środa, 12 kwietnia 2017

Umrzeć godnie - rekolekcje wielkopostne.

"Irytujemy się drobiazgami, czyli rzeczami, które tak naprawdę nie mają znaczenia. Nasze życie staje się ciągiem tanich, niepotrzebnych dram. Zamiast żyć, odczuwać, cieszyć się, napierdalamy na nieustającym wkurwie." 

"Gdyby mi zabrakło ciebie, rozsypałby się na kawałki świat. Burzowe chmury na niebie, brak światła zesłałby mnie w otchłań. Zapanowałby chaos, jeden wielki paradoks, zdławiłaby mnie marność."


Cześć.

Nie lubię takich sytuacji, kiedy czuję się jak ostatnia kupa złomu, a jednocześnie wiem, że muszę zebrać w sobie pozytywne myśli i opisać wam te rekolekcje i złożyć świąteczne życzenia. Po prostu muszę. Tak podpowiada mi sumienie. I nie ma bata - zrobię to. 

Pamiętam pierwszy wpis odnośnie naszego katechety... Byłam niezbyt przyjaźnie nastawiona. Dziś jednak widzę, że błędnie go oceniłam. Powinnam być raczej zła na moją klasę z powodu tego, że nie potrafią uszanować jego niesamowicie pięknych słów. Bo takie były te rekolekcje - mówił cudownie. Poruszył tak wiele niezwykle istotnych spraw. Trudno to wszystko zebrać w spójną całość. Tematów było naprawdę wiele. Rozważania zaczynaliśmy od modlitwy za ludzi po naszej prawej i lewej stronie. Można by rzec: każdy z każdym. Dosłownie. Wzruszające to było. 
W pierwszym dniu powtarzał do upadłego i jednocześnie prosił nas: miejcie w sobie odwagę/umiejętność do zatrzymania się. Ciągle mówimy, że musimy być tu i tam, zrobić to, tamto, rozumiecie. I nagle podał przykład z życia wzięty - jesteśmy chorzy, na tydzień czy dwa przykuci do łóżka... i nagle nie musimy być tu i tam, nie musimy zrobić tak wielu bezsensownych rzeczy. Bo my... my naprawdę nie musimy. Wiecie ile spraw jest jedynie w naszej podświadomości? Nam się tak wiele tylko wydaje. Rzeczywistość jest inna i my możemy ją zmienić. To jest ogromna nadzieja.
Mówił także o szacunku do rodziców... Ludzie, nazwaliście kiedykolwiek swoją mamę i tatę starymi? Zastanówcie się w duchu. Ja nigdy. Przysięgam, przyrzekam, trzymając rękę na sercu - nigdy w życiu. Brzydzę się takim stwierdzeniem i staram się moich rówieśników czy nawet nieco starszych od siebie upominać, gdy grzeszą w ten sposób. To odrażające i przerażające. Poważnie. To oni dali nam życie, to dzięki nim jesteśmy właśnie w tym miejscu, w którym jesteśmy. Oni nas nakarmili i wciąż to robią. Oni nam wycierali tyłek, bo zrobiliśmy kupę, a dziś starają się, byśmy nie chodzili w jakichś ubraniach za złotówkę (spokojnie, lumpeksy nie są takie złe, chodzi o... sami wiecie). Domyślacie się pewnie, co chcę wam przekazać. Jak można tak mówić? Jak można nie mieć szacunku do osób, które, nie oszukujmy się, ale zrobiły dla nas najwięcej - dały nam życie. Choć nie musiały. Cieszę się, że ksiądz poruszył ten temat. Może do kogoś coś dotarło... cokolwiek... cokolwiek.
Chyba śp. ks. Jan Kaczkowski jest jego autorytetem. Tak myślę. Miał ze sobą jedną z jego książek: "Szału nie ma. Jest rak".  Cytował, podziwiał, wspaniale o nim mówił. Ks. Jan też fantastycznie wypowiadał się na temat innych. Kurczę, to było takie dobre...
Na sam koniec został na ołtarzu wystawiony Najświętszy Sakrament. Na kilka minut. Byśmy mogli pobyć z Panem Jezusem. Serio, zdecydowanie bardziej od każdego wypowiedzianego przez księdza Karola słowa wzruszyła mnie adoracja Chrystusa. I to, jak ogromny szacunek do Niego mieli wszyscy zgromadzeni w tamtej chwili w kościele. To było doskonałe wydarzenie.
Co jest ważne? By mieć w sobie umiejętność posiedzenia z kimś w ciszy (ale nie przy bezmyślnym gapieniu się w telefon) i po prostu cieszenia się jego obecnością. Bo ja bardzo się cieszyłam. Dotychczas nigdy nie czułam czegoś tak miłego. Ten krótki moment niebywale czule dotknął mego serducha. Chcę znowu wrócić do kościoła i chcę na Niego patrzeć. Dłużej. Najdłużej jak tylko zdołam.
To było genialne! Aż do bólu.
Drugi dzień zaczęliśmy pewnym utworem...

"Teraz należysz do mnie
Ja cię srodze upodlę
Możesz mówić, że Bóg to twój wódz
Będziesz taplał się w błocie
Kiedy trzeba pomogę
Ale potem upodlę cię znów"

Generalnie ksiądz przytoczył wiele ciekawych anegdotek ze swojego kapłańskiego życia, znowu przypominał o tym, żeby w każdym z nas była chęć i takie poczucie, że chcemy się zatrzymać. I nie ma co pędzić bezsensownie przez życie, bo jak przyjdzie nam skonfrontować się ze śmiercią, spojrzeć jej prosto w oczy, no to, kurczę, będzie nieciekawie, a chyba tego nie chcemy. Nie chcemy, prawda? Ksiądz Jan powtarzał, a ksiądz Karol idąc jego tropem mówił nam we wtorek o tym, jak cholernie ważne jest, by przeżyć swoją śmierć godnie.
By nas ona nie zaskoczyła i byśmy się nie lękali. Ufając Bogu i Jego obietnicy zmartwychwstania, dalszego, lepszego życia z Nim w niebie, raju, jakkolwiek byśmy tego nie nazwali. Grzech jest kuszący, ale czy słowa Pana Jezusa nie są bardziej? No błagam! Zastanówmy się.
Trzeci dzień poświęcony był sakramentowi pokuty (chwała Panu za niego!) oraz Eucharystii. Uwielbiam takie momenty. Cisza, spokój, modlitwa, tyle szacunku ze strony młodzieży... Jestem pod wrażeniem i uznaję owe rekolekcje za jak najbardziej udane. Dziękuję naszemu katechecie i dziękuję, no właśnie, młodym ludziom, że się potrafili zachować. Wyśmienita sprawa. To taki idealny czas, by się zmienić... na lepsze.

Co do tego grzechu, który jest największą ludzką pokusą... Proponuję nam wszystkim, żebyśmy ten ostatni tydzień, Wielki Tydzień, poświęcili na czytanie Pisma Świętego. Na odnajdywanie w Jezusie Chrystusie tego Miłosierdzia, jakim ma wielką ochotę nas obdarzyć. Na odnalezienie jak największej ilości dobrych słów. Może któryś wers zdołamy zapamiętać na dłużej? I przy okazji będziemy w stanie je przytoczyć, a uwierzcie, że przytaczanie Pisma Świętego wzbudza zdziwienie, ale jednocześnie podziw i zachwyt u bliźnich.
Tego wam właśnie życzę - odnalezienia w chrześcijaństwie tego piękna, które jest w tej wierze mocno zakorzenione, ale od nas zależy, czy je odnajdziemy, czy zechcemy/podejmiemy w ogóle próbę odszukania go. A poza tym... Bądźcie szczerzy wobec samych siebie. Hipokryzja to najgorsze ścierwo tego świata. Może przebaczcie komuś w tym wyjątkowym czasie, co? Albo odnówcie jakąś znajomość. Cokolwiek. Kurczę, róbmy dobro! Róbmy!
... i smacznego jajka.
Fotki z poniedziałkowego spontanicznego wypadu do Gniezna. 
Wyobraźcie sobie, że siedziałam wtedy w parku, rozmawiałam przez telefon z Agatą, usłyszałam cholernie głośny huk, po pięciu/dziesięciu minutach czas było już na mnie, kierowałam się więc w stronę galerii oraz dworca, a tam co? Wypadek! Niegroźny, ale mimo wszystko... ten huk... no wiecie, to było straszne. 

Jeśli macie możliwość i trochę chęci, zachęcam was do uczestnictwa w Triduum Paschalnym. Sama postaram się być u Niego codziennie.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz