sobota, 29 kwietnia 2017

Wojna niejedno ma imię.

"Wysłucham Cię. Zawsze. Po prostu przyjdź i zacznij mówić. Nie musi być mądrze, ani składnie. Zrobię Ci kawę albo miętę, albo nic i tylko zegar będzie tykał w tle. Wysłucham Cię. Pamiętaj."

"Nigdy tego nie żałowałam, nawet przez sekundę. Jak można żałować jednej z najlepszych nocy w swoim życiu? Tak się po prostu nie robi. Trzeba pamiętać każde słowo, każde wspomnienie, nawet wtedy, gdy to wspomnienie zaczyna boleć."

Hej!

https://www.youtube.com/watch?v=hvGat82JErw - możecie włączyć podczas czytania.

Osobiście również staram się nie żałować niczego, co mnie w życiu spotkało. Nieważne pod wpływem jakich emocji dana sytuacja miała miejsce. Ważne, że miała i mniej lub bardziej wpłynęła na dalszą życiową przygodę.

To były dni pełne przeróżnych emocji. Od ubawu po pachy, przez łzy ogromnego smutku, aż do nieokreślonego bólu fizycznego połączonego z psychicznym.

We wtorek odbyła się premiera naszego filmu... Cholera, znowu brzmi to nazbyt poważnie. No ale! Pani zaproponowała nam, przy okazji omawiania tekstu "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią", byśmy nagrali groteskowy filmik, który ukazałby fakt, że śmierć przyjdzie po każdego i w dodatku zrobi to w najmniej oczekiwanym momencie, więc nie ma się czego bać, dlatego najlepiej przedstawić ją w sposób zabawny, łagodny w przyjęciu, że się tak wyrażę.
Muszę przyznać, że bardzo się bałam, bo to był nasz debiut w nowej szkole. Chyba nikt nie spodziewał się, że owa produkcja będzie tak udana. Sprawi klasie
i nauczycielce tak wiele radości. Myślę, że to mogła być w minimalnym stopniu inspiracja dla innych, by podczas kolejnego projektu i oni dorzucili swoją cegiełkę, spróbowali zrobić coś w tym stylu, z czym dotychczas nie mieli styczności. Jestem szczęśliwa, że po raz kolejny się udało. Któryś rok z rzędu. Z tą samą frajdą.
W czwartek niestety nieco mniej przyjemna sprawa, a mianowicie... Byliśmy na pogrzebie taty koleżanki z klasy. Kurczę, to niezwykle przykry temat, bo gdy widzisz łzy tak młodego człowieka, którego rodzic właśnie spuszczany jest dwa metry w dół w trumnie nachodzi cię milion myśli. Nieistotne, jak bardzo nas czasem mama i tata irytują, szacunek i miłość należą im się bezinteresownie, choćby z jednego, najprostszego powodu - dzięki nim znaleźliśmy się na tym świecie. Nie obchodzi mnie, czy się wam ten fakt podoba, ale ma on miejsce i trzeba sobie z niego zdawać sprawę. I zawsze ich kochać. Bo może niekiedy jest jak jest, ale gdy przyjdzie moment chowania któregoś z nich... nagle wszystko pęka, zapomina się o każdej wyrządzonej krzywdzie, wtedy dopiero tak usilnie ma się ochotę otworzyć trumnę ojca czy też matki i już nigdy ich nie puścić. Obyśmy nie mieli takiej sytuacji. "Śpieszmy się kochać ludzi..."

Ostatnia kwestia - wyjazd na poligon do Wędrzyna. Muszę przyznać, że dawno nie dostałam tak solidnie w kość. Czuję każdy swój mięsień, mam chyba każdą część ciała w siniakach, ale wiecie co? Mam także uśmiech na twarzy i radość gdzieś w środku siebie, bo to było fantastyczne doświadczenie. Bywają takie momenty, kiedy zastanawiam się, co właściwie robię w klasie o takim profilu, ale podczas tego typu przedsięwzięć uświadamiam sobie, że jednak mój pobyt w właśnie tej szkole ma olbrzymi sens. Wojsko to instytucja, która od zawsze była czymś zapierającym dech w piersiach i sprawiała, że naprawdę chciałam się w ten temat zagłębić. I proszę bardzo - po latach otrzymałam taką możliwość.

Tor psychologiczny (https://www.youtube.com/watch?v=EYn9l2OZcBg) - totalna ciemność, na każdym kroku przeszkody i tylko jedna myśl w głowie: byle jak najszybciej stamtąd wyjść. Serio! Niełatwa sprawa, nazwa nie kłamie, a tor faktycznie mocno oddziałuje na psychikę. Nie przeszłabym go sama, bynajmniej nie na tym etapie życia i w dodatku pod presją czasu.
Następnie tor przeszkód, tak to ujmę. Czołganie się w wąskim kanale, na szczęście przy znacznie większym dostępie światła niż w miejscu pierwszego zadania, przeskakiwanie przez niemałe mury, przeczołganie pod drutem kolczastym i sporo podobnych atrakcji.
Kolejny etap - chwytamy karabin, czołgamy się (tym razem na trawie) kilkanaście metrów, później na kolanach, ale wcale nie było lepiej, następnie biegniemy kilka kroków, zatrzymujemy się, czekamy aż partner przebiegnie kilka metrów przed nas i powtarzamy tę przemiłą czynność około trzech, może czterech razy. Zrobilibyśmy więcej, ale poprzednie zadania wystarczająco nas wykończyły. Zabawa jednak się nie skończyła, moi drodzy! 
Kolejnym punktem była możliwość skorzystania z cyfrowego symulatora pola walki, a nazywał się on - Śnieżnik. Autentyczna broń, tyle że "napędzana" gazem, a nie prawdziwą amunicją. Spore emocje, nie było łatwo, a na końcu naszej misji dostałam z broni kolegi w nos, ale przez przypadek, więc się nie gniewam.
Uczyliśmy się sposobów przenoszenia rannych z miejsca wypadku, a także tego, jak wybudować okop strzelecki. Mieliśmy również możliwość "przejażdżki" KTO Rosomakiem, a i porozmawiać się udało z żołnierzami w drodze z punktu A do punktu B. Dobrzy ludzie i dobrą robotę wykonują.

Wyjazd uważam za udany! Dziś ledwo wstałam z łóżka i póki co z wielkim bólem wykonuję każdą czynność, ale jutro wstanę jak nowo narodzona, więc... coś za coś. Dziękuję organizatorce wyjazdu, a także pani, która pomagała w "okiełznaniu" młodych, szalonych dzieciaków. Ale byliśmy grzeczni, a przynajmniej staraliśmy się. No i każdemu, kto miał ochotę poznać wojskowy świat od strony praktycznej. A także Panu Bogu za ładną pogodę i szczęśliwy dojazd w jedną oraz drugą stronę.  

Do następnego!

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz