środa, 30 listopada 2016

"Śmierć nie czeka na przerwę."

"-Czas z tobą tak szybko leci, że to aż nienormalne.
-Nie masz mnie dosyć?
-Mam ciebie za mało."

"Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu ze wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż."

Cześć.

Nie wiem, co mnie opętało. Ostatnio osiem dni przerwy, tym razem dziewięć.
Ale miałam totalną zapaść. Absolutny brak jakiejkolwiek ochoty, by tu coś dla was napisać. Czułam, że to nie ma sensu. Przerażające, bo ja tak naprawdę, w głębi siebie, cholernie to wszystko ubóstwiam. Dużo się modlę i proszę Go o szczęście. Małymi krokami jest coraz lepiej, bo w końcu coś tu dla was zaczynam wystukiwać, chociaż jest ciężko. Nie odzwyczaiłam się, po prostu czuję ogromny zanik tej wielkiej zajawki, którą jeszcze niedawno miałam. Przejdzie mi. Przecież zawsze przechodzi. 
Ten mały, skromny człowiek w aucie daje mi wiele szczęścia. Osoba, która robiła zdjęcie również. I jeszcze kilka innych dziewczyn. Zgrana ekipa. Polubiłam je bardzo. Są tematy niesamowicie poważne, przy których aż łzy cisną się do oczu, ale są także sytuacje takie jak dziś, w toalecie, gdy śmiechu co nie miara i człowiek wręcz się dusi... Ale dla takich chwil żyje. Zdecydowanie. 

Wiem, że "następny wpis" miał być o wyjeździe do Wrocławia, ale jeśli mam być szczera... Nie działo się nic spektakularnego, co mogłabym, czy przede wszystkim chciała wam opisać. Przepraszam, może ktoś na niego czekał, nie wiem, ale czuję, że nie ma o czym pisać. Było ciekawie, fakt, ale nie porwał mnie ten wyjazd na tyle mocno, by się nad nim jakoś bardzo rozwodzić. 

Hm, rozpoczął się Adwent... Z roku na rok coraz dogłębniej i szczerzej przeżywam ten czas oczekiwania na Jego narodzenie. Takie coroczne narodziny zapierają dech w piersiach. Szczególnie z tego powodu, że obchodzimy je w taki, a nie inny sposób. No właśnie - obchodziMY?... Chyba jednak nie wszyscy. Ta ludzka hipokryzja z dnia na dzień coraz bardziej zdumiewa. Bardzo mnie smuci, że ci zagorzali "ateiści", którzy przez cały rok "świętują" swoją niewiarę, w dzień BOŻEGO NARODZENIA (przeczytajcie to z dziesięć... sto... razy, może w końcu dotrze, czym tak naprawdę jest Wigilia) robią to wszystko, co zakorzenione jest w wierze chrześcijańskiej. Śmiech na sali. Poważnie. Istotą tych konkretnych świąt nie jest łamanie się opłatkiem, zapychanie żołądka pierogami czy rybą, ani kupowanie niezwykle drogich, wypasionych prezentów. To jest czas, kiedy uświadamiasz sobie, że możesz to wszystko robić dzięki Niemu. Rozumiecie?
I bardzo, bardzo, naprawdę bardzo chciałabym, żeby ludzie byli, cholera, szczerzy wobec samych siebie. Okłamujecie wyłącznie swoją osobę. Nie mnie, nie Jezusa, nie najbliższych. Po prostu się nad tym zastanówcie. Czy to faktycznie jest takie trudne? Uświadomić sobie, że gdyby nie Bóg (nieistotne jest w tym momencie czy w Niego wierzycie, tylko czysto teoretycznie wyobraźcie, co mam na myśli), gdyby nie odległa o tysiące lat przeszłość... Nic byśmy nie robili. Pomyślcie. 

Mogłabym jeszcze więcej zażaleń tutaj wylać, ale po co? I tak mi się pewnie oberwie za to, co napisałam. Ale uważam, że to jest słuszne. Że jak już Go kocham, to trzeba innym dawać do zrozumienia, że to dzięki tej miłości robią to wszystko, co robią, nawet kiedy nie uznają Jezusowego Miłosierdzia. 


Ale chrzanię, nie? Już chyba nie umiem pisać.

Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz