ogromnym placu. Wiecie jak to jest w kościele - konfesjonał, za chwilę Eucharystia, księdzu śpieszno, człowiekowi tym bardziej. Tam tak nie było. Konfesjonał to pewnego rodzaju dystans, nieprawdaż? A w tamtej chwili nikt nie myślał o dystansie. Bliskość, rozmowa (!), a nawet... NAWET... objęcie. Siedziałam na płaszczu przeciwdeszczowym księdza (naszego opiekuna), wokół błoto, mokro, ból brzucha, ale patrzyłam z wielką radością na to, co działo się na przeciwko mojej osoby. Wyobraźcie sobie taką sytuację, spróbujcie. Jaki to był widok, gdy pewien mężczyzna wyznawał swe przewinienia i nagle zapadła cisza... duchowny spokojnie i cierpliwie czekał, a on ostatecznie chyba nie powiedział tego, co mu nie mogło przejść przez gardło. Niezwykłe doświadczenie móc spoglądać na taki obraz rzeczywistości. Był uśmiech, była życzliwość, było podanie ręki czy, no właśnie, wręcz uściskanie grzesznej kobiety. Niewiarygodne. 












Jestem szczęśliwa, bo otaczają mnie fantastyczni bracia i fantastyczne siostry. Wielka rodzina. Byłam na Niego zła ze względu na stan fizyczny w ten cały weekend, ale czym jest taki ból przy duchowym podbudowaniu, prawda? A jestem podbudowana. Zawsze takie sytuacje mnie unoszą dwa centymetry ponad ziemię i czuję się taaak dobrze... Łapię tego typu chwile i zagnieżdżam je głęboko w swej podświadomości, by nie uleciały, ponieważ życie jest niezwykle trudne, a takie wyjazdy, tacy ludzie dają mi do zrozumienia, że nie ma się czego bać, że nadzieja jest ZAWSZE. Choćby się waliło i paliło - jest nadzieja. 
Sanktuarium św. Jana Pawła II

Podsumowując... To mega miłe uczucie być w takim, a nie innym miejscu na tym świecie. Być właśnie tym, kim się jest. Pomimo tak wielu upadków... Po prostu trzeba cały czas, na nowo, powstawać. Bo Kraków powalił mnie na kolana, owszem, ale mam jeszcze tak mnóstwo spraw do załatwienia, że musiałam się podnieść. Nie ma bata, działam... działamy - my wszyscy, którzy uznajemy Go za Króla i Pana, bo to ciężka droga, ale ma sens... ma sens. 

















































W drodze powrotnej na niebie takie cuda...
Nienawidzę dzisiejszej technologii. Dobrze, że miałam ze sobą drugi telefon, bo bym nic nie nagrała, a dziś... Dziś telefon działa. To są jakieś żarty. 

Dziękuję. Bogu i tym, z którymi mogłam przeżyć te dwa, bardzo piękne dni. 

"Macie zajebistego księdza" - jeden z kierowców na końcu wyjazdu. Idealne podsumowanie.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz