niedziela, 13 listopada 2016

Spotkanie z prezydentem.

"Bądź wesołym człowiekiem. Nie bądź ponurakiem. Uśmiech i radość kojarzą się z uczciwością i szczerością. Nie znaczy to, że masz się uśmiechać od rana do wieczora. Jest czas radości, czas refleksji i czas smutku. Ale zrób, co możesz, aby mieć pogodne usposobienie do życia."

"[...] A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni
i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam
 nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie."

Dzień dobry.

Wyobraźcie sobie, że w nocy z piątku na sobotę, około drugiej weszłam na Facebooka i zobaczyłam post odnośnie spotkania autorskiego z panem Robertem Biedroniem. Pomyślałam, że to może być moja chwila, najlepsza okazja, by go spotkać. Poznań - pięćdziesiąt kilometrów. Co do dla dzisiejszych aut? Co to dla mnie? To żadne ograniczenie, a już tym bardziej, gdy masz w sobie cholernie wiele pokładów nadziei i wielką chęć spełnienia skromnego, małego marzenia. Obmyślałam, co zrobić, kogo wziąć jako osobę towarzyszącą, planowałam uparcie, bo postanowiłam, że muszę się tam znaleźć. I znalazłam. Z tatą. Po czterdziestu minutach jazdy i chwilach niepewności, czy aby na pewno zdążę (korki, korki, korki). Kupiłam książkę, zajęłam dogodne miejsce - bo widok był najwspanialszy - i czekałam. Pan Robert usiadł akurat na tym fotelu, na który widok miałam wręcz idealny. Pierwszy plus!
Drugi plus... Mówił fantastyczne rzeczy. Powiedział, że nie mamy czekać na żadnego Mesjasza, Biedronia, nie wiadomo kogo, tylko zacząć działać. Mamy możliwość zmian. Dlaczego wygrał Trump, Duda, hm? Bo ludzie na nich zagłosowali. Demokracja - znane pojęcie. Ludzie myślą, później mówią: "Mój głos nic nie zmieni". Cholera, no własnie zmieni! Nic nie dzieje się, gdy siedzimy w czterech ścianach, na wygodnej kanapie i tylko narzekamy. To było piękne spojrzenie na naszą szaloną rzeczywistość. Mówił o polityce, ale wspomniał także o papieżu Franciszku. On, ateista, powiedział, że Ojciec Święty jest jego autorytetem. Zaraz po premierze Kanady - Justinie Trudeau

Pan Biedroń jest niezwykle skromnym człowiekiem. Nie mógł nadziwić się temu, ile osób przybyło na spotkanie z nim. Powiedział, że ludzie rzucali w niego kamieniami, opluwali go, a dziś siedzi tutaj i taki tłum chce go słuchać. 

W końcu nadszedł czas na podpisywanie książek. Godzinę stałam w kolejce.
Ale było warto. Kurczę, było tak niesamowicie warto... Poświęcił każdej osobie kilkanaście sekund rozmowy. Wyobrażałam sobie, że składa podpis na jednej z początkowych stron, dziękuje i prosi następnego. I tak w kółko. Ale nie! "Dzień dobry, jestem Robert Biedroń" - zaczął i podał rękę. Miałam okazję powiedzieć mu trochę miłych słów. Zaczęłam od tego, iż bardzo podobało mi się to, co mówił o papieżu. Bo przecież rzadkością jest spotkać ateistów, którzy tak pięknie wypowiadają się na temat osób będących kimś ważnym w Kościele. No i dopowiedziałam, że dla mnie jako osoby wierzącej to bardzo ważne. "Jesteś wierząca?" - zapytał z uśmiechem. "Tak, tak... niech pan wie, że jest inspiracją dla wielu osób". A on na to: "Właśnie napisałem ci: <<inspiracji>>". I to powalające zadowolenie na jego twarzy. Byłam wzruszona. Poprosiłam o zdjęcie, zgodził się, ale ręce trzęsły mi się niemiłosiernie... Wziął telefon i sam zrobił. Dwie, cudowne fotografie. Ponownie uścisnął moją dłoń, podziękowałam, pożegnałam się, a on z kącikami uniesionymi ku górze powiedział: "Do zobaczenia!". Do zobaczenia... Co za facet! Jestem dogłębnie poruszona. 
Ażeby przygód było mało... Uwaga! Tata zaparkował w miejscu, w którym parkować można prawdopodobnie tylko na jakąś krótką chwilę. Niestety czekanie na jedzenie to wcale nie taka "krótka chwila". Zamówiłam, co zamówić miałam, wychodzę z budynku... Szlag by to trafił - auta brak. Chodzę po parkingu, myślę: "Kur... mać!". Byłam w lekkim szoku, bo niestety psuje się moje cudowne urządzenie zwane telefonem komórkowym i nie mogę niestety dzwonić (znooowu). Co by tu zrobić, nie? Natalia oczywiście nie mogła wymyślić nic innego, jak podejście do radiowozu policyjnego, zapukanie w szybę, przestraszenie pana policjanta, grzeczne zapytanie, czy może skorzystać z telefonu, zadzwonienie (oczywiście tata nie odbierał), podziękowanie i pożegnanie się. Szalone życie, wiem. Znalazłam go na szczęście *śmiech*. Ten dzień nie mógł obyć się bez takich przygód, bo jakżeby inaczej. 

Spokojnego tygodnia, trzymajcie się, cześć! 

~~Zbuntowany Anioł

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że zobaczyłaś się z panem Robertem. Też bym chciała w przyszłości :) Zgadzam się z tobą, że to bardzo miły i mądry człowiek.

    OdpowiedzUsuń