środa, 26 października 2016

Czas płynie, płynie...

"Stań się silną.
Wiecie może, jak to się robi? Czasem nie pozostaje nic innego. Kiedy człowiek tak nienawidzi siebie za słabość, że wstydzi się patrzeć w lustro."

"Niesamowite, co może zrobić twojemu sercu brzmienie głosu, za którym tak się tęskniło."

Hej.

Widzę potencjał w dzieciakach (przepraszam, w młodzieży, bo to "SZKOŁA ŚREDNIA"), z którymi dzielę na co dzień wiele klas, na wielu przedmiotach. Czasami się człowiekowi nie chce, fakt. Aczkolwiek, są takie momenty, kiedy stara się jak tylko może, ale mu nie wychodzi. I jest mi tak cholernie przykro, gdy widzę łzy tego młodego człowieka, który wraca z odpowiedzi ustnej tak załamany, że aż żal patrzeć... Ach, no i nie lubię pseudo-nadziei: "Dałabym/dałbym ci dwójkę, ale... masz jedynkę". Patrzę na moich kumpli i wiem, że dadzą radę. No nie ma bata, dadzą radę. Wierzę w nich. Tak mocno, jak nasza wychowawczyni. To piękne, ile można mieć w sobie nadziei. No ale do czego generalnie zmierzam? Do wytłumaczenia, że trzeba umieć rozgraniczyć tych, którzy potrafią się uczyć, ale są po prostu leniami, od młodych, którym nauka nie wchodzi do głowy od razu, z dnia na dzień, już, teraz, natychmiast, bez tłumaczeń, bez zgrzytu zębami i bez łez. A niektórzy tego nie rozumieją. Jest mi bardzo źle, kiedy widzę przygnębienie wypisane na twarzy koleżanki czy kolegi, którym akurat nie wyszło i dostali jedynkę. I, no właśnie, nie pierwszą... Chciałabym, żeby życie było prostsze. Nie mówię, że nie ma być potyczek, ależ broń Boże, one nas umacniają. Boli mnie tylko, że określamy się liczbami. "Masz jedynkę!", "Masz metr siedemdziesiąt.", "Masz pięćdziesiąt osiem kilogramów.". Wiecznie tylko te cholerne liczby. Kim tak naprawdę jesteśmy w tym świecie? Tylko cyferką?

W poniedziałek byłam na terapii. W końcu się wygadałam. A tak poważnie... Nareszcie spotkałam moją najlepszą nauczycielkę i cudownie nam się rozmawiało. To chyba był pierwsza sytuacja od początku roku szkolnego, kiedy byłam autentycznie szczęśliwa. Bez owijania w bawełnę. Bez żadnego "ale". Jednak trwało to tylko chwilę. I znowu powrót do tej pieprzonej, szarej rzeczywistości. Niekiedy nie widzę światła w tunelu i kolorów, które mnie otaczają. Tak, uważam, że moje życie jest momentami do dupy. I nie widzę w nim najmniejszego sensu. Bywa i tak. Ale nie bójcie się i nie martwcie na zapas. Zawsze mi przechodzi... zawsze.
Dziś przysłowiowe "pierdolenie o szopenie"... Przepraszam, chwila słabości. 

https://www.youtube.com/watch?v=L3wKzyIN1yk

Trzymajcie się. Chociaż wy.

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz