sobota, 5 listopada 2016

Na co tu słowa?

"Nie potrafię o Tobie nie pamiętać. Oczywiście, że nie da się zupełnie zapomnieć o niektórych rzeczach, ale z czasem po prostu przechodzisz z nimi do porządku dziennego i przestają być upierdliwe. Z Tobą tak nie idzie. Pomimo tego, że nie widziałam Cię już tyle dni, to nadal każdy z nich ze mną spędzasz. Budzę się z Tobą, zabieram Cię ze sobą do pracy, spalam Cię z papierosem, wypijam z kawą, próbuję zmyć pod prysznicem, a w nocy leżę wpatrzona pustym wzrokiem w sufit, dzieląc z Tobą permanentną bezsenność. Może Ty też nie śpisz? Poczułabym się lepiej ze świadomością, że jeszcze coś nas łączy."

"[...] A Bóg według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę."

Hej.

https://www.youtube.com/watch?v=Yj6V_a1-EUA - polecam włączyć w trakcie czytania.

Jestem już. Ojej, to tylko cztery dni przerwy... Mało, ale wystarczająco. Już nie mogłam wytrzymać. Po prostu kocham pisać. Trochę mi się życie zaczęło sypać. To wewnętrzne, duchowe. Wiecie, co mam na myśli. Mogę z ręką na sercu przyznać, że jeśli chodzi o sprawy materialne - mam wszystko. Mam dach nad głową, własny kąt w domu, dobry telefon, możliwość korzystania z zasobów dzisiejszej technologi. Jeśli chodzi o fizyczną stronę - zdrowa jak ryba. Tylko że Bóg chciał tak, a nie inaczej i stworzył też psychiczny aspekt naszej egzystencji. Ludzie mogą mieć "wszystko" (w cudzysłowie, bo to pojęcie względne), a potrafią myśleć o samobójstwie, bo nie dają rady z potworami, które wyżerają ich duszę. Ich wrażliwość i dobroć. Takie myślenie jest cholernie uciążliwe. Ale wczoraj koleżanka napisała, że "cierpienie trzeba przyjąć na klatę". Absolutnie się z tym stwierdzeniem zgadzam! To trudne, aczkolwiek wykonalne. 

Co do tego cierpienia i wczorajszego wieczoru... Od dłuższego czasu (tego czasu dość poważnego załamania) czułam, że muszę iść do spowiedzi. Na psychologa mnie nie stać (dobra, stać, ale nie potrafiłabym wydać tak grubych pieniędzy za rozmowę, czyli... ludzki odruch), z moją bohaterką nie mam kontaktu, ma swoje życie, nie będę zawracała głowy, więc postawiłam sprawę jasno - pierwszy piątek miesiąca, w konfesjonale ksiądz do którego zawsze chodzę z najmniejszym poczuciem stresu. I znowu się udało. Rozwiać wszelkie wątpliwości. Wiecie co mnie w takich spowiednikach wzrusza? Ich czyste, zdrowe, dobre intencje. On nawet nie próbował mnie oceniać, skrytykować, wypytywać o sprawy, o których i tak by zapomniał. Mówił... mówił... mówił, a ja miałam ochotę się rozpłakać, bo czułam ogromną ulgę. I radość. Tak! Szczęście jakiego człowiek doświadcza tylko w pełnym zaufaniu do drugiej osoby. Miałam w sobie poczucie takiego zaufania. "Jakieś pytania? Coś niejasne?" I wiesz, że mu zależy, że przenika przez tego mężczyznę Boża miłość, Boży sposób podejścia do bliźniego. To takie piękne, gdy ktoś poświęca dla ciebie czas. Dla twoich słabości. Dla twojej niemocy. Dla twojego poczucia beznadziei. Fenomenalna sprawa. Ależ on mnie wczoraj podbudował. W ogóle Bóg jest niesamowity. Było mi tak bardzo źle... A On pchnął mnie i powiedział: "Odwagi!" i trafiłam na wspaniałe słowa księdza w spokoju, jaki towarzyszy spowiedzi. W piątek (tj. 18 listopada) jadę do 31. Batalionu Radiotechnicznego we Wrocławiu. A sobotę i niedzielę (tj. 19-20 listopada) spędzę w Krakowie. Kraków... Och, Kraków... Już jestem pod wrażeniem obrotu spraw w moim szalonym życiu. Jezus potrafi małego, bezbronnego człowieczka podnieść i dać mu tak wiele, że to się w głowie nie mieści! Raj na ziemi. A co to będzie za raj po śmierci... 














Cmentarze wieczorem, szczególnie w Dzień Wszystkich Świętych oraz w Dzień Zaduszny niezwykle mnie rozczulają. Oby kiedyś, któregoś dnia, gdy nareszcie odejdziemy z tego świata, ktoś zapalił choćby jeden znicz na naszym grobie. Nawet jeśli nas by miało to już absolutnie nie obchodzić. 

PS: Jestem w gazecie! Ale o tym w następnym wpisie.

Miłego weekendu.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz