niedziela, 27 grudnia 2015

Jak pozdrowisz, tak zostaniesz pozdrowiony.

"Jak można kochać Boga, który jest niewidzialny,
nie kochając człowieka, który jest obok nas."

Cześć i czołem!

Ciekawy dzisiaj był list na kazaniu. Dopiero przed chwilą go dogłębnie zanalizowałam i już nie mam nic do powiedzenia.

Chciałabym wspomnieć o tym, co wydarzyło się na pasterce. Nowy proboszcz, nowe zwyczaje. Ale jakże ładne! Pod koniec mszy ksiądz nagle oznajmił, że za chwile każdy dostanie opłatek i będzie mógł przełamać się nim z bliźnim. To był piękny gest. Taki inny. Polacy nie są chyba, chyba na pewno, przyzwyczajeni do tego typu sytuacji. I szkoda. Starałam się być miła, nie każdy odpowiadał tym samym. Trudno. Ale! Ksiądz pokazał, że można. Zrobić coś dobrego. Od serca.
Dla każdego. Nie czuję, kiedy rymuję, hehe. Świetna sprawa i tyle. Nie mogłam przestać się uśmiechać. A po wyjściu z kościoła słyszałam tylko: „jakie to miłe", „miły ksiądz”, „super sprawa"… wiecie, same komplementy i to było naprawdę wspaniałe.
26.12.15 r.
15:40

Jestem świeżo po seansie filmu: „Furia”. Ależ mnie on dobił. Chciałabym napisać wam coś szczerego na ten temat. Pod wpływem emocji wychodzą najlepsze sforumułowania, rzeczy, rozumiecie. Jednak nie potrafię się otrząsnąć. Wiecie, oglądam wojenne filmy, bo chcę zobaczyć, jak to było. I ile przez to powinnam mieć dziś w sobie wdzięczności za takie, a nie inne czasy. Naprawdę dziękuję za takie życie, jakie jest mi dane właśnie tu i teraz. Choć kwiaty są sztuczne, jedzenie jest sztuczne i ludzie są sztuczni. Ale przynajmniej jest wolność. Którą nie każdy szanuje, nie wszyscy ją dostrzegają, ale ona jest. I chwała jej za to. Poważnie – chwała. Jak… JAK po tym wszystkim, co się stało, wciąż ktokolwiek, gdziekolwiek, pocokolwiek zaczyna bójki, zamieszki, domowe wojny? Na co to komu? Nie mogę zrozumieć… jak można z własnej woli znowu chrzanić ten piękny świat. Nienawidzę ludzi, którzy się tak zachowują. MAJĄC świadomość wydarzeń z przeszłości.
Przeglądam stare wpisy, nie ważne gdzie, i zdałam sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie podziękowałam jednej z moich nauczycielek za to, co dla mnie zrobiła. A zrobiła. Chyba najwięcej. Poważnie. Ona mnie uratowała i nie wstydzę się tak o tym mówić. Może „to wszystko” co się działo było tylko wytworem mej wyobraźni, ale jakieś ślady jednak pozostały. I przypominają o tym, że rzeczywistość była jaka była. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że wdzięczność wobec tej osoby powinna być ogromna. Bo w końcu od niej otrzymałam pierwszą 6 za pierwsze opowiadanie. Ona jako pierwsza szczerze mnie wysłuchała. Jej jako pierwszej zaufałam. To ona była pierwszym nauczycielem/dorosłym, z którym moje relacje były „inne”, jakieś takie… głębsze i naprawdę, cholera, szczere. I od czasu do czasu właśnie przypominam sobie o tym, co się wydarzyło i czuję, że tego dziękczynienia jest za mało. Coś się pochrzaniło i to już tak nie wygląda. Popełniłam tyle błędów… które ona odrzuciła na bok i pokazała lepsze życie. Lepszą mnie. Chyba zaczynam się trochę gubić w relacjach z takimi dobrymi ludźmi. Ale to jest czas, kiedy mam chwilę… dłuższą chwilę, aby się zastanowić nad tym wszystkim. I staram się takie momenty wykorzystywać. Zmienię swoje życie na lepsze. Już je zmieniam. Każde jutro jest ciut lepsze niż wczoraj.
Podzielę się takim ładnym widokiem... niby zima, niby święta. Ha ha! I tyle.
Byle do Sylwestra.
Trzymajcie się, hej!
~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz