środa, 15 czerwca 2016

Wielkie dzieło.

[...] Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle.
Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności.
Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością,
 jakże wielka to ciemność."

Dzień dobry.

Chciałam podjąć dwie sprawy, ale czuję, że na temat wycieczki zapewne się rozpiszę i chyba jednak pozostanę tylko przy niej. O sobotniej Mszy może jutro. 

Ostatni klasowy wyjazd. Cóż mogę napisać... Zawsze dobrze jest oderwać się od tego owczego pędu. Choć na moment. To był dobry czas. Na co dzień ruszam cztery litery tylko do szkoły i z powrotem. Ale w Srebrnej Górze nie było mowy o przemieszczeniu się z piętra na obiad i ze stołówki znów do pokoju. Nie, nie. Skądże. Sporo chodziliśmy. Ale to góry. Tutaj nie ma mowy o nicnierobieniu. Wylegiwaniu się. I to było najlepsze w tej podróży. Przede wszystkim muszę zaznaczyć, iż z pewnością było to kolejne nowe doświadczenie. Coś innego niż zwykle. Bardzo to doceniam. Niekoniecznie zawsze chce się dzieciakom zwiedzać muzea albo słuchać nudnego przewodnika. A tu miła niespodzianka i świetna zabawa. Zdecydowanie zabawa! Ale również mnóstwo adrenaliny. Już pierwszego dnia wycisk na maksa. Nie z powodu samego wejścia całkiem wysoko, ale przez niesamowicie palące słońce. Było cholernie gorąco. I dobrze. Jednak czasem to nie pomaga. Za dużymi czerwono-czarnymi drzwiami ukazała nam się ścianka wspinaczkowa. Wysoka.
I dość wymagająca. Nie dałam rady wejść. Lęk potrafi człowieka zrównać z ziemią. Ale to nic. Bo drugiego dnia zjechałam na linie z prawie trzydziestometrowego wiaduktu. Ludzie. Rozumiecie to? Byłam tak sparaliżowana, że na końcu pan przewodnik pytał, czy wszystko w porządku. Ale to było niesamowite! Poważnie. Lubię pokonywać strach. Jestem z siebie dumna. Dawno się tak nie trzęsłam, a jednak dałam radę. Jazda konna... Boże mój... coś pięknego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tak przyjemnego, a jednocześnie nowego. Konie kojarzą mi się z dzieciństwem (oczywiście wciąż jestem na tym etapie). Wsiadasz na małe stworzenie i cieszysz się jak głupi, bo cię pani prowadzi i możesz oglądać mamusię, która robi ci zdjęcia, z troszkę innej perspektywy. I dokładnie tak samo było dwa dni temu. Chociaż bez mamy i bez zbędnej asekuracji. Ale uśmiech oraz radość pozostały te same. Serio. Kąciki ust jakoś samowolnie się unosiły. Doskonałe doświadczenie. Strzelanie z łuku - nie tak świetne jak strzelanie z wiatrówki (tylko nie z tej, którą oni tam proponowali), aczkolwiek równie interesujące. Niełatwe za pierwszym razem, ale mega! Tak naprawdę najbardziej podobało mi się chodzenie. Podziwianie widoków. Bóg jest dobry. Bo, cholera, nie ma innej opcji. Gdy stoisz na wzgórzu, spoglądasz w przestrzeń, widzisz TEN ŚWIAT z innego punktu i jedyne co masz w głowie: "To Jego zasługa. Nie ma bata." Trochę nas przestraszyła burza, na którą trafiliśmy, obchodząc Twierdzę Srebrnogórską. Ale dreszczyk emocji musi być. Szybsze bicie serca. Rozumiecie. Taki psikus od Pana. Przewodnika to myśmy mieli zajebistego. Co będę kłamać albo okrawać słownictwo? Jestem szczera. To jest istotne, by trafić na kogoś pozytywnego i ciekawie opowiadającego, oprowadzającego i w ogóle będącego ciekawą osóbką. Dlatego ta kwestia również jak najbardziej na plus! Śpiewaliśmy w autobusie znany zapewne każdemu utwór Manchesteru - Ostatni raz z moją klasą. Były łzy. Niekoniecznie widoczne. Dziś kolega zapytał, dlaczego tak to przeżywam... bo jestem cholernie sentymentalnym człowiekiem. To się tyczy rzeczy i ludzi. Nie zmienię tego. Nawet nie chcę. Poboli i przestanie. Czas płynie dalej. Mimo wszystko. Świat się nie zatrzymuje, kiedy kogoś stracimy albo gdy musimy zacząć kolejny etap w życiu. Więc skoro on daje rade cały czas działać, to my również jakoś powinniśmy. I damy. Ja też dam. 











Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz