sobota, 16 maja 2015

Grunt to dobra ekipa.

Cześć i czołem!

Bladego pojęcia nie miałam jak zatytułować post... niech więc zostanie tak, może kogoś zainteresuje.

Od pewnego czasu warunki „pracy” mam tak znakomite, że aż mi się odechciewa robić cokolwiek.
Ale wiem, że mam dla kogo i nawet zaistniała sytuacja nie przerwie mojej radości pisania. Niedługo w końcu się ułoży i wrócę na swoje ukochane stanowisko, w zaciszu czterech ścian mego pokoju. Czekam, czekam. Równie mocno jak na przyszły tydzień. No może poza wtorkiem… nienawidzę lekarzy.


Przechodząc do głównego tematu…
Tak jak myślałam – nadszedł weekend, przybyły również powody do napisania notki. Sporo się dzisiaj wydarzyło, ale chcę skupić się na rajdzie rowerowym, jaki odbyłam wraz z najlepszą ekipą. Na mecie jeden z panów zapytał o refleksie z nim (rajdem) związane i zastanawiałam się, co mogłabym w nich ująć? Mokre plecy, uśmiech połączony z lekkim poczuciem zmęczenia? Naprawdę nie miałam pomysłu, ale wena jak to ona, przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, ale ważne że jednak zawitała. Cóż...
Uwielbiam wszelkie wycieczki, czy jakiekolwiek inne interakcje z nauczycielami poza lekcjami. Już tłumaczę dlaczego. Spójrzcie, tak wielu uczniów klnie, narzeka i wiecznie COŚ do nich ma, ale gdy nadarzy się okazja spotkania ich w trochę innej, mniej „niekomfortowej” sytuacji, oni (uczniowie) nie raczą z niej skorzystać. Wolą pospać albo udać się do miejsca, gdzie na nich nie trafią. Nie robiąc nic w przyjaznym kierunku – wciąż zrzędzą. I to mnie dziwi, a jestem nawet skłonna rzec, że niesamowicie denerwuje. Tak samo z jakąkolwiek inną czynnością czy relacją międzyludzką. Nie zrobiłeś tego czy tamtego, nie poznałeś tego, czy drugiego, a z góry kreujesz swoje własne wizję. Nie próbując/poznając nowych rzeczy, nie można powiedzieć, że się ich nie lubi, nie toleruje,
i tak dalej.
No błagam.
Bardzo mi się podobało. Zresztą, zawsze mam te same, pozytywne odczucia. Brakowało do pełnego składu jednego osobnika, ale musiał odpocząć, więc to nic takiego. Co tu więcej opowiadać… nie pozostało nic innego, jak czekać na kolejny, udany wypad.
A jeszcze naszła mnie ciekawa myśl w związku z tym, co robiliśmy w dzieciństwie, a co pozostało nam do dzisiaj. Rozumiecie, kiedyś wisiało się na trzepaku, dosłownie spędzając na nim godziny przy niezmiernie dobrej zabawie, a dziś? Dziś idziesz na plac zabaw i ćwiczysz swoje umiejętności siłowe, bawisz się próbując podciągnąć się na drabinkach i to jest super! Tak samo z każdą inną czynnością. Kiedyś bazgroły w pamiętniku, a teraz własny blog. Jejku, to bardzo miłe uczucie patrzeć na wykonywane czynności przez pryzmat dzieciństwa. 

Jutro występ w kościele... niech Bóg ma mnie w opiece.

Trzymajcie się!

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz