piątek, 17 czerwca 2016

De actu et visu.

"Z tęsknoty można przestać jeść. Można też umyć podłogę w całym domu szczoteczką do zębów.
Można wytapetować mieszkanie. Umrzeć można."

Cześć i czołem.

Oby mnie ta tęsknota nie doprowadziła do szału. A to już tak blisko...
Dokładnie rok temu denerwowałam się, że za moment egzamin z gitary i organów. Kurczę, co za życie. Jego zawrotne tempo mnie przeraża. Powoli zaczynamy się żegnać. Ostatnie lekcje... nienawidzę się rozstawać. 

Dostaliśmy dziś wyniki egzaminu gimnazjalnego. Jestem zadowolona. Poszło dobrze. Zawsze możemy być lepsi. Nie ma więc co rozpaczać. Matematyka poszła najgorzej. Ale wiedziałam. To nic takiego. Byle matura była zdana. Cieszę się, że nasz historyk kilka razy powtarzał, byśmy się nie przejmowali. To nie świadczy o tym, jakimi jesteśmy ludźmi. Do niektórych i tak ten fakt nie dociera. I zapewne nie dotrze. Szkoda. Na szczęście dla mnie są to tylko procenty. Jakieś liczby. Nic nie znaczą. Dopiero dorosłe życie pokaże na co nas stać. 

A teraz sprawa, którą dawno chciałam poruszyć. Ale jakoś nie mogłam się do tego zabrać.

11.06
To była piękna Msza. Już od samego początku każdy miał uśmiech na twarzy. Super, kiedy dzięki jakiejś sytuacji ktoś się uśmiecha, bo nieraz jest tak, że nawet, gdy sytuacja wymaga, to i tak wszyscy pełna powaga, bo jestem w takim a nie innym miejscu, jestem w Kościele… przy Bogu to nie wypada. No właśnie przy Bogu najpewniej i najbardziej wypada być najszczęśliwszym człowiekiem, jakim tylko damy radę być. Naprawdę. I to była taka Msza, podczas której siedzisz i chcesz wydobyć z siebie te pozytywne emocje. Dlatego starasz się czasami hamować, bo cały czas uśmiechniętym też nie można być. Od czasu do czasu trzeba zachować powagę. Ale było w środku takie poczucie, że za chwilę chciałoby się krzyknąć: „Wow, jestem w tak dobrym, tak wyśmienitym, tak miłym miejscu!” No i gdzieś tam to we mnie krzyczało. Aż do kazania. I ono było dziesięć razy mocniejszym kopem pozytywnej energii. Takim kopem w tyłek, mówiącym ci, że Bóg jest dobry. Naprawdę jest dobry. Jest mega dobry. I kiedy ksiądz mówił o przebaczeniu… o tym, że On zawsze czeka, zawsze jest, zawsze wyciąga pomocną dłoń, zawsze przebacza. I przebacza nawet najokropniejsze przewinienia ludzi. Nawet te, przez które drugi człowiek uderzyłby cię w twarz i powiedział: „Nie chcę cię znać.” A Bóg mówi: „Ja chcę cię znać jeszcze bardziej. Chcę, byś mi zaufał i miał pewność, że się ciebie nie wstydzę. Nie boję się twojej osobie wybaczać. Jestem dla ciebie, choć ty nie zawsze jesteś dla Mnie. A ja naprawdę tego pragnę.” I to były cudowne słowa… to jest takie genialne, kiedy spoglądasz na człowieka i myślisz sobie: „Cholera, to jest właśnie to, co do mnie trafia.” I nikt nie wmówi mi, że to są jacyś ludzie z chorym umysłem, bo idą śladami kogoś, do kogo nie mają pewności. Oni mają po prostu wiarę. A wiara jest piękna. I to wybaczenie… ono jest takie ważne... naprawdę po tym czujemy się lepiej. Ilekroć odchodzę od konfesjonału, mam takie poczucie, że właśnie zrobiłam wspaniały uczynek. I Bóg też zrobił dobry uczynek. Kiedy ksiądz mówi: „Przebaczam ci. Przebaczam w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.” Wtedy nie ma bata, że przemkną ci przez głowę niepozytywne myśli.
Bywa tak, że boimy się iść do pierwszej czy drugiej ławki z obawy przed tym, że kapłan na pewno będzie na nas cały czas spoglądał. Zapewne mnie oceni. Pomyśli coś o mojej osobie. Zrobi jeszcze tysiące rzeczy, przez które nie usiądziemy bliżej ołtarza. Ale my nie jesteśmy w Kościele dla księdza, tylko dla Pana. Duszpasterz jest tylko Jego pośrednikiem. W tej dobroci, którą Bóg chce nam dać i cały czas daje. I wiecie co? Patrzyłam na pomocnika proboszcza i kiedy widziałam, z jaką miłością przyglądał się Ciału Chrystusa pod postacią chleba… kurczę, jeszcze nigdy nie zaobserwowałam, by ktokolwiek… kiedykolwiek… w taki sposób wpatrywał się w kogoś. Bo kapłan trzymał coś, co przez niektórych nazywane jest opłatkiem. I można by powiedzieć, że jest to rzecz. Ale to jest prawdziwa istota. To jest Bóg. Który zamknął się w kawałku chleba, bo jest cholernie skromną osobą. Osobą! Nie czymś. I to było tak wspaniałe móc patrzeć na tego człowieka, który nie mógł oderwać wzroku od Stwórcy. Poważnie. Jeszcze nie miałam okazji widzieć takiej miłości w spojrzeniu. On wyglądał na bardzo zamyślonego. I zakochanego jednocześnie. „Ty tu jesteś dla mnie i mogę Cię teraz skosztować … i to jest najlepsze, co mnie mogło w życiu spotkać.” Naprawdę tak to odczułam, gdy na niego patrzyłam. Kolejna sprawa – Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kiedy dokładnie wsłuchałam się w słowa, które wypowiadaliśmy, naszły mnie pewne refleksje. Mianowicie… nas stać na to, by powiedzieć komuś: „Kocham cię.”, „Jesteś moim skarbem. Misiem. Koteczkiem.” Wiecie, co mam na myśli. Różne czułe słówka i podobne sprawy. Czułe. Słówka. Ale to, co jest w tej litanii... w jakiejkolwiek litanii albo modlitwie… to jest niewyobrażalna miłość. Naprawdę. Nawet u najlepszego poety nie widziałam, by kogoś mógł w ten sposób nazwać. Słowami, które są tak olbrzymie, mają tak wielką moc… słucham tego i jestem pełna podziwu. Nie mogę aż uwierzyć, że jesteśmy zdolni do tego, by w taki sposób mówić o kimś, kogo tak naprawdę spotkamy dopiero po śmierci. (Tutaj oczywiście nie mówię o sobie. Jeszcze nad tym pracuję.) Niewiarygodnie piękna sprawa. Właśnie dlatego lubię chodzić do Kościoła. Bo jeśli mogę spoglądać na takie sytuacje, mieć możliwość wyciągania takich fantastycznych wniosków, usłyszeć genialne słowa i nachodzą mnie w trakcie i po wszystkim tak pozytywne myśli… jestem w niebie. Takim moim, przyziemnym niebie. Jakkolwiek to brzmi. Ale jestem niesamowicie szczęśliwa. Kocham Boga. Nie przypuszczałam, że uda mi się do Niego znów zbliżyć. Nie jest lepiej. Jest ciężko. A jednocześnie dobrze. Kiedy masz świadomość, że On też jest dobry.


Miłego weekendu.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz