piątek, 1 kwietnia 2016

"Stirb nicht vor mir."

"Jest tylko sen, jedzenie, szkoła. 
I czekanie aż napiszesz.
Lub chociaż ktoś inny.
I tak w kółko. I nie ma nic poza tym."

Hej.

Ale was dziś pozytywnym akcentem witam, nieprawdaż? Oj, wybaczcie. Ale tak jest. Przynajmniej u mnie. Czy staram się to zmienić? Owszem. Myślę sobie: "Uspokój się, wyluzuj.", ale to zaraz przechodzi, bo ktoś mnie irytuje. Każdy jest jakiś taki obojętny. Bez humoru. Chęci życia. Bez wszystkiego. Cholera jasna. Przychodzę na lekcję, jakąkolwiek (no... może poza matematyką) i "umieram", jednym okiem śpię, nie wiem, co się dzieje. Jest tak nudno. Tak beznamiętnie... Boże, o, właśnie! On chyba mi daje czas na poukładanie spraw, bo niestety modlitwy na nic się nie przydają. I tak ci, na których mi zależy mają cały świat w poważaniu. Takie mam odczucia. Wobec ich zachowań. To smutne. Bo nie mam motywacji do zmian. Żadnego uśmiechu, pozytywnego słowa. Jest kwiecień, zaraz kończę ponad dziewięcioletni pobyt w tej szkole, a zaczyna się wszystko chrzanić. Żeby nie ująć tego w gorszym słowie. Dobra, koniec narzekania. Na dziś... he he. I to nie żaden żart, jest źle i tyle. To ludzkie. Czy coś w ten deseń. 

Kiedyś już wspominałam, że podoba mi się postawa naszego wuefisty. Kiedy nauczyciel mówi: "Chciałbym, żebyście zawsze mówili pozytywnie." Albo: "Szukajcie..." I prosi, byśmy w trudnych/o trudnych sytuacjach rozmawiali. No patrzcie... czyli jednak w kimś można odnaleźć ciut napędu do dalszej egzystencji. To miłe. 

"Ja nie lubię chodzić do kościoła, tylko do Niego. Mhm, powiem szczerze, że naprawdę nigdy nie sądziłam, że tak wiele mądrych rzeczy/wniosków można wynieść z np. kazań. Wiele można się dowiedzieć. Nawet nie tyle, co o Bogu, co o życiu, kiedy postępuje się zgodnie z Jego przykazaniami. I w ogóle... Wiecie... W sumie... Nie musisz wierzyć, by tam pójść. On nie potępia niewierzących, tylko stara się pomóc wejść im na drogę dobra i miłości... No, przynajmniej stara się, ale oni sami też w jakiś sposób muszą tego chcieć."


Lipiec 2013 roku... niesamowite, jak wiele się zmieniło. Poważnie. Lubię nadal chodzić do Kościoła, oczywiście, ale już wielokrotnie wspominałam, że to nie jest to samo, co było. Wiecie, odeszli bardzo mądrzy (dla mnie oczywiście) ludzie i trudno o nich zapomnieć. O tym, co było. Jakie było. Nie jest prostą sprawą odciąć się od przeszłości. Szczególnie, kiedy była o wiele bardziej pozytywna niż teraźniejszy czas. Niech się w końcu zacznie układać, bo nie wytrzymuję. I przyznaję się do swoich słabości. Czy to wkracza w moją intymność i prywatność? Nie sądzę. O problemach trzeba mówić. Bo później dzieją się tragedie i każdy obwinia każdego. A ja nie chcę, by się ktokolwiek obwiniał. Nigdy. Będzie dobrze. Powtarzam to wam i sobie na każdym kroku. Zależy mi na "głoszeniu" dobrej nowiny. Widzicie, zaczęłam troszkę przygnębiająco, ale chcę te wywody zakończyć pozytywnie. Uśmiech, ludziska... serio, to mega trudne, kiedy się trochę życie wali, ale co nam szkodzi podnieść kąciki ust? Wiecie jak to wytrąca z równowagi nieprzyjaciół? Nigdy nie zwątpiłam w Boga do końca. Zawsze pozostał (i wciąż tkwi) skrawek miłości do Jego osoby. Co mi szkodzi? On jest dobry. I my tacy bądźmy. Mimo wszystko.

Znowu zagmatwane myśli, ale uwierzcie, że TAK CHOLERNIE MOCNO wierzę, iż może coś z tych moim bazgrołów komuś, kiedyś, jakimś cudem zostanie w głowie. 

Wiecie co? Nie wiem, jak nazwać moje odczucie wobec prostytutek... ani to szacunek, ani jakaś tolerancja, nawet nie wiem czy akceptacja. Ale chyba ostatnie słowo jest najtrafniejsze. Są to są. No cóż. Nie moje życie. Jednak mam jedno "ale", mianowicie to, gdzie one wykonują ten stosunek. Chcesz podziwiać naturalne piękno, a co zastajesz w najlepszych zakamarkach lasu? Och, domyślcie się. Aż żal mi pisać, na co się nieraz człowiek nadziać może. Przykra sprawa. Tak, nawet tutaj znajduję smutek, bo... co doprowadza ludzi do takich czynów? Zwykła chęć? Nie sądzę. Chociaż... jak kto woli.




Bywajcie, moi drodzy.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz